opis

skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Image Alt

Kartka z kalendarza

Śpiesząc rano do pracy czy szkoły zapewne każdemu z nas zdarzało się narzekać na komunikację miejską w Warszawie. A to autobus przyjedzie spóźniony, a to metro przyjedzie tak zapchane, że zostaniemy na peronie, albo tramwaj po drodze złapie wszystkie czerwone światła, jakie tylko na jego trasie mogą się zdarzyć. Komunikacja miejska jest dla nas czymś oczywistym, bez czego metropolia wielkości Warszawy nie mogłaby funkcjonować. Warto zatem przypomnieć dziś okrągłą rocznicę wznowienia komunikacji autobusowej w Warszawie po II wojnie światowej. Równo 70 lat temu, 15 lipca 1945 r., na ulice zniszczonej Warszawy wyjechał pierwszy autobus linii D. Warto jednocześnie zauważyć, iż słowo 'autobus' jest w tym miejscu użyte nieco na wyrost. Początkowo komunikację samochodową w stolicy zapewniły zwykłe samochody ciężarowe, gdzie pasażerowie jeździli na pace. Wojnę przetrwało zaledwie 8 zwykłych autobusów (przed wojną w Warszawie było ich ok. 130). Ciężarówki woziły warszawiaków jeszcze przez kilka lat po zakończeniu wojny. Trasa linii D prowadziła spod Dworca Głównego przez Al. Jerozolimskie, Bracką, Chmielną, Kopernika na Powiśle, a następnie przez most tymczasowy na Pragę ulicami Okrzei, Jagiellońską pod Dworzec Wileński. W okresie od 15 lipca do 22 lipca samochody przewoziły pasażerów jedynie w niedzielę, zaś od 22 lipca - już codziennie. Na zdjęciu zdobyczny niemiecki Ford V3000 S typG 198 TS „Baumuster” w barwach MZK, za ztm.waw.pl.

W Warszawie, jak mało gdzie, widać miastotwórczą siłę kolei. Kiedy Europa przeżywała rewolucję transportową, miasta musiały się do niej w jakiś sposób ustosunkować. Dworce, jako miejsca brudne i śmierdzące, pełne węgla i jego spalin, lokowano na obrzeżach, zapewniając pasażerom pociągów osobowych alternatywne formy transportu do centrum. Jednak całkiem szybko okazywało się, że wokół dworców zaczyna kwitnąć życie. Ci, którzy tylko przez dane miasta przejeżdżali, potrzebowali miejsca noclegowego. Równolegle kwitł również handel. Infrastruktura rosła w olbrzymim tempie, przyciągając ku sobie coraz większą część mieszkańców (dając im chociażby zatrudnienie). 14 lipca 1844 roku rozpoczęła się budowa dworca Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Ogromny budynek, kształtem przypominający dwie lokomotywy stanął na rogu Marszałkowskiej i Jerozolimskich, mniej więcej tam, gdzie dzisiaj znajduje się wejście do Metra Centrum. Wytrawnych, ale również całkowicie amatorskich, varsavianistów nie zdziwi osoba architekta tego obiektu - Henryka Marconiego, który w owym okresie projektował niemal wszystko. Kiedy Dworzec Wiedeński powstawał, Warszawa miała już drugie centrum. Pierwszym był oczywiście staromiejski rynek, lecz z czasem okazało się, że funkcje centralne dla rozwijającego miasta przejął plac Teatralny i jego najbliższe okolice, dzisiaj raczej peryferyjne względem współczesnego centrum, które ulokowało się niemal dokładnie w tym miejscu, w którym niegdyś stał Dworzec. Dziś znajduje się tam całkiem istotna stacja metra, ważny węzeł komunikacyjny, ale również warszawskie axis mundi: Pałac Kultury i Nauki. W związku z tym możemy świętować (lub przeklinać, wedle upodobań) dzisiaj sto siedemdziesiątą pierwszą rocznicę wydarzenia, które doprowadziło do oddalenia centrum współczesnego miasta od jego części historycznej. Na ilustracji Dworzec w poł. XIX wieku za warszawa.wikia.com.

