opis

skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Maj 2022

Każdy interesujący się naszym miastem zapewne zna melodię popularnego szlagieru o Warszawie, która da się lubić, a niejedna osoba czytająca ten profil zachwyca się Kabaretem Starszych Panów, który jakoby jako jedyny reprezentował jakikolwiek poziom artystyczny w latach 1945-1989 (że aż jakoby tow. Wiesław rzucał obuwiem w telewizor i żądał zdjęcia go z anteny bo go nie rozumiał) i który pachnąc naftaliną z babcinego kufra cofał nas ku czasom kiedy rozmaite panie Dulskie wyrzucały z porządnych mieszczańskich domów służące, które zaszły w ciążę z "paniczami", ogary zaś szły w las i można było w popularnym filmie śpiewać, że "dla ciebie chcę być biała", co nikogo specjalnie nie szokowało. Autorem muzyki do części przebojów wymienionego kabaretu, jak również pomienionego szlagieru (oraz paru innych, takich jak znakomite "W Polskę idziemy", śpiewane przez Gołasa) był nasz dzisiejszy bohater, Jerzy Wasowski. Zapewne wielu będzie zaskoczonych, gdy pozna przeszłość i życie tego "kultywującego etos przedwojennego inteligenta" kompozytora oraz jego drzewo genealogiczne. Wasowski pochodził ze zasymilowanej rodziny żydowskiej Wassercugów (nazwisko zmienił jego ojciec Józef, który ma już wydłubany w kamieniu krzyż na grobie). Tenże Józef Wasowski był dziennikarzem (zakładał m.in. pisma dla zasymilowanych żydów) oraz publicystą ocierającym się o kręgi rządowe. Po wojnie, którą, podobnie jak jego syn a nasz bohater przetrwał ukrywając się w ordynacji hrabiów Zamoyskich był pierwszym prezesem TPPR oraz dość dużą szychą w Akademii Nauk Politycznych. Jerzy Wasowski zamiast dziennikarstwa wybrał elektronikę i jako inżynier pracował przed wojną w Polskim Radiu. Po wojnie, poza tworzeniem kabaretu z Jeremim Przyborą i piosenek bez Jeremiego Przybory (dodajmy, że

Tydzień temu pisaliśmy o koronacji Mikołaja I na na króla Polski. Pozostaniemy przy królewskiej tematyce, cofając się jednak w przeszłość. 30 maja 1649 r. miała mianowicie miejsce ceremonia zaślubin Jana Kazimierza Wazy oraz Marii Ludwiki Gonzagi, wdowy po poprzednim królu: Władysławie IV. Warto przypomnieć, że Władysław IV i Jan Kazimierz byli przyrodnimi braćmi. Dlaczego doszło do tego małżeństwa? Przyczyny były co najmniej dwie. Po pierwsze Maria Ludwika, jeszcze jako żona Władysława IV aktywnie angażowała się w politykę. Mając na celu umocnienie władzy królewskiej zainwestowała olbrzymie pieniądze, jednak przedwczesna śmierć męża nie pozwoliła jej w zrealizowaniu planów. Poślubienie nowego króla, Jana Kazimierza, dawała Marii Ludwice możliwość dalszego kreowania sytuacji w państwie. Warto jednocześnie nadmienić, iż znała ona Jana Kazimierza od 1640 r., kiedy to przyszły król przebywał jako więzień stanu we Francji. Para nawiązała wówczas romans z inspiracji kardynała Richelieu. Maria Ludwika wiedziała, iż Jan Kazimierz jest osobą niezdecydowaną oraz pozbawioną wytrwałości w dążeniu do obranych celów. Drugi powód był o wiele bardziej prozaiczny. W 1649 r. Maria Ludwika liczyła już 37 lat, uchodziła za bezpłodną, a jej majątek jak wspominaliśmy powyżej został zaangażowany w sprawy polskie. Tym samym pomimo zacnych koligacji rodzinnych (m.in. z cesarzami bizantyjskimi) szanse za zamążpójście z innym monarchą, władcą państwa o podobnej randze, jak Rzeczpospolita były małe. Najpewniej Maria Ludwika zawarła z Janem Kazimierzem porozumienie, iż będzie wspierać jego starania o koronę królewską, za cenę małżeństwa z nią. Ceremonia odbyła w odrestaurowanej kilkanaście lat wcześniej kolegiacie św. Jana i był to drugi w historii tego kościoła królewski ślub. Pomimo,

