skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Maj 2021

30 maja 1968 roku odsłonięto w Warszawie pomnik, którego już nie ma, przed budynkiem, którego również już nie ma. Był to pomnik Czynu Chłopskiego autorstwa Stanisława Sikory, a budynek ten to otwierający ulicę Grzybowska gmach Zjednoczonego (obecnie Polskiego) Stronnictwa Ludowego. Pomnik miał 7,7 m wysokości i upamiętniał rolę chłopów i wsi w walce o - w domyśle - socjalistyczna Polskę. Miał - jak widać na zdjęciu - postać obelisku przypominającego posąg Światowida z twarzami kolejno Bartosza Głowackiego, Michała Drzymały, partyzanta BCh i kobiety. Pomnik wraz z gmachem został sprzedany w roku 2006 firmie Dom Development i zostało to przez część członków partii uznane za skandal - może dlatego teraz ci panowie nie są już w PSL. Został zdemontowany i obecnie stoi poza Warszawą, w muzeum historii Polskiego Ruchu Ludowego w Piasecznie koło Gniewa. Ilustracja: gazeta.pl

Po zajęciu Warszawy we wrześniu 1939, Gestapo rozpoczęło poszukiwania jednego grama radu, podarowanego przez Marię Skłodowską-Curie Instytutowi Radowemu przy ulicy Wawelskiej. Czteromiesięczne śledztwo wykazało, że rad został wywieziony z Polski. W rzeczywistości rad został ukryty przez doktora Franciszka Łukaszczyka na terenie prywatnego domu docenta Dionizego Zuberbiera pod Warszawą. W celu zmylenia gestapowców doktor sfałszował zapiski w księgach szpitalnych, a rozpuszczane plotki utwierdziły wśród personelu przekonanie o przewiezieniu promieniotwórczego pierwiastka na zachód. Tak poszukiwany przez Niemców gram radu, pierwiastka wykorzystywanego wówczas przy leczeniu nowotworów, polska noblistka zakupiła z własnych środków w roku 1929. Jednym z jej marzeń było uruchomienie instytucji zajmującej się leczeniem chorób nowotworowych w Warszawie. W momencie zakupu to marzenie już się realizowało. 7 czerwca 1925 w obecności Marii Skłodowskiej-Curie i prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego odbyło się wmurowanie kamienia węgielnego pod nową placówkę leczniczo-naukową, którą zdecydowano się ulokować przy ulicy Wawelskiej. Nie obyło się bez nieprzewidzianych trudności – w trakcie realizacji zmarł projektant Tadeusz Zieliński i budowę Instytutu Radowego kończono według projektu Zygmunta Wóycickiego. Pojawiły się również problemy z finansowaniem inwestycji. Część kompleksu przeznaczono na mieszkania dla personelu, jedno przeznaczone było dla inicjatorki powstania placówki ale Skłodowska nigdy w nim nie zamieszkała. Pierwszy pacjent został przyjęty 17 stycznia 1932. Oficjalne otwarcie kompleksu nastąpiło jednak dopiero 29 maja 1932 roku. Dokonał go prezydent Ignacy Mościcki, a gościem honorowym była Maria Skłodowska Curie. Kompleks otoczono ogrodem, a przed Instytutem wytyczono nową uliczkę, której patronem została noblistka. Na jej prośbę uliczkę zamknięto dla ruchu - Skłodowska nie chciała, by zakłócano spokój chorych. Po śmierci Marii Skłodowskiej przed