13 lipca 1798 roku urodził się w Warszawie, w rodzinie ortodoksyjnej, Jakub Centnerszwer, matematyk i pedagog. Odebrał tradycyjne wykształcenie religijne, wyjechał jednak do Berlina na studia matematyczne. Tamże wydał swoje najistotniejsze dzieło, którym zapisał się (choć przyznajmy: jedną linijką) w historii matematyki. Stworzył mianowicie tabele matematyczne do mnożenia metodą ćwierć kwadratów; nie było to opracowanie może nowatorskie, bo zrobił to jako trzeci na świecie, ale jego praca była znacznie prostsza i wygodniejsza w korzystaniu w porównaniu z dziełami poprzedników. Publikacja ukazała się pod imponującym i precyzyjnym tytułem "Nowo wynalezione tablice mnożenia i kwadratów pozwalające na łatwe znajdowanie iloczynów liczb czterocyfrowych i pierwiastków liczb pięciocyfrowych". Centnerszwer studiował również budownictwo. Po powrocie do Królestwa Polskiego nie otrzymał jednak, jako Żyd, mimo usilnych starań, licencji architekta, nie miał więc szans na praktykę. Jedynym znanym (i prawdopodobnie jedynym w ogóle) jego dziełem w tej dziedzinie był wystrój synagogi reformowanej przy Daniłowiczowskiej. Nie mogąc praktykować, znalazł zatrudnienie w omawianej niedawno Szkole Rabinów. Wykładał tam, rzecz jasna, arytmetykę i geometrię. Po narzuceniu Królestwu unii monetarnej opracował i wydał "Nowe tablice zamiany monety polskiej na rosyjską i odwrotnie wraz z tablicą ruchomą do tego celu służącą ", był również autorem artykułów naukowych, popularnonaukowych i recenzji. Był ojcem Gabriela Centnerszwera, znanego warszawskiego wydawcy i dziadkiem Mieczysława Centnerszwera, wybitnego chemika. Jakub Centnerszwer zmarł w Warszawie w wieku 82 lat i został pochowany na cmentarzu żydowskim przy ulicy Okopowej (kwatera 20). Ilustracja za zydniemalowany.pl

Nie zaryzykujemy wiele stwierdzając, że ulicę Jana Pawła Woronicza w Warszawie zna każdy, nawet ten, kto nigdy w Warszawie nie był. W końcu telewizja, mimo że przecież nie rządzi już ludzkimi umysłami w takim stopniu jak kiedyś, wciąż jest jednak bardzo popularna. Mniej osób za to wie, kim był patron ulicy, przy której znajduje się siedziba TVP. Na pewno nie wynalazł telewizji, bo na to było nieco za wcześnie. Jan Paweł Woronicz, urodzony 3 lipca (inne źródła podają 28 czerwca) 1757 roku, wykształcony u jezuitów, a wyświęcony już po kasacie zakonu na diecezjalnego księdza kapłan, który następnie ukończył studia prawnicze w Wilnie, był jedną z osób, która czynnie włączyła się w próby ratowania Rzeczypospolitej i zmiany jej ustroju. Przy czym źródła pozwalają sądzić, że najprawdopodobniej był w tym wolny od koniunkturalizmu, przyświecającego wielu mu współczesnych. Już od lat 80. przebywał w Warszawie i interesował się pracami sejmów, w czasie Sejmu Wielkiego wziął udział w jego pracach (Komisji ds Religii) i był współautorem Konstytucji 3 Maja. Po upadku insurekcji, w której brał udział jako komisarz Mazowsza, osiadł na warszawskiej Kanonii, a po erygowaniu diecezji warszawskiej stał się na krótko kanonikiem we Wrocławiu. W początkach XIX w. był raczej wycofany z życia publicznego, na łono przygarnęli go Czartoryscy, ale kontaktu z Warszawą nie zerwał, pracował jako proboszcz w Powsinie. A jako osoba obrotna odnalazł się ks. Woronicz zarówno w czasach napoleońskich, jak i Królestwie Kongresowym, w którym objął najpierw diecezję krakowską, a później, w 1827 r., przyjął z rąk cesarza Aleksandra I godność prymasa Królestwa

Każdy środek transportu jest zawodny. Autobus może się przegrzać, tramwaj może stanąć w korku, a rowerowi łatwo skończyć przejażdżkę z flakiem w którejś oponie. Z trolejbusami wcale nie jest lepiej. Wystarczy zapytać kogokolwiek, kto ma z nich okazję korzystać, aby mieć pewność, że najczęstszą usterką jest trolejbus bez prądu. Trolejbusy zaczęły kursować w Warszawie jeszcze w latach 40 i popularność ich utrzymała się do początku lat 70. W szczytowym okresie popularności istniało 6 linii dziennych i jedna nocna, kursujące po Śródmieściu, Mokotowie i Ochocie. Jednak dzisiejszy wpis nie dotyczy tej fali trolejbusów warszawskich. Po całkowitej likwidacji trakcji pierwotnej sieci, powstał pomysł aby jednak jeszcze wykorzystać ten środek transportu. 9 lipca 1976 roku podjęto oficjalną uchwałę o utworzeniu linii trojebusowej z Warszawy do Piaseczna. Swój bieg miały rozpoczynać prze Dworcu Południowym, a kończyć bezpośrednio przy fabryce kineskopów kolorowych Polkolor. Prace rozpoczęły się w 1978 roku. Linię zaś uruchomiono 5 lat później, 1 czerwca 1983 roku. Kursowała ona do końca lata 1995 roku. Z czasem rozebrano trakcję, tabor sprzedano lub zezłomowano, a jedyne ślady po ostatniej warszawskiej linii trolejbusowej zniknęły pod koniec 2008 roku. Na zdjęciu wóz produkcji radzieckiej, ZiU 9B, za warszawa.wikia.com