Pozostajemy przy dziejach warszawskich kościołów, bo 28 czerwca 1410 roku, dokładnie w chwili gdy armia Jagiełły maszerowała z Wysokienic do Samic, ciągnąc na grunwaldzkie pola, biskup poznański Wojciech Jastrzębiec wydał dokument erygujący parafię w Powsinie. Gdy do tego doszło, kościół w Powsinie stał już od dwunastu lat. Ufundowała go Elżbieta, wdowa po Andrzeju Ciołku, wojewodzie mazowieckim, wraz z synami, Wygandem, Stanisławem (późniejszym biskupem), Andrzejem i Klemensem. Drewniany kościół otrzymał wezwanie na cześć patronów fundatorki i jej zmarłego męża: św. Andrzeja Apostoła i św. Elżbiety Węgierskiej. Nową parafię utworzono z terenów rozległej parafii milanowskiej (dziś św. Anny w Wilanowie). W jej skład weszły wsie Powsin, Jeziorna i Lisy, należące do Ciołków. Ich mieszkańcy skarżyli się na niedogodności w dotarciu to kościoła parafialnego, więc władza kościelna, zapewne nie bez starań kolatorów, przychyliła się do próśb. Oryginalny, średniowieczny kościół został zniszczony podczas (niespodzianka!) Potopu. Przez kilka dekad funkcjonowała prowizoryczna, drewniana budowla, aż w 1725 roku, za namową proboszcza Marcina Szyszki, Elżbieta z Lubomirskich Sieniawska ufundowała nowy kościół murowany. Jego twórcą był nie byle kto, bo Józef Fontana, który wzniósł niewielki, acz elegancki, jednonawowy kościół w stylu barokowym. Kościół był jeszcze kilkukrotnie przebudowywany, co zatarło jego fontanowską formę. Obecny kształt nadał mu w 1921 roku Józef Pius Dziekoński. O parafii powsińskiej warto jeszcze wspomnieć ze względu na uważany za cudowny obraz Matki Bożej Tęskniącej, znajdujący się w niej od przynajmniej 1675 roku. Z tego też względu powsiński kościół ma rangę sanktuarium i jest celem licznych pielgrzymek. Do historii Polski przeszedł też jeden z powsińskich proboszczów: w latach 1803–1815 funkcję tę pełnił

27 maja 1937 roku poświęcono kaplicę na osiedlu Boernerowo, będącą zaczątkiem dzisiejszej cywilno-wojskowej parafii MB Ostrobramskiej. Osiedle Boernerowo zaczęto budować w 1932 roku z dala od ówczesnej Warszawy; właściwie z dala od wszystkiego. W 1935 stało tam już 300 domów, co dawało całkiem liczną społeczność. Przez te lata mieszkańcy osiedla nie posiadali własnego miejsca kultu. Należeli do odległej parafii w Starych Babicach; raz w tygodniu odbywało się nabożeństwo w zaimprowizowanych warunkach w domu prywatnym. Komitet Budowy Kościoła zawiązał się w 1934 roku. Na jego czele stanął ppłk Leopold Gebel. Projekt świątyni powierzono Janowi Redzie - architektowi znanemu ze współpracy z Lachertem i Szanajcą, często zatrudnianemu przez wojsko i służby mundurowe, autorowi części zabudowy Boernerowa i - co być może najważniejsze - mieszkańcowi osiedla. Nic więc dziwnego, że ze składek mieszkańców powstał obiekt wprawdzie skromny, ale elegancki i wpisujący się w architektoniczny charakter okolicy. Kościółek został ukończony w 1936 roku i został kaplicą filialną parafii babickiej. Poświęcenie nastąpiło rok później, w święto Bożego Ciała, 27 maja. Obrzędu dopełnił ówczesny biskup polowy Wojska Polskiego, Józef Gawlina. W 1938 został podporządkowany nowo powstałej parafii św. Józefa na Kole. Świątynia przetrwała wojnę. W latach sześćdziesiątych była już w złym stanie technicznym i zbyt mała wobec potrzeb. Nie bez przeszkód ze strony władz zastąpiono ją murowanym budynkiem, zaprojektowanym ponownie przez Jana Redę i poświęconym w 1971. Z drewnianej kaplicy pozostał obraz patronki, ufundowany przez płk. Gebela oraz część witraży. Samodzielną parafię erygowano w 1984 roku. Ilustracja z Cyfrowego Archiwum Bemowa.