28 maja 1899 roku urodziła się w Jenisejsku Irena Krzywicka, pisarka, publicystka, tłumaczka, jedna z najbardziej kontrowersyjnych autorek międzywojennej Polski. Była córką Stanisława Goldberga, lekarza i działacza socjalistycznego, zesłanego za swą działalność na Syberię. Goldbergowie powrócili do Polski w 1902 r., jednak Stanisław wkrótce zmarł. Już w wolnej Polsce Irena ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W 1923 r. wyszła za Jerzego Krzywickiego, prawnika, syna słynnego filozofa i socjologa Ludwika Krzywickiego. Małżeństwo miało, decyzją obojga małżonków, charakter otwarty. Dla życia Krzywickiej przełomem był związek z Tadeuszem Boyem-Żeleńskim. Nie tylko wprowadził ją do warszawskiego światka literackiego (symbolizowanego przez „Ziemiańską”), gdzie zdobyła bardzo mocną pozycję. Dzięki niemu zaangażowała się w działalność społeczną na rzecz edukacji seksualnej, równouprawnienia kobiet i tolerancji dla homoseksualistów. Wydawała dodatek do „Wiadomości Literackich”, „Życie Świadome”, poświęcony właśnie tym zagadnieniom, w którym pisywały znane pisarki epoki. Twórczość literacka Krzywickiej była skupiona właśnie na sprawach obyczajowych. Współcześni mieli ją za skandalistkę i gorszycielkę, nawet pisarze o liberalnych zapatrywaniach zarzucali jej „wymachiwanie majtkami”. W gruncie rzeczy poruszała jednak tematy ważkie, a spychane przez literaturę na margines, rację więc mogą mieć ci, którzy widzą w niej raczej moralistkę. Okupację spędziła w Warszawie, ukrywając się przed gestapo. Straciła obu partnerów i jednego syna. Po wojnie powróciła do pisania, prowadziła salon literacki (zresztą jadowicie wyśmiewany przez Tyrmanda), była nawet radną Warszawy. W 1962 r. wyjechała wraz z synem Andrzejem, późniejszym wybitnym fizykiem, do Szwajcarii, a później Francji. W 1992 wydała swe wspomnienia „Wyznania gorszycielki”, wciąż chętnie czytane i kilkukrotnie wznawiane. Pozostała za granicą do śmierci w 1994 r. Pochowana

27 maja 2004 r., a więc dokładnie dziesięć lat temu, na obrzeżach Żoliborza został oddany do użytku budynek Centrum Olimpijskie Polskiego Komitetu Olimpijskiego im. Jana Pawła II. Pod tą długą nazwą kryje się budynek, które spełnia kilka ważnych funkcji. Poza siedzibą Polskiego Komitetu Olimpijskiego i instytucji z nim powiązanych, był siedzibą spółki PL.2012 (odpowiadającą za Euro 2012), mieści się tu również Muzeum Sportu i Turystyki, instytucja mająca za sobą już 60-letnią historię. Muzeum powstało przy ul. Rozbrat, później, na długie lata, trafiło na stadion Skry. Do Cenrtum przeniosło się w 2006 r. Obecnie w zbiorach muzeum znajduje się ok. 45 tysięcy eksponatów, w tym medale i puchary, zdobywane przez polskich sportowców na przestrzeni lat. Sam budynek zaprojektowany został przez architekta Bogdana Kulczyńskiego, twórcy takich obiektów jak Europejskie Centrum Bajki w Pacanowie, osiedle Villa Marina na Mokotowie czy słynnego już domu własnego w Józefowie. Kształt Centrum w zamyśle autora nawiązuje do architektury stadionów. Przed budynkiem możemy podziwiać małą otwartą galerię sztuki, w tym m.in. rzeźbę Andrzeja Mitoraja. W przyszłości budynek ma być lepiej skomunikowany dzięki wybudowaniu mostu w przedłużeniu ul. Krasińskiego. Ilustracja: wikimedia.org

„Działo się i sporządzono w Warszawie, w poniedziałek Zesłania Ducha Świętego, roku Pańskiego 1382.” Tego to dnia, czyli właśnie 26 maja, książę mazowiecki Janusz I zatwierdził darowiznę wsi Solec miastu Warszawie. Darczyńcami byli dwaj warszawscy mieszczanie, Piotr Brun i Mikołaj Penczatka, którzy osadę tę zakupili od rycerza Goworka, za niemałą zresztą kwotę stu piętnastu kóp groszy praskich. Przekazali ją miastu „dla swego zbawienia i dla darowania grzechów swych przodków”. Mieszczanie zaś uprosili u księcia, by ten rozciągnął prawa miejskie chełmińskie na nabytą wieś. W ten sposób jej mieszkańcy uzyskali osobistą wolność, zwolnienie od wszelkich świadczeń (a trochę ich było, dokument wymienia następujące: sep, obzaz, narzaz, wieprz, krowa, baran, pozewne, niestane, podymne, porzeczne, podworowe, srzon, przewód, godne psarskie, sokołowe, bobrowe), kontrybucji i zbiórek. Zostali też wyjęci spod prawa i sądów ziemskich i poddani sądom ławniczym. Książę za tę łaskę zażyczył sobie sześć kóp groszy praskich rocznie i zastrzegł, że zwolnienie nie obejmuje zbiórek na wykupienie go z niewoli. Co mogło rzeczywiście się przydać, książę trafił do krzyżackiej niewoli dwukrotnie, i dwukrotnie go z niej wydobywał król Władysław. Warto pamiętać, że częścią Solca była Kawcza (dzisiejsza Saska) Kępa. Był więc to najstarszy nabytek miasta po prawej stronie Wisły (przynajmniej od momentu, gdy ta zmieniła bieg). Mieszczanie zagospodarowali ją jednak dopiero w latach dwudziestych XVII w, osadzając na niej kolonistów holenderskich. Na ilustracji z wikimedia.org odrys pieczęci pieszej księcia Janusza, o legendzie głoszącej +S IOHANNIS DEI GRA DVCIS MAZOE ET D-NI WARSEVY.

