skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

październik 2019

„Pracowałem całe życie z robotnikami. Im zawdzięczam, że praca moja nie poszła na marne, ku nim z ostatnią myślą się zwracam, żegnając się z nimi. Mam nadzieję niezłomną, że życie ich stanie się lżejsze, że będą silni i zdrowi moralnie, że urzeczywistnią wspólne ideały. Żegnam towarzyszy i przyjaciół, z którymi tyle współpracowałem wspólnie, i proszę ich o życzliwą pamięć dla tych wspólnych wysiłków. Wszystkich proszę o przebaczenie mych błędów i niepamiętanie cierpień, które im w życiu wyrządziłem. Myśl o śmierci dawno już jest dla mnie początkiem wyzwolenia.” Powyższe słowa pochodzą z ostatniego listy Ignacego Daszyńskiego, którego rocznicę śmierci dziś obchodzimy. To smutne wydarzenie miało miejsce w nocy 30/31 października 1936 r. w Domu Zdrowia w Bystrej Śląskiej. Pogrzeb miał miejsce kilka dni później 3 listopada w Krakowie. Na tą ceremonię w Warszawie były wydawane dla żałobników specjalne, darmowe bilety kolejowe. Ignacy Daszyński urodził się w słynnym Zbarażu (tym który miał być broniony przez kompanię z Ogniem i Mieczem) w średniozamożnej szlacheckiej rodzinie. Dzieciństwo spędził w galicyjskiej społeczności Polaków, Ukraińców, Żydów i Niemców. Jako nastolatek potrafił mówić w czterech językach. Jego patriotyczna postawa od lat szkolnych przysparzała jemu i jego rodzinie problemów. Za akcje patriotyczne był wydalany ze szkół, co zmuszało rodzinę do migracji. Ostatecznie w wieku 22 lat zdał maturę i dostał się na Uniwersytet Jagielloński na wydział przyrodniczy. Zaangażował się również bardzo czynnie w działalność polityczną Polskiej Partii Socjalistycznej. Kariera polityki zawiodła Daszyńskiego od stanowisk w radzie miejskiej Krakowa i Wiednia, aż do austro-węgierskiego parlamentu. Zyskał tam sławę jednego z najlepszych,

28 października 1696 roku w saskim Goslar szwedzka hrabina Maria Aurora von Königsmarck urodziła syna. Nowo narodzony w przyszłości z Warszawą zbytnio się nie wiązał i pewnie byśmy o nim nie mówili, gdyby nie personalia ojca owego dziecka, których oficjalnie podczas narodzin nie ujawniono. Natomiast nie było dla nikogo z ówczesnych tajemnicą, że hrabina, jako metresa elektora saskiego i (przyszłego) króla polskiego Augusta, urodziła właśnie elektorskiego bękarta. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że dwa tygodnie wcześniej żona władcy, Krystyna urodziła tym razem legalnego potomka – Fryderyka Augusta II, przez polską historiografię nazywanego Augustem III. Ojciec jednak uznał Maurycego za swojego syna i nobilitował nadając mu godność hrabiowską w roku 1711. Potomek odwdzięczył mu się walcząc za jego sprawę w armii saskiej operującej w Rzeczpospolitej. O ile legalny potomek władcy (czyli późniejszy August III) pozostawał początkowo pod wpływem pobożnej babki, to będący bohaterem dzisiejszej kartki z kalendarza potomek nielegalny od samego początku wykazywał oznaki, że odziedziczył po ojcu fantazję, chęć do zabawy, romansów, wojaczki i trwonienia pieniędzy. Wystarczy powiedzieć, że w wieku 18 lat ożenił się z młodą i bogatą hrabiną, która po rozwodzie 7 lat później hrabiną dalej była, ale już nie tak młodą, a na pewno, dzięki działalności męża, już nie bogatą. Zresztą nasz dzisiejszy bohater nie przywiązywał się nie tylko do związków, ale również do miejsc. Poza wspomnianą służbą w armii saskiej walczył również z Turkami na Bałkanach, by ostatecznie zaciągnąć się na służbę francuską, gdzie dosłużył się stopnia marszałka. Błyskotliwie prowadzona kampania w Niderlandach podczas tzw. wojny o