Dziś wybierzemy mniej oczywistą rocznicę, mianowicie dziewięćdziesięciolecie urodzin Jana Józefa Lipskiego. Z uwagi na niezwykle bogaty dorobek, skupimy się w notatce na jego wcześniejszym okresie. Jan Józef urodził się 25 maja 1926 roku w Warszawie w średniozamożnej rodzinie inteligenckiej. Rodzina Lipskich zamieszkiwała wówczas na Ochocie przy ul. Filtrowej. Do szkoły podstawowej uczęszczał przy ul. Raszyńskiej 22a, zaś w lecie 1939 r. zdał egzamin do Gimnazjum im. Stanisława Staszica. Niestety wybuch II wojny światowej zmienił jego życie przerywając normalną naukę. W okresie okupacji uczęszczał na tajne komplety organizowane w swoim gimnazjum. Jan Józef Lipski zaangażował się również w akcję małego sabotażu. Od 1942 r. był członkiem Szarych Szeregów, zaś w 1943 r. przeszedł do Batalionu Baszta przyjmując pseudonim „Grabie” od rodzinnego herbu. Warto jednocześnie dodać, iż rodzina Lipskich ukrywała w swoim domu przez pewien okres okupacji kilku Żydów. W trakcie powstania warszawskiego walczył na Mokotowie m.in. w obrębie ulic Odyńca i Narbutta. 25 września walczył wraz ze swoim plutonem w rejonie szpitala Elżbietanek przy ul. Goszczyńskiego, gdzie na skutek wybuchu granatu został bardzo poważnie ranny w lewą rękę, co pozostawiło trwałe kalectwo. Za bohaterstwo w walce został później odznaczony Krzyżem Walecznych. Po upadku Mokotowa usiłował przedostać się kanałami do Śródmieścia. Wyszedł z kanałów z grupą powstańców przy ul. Belgijskiej, gdzie dostał się do niewoli, jednak uciekł z obozu przejściowego w Pruszkowie. Do zburzonej stolicy Jan Józef powrócił już w 1945 r., a rok później w Liceum im. Słowackiego zdał maturę i dostał się na Wydział Polonistyki UW. Jako student współtworzył nielegalne koło samokształceniowe. To

"Boże, coś Polskę przez tak liczne wieki Otaczał blaskiem potęgi i chwały I tarczą swojej zasłaniał opieki Od nieszczęść, które przywalić ją miały. Przed Twe ołtarze zanosim błaganie Naszego Króla zachowaj nam Panie!" 24 maja 1829 roku pieśń ta zabrzmiała na ulicach Warszawy w sposób szczególny. Oto bowiem do stolicy małego, acz liberalnego jak na ówczesną Europę Królestwa Polskiego przybył jego władca, Mikołaj Pawłowicz Romanow, aby dopełnić obrzędu koronacji na Króla Polski. Przyznać trzeba, że władca ów zwlekał z formalnym objęciem władzy 4 lata – tytuł królewski odziedziczył bowiem po zmarłym w 1825 r. bracie, Aleksandrze. Ponoć tak naprawdę chodziło o uzyskanie przychylności Polaków w obliczu zapowiadającej się wojny z Turcją. Niezależnie jednak od intencji (i realnego postępowania, wyrażającego się choćby w zachowywaniu gwarantowanych przez siebie praw) koronacja była dla ludu Warszawy wydarzeniem niezwykle atrakcyjnym, dla polskich wyższych sfer okazją do zabłyśnięcia w towarzystwie, a niektórzy patrioci liczyli, że jej efektem będą reformy lub przynajmniej ściślejsze zachowanie niektórych dawnych przywilejów. Oddajmy jednak głos ówczesnym, którzy dokładnie opisują uroczystość. Rozpocznijmy od momentu, w którym para królewska wraz z orszakiem udała się do katedry. Zwróćmy jednak uwagę, że sama ceremonia, pomimo akcentów religijnych ma wyraźnie świecki charakter. Wszak katolicki biskup nie może udzielać sakramentalium, jakim jest koronacja, osobie, która wedle nauk jego kościoła jest heretykiem i schizmatykiem. Tymczasem w warszawskiej katedrze