Złożyło się, że wczoraj pisaliśmy o duchownym, który bardzo chciał zostać prymasem Polski, a dziś - o takim, który nim został. 7 lipca 1981 r. Stolica Apostolska podała informację, iż godność arcybiskupa warszawskiego oraz gnieźnieńskiego decyzją papieża Jana Pawła II przypadnie dotychczasowemu ordynariuszowi warmińskiemu Józefowi Glempowi. Nowo wybrany arcypasterz został jednocześnie prymasem Polski, z uwagi na fakt unii personalnej pomiędzy diecezją gnieźnieńską a warszawską. Był trzynastym pasterzem diecezji warszawskiej, a dwunastym w randze arcybiskupa. W bulli papieskiej Jan Paweł II stwierdzał m.in.: "(

Dziś przypomnimy postać, delikatnie mówiąc, kontrowersyjną, ale przecież i nietuzinkową, przez znaczną część życia i działalności związaną z Warszawą. 6 lipca 1999 roku zmarł w Warszawie biskup Maksymilian Rode, były zwierzchnik Kościoła Polskokatolickiego. Urodził się w 1911 roku w Wielkopolsce. Uczył się w seminariach w Gnieźnie i Poznaniu, studiował we Lwowie, a stopień doktora teologii uzyskał na Uniwersytecie Warszawskim. Podczas drugiej wojny światowej przebywał w Warszawie, gdzie organizował pomoc dla więźniów obozów koncentracyjnych, a później tajne szkolnictwo wyższe. Współtworzył i wykładał na tajnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich, działającym głównie w Warszawie podziemnym kontynuatorze Uniwersytetu Poznańskiego. W 1943 roku został kierownikiem Wydziału Opieki Społecznej Delegatury RP na Kraj, redagował również podziemne czasopisma. Podczas powstania warszawskiego został aresztowany i wysłany do obozu koncentracyjnego Oranienburg-Sachsenhausen. Po powrocie do Polski powrócił do pracy duszpasterskiej i piął się po szczeblach kościelnej kariery w diecezji poznańskiej. Po kilku latach jednak popadł w konflikt z przełożonym, arcybiskupem poznańskim Walentym Dymkiem, pojawiły się również problemy natury obyczajowej. Ostatecznie w 1956 roku porzucił sutannę, ożenił się i został przez Kościół rzymskokatolicki suspendowany. Doskonale wykształcony, ambitny i znany duchowny stał się łakomym kąskiem dla ówczesnych władz państwowych. Za namową Urzędu do Spraw Wyznań Rode wstąpił do Kościoła Polskokatolickiego i w ekspresowym tempie został wybrany na jego zwierzchnika. W 1959 roku otrzymał w Utrechcie z rąk biskupów starokatolickich sakrę biskupią. Dzięki talentom Rodego i, rzecz jasna, poparciu władz, Kościół Polskokatolicki rozwijał się dynamicznie, stanowiąc wygodną alternatywę dla Kościoła rzymskokatolickiego oraz posłuszne narzędzie jego krytyki. Kiedy jednak okazało się, że rezultaty "misji" nie spełniają oczekiwań, a biskup stał

Dziś chcemy przypomnieć warszawiankę znaną chyba tylko znawcom tematu, a przecież niezwykle zasłużoną w skali nie tylko naszego kraju i z której dorobku wszyscy - do dziś nieświadomie - korzystamy. 2 lipca 1909 roku urodziła się w Warszawie, w żydowskiej rodzinie inteligenckiej, Rachela Hutner, pielęgniarka, nestorka tej profesji w Polsce i organizatorka systemu kształcenia i doskonalenia pielęgniarek. Hutner studiowała fizykę na Uniwersytecie Warszawskim, jednak studiów nie ukończyła i przeniosła się do Żydowskiej Szkoły Pielęgniarstwa. Po jej ukończeniu pracowała jako instruktorka w Szpitalu Starozakonnych na Czystem (dzisiejszy Szpital Wolski przy Kasprzaka). W 1938 uzyskała stypendium zagraniczne i studiowała w londyńskim Królewskim Kolegium Pielęgniarstwa. Po wybuchu wojny pozostała w Londynie, gdzie pracowała w zawodzie, a podczas niemieckich bombardowań miasta bezpośrednio niosła pomoc ofiarom. W 1944 uzyskała kolejne stypendium, tym razem w USA, w Wayne University w Detroit, gdzie studiowała psychologię w pielęgniarstwie. W 1948 roku powróciła do Polski. Z ramienia Ministerstwa Zdrowia organizowała system kształcenia kadr pielęgniarstwa. Tworzyła i kierowała kolejno Ośrodkiem Kształcenia Instruktorek Pielęgniarstwa, Studium Nauczycielskim Średnich Szkół Medycznych i Centralnym Ośrodkiem Doskonalenia Średnich Kadr Medycznych. Współtworzyła Polskie Towarzystwo Pielęgniarskie i zasiadała w jego władzach. Reprezentowała Polskę w licznych międzynarodowych gremiach i instytucjach branżowych. Była ekspertką Światowej Organizacji Zdrowia. Przyczyniła się do utworzenia Wydziału Pielęgniarstwa Akademii Medycznej w Lublinie, tam też wykładała. Była autorką licznych podręczników. Otrzymała wiele prestiżowych wyróżnień, w tym Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski oraz Medal Florence Nightingale - najwyższe odznaczenie przyznawane pielęgniarkom przez Międzynarodowy Czerwony Krzyż. Była też doktorem honoris causa Akademii Medycznej w Lublinie - zdjęcie z uroczystości nadania