W okolicy, w której większość ulic nosi nazwy niemal swojskie, tam gdzie ulica Ciepła, Żelazna, Prosta, Śliska czy Twarda, nie wiadomo skąd, nagle pojawia się ulica Pereca. Kiedyś była Ceglaną, a od niepamiętnych czasów mieściły się przy niej gospodarstwa rolne, ogrodnicze. Wszystkie składające się na nie szklarnie, zagajniki, krzewy i sady, ostatecznie wyprowadziły się w dwudziestoleciu międzywojennym. Wtedy też ulica się zurbanizowała - pojawiła się pierzejowa zabudowa mieszkaniowa. W czasie drugiej wojny światowej, Ceglana znajdowała się w obrębie małego getta. Jeszcze w trakcie kampanii wrześniowej ulica uległa zniszczeniu, a powojenne inwestycje dotarły tu dopiero kiedy Ceglana Ceglaną już nie była. 27 października 1951 roku ulica Ceglana zmieniła imię. Nazwano ją imieniem jednego z jej mieszkańców - Icchoka Lejba Pereca, prawnika, działacza społecznego i co może najważniejsze - literata. Perec jest uznawany za jednego z głównych twórców literatury jidysz, ale nie był to jedyny język jakim operował - mówił i pisał również po polsku. Urodzony w Zamościu, sprowadził się do Warszawy w 1888 roku i od tego czasu mieszkał przy Ceglanej 1. Zmarł w 1915 roku w Warszawie, gdzie też został pochowany na cmentarzu żydowskim. Tablica systemu MSI za zdm.waw.pl/miejski-system-informacji/ http://skpt.waw.pl/kartka-z-kalendarza-27-pazdziernika/

26 października 1939 r. w życie wszedł dekret Adolfa Hitlera z dnia 12 października 1939 r. o powołaniu do istnienia Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete, czyli Generalnego Gubernatorstwa dla okupowanych ziem polskich. Proklamację w tym przedmiocie wystosował do Polaków nowoustanowiony generalny gubernator Hans Frank. Deklaracja zawiera oskarżenie pod adresem poprzednich władz polskich, którą nazywa „kliką” oraz Anglii, obarczając ich odpowiedzialnością sprowokowania wojny. Pokój miał zostać zaprowadzony w tym regionie Europy przez III Rzeszę. Dokument zawierał także obietnice okupanta wobec Polaków: „Życie Wasze prowadzić możecie nadal według wiernie zachowanych obyczajów: Waszą polską właściwość będzie wam wolno zachować we wszystkich objawach społeczności.” oraz „Pod sprawiedliwą władzą zapracuje każdy na swój chleb powszedni. Dla podżegaczy politycznych, hien gospodarczych i wyzyskiwaczy żydowskich nie będzie jednak miejsca w obszarze stojącym pod zwierzchnictwem niemieckim. (…) Zarządzenie nasze uwolni Was od wielu straszliwych braków, nad którymi cierpieć musicie dziś jeszcze w następstwie niewiarygodnej gospodarki Waszych dotychczasowych władców.” Deklaracja jest przykładem przedmiotowego traktowania Polaków. Zauważyć trzeba, iż Polacy na podstawie tego dokumentu mogli liczyć jedynie na poszanowanie ich stylu życia, własności oraz prawa do pracy. Jak miała pokazać nieodległa przyszłość, w sposób uczciwy Polacy nie mogli pod władzą Niemców zapracować na cokolwiek więcej, jak wspomniany chleb. Zlikwidowano całe polskie szkolnictwo poza poziomem elementarnych. Zamknięto prawie wszystkie instytucje kulturalne takie jak teatry, filharmonie. Polskie zbiory muzealne zostały ograbione. Generalne Gubernatorstwo było obszarem szczególnie intensywnej penetracji gospodarczej III Rzeszy. De facto była to kolonia. Na czele aparatu administracyjnego stanął Hans Frank, z wykształcenia prawnik, postać bardzo złożona. Na stolicę wyznaczono Kraków, degradując Warszawę do roli stolicy

25 października 1860 roku urodził się Jan Robert Gebethner, warszawski księgarz i wydawca. Był synem Gustawa Adolfa i Teofili z Trzetrzewińskich. Ukończył studia na Politechnice Ryskiej. W 1888 roku podjął pracę w rodzinnej firmie "Gebethner i Wolff", w redakcji "Tygodnika Ilustrowanego". Po śmierci ojca w 1901 roku został współwłaścicielem wydawnictwa, razem z Augustem Robertem i Józefem Wolffami. W tym okresie wydawnictwo rozszerzyło swoją działalność na polu oświatowym, publikując serie "Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych i Młodzieży szkolnej", "Wybór pisarzów Polskich dla Domu i Szkoły" oraz "Teatr Amatorski". W 1906 powstał ikoniczny budynek wydawnictwa przy ulicy Zgoda. Był członkiem i działaczem licznych stowarzyszeń: organizacji filistrów korporacji studenckiej Arkonia, Zgromadzenia Kupców, Börsenverein der Deutschen Buchhändler, Związku Księgarzy Polskich i innych. Gebethner był żonaty z Marią Herse. Jego synowie, Jan Stanisław, Tadeusz i Wacław również zasłużyli się dla Warszawy, działalnością w rodzinnym wydawnictwie, w KS Polonia czy też bohaterską postawą podczas II wojny światowej. Córka Maria wyszła za Józefa Pfeiffera, przemysłowca, a Hanna - Piotra Choynowskiego, pisarza. Zmarł 22 września 1910 roku i został pochowany w grobie rodzinnym na Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim w Warszawie. Ilustracja ze "Świata" z 1.10.1910, za Wielcy.pl. http://skpt.waw.pl/25-pazdziernika/