23 maja 1947 roku miało miejsce powołanie tymczasowego zarządu spółki Towarzystwo Chemiczno-Farmaceutyczne d. St. Klawe, co było jednoznaczne z zamiarem nacjonalizacji tejże spółki i wyrzuceniem z jej zarządu potomka jej założyciela. Aby zobaczyć czy naprawdę spółka Klawego była tak ważna na przemyslowej mapie Warszawy, musimy się cofnąć do 1860 roku, gdy świeżo upieczony absolwent Szkoły Głównej, Henryk Klawe, założył aptekę przy obecnym pl. Trzeba Krzyży. W roku 1868 firma wzbogaciła się o laboratorium, a nieco później udało się jej otworzyć druga aptekę przy Żurawiej. Apteki Klawego były wyjątkowe pod względem sposobu produkcji leków. Chyba jako pierwszy w Warszawie zaczął się Klawe przebranzawiac z produkcji leków na zamówienie na przygotowywanie tanich leków gotowych, co było możliwe dzięki zawarciu umowy z kilkoma innymi warszawskimi aptekarzami, a później, w związku z ekspansją, przeniesieniu produkcji na Wolę, gdzie zakupiono grunty i pomieszczenia fabryczne przy Karolkowej. Fabryce Klawego udało się przetrwać Wielką Wojnę, a po niej rozwijać biznes dalej, choćby wchodząc w alianse ze spółką Haberbrusch i Schiele, co stało się obiektem żartów wielu warszawskich andrusow (nie będziemy ich tu przytaczać gdyż wcześniej na pewno wielu zrobiło to za nas). W 1939 fabryka, zarządzana juz przez synów Henryka, że Stanisławem na czele, produkowała setki specyfików, surowic, płynów i maści. Firma byla tez zaangazowana w pomoc charytatywną, zwlaszcza w ramach działalności czasie zboru ewangelicko-augsburskiego, do ktorego rodzina Klawech należała. W czasie drugiejwojny światowej biznes był zarządzany przez niemieckich treuhanderow ale wyszedł z wojny i powstania niemal bez strat. Po wspominanej na początku nacjonalizacji majątek firmy przeszedł na własność panstwowej Polfy. Na zdjęciu

20 maja 1820 roku w Warszawie na świat przyszedł Michał Bergson. Nazwisko to jest znane zapewne większości miłośników naszego miasta; był Bergson bowiem potomkiem słynnego Ber Sonnenberga (a konkretnie jego wnukiem). Nasz dzisiejszy bohater nie został jednak ani dzierżawcą gruntów jak jego pradziad Szmul Zbytkower, ani biznesmenem i filantropem, jak jego dziad, ale