23 maja 1926 to data, która zapisała się złotymi literami w historii nie tylko polskiego, ale i światowego sportu. Wtedy to, na zawodach w Warszawie, pobiła rekord świata w rzucie dyskiem polska sportsmenka - Halina Konopacka. Osiągnęła dystans 34,15 m. Był to pierwszy lekkoatletyczny rekord świata ustanowiony przez polskiego sportowca. Warto tu wspomnieć o samej Halinie Konopackiej, która była kobietą renesansu. Jej największym sukcesem sportowym, poza wspomnianym rekordem świata (który poprawiała jeszcze kilkukrotnie), był pierwszy polski złoty medal olimpijski zdobyty dwa lata później, w roku 1928 w Amsterdamie. Ciekawostką jest też, że Konopacka została uznana miss Igrzysk Olimpijskich w Amsterdamie. Halina Konopacka zajęła się sportem trochę z przypadku. Najpierw trafiła do sekcji olimpijskiej, gdzie została wyłowiona przez trenera Baqueta. O zawrotnym tempie jej sportowej kariery może świadczyć fakt, że rok później Konopacka świętowała już tytuł mistrza Polski w rzucie dyskiem i pchnięciu kulą. Na uwagę zasługuje też jej działalność pozasportowa. Była bowiem Halina Konopacka utalentowaną pisarką i malarką. O jej kunszcie pisarskim świadczyć może fakt, że publikowała swoje teksty w poczytnych magazynach literackich: „Wiadomościach Literackich” oraz w „Skamandrze”. W 1929 roku wydała tomik swoich wierszy pt. „Któregoś dnia”. Czynną karierę sportową zakończyła w roku 1931. Potem była działaczką sportową działającą w kilku organizacjach, m.in. w Zarządzie Międzynarodowej Federacji Sportów Kobiecych, w Polskim Ruchu Olimpijskim czy Związku Polskich Związków Sportowych. W czasie II wojny światowej opuściła kraj wraz z mężem, Ignacym Matuszewskim, który organizował i nadzorował ewakuację złota z Banku Polskiego do Francji. Później, po klęsce Francji - udała się do Stanów Zjednoczonych, gdzie pozostała już

21 maja Kościół rzymskokatolicki w Polsce wspomina św. Jana Nepomucena, świętego, którego kult był niezwykle rozpowszechniony w dobie Kontrreformacji, a i dziś w kulturze ludowej zajmuje poczesne miejsce. Jak to bywa, należy oddzielić historycznego Jana z Pomuku, kanonika praskiego, od hagiograficznego Jana Nepomucena, patrona mostów, powodzi i tajemnicy spowiedzi. Ten pierwszy, jako wikariusz generalny biskupa Jana z Jenštejna został uwikłany w konflikt swego patrona z królem Wacławem IV. Chodziło o obsadę opactwa w Kladrubach, a w tle była Schizma Zachodnia. Duchowny, nieco przypadkowo i niejako „w zastępstwie” biskupa, został oskarżony o zdradę i utopiony w Wełtawie. Ten drugi miał być spowiednikiem królowej Zofii, który nie chciał wyjawić zazdrosnemu królowi tajemnicy spowiedzi i w zemście został na jego rozkaz utopiony. Odnalezieniu zaś zwłok miały towarzyszyć cuda. Kult Jana Nepomucena stworzyli jezuici w końcu XVII wieku. Świetnie nadawał się do uczynienia go strażnikiem świętości (nieuznawanej przez protestantów za sakrament) spowiedzi, orędownikiem praw i niezależności Kościoła rzymskiego, katolickim „odbiciem” bohatera narodowego Czechów, Jana Husa, a dla prostego ludu – obrońcą przed utonięciem i innymi nieszczęściami w podróży. Z tego też powodu w Europie środkowej (choć w pewnym stopniu wszędzie, gdzie zawędrowali jezuici), kult Jana stał się niezwykle popularny. Zaroiło się od jego przydrożnych i mostowych figur, zwanych potocznie nepomukami, a i w wielu kościołach pojawiły się dedykowane mu ołtarze czy wizerunki. I choć w Kościele „oficjalnym” niewiele już z tej mody pozostało, to wciąż pojawiają się wykonywane przez artystów ludowych świątki, umieszczane, jak przed wiekami, na przydrożnych kapliczkach i drzewach. Nepomuków nie mogło zabraknąć i w