1 lipca 1826 roku ukazał się królewski dekret o powołaniu Warszawskiej Szkoły Rabinów, szkoły średniej o profilu humanistycznym i wyraźnym nastawieniu proasymilacyjnym. Głównym inicjatorem i organizatorem szkoły był Antoni Eisenbaum, dziennikarz, tłumacz i działacz na rzecz asymilacji (i to jego portretem z rp.pl ilustrujemy dzisiejszy wpis). On też pierwszy nią kierował i to przeciw niemu skierowana była krytyka środowisk ortodoksyjnych. Samo przedsięwzięcie realizowane było pod auspicjami Komitetu Starozakonnych, państwowej instytucji do spraw żydowskich w Królestwie Polskim, kierowanej przez

30 czerwca 1939 r. polski wymiar sprawiedliwości wzbogacił się o największy w ówczesnej Europie (a może i na świecie) gmach sądu. Monumentalny budynek autorstwa Bohdana Pniewskiego stanął na działce pomiędzy ówczesną ulicą Leszno (obecna Aleja Solidarności), a Ogrodową. Prace nad sądem rozpoczęły się w 1935 roku i jak na polską budowę przystało zaliczyły półtoraroczne opóźnienie. Co ciekawe, autor chciał ustawić sąd frontem do ulicy Ogrodowej, aby bardziej doświetlić budynek. Na takie rozwiązanie nie zgodził się jednak inwestor, argumentując względami bezpieczeństwa. W przypadku przyjęcia założenia Pniewskiego, więźniowie musieli by być dowożeni od strony zatłoczonej i wąskiej ówcześnie ulicy Leszno. Mogło by to ułatwić ewentualne próby odbicia. W rozwiązaniu jakie ostatecznie zostało zrealizowane, wjazd dla więźniarek znajduje się od strony spokojnej ulicy Ogrodowej. Podkreślając rozmach, z jakim wzniesiono budynek, ówczesna prasa podawała, że korytarze sądu mają łącznie 15 km długości. Choć Sądy na Lesznie składają się w sumie z 12 skrzydeł i sześciu pięter to jednak długość korytarzy wydaje się przez dziennikarzy zawyżona. Do wybuchu II Wojny Światowej nie udało się przenieść wszystkich sądów warszawskich na Leszno. Co ciekawe i zabawne z dzisiejszej perspektywy, przedstawiciele palestry narzekali, że sądy zostały przeniesione na "przedmieście". Wcześniej instytucje te mieściły się przy ul. Miodowej oraz na pl. Krasińskich. Okres okupacji okazał się dla budynku nad wyraz łaskawy. Sądy na Lesznie były budynkiem granicznym pomiędzy aryjską, a żydowską częścią miasta. Cały czas też gmach służył wymiarowi sprawiedliwości, który funkcjonował w Warszawie. W trakcie jednego z nalotów sowieckich bomba uderzyła w jedno ze skrzydeł, nie wyrządzając jednak większych strat. Chociaż

Mówią, że nie od razu Rzym zbudowano, ale zawsze od czegoś trzeba zacząć. Kiedy mowa o budynkach dla instytucji publicznych, zaczyna się od poszukiwania inwestorów, odpowiedniego miejsca i projektu, który spełni wszystkie oczekiwania. Jeśli to wszystko się uda, można przystąpić do realizacji. Osiem lat temu, 26 czerwca 2007 roku, położony został kamień węgielny pod budowę - wtedy jeszcze - Muzeum Historii Żydów Polskich. Pierwszym pomysłem twórców Muzeum było nawiązanie współpracy ze światowej sławy architektem polsko-żydowskiego pochodzenia - Frankiem O. Gehrym. Jednak ta współpraca nie skończyła się pomyślnie. Postawiono więc na międzynarodowy konkurs architektoniczny, w którym, dość niespodziewanie, wygrał projekt fińskiego twórcy, Rainera Mahlamäkiego. Było to jego pierwsze międzynarodowe zwycięstwo. Jednak jeśli spojrzeć na wszystkie prezentowane prace, ta była wyraźnie najlepsza. Realizacja projektu trwała kolejnych sześć lat. Budynek został oddany do użytku w 70 rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim. Jednak o pełnym ukończeniu muzeum, tym razem nazywającego się Polin Muzeum Historii Żydów Polskich, możemy mówić dopiero od 28 października zeszłego roku. Wszystkim tym, którzy nie widzieli jeszcze wystawy głównej, albo chociaż samej architektury budynku, polecamy wybrać się do Muzeum w wolnej chwili. Warto również pamiętać, że w czwartki wstęp na wystawę główną jest darmowy! Ilustracja: wikimedia.org