104 lata temu, w niedzielę 19 maja 1912 roku w godzinach porannych w kamienicy przy ulicy Wilczej 12 zmarł Aleksander Głowacki, bardziej znany jako Bolesław Prus. Przypominanie biografii akurat tej postaci byłoby zbyt oczywiste, zatem dzisiaj proponujemy oddać głos ówczesnej prasie, która w sposób, może dla nas nieco egzaltowany, ale zachowujący z pewną konwencję, którą zachowuje się przy śmierci "tych wielkich" relacjonuje te wydarzenia (a przy czym zapewne oddaje uczucia wielu ówczesnych): »Prus umarł! Taka oto wieść żałobna smutkiem serdecznym napełniła wczoraj Warszawę od krańców do krańców, załkała w śródmieściu i na przedmieściach, W salonach i w ubogich izdebkach robotniczych. „Prus umarł"-jedni drugim wieść kirem spowitą podawali. Tylko dwa wyrazy, a zawarta w nich tak wielka, niepowetowana strata. Ale głos wewnętrzny mówi wszystkim polakom: „Wielkie to serce bić przestało tylko fizycznie. „Tylko fizyczny swój żywot zakończył ten wielki umysł, „Albowiem duchowej Ich siły nietylko śmierć, lecz nawet czas zgasić nie jest zdolny, ona krzepi nas i krzepić będzie, póki wiary w dobro, a ona w nas, Jak ta siła duchowa—nieśmiertelna

Dziś, 18 maja, kościół katolicki obrządku rzymskiego wspomina w swoim kalendarzu liturgicznym św. Feliksa z Kantalicjo. Był to żyjący w XVI wieku włoski mistyk należący do zakonu kapucynów. Sławę przyniosła mu jego gorliwość duszpasterska oraz przeżycia mistyczne i liczne przypisywane mu cuda, dzięki którym do prostego, niepiśmiennego człowieka po porady i pociechę duchową ściągała rzymska arystokracja oraz członkowie papieskiego dworu. Najsłynniejszym z przypisywanych cudów było uzdrowienie dziecka, którego czoło Feliks namaścił oliwą z lampki płonącej przed tabernakulum. Na pamiątkę tego wydarzenia kapucyni co roku, w dzień jego święta, święcą olej i namaszczają nim czoła chętnych wiernych (a zwłaszcza dzieci). Właściwie polskiego wątku w jego życiu nie było, jednak po swojej śmierci święty znany był również w Polsce, gdzie ogłoszono go patronem dzieci, a 18 maja był dawniej w Warszawie czymś w rodzaju dnia dziecka. Wystarczy powiedzieć, że odegrał on również rolę w kształtowaniu zgromadzenia zakonnego założonego przez Angelę Truszkowską w 1855 r. Zgromadzenie to, za swoją główną misję uważające opiekę nad osobami chorymi i ubogimi oraz pracę z dziećmi i młodzieżą początkowo funkcjonowało w sposób ukryty prowadząc w domu swojej założycielki, przy ulicy Kościelnej 10 schronisko dla ubogich. Według podań siostry często udawały się do kościoła Kapucynów przy ul. Miodowej, gdzie znajdował się ołtarz dedykowany bohaterowi dzisiejszej notki (na zdjęciu, za prezentacją z zasobów zakonu). Często przyprowadzały tam swoich podopiecznych i spędzały z nimi czas na wspólnej modlitwie. W związku z tym warszawiacy zaczęli nazywać je felicjankami, a św. Feliks został ogłoszony patronem zgromadzenia (choć przytoczona legenda na pewno nie jest