102 lata temu, 20 maja 1912 roku odbyła się oficjalna uroczystość poświęcenia Soboru Metropolitalnego pw. św. Aleksandra Newskiego na Placu Saskim w Warszawie. Decyzję o budowie tej świątyni podjął na początku lat 80. XIX w. generał gubernator Josif Hurko, znany z rusyfikacyjnych zapędów na terenie byłego już Królestwa Polskiego. Na miejsce budowy wybrano Plac Saski jako centralny wówczas i największy plac miasta, chciano bowiem zbudować kościół, który zdominuje krajobraz miasta i pokaże jego prawosławny i rosyjski charakter. Lata 80. XIX wieku były okresem, kiedy w mieście budowano wiele cerkwi - zresztą liczba prawosławnych wynosiła wtedy już ok. 40000 i cerkiew Marii Magdaleny oraz dwie przerobione z kościołów katolickich na Woli oraz przy Długiej przestały wystarczać. Zwykle stawiano świątynie w okolicach koszar, w których stacjonowały pilnujące Twierdzy Warszawa pułki, z tym soborem jednak, jak widać, było inaczej. Miał on służyć cywilom. Od decyzji do ukończenia budowy minęło wszakże niemal 30 lat i ukończono sobór dopiero dwa lata przed wybuchem I wojny, mimo tego, że aby zebrać pieniądze przymusowo opodatkowano wszystkie szczeble samorządu terytorialnego w dawnym KP. Jego architektem był Leoncjusz Benois, autor również m.in. Banku Polskiego przy Bielańskiej. Do pisania ikon wynajęto znanego Nikołaja Pokrowskiego, który do pomocy wziął sobie równie wziętych artystów Waszniewskiego i Charłamowa. Sobór utrzymany był w stylu bizantyjsko-ruskim, popularnym wówczas również w Imperium. Charakterystycznym elementem była siedemdziesięciometrowa dzwonnica, która była przez Polaków zwana "wieżą ciśnień prawosławia" lub nawet

19 maja 1674 r., na polach podwarszawskiej Woli zgromadzeni panowie bracia obrali królem Polski, a zarazem Wielkim Księciem Litewskim, Jana Sobieskiego herbu Janina. Jak do tego doszło? Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba się cofnąć do poprzedniej elekcji w 1669 r., kiedy to zwyciężyła opcja wyboru "Piasta", czyli Polaka, a nie członka obcej dynastii. Szlachta sądziła, że może to być lek na nieszczęścia jakie spotkały Rzeczpospolitą na czele z potopami szwedzkim i ruskim oraz powstaniem Chmielnickiego. Nie był to pomysł pozbawiony swoich racji, gdyż jak pokazywała historia, poprzedni królowie nie do końca rozumieli ustroju Rzeczpospolitej. Wybór syna słynnego Jaremy Wiśniowieckiego - Michała Korybuta Wiśniowieckiego nie tylko nie załagodził sytuacji, ale doprowadził państwo na krawędź wojny domowej. Niemały w tym udział miał Jan Sobieski, piastujący urząd hetmana wielkiego koronnego i przewodzący opozycji wobec króla. Wewnętrzne spory i osłabienie wykorzystało Imperium Osmańskie, atakując od południa słabo bronioną Rzeczpospolitą. Utrata Kamieńca Podolskiego, oblężenie Lwowa i wieści o zamienianiu kościołów na meczety podziałały na szlachtę mobilizująco. Sejm nie przyjął postanowień traktatu buczackiego, czyniącego z Rzeczpospolitej wasala Turcji i uchwalił konieczne podatki na dokonanie zaciągów. Niejako finałem tej wojny była wielka bitwa pod Chocimiem 11 listopada 1673 r. w której dowodził Jan Sobieski. W jej przeddzień we Lwowie zmarł nagle król Michał. Elekcja 1674 r. odbywała się z jednej strony w euforii po zwycięstwie pod Chocimiem, lecz z drugiej strony w cieniu ciągle aktualnego zagrożenia tureckiego. Jak to zwykle bywało, przed elekcją wyklarowały się dwa stronnictwa. Pierwsze, profrancuskie, do którego należał Sobieski, widziało na tronie bądź Kondeusza