Postać widniejąca na medalionie jest zazwyczaj oceniania w historii Polski negatywnie i krytycznie. Augustowi III zarzuca się przede wszystkim brak inicjatywy w przeciwstawieniu się rozkładowi Rzeczypospolitej. Dodatkowo podkreśla się, że był to król niechciany, narzucony przez ościenne mocarstwa. I faktycznie, po śmierci Augusta II Mocnego w 1733 roku, w wyniku elekcji na tron został wybrany ponownie Stanisław Leszczyński, mający poparcie francuskie. Na taki wybór nie mogły się zgodzić z kolej dwory ościenne, w szczególności Rosja, która była gwarantką ustroju Rzeczypospolitej. Pomiędzy państwami europejskimi doszło do wojny o sukcesję polską, gdzie Polska była jedynie nagrodą i przedmiotem rozgrywki. Stanisław Leszczyński, cieszący się szerszym poparciem szlacheckim zwołał w 1734 roku konfederację dzikowską, której celem miała być obrona króla przed wojskami sasko-rosyjskimi. Pomimo poparcia Francji, ostatecznie ze zmagań zwycięsko wyszedł Fryderyk August II, który w Polsce będzie znany pod imieniem Augusta III. Oficjalnym zakończenie wojny domowej miał być sejm pacyfikacyjny zwołany 25 czerwca 1736 r. w Warszawie. Jego celem miało być wprowadzenie pokoju pomiędzy królem, a konfederatami. Szlachta zebrana na Sejmie potwierdziła, iż August III jest legalnym władcą Rzeczpospolitej. Był to zarazem jedyny sejm za czasów drugiego Sasa na polsko-litewskim tronie, który nie został zerwany. Warto w tym miejscu jednocześnie zauważyć, iż chociaż bilans polityczny rządów Wettynów dla Rzeczpospolitej był zdecydowanie ujemny, to pod względem kulturalnym Warszawa wiele zyskała. Do Warszawy ściągnęli za królami-elektorami czołowi artyści. Związki kulturalne i społeczne pomiędzy Polską, a Saksonią trwały przez cały wiek XIX, a Polacy zawsze mogli liczyć na przyjazne przyjęcie w Dreźnie. fot. własna

Jest w architekturze polskiej kilka duetów, które trudno rozdzielać. Lachert i Szanajca, Brukalscy, Hansenowie, Syrkusowie. Pary nierozerwalne, czasem z bardzo prozaicznych powodów: jedno wymyślało, drugie te pomysły racjonalizowało i kreśliło. Jednak dzisiaj opowiemy tylko o połowie jednego z tych duetów. Szymon Syrkus obchodziłby dzisiaj sto dwudzieste drugie urodziny. Architekturę studiował od 1911 roku w wielu miejscach w Europie. Dyplom uzyskał w 1922 roku. W następnych latach przebywał również w Weimarze, Berlinie i Paryżu, gdzie zapoznał się z ideą Bauhausu i z grupą De Stijl. Po powrocie do Polski aktywnie uczestniczył w tworzeniu rodzimych grup architektonicznych, najpierw Bloku, a potem dużo szerzej znanego Praesens, który od 1928 roku był polską sekcją Congrés Internationaux d’Architecture Moderne (CIAM), gdzie aktywnie działał chociażby Le Corbusier. Z żoną, Heleną Syrkusową (z d. Niemirską), prezentowali projekty, które bezwzględnie odpowiadały lewicowym poglądom na społeczeństwo. Między innymi dlatego to oni projektowali osiedla dla Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej i Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Samodzielnie zaprojektował również kilka eksperymentalnie modernistycznych domów wolnostojących, najczęściej jednorodzinnych. Wojnę spędził w Auschwitz. Zaraz po niej wrócił do Warszawy i został zaangażowany w pracę nad koncepcją urbanistyczną odbudowy Warszawy. Tym razem również zajął się projektowaniem osiedli mieszkaniowych, chociażby takich jak WSM na Kole, czy Praga I. W 1949 roku rozpoczął również pracę na stanowisku profesora na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej. Zmarł w 1965 roku. Pochowany jest na Powązkach Wojskowych. Ilustracja za muzeumkonstancina.pl