Warszawa w ostatniej ćwierci XIX wieku cierpiała na liczne problemy komunikacyjne. Ciężko było organizować efektywny transport w przeludnionym i zatłoczonym mieście. Ciągłe korki, zatory, ludzie jeżdżący tramwajami "na winogrona" (czyli wisząc na zewnętrznych barierkach). Dodatkowo, miasto należało zaopatrzyć w żywność i inne towary, należało zapewnić mieszkańcom najbliższych okolic możliwość dostania się do Warszawy, a Warszawiakom, zwłaszcza tym z wyższych sfer (bo innych nie było na tego typu przyjemności stać) – możliwość odpoczynku na łonie natury. Roli tej nie mógł spełnić transport kolejowy – linii było zbyt mało w stosunku do potrzeb, a wykorzystywano je raczej do transportu towarów i pasażerów z odleglejszych lokalizacji. O transporcie drogowym przez grzeczność nie wspomnimy. W tych oto warunkach, co jakiś czas kolejna osoba prywatna wpadała na pomysł, aby wybudowania linię kolejki podjazdowej – tanią, wąskotorową kolej łączącą jeden z okolicznych obszarów z miastem. Główna rolą takich linii był początkowo transport towarów, z biegiem jednak lat nabierały one coraz bardziej pasażerskiego profilu. Główni bohaterowie dzisiejszej notki Henryk Huss i Wiktor Magnus uruchomienie spółki kolejowej wpisali w swój biznesplan. Biznesplan opierający się jednak na trochę innych niż wspomniane powyżej założenia – namówieni przez dzierżawcę jednej z podmiejskich restauracji, Jana Kellera postanowili zbudować kolej typowo turystyczną, lub, jak wtedy się mówiło "spacerową" biegnącą od skrzyżowania obecnych ulic Belwederskiej i Sulkiewicza do Wilanowa. Do inwestycji Huss, jako inżynier, wniósł "know-how", natomiast Magnus, jako właściciel dóbr na Mokotowie – ziemię. Pierwszy etap zbudowano w około miesiąc – od początku kwietnia do 10 maja 1891. W jego ramach ułożono kilka kilometrów pojedynczego

Niedawno pisaliśmy o przewrocie majowym; dziś zaś wspomnimy wydarzenie będące ogniwem łańcucha przyczynowo-skutkowego, który do zamachu doprowadził. 17 maja 1923 roku, w mieszkaniu senatora Juliusza Zdanowskiego w kamienicy Foksal 13 (na współczesnym zdjęciu) podpisano tzw. pakt lanckoroński, umowę koalicyjną pomiędzy PSL "Piast", Związkiem Ludowo-Narodowym i Chrześcijańsko-Narodowym Stronnictwem Pracy. Następstwem tego aktu było utworzenie rządu konserwatywno-narodowego, zwanego złośliwie rządem Chjeno-Piasta. Rozmowy rozpoczęły się po upadku mniejszościowego, tymczasowego rządu Sikorskiego. Nie były łatwe, a kością niezgody była reforma rolna, postulowana przez ludowców, a niechciana przez konserwatywnych ziemian. Koalicja stawiała sobie szereg zadań: zastrzeżenie rządów jedynie dla Polaków, ograniczenie wpływu mniejszości na państwo, wprowadzenie numerus clausus, polonizację Kresów. Planowano uprzywilejowanie Kościoła katolickiego w konstytucji i zawarcie konkordatu. Narodowcy na reformę rolną przystali, ale pozostawiono liczne furtki, dzięki którym latyfundyści mogli jej uniknąć. Podpisy pod treścią układu złożyli: Stanisław Głąbiński i Marian Seyda (ZLN), Wojciech Korfanty i Józef Chaciński (ChNSP) oraz Władysław Kiernik oraz Wincenty Witos („Piast”). W ostatniej chwili z paktu wycofało się Stronnictwo Chrześcijańsko-Narodowe. Nazwa "paktu" wzięła się od przekonania, że negocjowano go w majątku Ludwika Hammerlinga, senatora z Lanckorony. Wincenty Witos później zaprzeczał, że Hammerling miał z nim cokolwiek wspólnego; nazwa jednak utrwaliła się. Rząd Chjeno-Piasta powołano 28 maja. Na jego czele stanął Witos. Przetrwał do grudnia i upadł w atmosferze chaosu: galopującej inflacji, strajków, rozruchów, a zwłaszcza masakry krakowskiej.