63 lata temu, w nocy z 20 na 21 października 1963 roku zmarł w Warszawie Marceli Porowski. Ten wywodzący się z rodziny zubożałej szlachty działacz samorządowy na szczeblu centralnym za II RP (dyrektor Związku Miast Polskich, organizacji powołanej w celu wspólnego reprezentowania miast przed rządem centralnym) zapewne nie doczekałby się tego, by pamięć o nim po śmierci przetrwałą u kogoś poza rodziną i być może historykami samorządności, jednak rola, którą odegrał w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego spowodowała, że postać ta doczekała się pamięci u potomnych. Porowski mianowicie, po udziale w wojnie obronnej, równolegle z pracą w "oficjalnej" warszawskiej administracji został, w 1941 r. powołany przez władze konspiracyjne na Delegata Rządu RP na uchodźstwie na Miasto Stołeczne Warszawę. Jako delegat prowadził dyskusję nad ustrojem stolicy (w której głównym jego przeciwnikiem byli członkowie administracji wojskowej) oraz nadzorował konspiracyjne sądownictwo. W godzinie "W" okazało się, że Porowski, pomimo znacznej pozycji jako urzędnik "cywilny" zupełnie nie był poinformowany o planowanej akcji zbrojnej przeciwko okupantowi, co jednak nie przeszkodziło mu szybko i sprawnie objąć jednocześnie trzy funkcje. Zachował swoją poprzednią rolę jako Okręgowy Delegat Rządu na M. St. Warszawę, a dodatkowo zaczął z dniem 5 sierpnia pełnić funkcję Prezydenta Miasta (po rezygnacji komisarycznego burmistrza Warszawy, Juliana Kulskiego) i Komisarza Cywilnego. Jako prezydent zajmował się głównie potrzebami ludności cywilnej – organizował pomoc bezdomnym oraz dostęp do wody i żywności dla warszawiaków oraz ewakuację mieszkańców. Warszawę opuścił po kapitulacji powstania, 7 października 1944 r. W nowej, powojennej rzeczywistości kontynuował pracę na rzecz samorządów, tym razem w Ministerstwie Administracji

20 października 1937 roku zmarł Franciszek Bogusław Lilpop, architekt, jeden z pionierów modernizmu w Warszawie. Urodził się w 1870 roku w zasłużonej warszawskiej rodzinie ewangelickiej. Był najstarszym synem Edwarda Augusta, również architekta, i Marii Karoliny z Wernerów. Naukę pobierał w gimnazjum w Rydze, tam też studiował na politechnice, którą ukończył w 1895 roku. Po powrocie do Warszawy podjął pracę w pracowni architektonicznej Józefa Piusa Dziekońskiego. Wkrótce rozpoczął działalność na własny rachunek. Jego pomocnikiem, a później partnerem został Karol Jankowski. W 1903 roku powstała spółka „Biuro Architektoniczne Franciszek Lilpop i Karol Jankowski”, która przetrwała ćwierć wieku i dała naszemu miastu wiele ważnych budynków. Pierwsze projekty naszego bohatera utrzymane były w duchu historyzmu i secesji. Na wymienienie zasługują Szkoła Rontalera (1901), Instytut Higieny Dziecięcej przy ul. Litewskiej (1903), Dom Zakładów Gazowych przy Kredytowej (1905), Sanatorium w Rudce (1905). Nawet w nich widać jednak tendencje redukcyjne i modernizujące, która miały dojść do głodu w kolejnych latach: kościół i plebania w Małkini (1909), budynek Towarzystwa Akcyjnego „L. Spiess i Syn” (1912), kamienice w Alei Róż 8 i 10 (gdzie zamieszkał, 1911), i inne. Za najważniejsze i najdoskonalsze dzieło tego okresu uważa się jednak ikonę warszawskiego wczesnego modernizmu: Dom Towarowy Braci Jabłkowskich (1913-14). Późny okres twórczości spółki to budynki 'umiarkowanego modernizmu', zwykle utrzymane w stylistyce warszawskiej "szarej cegły". Pozbawione raczej awangardowych ambicji młodszego pokolenia architektów, odznaczały się jednak elegancją i umiejętnym użyciem detalu. Wspomnimy tu Instytut Aerodynamiczny Politechniki Warszawskiej (1926), Zakłady Mechaniczne „Ursus” (1926) i, zwłaszcza, Zakład Wychowawczy i Kościół św. Józefa Sióstr Nazaretanek (1922). Lilpop był również aktywny