15 maja 1765 roku swoją ziemską pielgrzymkę zakończył w Kaliszu Antoni Żebrowski, bernardyn, znany w zakonie jako brat Walenty. Zasłynął on jako wybitny spec od malarstwa naściennego metodą al fresco. Wiele źródeł podaje, iż był on samoukiem, nie jest to jednak prawda, fachu uczył się u Adama Swacha, absolwenta szkoły malarskiej założonej jeszcze przez Jana III w Wilanowie. Razem ze swym mistrzem ozdabiał on m.in. opactwo w Lądzie koło Konina, a później pracował już na własną rękę, dekorując kościoły bernardyńskie w Wielkopolsce i w Warszawie. Po bracie Walentym została nam w mieście oryginalna i bogata dekoracja kościoła pobernardyńskiego pw. św. Anny na Krakowskim Przedmieściu. Jego dziełem są zarówno iluzoryczne "kaplice" po południowej stronie nawy, jak również polichromie na sklepieniu, w bocznych kaplicach po stronie północnej i wystrój kaplicy bł. Ładysława z Gielniowa, w której możemy m.in. zobaczyć wygląd kościoła sprzed ostatniej przebudowy fasady. Malarstwo brata Walentego może wydawać się standardowe dla epoki - pod kątem zastosowanych technik i środków wyrazu - ale polecamy w wolnej chwili przestudiowanie programu artystycznego świątyni. Niestety nie mamy tego na fotografii i prezentujemy (za stroną Koła Mediewistów UMK) fragment kaplicy bł. Ładysława, ale na północnej stronie w okolicy pierwszego z bocznych ołtarzy mamy polichromię o malachitowej barwie, przedstawiającą pejzaż, która może uchodzić spokojnie za pierwszy w sztuce sakralnej w Warszawie przejaw psychodelii. Dociekliwych o co chodzi zapraszamy do zwiedzenia świątyni.

Większość z nas mija ten pomnik nawet bez mrugnięcia okiem, mimo że przechodzi koło niego nawet i kilka razy dziennie. W sumie jest on trochę schowany za drzewami, ale daje się go znaleźć między Alejami Jerozolimskimi a Smolną. Jest to Pomnik Partyzanta, zwany niegdyś Pomnikiem Bojowników o Polskę Ludową, autorstwa Wacława Kowalika, odsłonięty 13 maja 1962 r. Ranny partyzant bez ubrania trzymany jest przez kobietę trzymającą jeszcze na dodatek gałąź laurową. Nie jest specjalną tajemnicą, że forma pomnika nawiązuje do Piety Michała Anioła. Ciekawy jest również cokół pomnika. Jest on bowiem zrobiony z płyt granitowych, z których było zrobione niemieckie mauzoleum, upamiętniające drugą bitwę pod Tannenbergiem (pierwszej niemieckie mauzoleum raczej nie mogło upamiętniać, bo to była bitwa pod Grunwaldem), a potem po jego śmierci Paula von Hindenburga, i które było pod Olsztynkiem, w Tannenbergu właśnie.