Wczesne dzieje Warszawy mają to do siebie, że swój rozwój i wzrost znaczenia zawdzięczała nieszczęściom czy pechowi innych ośrodków. Począwszy od wydarzenia, które było prawdopodobnie warunkiem sine qua non jej zaistnienia. 23 czerwca 1262 roku sprzymierzone siły Litwinów i Rusinów, pod dowództwem książąt Ostafija Konstantynowicza i Szwarna Danyłowicza, po spaleniu Płocka i spustoszeniu Mazowsza, stanęły pod grodem w Jazdowie. W warowni przebywał książę Siemowit I wraz z synem Konradem (późniejszym Konradem II czerskim). Obrona nie trwała długo. Późniejsze kroniki sugerują zdradę jednego z dworzan, być może kapelana księcia, niejakiego Goszcza. Niewykluczone jednak, że do sukcesu napastników przyczynił się element zaskoczenia - przekazy podkreślają, że Litwini i Rusini poruszali się bardzo szybko i skrycie. W owych czasach jednym z najcenniejszych "łupów" byli wysoko urodzeni jeńcy. Jak pisze Długosz (acz również długo po tych wydarzeniach), taki też los przypadł naszym książętom. Młodego Konrada pojęli Litwini, zaś Siemowit przypadł Rusinom. Ci zaś nie wzięli księcia do niewoli, a ścięli go (miał tego dokonać sam Szwarno) na miejscu. Niewykluczone jednak, że książę padł w walce, a kronikarze ubarwili jego śmierć propagandowo. Spalenie Jazdowa zrobiło miejsce dla nowego grodu, kilka kilometrów w dół rzeki, który da początek Warszawie. W miejscu omawianych wydarzeń ustawiono pomnik-kolumnę. A Konrad, po około dwóch latach pobytu w niewoli, powrócił na Mazowsze, objął dzielnicę południową ze stolicą w Czersku i panował długie trzydzieści lat, sięgając nawet - choć na krótko - po Sandomierz. Ilustracja - pieczęć poległego Siemowita I - za wikimedia.org

"Przy bramie wejściowej można było zobaczyć wielką hałdę żużlów. Na środku podwórka szopa, w której w trzech wielkich piecach topiono srebro. Płynny metal trafiał następnie do wielkich skrzyń, w których znajdował się piasek formierski, żelazem kutych, dwiema śrubami długimi ciągnionych”. Każdy z trzech pieców miał wielki miech drewniany ze skóry, zawieszany na łańcuchu, poruszany kieratem konnym. Piece opalano węglem drzewnym. Do wyposażenia odlewni, nazywanej także z niemiecka „szmelcownią”, należały dwa stoły, wielka szafa z zamkiem i kluczem, kowadło wielkie, wielki moździerz żelazny z tłuczkami, dwa wielkie młoty, jedna łopata do srebra, dziewięć żelaznych numerów do cechowania srebra, sześć łyżek do lania, łyżki do próbowania (pobierania prób kruszcu), dwie łyżki do zbierania szumowin, kocioł wielki miedziany, konewka do polewania piasku, cęgi, klaty, haki, grabie do węgli i jedna latarnia." Tak mało zachęcająco wyglądała pierwsza warszawska mennica, otwarta niemal dokładnie 250 lat temu, 22 czerwca 1766 roku, na rozkaz króla Stanisława Augusta, który zobowiązany został przez Sejm do reformy systemu monetarnego Rzeczypospolitej i powołania instytucji bijącej dobry pieniądz. Król mennicę powołał, choć, jak to zwykle w jego przypadku bywało, za pożyczone. Tym razem zaciągnął dług u ojców paulinów z Jasnej Góry, którzy sfinansowali nie tylko zbudowany przy ulicy Bielańskiej gmach, ale i pierwszą emisję nowych monet, bitych z dobrej jakości kruszcu. Niestety, jak to w czasach stanisławowskich, plany były świetlane, a wyszło co wyszło, mennica szybko popadła w tarapaty finansowe, nie mając środków na produkcję monet, a do tego pieniądz psuli nam sąsiedzi, zwłaszcza Prusacy, bijący podróbki, co było o tyle łatwiejsze, że ze względów prestiżowych