19 października 1813 r. pod Lipskiem w nurkach rzeki Elstery zginął bratanek ostatniego monarchy Rzeczypospolitej, marszałek Francji oraz minister wojny Ks. Warszawskiego – Józef Poniatowski. Jego śmierć w ostatnim dniu bitwy narodów, stanowiła niejako symbol końca epoki napoleońskiej w Polsce. Przegrana Napoleona pod Lipskiem, jak również śmierć Poniatowskiego zdeterminowała miejsce ziem polskich w orbicie wpływów państw zaborczych. Jak jednak doszło do tego tragicznego zdarzenia? Książę Józef Poniatowski wychowywany był od dziecka do służby w armii. Jego osobista odwaga stanowiła przykład dla innych żołnierzy. 12 października 1813 r. nad ranem w przededniu bitwy pod Lipskiem Poniatowski i Murat zostali zaskoczeni w trakcie śniadania przez niespodziewany atak nieprzyjaciela. Pomimo zamieszania Księciu Poniatowskiemu udało się sprowadzić polską kawalerię i uratować sytuację. Za ten czyn został cztery dni później 16 października uhonorowany tytułem marszałka Francji, jako jedyny obcokrajowiec. Niestety marszałkostwo Poniatowskiego trwało zaledwie 3 dni. W przeciągu długotrwałej bitwy książę prowadził ułanów i piechotę do walki, organizował z Macdonaldem ostatnie próby obrony i został parokrotnie ranny. Zdołał przekroczyć rzekę Pleiße, chociaż utonął pod nim koń; na apele przybocznych aby się poddał odpowiadał odmownie. Dnia 19 października książę otrzymał swój ostatni rozkaz – miał osłaniać wycofującą się armię Napoleona. W takcie tej operacji przekraczając płytką, acz wartką rzekę Elsterę został śmiertelnie postrzelony w pierś. Martwego już księcia starał się ratować starał się uratować kpt. Hipolit Blechamps, Francuz, który wskoczył do rzeki, jednak przypłacił to życiem. Kto strzelił do Poniatowskiego? Nie ma jednej pewnej wersji wydarzeń. Jedni autorzy twierdzą, że byli to nacierający Prusacy, którzy strzelili do księcia w

18 października 1987 roku miała miejsce premiera telewizyjna pierwszego odcinka ostatniego - jak się miało później okazać - serialu w reżyserii Stanisława Barei. Perypetie Jacka, kierowcy żółtej taksówki o bocznych numerach WPT1313 oraz jego zmienniczki Kasi, w wyniku różnych perypetii muszącej się przebierać za faceta i jeżdżącej taksówką jako Marian Koniuszko, zyskały sobie mnóstwo fanów, a serial gromadzi widzów przy każdej powtórce. Wątków serialowych jest zbyt wiele, by je tu przypominać, powiedzmy zatem tylko, że zdecydowana większość plenerów wykorzystanych przy kręceniu serialu to miejsca związane z naszym miastem. Każdy przewodnik warszawski zapewne uśmiechnie się przy scenie kiedy Hans Gonschorek szukał z pomocą Kasi "pomnika bohatera na koniu, który rękę trzymał tak, i był tam pałac z kolumnami". Przy okazji, naszą scenę zilustrujemy klatką z tegoż odcinka, łapiącą moment, na którym widać remont nawierzchni ówczesnego Placu Zwycięstwa. Niektórzy mówią, że remont ten, bardzo długotrwały, był wynikiem składania przez ludzi kwiatów w miejscu gdzie stał ołtarz papieski w trakcie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II.