"Dobranoc! Do widzenia! Cześć! Giniemy!" - to ostatnie zarejestrowane przez "czarną skrzynkę" słowa załogi samolotu Ił 62-M SP-LBG "Tadeusz Kościuszko", które padły o godzinie 11:13 w dniu 9 maja 1987 roku. Katastrofa samolotu, która zdarzyła się w tym momencie do dziś pozostaje największą katastrofą w dziejach polskiego lotnictwa, pochłonąwszy w sumie 183 osoby (11 członków załogi i 172 pasażerów). Lot LO5055 miał być rutynowym transatlantyckim przelotem na trasie Warszawa - Nowy Jork. Samoloty Ił 62M, po dokonanych w następstwie katastrofy na Okęciu w roku 1980 poprawkach w ich mechanizmach, były uważane za względnie bezpieczne. Ich producenci obiecali usprawnienie mechanizmów, które zawiodły podczas ostatnich chwil lotu "Kopernika", który rozbił się z m.in. Anną Jantar na pokładzie siedem lat wcześniej. W niecałe 30 minut po starcie z Warszawy załoga samolotu, przelatując nad Grudziądzem, zauważyła sygnalizację dehermetyzacji kadłuba, pożar w luku bagażowym oraz utratę mocy dwóch silników. Samolot zwiększał wtedy pułap z ok. 5000 do 6000 m zwiększając ciąg. Dowódca statku, kpt. Zygmunt Pawlaczyk, podjął natychmiastową decyzję o powrocie do Warszawy i lądowaniu awaryjnym. Samolot zawrócił i rozpoczął zrzucanie paliwa, nie mógł bowiem lądować z pełnymi bakami. Z uwagi na zniszczenia wywołane pożarem i eksplozją, sterowanie samolotem było utrudnione, nie działał ster wysokości, a dwa z czterech silników nie pozwalały utrzymać pułapu. Dlatego załoga przez moment planowała awaryjnie lądować w Modlinie. Z powodu jednak lepszego przygotowania Okęcia do awaryjnych sytuacji, jak również chęci spalenia jak największej ilości paliwa, kapitan podjął decyzję o lądowaniu na Okęciu. Podczas ostatnich kilku minut, kiedy załoga przygotowywała samolot do zejścia do lądowania (odbywało

1 maja 1952 roku w całym kraju odbywały się wielotysięczne manifestacje ludu pracującego, na których tenże entuzjastycznie skandował "Stalin - Bierut - Wilhelm Pieck" i inne tego rodzaju hasła. Był to również dzień obchodów Święta Pracy w Warszawie, przy czym tu obchody zostały uświetnione otwarciem jednego z gmachów, bez których nie sposób sobie współczesnej Warszawy wyobrazić. Decyzję o budowie Domu Partii podjęto w roku 1947, a zaczęto realizować rok później po kongresie zjednoczeniowym PPR i PPS i powstaniu PZPR, nowa sytuacja wymagała bowiem, żeby partia miała bardzo reprezentacyjną siedzibę. Do konkursu stanęli najlepsi architekci, a wygrała go trójka młodych (28-29 lat!) architektów, zwanych "Tygrysami", będący wówczas asystentami Bohdana "zawsze blisko władzy" Pniewskiego. W architekturze w tym czasie nie zadekretowano jeszcze żdanowszczyzny, budynek nosi zatem cechy architektury wręcz lecorbusierowskiej. Świadczy o tym niemal zupełny brak ozdób, konstrukcja parteru, pozwalająca na wchodzenie "pod budynkiem" na jego dziedziniec i regularnie ułożone okna. Był to później zarzut wobec Domu Partii, że jego forma jest burżuazyjna, myślano o ozdobieniu budynku chociaż attyką  :) Gmach powstał dzięki dodatkowemu opodatkowaniu ludzi - potrącaniu z ich zarobków tzw. "cegiełki" na Dom Partii. Gmach miał być otwarty dla wszystkich, żeby można było zobaczyć jak partia pracuje dla narodu, w efekcie otwarty był raz, na pogrzeb Bieruta, a poza tym tych, którzy się zbliżyli zanadto, legitymowali tajniacy lub milicjanci drogówki patrolujący skrzyżowanie Alej i Nowego Światu (miejsce swoją drogą im zostało). Gmach jest wyjęty z kontekstu nieco obecnie, ale należy pamiętać, że miał on tworzyć zespół architektoniczno-urbanistyczny wraz z nowoprzebitą Gałczyńskiego (Nowym Światem-bis) i terenami na

You don't have permission to register