Miejsce, o którym dzisiaj piszemy nie należy do najurokliwszych w stolicy. Z jednej strony zwyczajna, ruchliwa ulica, z drugiej strony warsztaty samochodowe obwieszone na modłę polską dużą liczbą banerów. Stojąca obok stacja benzynowa dodatkowo wzbogaca scenerię odpowiednim zapachem. W tym nieciekawym otoczeniu, przy ul. Obozowej, stoi Pomnik Electio Viritim. Odsłonięty został 19 czerwca 1997 r. z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Warszawy, a zaprojektował całe założenie Stanisław Michalik. Centralną część stanowi kolumna, pochodząca ze spalonego Pałacu Kronenberga. Na niej znajduje się plakieta z informacją, że monument jest poświęcony 10 elekcjom polskich królów. Całość otacza z kolei 11 płyt z wizerunkami polskich władców, krótką notą biograficzną o nich oraz ich wizerunkami, wziętymi z Pocztu Władców Polskich Jana Matejki. Miejsce jest oczywiście nieprzypadkowe, gdyż to właśnie w tym miejscu odbywały się sejmy elekcyjne. Chociaż pierwsza wolna elekcja 11 maja 1573 r. odbyła się na Kamionku po drugiej stronie Wisły, to wszystkie kolejne poza wyborem Anny Jagiellonki oraz Augusta III miały miejsce pod wsią Wola. Najlepszą ilustracją tych wydarzeń stanowi obraz Canaletta wiszący na Zamku Królewskim przedstawiający ostatnią elekcję - Stanisława Augusta Poniatowskiego. Chociaż sam malarz nie był obecny przy tym wydarzeniu, to jednak płótno stanowi cenny materiał do badania dziejów Polski i Warszawy. Chociaż każdy szlachcic mógł przybyć na pole elekcyjne, to jednak z tego prawa korzystali głównie herbowi z Mazowsza. Wiąże się to oczywiście z rzeczą bardzo prozaiczną, czyli pieniędzmi. Niewielu szlachciców było stać na długą i niebezpieczną podróż z dalszych ziem Rzeczpospolitej. Choć głosowanie było bezpośrednie, to szlachta oddawała głosy w ramach województw. Nierzadkim

17 czerwca 1983 roku zmarł w Warszawie Miron Białoszewski, poeta, prozaik i dramaturg, jedna z barwniejszych i wybitniejszych postaci polskiej kultury XX wieku. Urodził się w 1922 roku w Warszawie. Maturę zdobył na tajnych kompletach i rozpoczął studia polonistyczne na tajnym Uniwersytecie Warszawskim. Powstanie warszawskie przeżył w mieście, a po jego upadku trafił, poprzez obóz w Łambinowicach, na roboty przymusowe do Niemiec (a dokładnie do Opola). Zbiegł z nich i na początku 1945 roku powrócił do Warszawy. W latach 40. pracował jako dziennikarz gazet codziennych, a od 1951 pisał dla pism dziecięcych i młodzieżowych ("Świata Młodych" i "Płomyczka"). Za datę jego "poważnego" debiutu uznaje się rok 1955, kiedy to na łamach "Życia Literackiego" następuje "prapremiera pięciu poetów" - publikacja pięciu młodych autorów, opatrzona komentarzami pięciu znakomitych literatów i krytyków. Białoszewskiego przedstawiał Artur Sandauer, a wraz z nim debiutowali Drozdowski, Czycz, Harasymowicz i Herbert. Przez następne dwadzieścia lat ukazały się kolejne cztery tomy poetyckie oraz kilka edycji dzieł wybranych. Równocześnie Białoszewski i Lech Emfazy Stefański założyli w mieszkaniu tego drugiego prywatny, eksperymentalny "Teatr na Tarczyńskiej", gdzie wystawiali głownie teksty Mirona. Po jego rozpadzie Białoszewski stworzył "Teatr Osobny", który przetrwał do 1963 roku. Równie doniosłe są dokonania Białoszewskiego jako prozaika. "Pamiętnik z Powstania Warszawskiego" z 1970 roku wpisał się do kanonu polskiej literatury i pozwolił wielu spojrzeć na to wydarzenie innymi oczyma. Jego proza, podobnie jak poezja, była przesycona namysłem nad językiem, badaniem jego właściwości i granic, nadawaniem waloru artystycznego językowi potocznemu, błędnemu, nieporadnemu. Z Mironem Białoszewskim wiąże się w naszym mieście kilka miejsc. W latach 1945-1958 mieszkał

Cztery lata temu, 15 czerwca 2011 roku, na podwórku przed kościołem bł. Władysława z Gielniowa na Kabatach odsłonięto popiersie Janosa Esterházy'ego, czechosłowackiego i węgierskiego polityka, postaci zdecydowanie mogącej być ocenianą dwuznacznie. Urodzony w 1901 roku w węgierskiej rodzinie arystokratycznej zamieszkującej Słowację, skoligacony z Polską przez osobę matki, Elżbiety z Tarnowskich, na początku lat 30. zaangażował się w działania partii węgierskich na terenie Słowacji, dążąc najpierw do uzyskania przez tęże autonomii w ramach Czechosłowacji, a później, wraz z narastaniem na Słowacji nastrojów nacjonalistycznych i profaszystowskich, do rewizji ustaleń zawartych w traktacie w Trianon. Po pierwszym rozbiorze Czechosłowacji w listopadzie 1938 roku w pierwszych szeregach witał wkraczających do Koszyc, gdzie zamieszkiwał, węgierskich honwedów. Po marcu 1939, jako jeden z niewielu węgierskich działaczy, zdecydował się na pozostanie w Państwie Słowackim, gdzie działał jako jedyny przedstawiciel Węgrów w parlamencie (co nie jest niczym dziwnym, bo niemal wszystkie etnicznie węgierskie ziemie zostały Słowacji zabrane). Zakładał tam węgierskie wydawnictwa i gazety. Czytając ten życiorys mogą Państwo spytać, dlaczego zatem w Warszawie stoi pomnik kogoś, komu tak naprawdę nie było daleko do ideologii, z którą przynajmniej większość Czytelników, mamy nadzieję, się nie identyfikuje. Przyczyną jest działalność naszego bohatera w czasie II wojny światowej. Esterhazy organizował już od września 1939 siatki przerzutowe polskich żołnierzy z okupowanego kraju na Węgry, gdzie mogli się cieszyć największą w zależnej od Niemiec Europie swobodą i wydostać się z nich dalej do Francji czy Wielkiej Brytanii, pomagał również prześladowanym w faszystowskim Państwie Słowackim Żydom uciekać na Węgry, gdzie do przewrotu strzałokrzyżowców cieszyli się oni względną wolnością. Po