„Rodem Warszawianin, sercem Polak, a talentem świata obywatel, Fryderyk Chopin, zeszedł z tego świata” Tak o wydarzeniu w nekrologu napisał Kamil Cyprian Norwid, przyjaciel Fryderyka Chopina. Dziś przypada 167 rocznica śmierci wielkiego kompozytora. Miało to miejsce około 2 w nocy 17 października 1849 r. w mieszkaniu Chopina w Paryżu przy placu Vendôme. Umierając Fryderyk Chopin miał zaledwie 39 lat. Od wczesnej młodości przyszły wirtuoz fortepianu cieszył się dość słabym zdrowiem. Cierpiał na nietolerancję tłustych potraw i przez całe życie przestrzegał ścisłej diety. W wieku 28 lat ważył zaledwie 45 kg przy wzroście ok. 170 cm. Od 21 roku życia cierpiał na ataki kaszlu podczas których wypluwał krew. Choć artysta przez całe życie korzystał z pomocy wielu lekarzy. Niestety poziom ówczesnej medycyny nie pozwalał na jednoznaczne zdiagnozowanie choroby, jak również podjęcie skutecznego leczenia. Stan zdrowia Fryderyka Chopina pogorszył się w 1848 r., po krótkim pobycie w Londynie, związanym z niepokojami w Paryżu w związku z wiosną ludów. Przez pierwsze półrocze 1849 r. Chopin udzielał jeszcze lekcji, choć już tylko ze swojego mieszkania. Jednak od czerwca stan zaczął pogarszać się coraz bardziej. Kompozytor korzystał z całodobowej opieki. Do Paryża przyjechała z Warszawy również siostra Fryderyka Ludwika wraz z mężem i córką. Tak ostatnie chwile opisał Kamil Cyprian Norwid: „Siostra artysty siedziała przy nim, dziwnie z profilu doń podobna. [

W nocy z 13 na 14 października 1767 roku doszło do incydentu, będącego kamieniem milowym na drodze do podporządkowania Rzeczypospolitej Rosji, a w konsekwencji jej ostatecznego upadku. Poseł rosyjski Nikołaj Repnin porwał czterech prominentnych członków opozycji antyrosyjskiej i wywiózł poza granice kraju. Opisywane wydarzenie miało miejsce podczas sejmu pod węzłem konfederacji radomskiej, który miał przejść do historii jako 'sejm repninowski', rozpoczętego 5 października 1767 roku. Sejmem w istocie sterował rosyjski poseł, który od miesięcy rozgrywał misterną intrygę, opartą na konfliktach wyznaniowych i politycznych ówczesnej Polski. Celem Repnina było zatrzymanie reform stronnictwa Czartoryskich i nowo obranego króla, a przede wszystkim narzucenie Rzeczypospolitej rosyjskich gwarancji. Hasła utrzymania stanowych przywilejów i dyskryminacji innowierców brzmiały słodko w uszach większości szlachty, stąd wielu zgłosiło akces do konfederacji, wciąż jednak wizja dominacji potężnego sąsiada budziła opory. By opór ten przełamać i osiągnąć wyznaczony cel, Repnin nie wahał się uciekać do przymusu. W dniach sejmu Warszawa została otoczona przez korpus wojsk rosyjskich, jakoby dla utrzymania porządku publicznego. Dobra opornych posłów i senatorów były plądrowane przez żołnierzy carycy. Gdy i to nie wystarczało, książę Nikołaj poszedł jeszcze dalej. Zwrócił się po pomoc do swej ówczesnej kochanki, samej Izabeli Czartoryskiej. Ta miała zorganizować kolację z ambasadorem, na którą zaprosiła liderów sejmowej opozycji: biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka, biskupa kijowskiego Józefa Andrzeja Załuskiego, hetmana polnego koronnego Wacława Rzewuskiego i jego syna Seweryna, posła województwa podolskiego. Plan się powiódł i w nocy rosyjskie wojsko, dowodzone przez hrabiego Ottona Igelströma (który pod zruszczonym imieniem Osip zapisze jeszcze własną kartę w historii stosunków polsko-rosyjskich), aresztowało zgromadzonych i niezwłocznie

Zwykło się uważać 13. dzień każdego miesiąca za pechowy. Jakkolwiek jest w tym twierdzeniu wiele przesady, to jednak 13 października 1923 r. przeszedł do historii Warszawy jako jeden z tych feralnych dni. O godzinie miastem wstrząsnęła eksplozja. Nie był to jednak zwykły wybuch. Jego siła była olbrzymia. Szyby wyleciały w oknach nie tylko na Starym Mieście, ale również na Pradze, a nawet w Otwocku. Odgłos wybuchu był słyszalny w promieniu ponad 40 km, a mieszkańcy z Mińska Mazowieckiego dzwonili do redakcji warszawskich gazet, aby dowiedzieć co się stało. O sile wybuchu niech świadczy również fakt, iż naruszona została konstrukcja hełmów wież kościoła św. Floriana (zostały one później zdemontowane, gdyż groziły zawaleniem). Dzielnicą, która najbardziej ucierpiała był Żoliborz. Tutaj większość dachów została zmieciona, raniąc i zabijając postronne osoby. Tutaj też znajdowało się epicentrum wybuchu. Była nim Warszawska Cytadela. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, Cytadela została przejęta przez Wojsko Polskie. Tam też obok koszar, magazynów, budynków gospodarczych oraz mieszkalnych ulokowana była prochownia. Pechowego dnia wypełniona była zawartością 40 wagonów kolejowych. Magazynowane były tutaj setki ton wysokiej jakości prochu produkcji włoskiej. W ciągu ułamka sekundy prochownia przestała istnieć, a w jej miejscu powstał dziesięciometrowy lej. Stojący niedaleko do prochowni skład metalowych części zamiennych zniknął, budynki szwalni i magazyn mundurowy legły w ruinie. Brama Cytadeli prowadząca nad Wisłę uległa zawaleniu, w gruzach legły także budynki stajni, wozowni i kuchni. Poważnie uszkodzony został również budynek X Pawilonu. Śmierć poniosło 28 osób, z czego tylko dwójka to żołnierze. Pozostałe ofiary, to cywile, często rodziny żołnierzy stacjonujących na

12 (inne źródła podają datę o 9 dni wcześniejszą) października 1958 roku uruchomiono stalownię w Hucie Warszawa. Hucie, która istniała w naszym mieście od 7 lat, która jednak zaczęła produkować cokolwiek zaledwie rok wcześniej - w 1957 uruchomiono w niej odlewnię staliwa. Umiejscowiona na Bielanach huta miała się na najbliższe lata stać najważniejszym zakładem przemysłu ciężkiego ulokowanym w Warszawie. Wiele opracowań powtarza przy tym teorie jakoby komuniści zaplanowali tu hutę bez sensu i tylko po to aby mógł się do miasta sprowadzić robotniczy element, będący zdrową przeciwwagą dla zgniłej inteligencji. W rzeczywistości hutę w tym miejscu jako pierwszy zaproponował Eugeniusz Kwiatkowski tuż przed wybuchem wojny, zaś po wojnie pomysł podchwycono, planując w hucie głównie przerabianie złomu z ruin miasta. Stało się jednak inaczej i huta, leżąca początkowo kawał poza granicami miasta (na zdjęciu, za NAC, autobusy chausson dowozace w ramach MZK pracowników na dalekie Bielany) stała się ważnym czynnikiem rozwoju północnej części Warszawy. Mimo zawirowań okresu transformacji, obecnie pod szyldem ArcelorMittal wciąż produkuje ponad 50 rodzajów stali wysokiej jakości.

Dziś w naszym kalendarium rocznica z tych mniej przyjemnych: 11 października 1939 roku ukazał się pierwszy numer "Nowego Kuriera Warszawskiego", polskojęzycznej gazety wydawanej przez niemieckie władze okupacyjne. Pierwsze numery gazety wydano w Łodzi, zawierały one głównie przetłumaczone teksty z niemieckiego "Deutsche Lodzer Zeitung". Od 23 listopada do wybuchu powstania warszawskiego gazetę wydawano już w Warszawie, by na koniec wojny przenieść ją znów do Łodzi. Warszawska redakcja mieściła się w Domu Prasy przy Marszałkowskiej 3/5. Gazeta była przede wszystkim narzędziem niemieckiej propagandy i indoktrynacji. Wiadomości ze świata i z kraju prezentowały punkt widzenia okupanta, usiłującego wybielić własne działania i wzbudzić nieufność do aliantów zachodnich, a później również Związku Radzieckiego. Z drugiej strony gazeta była niezbędnym źródłem informacji praktycznych: reklam, ogłoszeń drobnych, repertuarów, recenzji, nekrologów, zarządzeń publicznych i tym podobnych. Zapewniała również

Dziś, według niektórych źródeł, obchodzimy 26 urodziny Alei "Solidarności". Bo właśnie 10 października 1990 roku nazwę ulicy, bez której obecnie chyba żaden warszawiak nie wyobraża sobie układu komunikacyjnego miasta, zmieniono. Nowym patronem, na miejsce generała ludowego Wojska Polskiego i działacza komunistycznego Karola Świerczewskiego został NSZZ "Solidarność". Historia samej ulicy, zwanej również trasą W-Z (bo obecna Al. Solidarności niemal w całości obejmuje to założenie) nie jest zbyt długa, jednak jej budowa wywarła istotny wpływ na kształt Warszawy po II wojnie światowej. Wcześniej bowiem komunikacja miedzy Śródmieściem a Pragą na wysokości Starego Miasta odbywała się przez Plac Zamkowy – z poziomu placu zjeżdżano tzw. wiaduktem Pancera (nazwanego od swojego budowniczego) na most, skąd przedostawano się na Pragę. Na praskiej stronie nie istniał, tak jak dzisiaj bezpośredni wyjazd sprzed Dworca Wileńskiego na Targówek, gdzie dostawano się ulicami Ząbkowską, przechodzącą (tak dzisiaj, jak i dawnej) w ulicę Radzymińską. Niejako przy okazji zniszczeń wojennych postanowiono ten układ komunikacyjny zmodernizować. Po pierwsze, zrezygnowano z prowadzenie tranzytu między Pragą a Śródmieściem przez Plac Zamkowy i wiadukt, w zamian za to budując tunel pod nim (i łącząc ów tunel z mostem nowym wiaduktem), a od okolic Arsenału przebito ulicę całkowicie nowym śladem, burząc przy okazji pałac Teppera przy ulicy Miodowej (znalazł się nad wylotem tunelu) oraz otaczając jezdniami pałac Przebendowskich (który uniknął wyburzenia, bo ktoś - wg niektórych przekazów prof. Zachwatowicz - wpadł na pomysł by przeznaczyć go na muzeum Lenina, której to inicjatywy w drugiej połowie lat 40. blokować się nie godziło). Po stronie praskiej ulicę od