Prawdopodobnie najbardziej znanym prezydentem Warszawy z czasów rozbiorów jest Sokrates Starynkiewicz. Faktem jest, że dzięki kilku taktycznym posunięciom, udało mu się wprowadzić do Warszawy kanalizację, która wyraźnie zmieniła oblicze miasta. Ale dzisiaj nie o nim - mniej więcej czterdzieści lat przed nim urząd prezydenta Warszawy piastował Aleksander Józef Graybner, urodzony 12 czerwca 1786 roku (na dziś przypada okrągła, dwieście dwudziesta dziewiąta rocznica). Graybner urodził się w Kocku. Jego ojciec był kapitanem artylerii konnej i szambelanem Stanisława Augusta Poniatowskiego. Graybner studiował na Uniwersytecie Jagiellońskim prawo, dopełniając te studia kolejnymi, na Uniwersytecie Wileńskim, z zakresu fizyki i matematyki wyższej i stosowanej. Swoją przygodę polityczną rozpoczą w 1807 roku rozpoczynając pracę w administracji Księstwa Warszawskiego, gdzie był urzędnikiem skarbowym. Od 1814 pracował u boku Nikołaja Nowosilcowa. Prezydentem Warszawy został w 1837 roku. Piastując ten urząd, starał się reformować miasto, chociażby porządkując system podatków i opłat miejskich. Zabronił również budowy drewnianych domów, a także zlecił wybrukowanie kilkudziesięciu ulic i ułożenie przy nich chodnika. Aleksander Graybner zmarł w listopadzie 1847 roku. Został pochowany na cmentarzu powązkowskim, który, nota bene, w czasie jego prezydentury został uporządkowany. Ilustracja: wikimedia.org

11 czerwca 1846 roku w podkrakowskich Krzeszowicach urodził się Józef Huss, architekt i konserwator zabytków, którego całe życie zawodowe było związane z Warszawą. Studiował w Królewskiej Wyższej Szkole Technicznej w Charlottenburgu (dziś Berliński Uniwersytet Techniczny), a zdobywszy dyplom inżyniera, w 1866 roku osiadł w Warszawie. Zatrudnił się u Józefa Orłowskiego, wziętego architekta, twórcy wielu reprezentacyjnych gmachów i kamienic, budowniczego miejskiego. Własną praktykę otworzył w 1873 roku, tworząc, wzorem swojego mistrza, w stylistyce historycznej, głównie eklektycznej. Chociaż wiele jego dzieł, zwłaszcza śródmiejskich kamienic, zmiótł wiatr historii, to i dziś niektóre z nich możemy obejrzeć. I choć ocena wartości artystycznej tych projektów zbiegać się zapewne będzie z oceną - dziś wciąż niejednoznaczną - historyzmu jako takiego, to trzeba przyznać, że w swym obszarze Huss poruszał się bardzo sprawnie. Najlepiej chyba rozpoznawalne dzieło to neoromański kościół św. Augustyna na Nowolipkach, projektowany wraz z Edwardem Cichockim, jeden z bardzo nielicznych przykładów tego stylu w Warszawie. Każdy zna zapewne również eklektyczną kamienicę Pod Gryfami przy placu Trzech Krzyży, niedawno przywróconą do (niemal) oryginalnej formy. Zupełnie inna skalę ma pałacyk Wielopolskich przy Alejach Ujazdowskich, jeszcze niedawno ambasada Wielkiej Brytanii. Z obiektów niezachowanych warto wymienić kamienicę Hersego ze słynnym domem mody, willę Zamboniego w Alei Róż czy Dworzec Kaliski. Jako konserwator odbudowywał po pożarze pałac Królikarnię. Ciekawostką może być to, że narożne gloriety wybudowanej nieco później kamienicy Pod Gryfami są wzorowane właśnie na kopule Królikarni. Huss zmarł w Warszawie w 1904 roku. Zdjęcie za sowa.website.pl.

You don't have permission to register