Wspominaliśmy wczoraj o twórcy Parku Ujazdowskiego, dzisiaj natomiast przemieścimy się na drugą stronę Alei Ujazdowskich, do Dolinki Szwajcarskiej. A pretekstem do tego będzie 191 rocznica od momentu, w którym niejaki Stanisław Śleszyński, kapitan saperów, podpisał akt dzierżawy tego miejsca, co okazało się jednym z lepszych interesów w jego życiu. Cofnijmy się jednak mniej więcej 60 lat wstecz od wspomnianej daty 1825 r. Otóż, w latach 60. XVIII wieku metropolita unicki (inaczej greckokatolicki) Lew Kiczka postanowił sprowadzić do stolicy elitę intelektualną swojego kościoła, czyli zakon bazylianów. Powody tego były różne. Po pierwsze, katolicy obrządku wschodniego przebywający w ówczesnej Warszawie nie mieli stałego miejsca gdzie mogli skorzystać z posługi duszpasterskiej. Po drugie, sprowadzenie zakonników miało na celu zwiększenie prestiżu kościoła unickiego, traktowanego przez duchowieństwo łacińskie jak katolicy drugiej kategorii (wystarczy powiedzieć, że każdy biskup rzymskokatolicki był z urzędu członkiem Senatu, podczas gdy prawo to nie przysługiwało biskupom greckokatolickim). W tej sytuacji założenie stałej placówki duszpasterskiej w stolicy było dla kościoła możliwością poprawy wizerunku i zwiększenia prestiżu w oczach rządzących. Zakon bazylianów otrzymał w nadaniu kawał ziemi na Ujazdowie, gdzie miała powstać cerkiew, klasztor oraz szkoła. Budowę klasztoru powierzono niejakiemu księdzu Komarkieczowi, postaci, mówiąc delikatnie, kontrowersyjnej (wystarczy powiedzieć, że relegowano go z macierzystego klasztoru w Supraślu). Sława księdza szybko potwierdziła się – co prawda ponoć nie zdefraudował on sum przyznanych na budowę klasztoru z kasy królewskiej oraz zakonnej, a wyłącznie seria niezbyt udanych inwestycji w produkcję i sprzedaż materiałów budowlanych spowodowała, że pieniędzy starczyło jedynie na fundamenty klasztoru. Sam opiekun fundacji niezbyt jednak chciał się

6 października 1892 r. urząd prezydenta Warszawy objął jenerał-major N. W. Bibikow. Jego poprzednik, znany chyba wszystkim warszawiakom p.o. prezydenta Warszawy, Sokrates Starynkiewicz zakończył swoje wieloletnie urzędowanie zwyczajowym awansem (na generała artylerii) oraz emeryturą. Bibikow, mimo całkiem sprawnego zarządzania miastem, nigdy nie był tak popularny, ani nie został zapamiętany tak, jak jego poprzednik. Nie wyprzedzajmy jednak faktów

5 października 1960 roku warszawska Legia grała rewanżowy mecz z duńskim Aarhus GF w 1/16 finału Pucharu Europy Mistrzów Krajowych (czymś co 32 lata później stało się Ligą Mistrzów). Ponieważ w pierwszym spotkaniu, rozegranym w Danii, padł wynik 3:0 dla gospodarzy, rewanż był tylko formalnością i mecz ten pasjonowałby tylko statystyków futbolu gdyby nie jedna rzecz; właśnie podczas tego meczu pierwszy raz w Warszawie zagrano przy sztucznym oświetleniu. Jupitery na Stadionie Wojska Polskiego zamontowano na polecenie ówczesnego sekretarza generalnego klubu, płk. Potorejki, który nie tylko załatwił projekt masztów (wykonany również przez wojskowych inżynierów i członków klubu kibica Legii - inż. inż. Kalinicza, Skarżyńskiego i Harasiuka, ale również udał się z misją do Moskwy, gdzie, wyposażony w skrzynkę wódki, załatwił lampy ze stadionu tamtejszego Spartaka, które Rosjanie mieli akurat na zbyciu. Jako że gospodarka w tym czasie charakteryzowała się permanentnym niedoborem, problem wystąpił również z kablem - odpowiednio gruby znaleziono aż w

4 października 1705 roku Stanisław Leszczyński został koronowany na króla, czy raczej, odwołując się do średniowiecznej terminologii, antykróla polskiego. Dla miłośników Warszawy to bardzo ważna data, gdyż była to pierwsza koronacja władcy w warszawskiej kolegiacie. Wcześniej zdarzały się tam koronacje królowych, były to jednak wydarzenia znacznie niższej rangi. Dla porządku przypomnimy, że elekcję Leszczyńskiego, przeprowadzoną jeszcze w lipcu 1704 roku, wymusił król Szwecji, Karol XII. Teren obozu elekcyjnego otoczony był przez szwedzkie wojsko, oficerowie spisywali posłów sprzeciwiających się wyborowi forsowanego kandydata, a wysłannik króla, generał Horn, osobiście groził opornym senatorom. Dość, że cały sejm trwał zaledwie jeden dzień, choć prawo i obyczaj dawały na procedowanie całe dwa tygodnie. Wynik elekcji proklamował zresztą nie prymas, a biskup poznański Święcicki. Leszczyński zresztą miał być tylko władcą zastępczym. Karol XII widział na tronie Jakuba Sobieskiego. August II zdołał królewicza pojmać, a Stanisław miał tylko 'przytrzymać' koronę i oddać ją młodemu Sobieskiemu po jego uwolnieniu. Jak wiemy, nigdy do tego nie doszło. A o samej koronacji opowie nam dziewiętnastowieczny historyk i kolekcjoner, hrabia Edward Raczyński: "Obrządek ten spóźnił się więcej, niż o cały rok po elekcyi tego króla dla zmieniającej się szczęścia kolei w ciągu wojny Sasów z Szwedami w Polsce, bo gdy król szwedzki wkrótce po elekcji Stanisława Leszczyńskiego, z większą częścią wojska swego na Ruś ku Lwowu się udał, król Stanisław przed Sasami uciekać musiał z Warszawy. W jesieni dopiero roku 1705., gdy wojska szwedzkie z Małopolski ku Warszawie nadciągnęły, król Stanisław do Warszawy powrócił, i tam się koronować kazał. Przyznać należy, że w tem ważnem zdarzeniu,

3 października 1845 r. w Warszawie w wieku 65 lat zmarł Stanisław Grabowski. Do historii przeszedł on głównie z powodu swojego królewskiego ojca. Stanisław Grabowski był bowiem naturalnym synem Stanisława Augusta Poniatowskiego, który przez lata był związany z Elżbietą Grabowską z Szydłowieckich. Nie mamy pewności, czy Stanisław August zwarł oficjalny związek małżeński z Elżbietą. Opinie w tym zakresie są rozbieżne. Jeżeli nawet para związała się węzłem małżeństwa, to było to małżeństwo morganatyczne. Elżbieta Grabowska pozostała cały czas zwykłą szlachcianką, nie przyjęła nazwiska męża, a ich dzieci nie dziedziczyły po ojcu. W okresie Księstwa Warszawskiego Stanisław Grabski wszedł w skład jednego z centralnych organów, będąc sekretarzem w Radzie Stanu. Chociaż po przegranej wojnie 1812 r. Księstwo Warszawskie upadło, to jego elity zaangażowały się w tworzenie Królestwa Kongresowego. Również Stanisław Grabowski nadal pozostał aktywnym uczestnikiem życia publicznego. W 1818 r. został wybrany posłem na Sejm. Pełnił również funkcję senatora – kasztelana, a następnie senatora – wojewody. Przez 11 lat od 1821 r. do 1832 r. pełnił funkcję ministra oświaty i wyznań. Współcześni nawiązując do jego funkcji i poglądów nazywali go „ministrem ociemnienia publicznego”. Stanisław był bowiem znany ze swoich nader konserwatywnych, a wręcz reakcjonistycznych poglądów. Przez całe życie był mocno związany z kościołem katolickim, a szczególnie z jego frakcją konserwatywną. Był również członkiem zakonu maltańskiego. Doprowadził za czasów urzędowania do ograniczenia swobód w ramach szkolnictwa, poddając je nadzorowi policyjnemu. Usunął z kierownictwa Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych Samuela Bogumiła Lindego, z uwagi na wyznawany przez niego protestantyzm. Ograniczył również wpływy Stanisława Kostki Potockiego, którego

You don't have permission to register