130 lat temu, 15 kwietnia 1889 roku w zamieszkałej w Grodzisku Mazowieckim starej, żydowskiej rodzinie Szapirów, która wydała na świat licznych przywódców duchowych (m.in. Jakuba Icchaka Horowica, z Lublina zwanego widzącym, czy Elimelecha Weissbluma z Leżajska) urodził się syn, któremu rodzice nadali imię Kelman. Zgodnie z rodzinną tradycją poświecił się studiowaniu świętych ksiąg i w młodym wieku otrzymał tytuł cadyka – duchowego przywódcy. Osiedlił się w Piasecznie i po kilku latach został wybrany naczelnym rabinem tego miasta. Znany był ze swojej wiedzy medycznej, jednak wśród żydów sławę przyniosły mu jego umiejętności kaznodziejskie oraz liczne prace na tematy religijne. Druga wojna światowa rozpoczęła się dla niego od osobistej tragedii – podczas kampanii wrześniowej stracił jedynego syna. W swoim mieszkaniu przy ulicy Dzielnej 5 zorganizował dom modlitwy oraz, pomimo tego, że pracował jako robotnik, nie zaprzestał głoszenia kazań, które skrupulatnie spisywał. Ostatnie wygłosił 18 lipca 1942 r., w ostatni szabat przed rozpoczęciem akcji likwidacyjnej getta warszawskiego. Sam Szapiro, zwany ostatnim rabinem warszawskiego getta, został deportowany do obozu pracy w Trawnikach na Lubelszczyźnie. Nie skorzystał z możliwości ucieczki stworzonej mu przez organizacje żydowskie i podzielił los innych więźniów obozu wymordowanych 3 listopada 1943 r. Skrupulatnie zapisywane przez cadyka kazania przetrwały zakopane w metalowej bańce okres wojny i zostały odnalezione przez robotników budujących nowe domy na gruzach dawnego getta. W Izraelu ogłoszono je drukiem w 1960 r., natomiast polska wersja wybranych ukazała się w roku 2006.Czytamy w nich między innymi: "Nie tylko w czasach, kiedy sprawy idą dobrze, powinniśmy iść bożymi ścieżkami wyżej i wyżej. Nawet w

Dziś przypomnimy wydarzenie względnie niedawne, lecz upamiętniające dawniejsze zdarzenie. 13 maja 2010 r. odsłonięto 'Pomnik tych, którzy uciekli z getta', tudzież 'Pomnik Ucieczki z Getta' przy ul. Prostej 51. Monument przypomina wydarzenie, które miało miejsce 10 maja 1943 r. Około godziny 10 rano z kanału przy ul. Prostej wyszło około 40 ludzi, którzy wsiadłszy do podstawionej ciężarówki, odjechali w stronę lasów w Łomiankach. Wspomniana grupa składała się z jednych z ostatnich bojowników żydowskich, którym udało się wydostać z ginącego getta. Był wśród nich m.in. Marek Edelman. Przewodnikiem po kanałach był wówczas 19-letni Symcha Ratajzer-Rotem ps. Kazik. Przeprowadził on kilka dni wcześniej próbne przejście, kontaktując się po aryjskiej stronie z oddelegowanym ze strony AK Icchakiem Cukiermanem. Podczas właściwego przejścia przez kanały zaginęło 10 osób. W Muzeum Powstania Warszawskiego można przejść fragmentem odtworzonego kanału i chociaż odwiedzający mogą doświadczyć dyskomfortu związanego z rozmiarami kanału oraz ciemnością, to jednak jest to nic w porównaniu z prawdziwym przejściem kanałami. Wędrówka trwała kilka bądź kilkanaście godzin przez kanał pogrążony w ciemności pełen szamba, które nie było brudną wodą, lecz gęstym, cuchnącym szlamem, w którym w obfitości można było spotkać m.in. szczury. Świadkowie, którzy w 1944 r. spotkali osoby wychodzące z kanału wspominali, że ich zapach był odrażający, a woń roznosiła się po całej ulicy. W trakcie powstania w getcie warszawskim bojownicy żydowscy odkryli, iż kanały są idealną drogą do względnie bezpiecznego kontaktowania się ze światem zewnętrznym. Wiedza i doświadczenia zebrane w trakcie powstania w 1943 r. zostały wykorzystane rok później w trakcie powstania warszawskiego. Pomnik został wykonany przez

Równo 90 lat temu w Warszawie miało miejsce wydarzenie, które zaważyło na losach II Rzeczpospolitej, a przez to nadało kierunek najnowszej historii Polski. Tragiczne to wydarzenie pochłonęło 379 ludzkich istnień, a trzy razy tyle osób odniosło rany. Jak zapewne Państwo się domyślacie nasza dzisiejsza karta z kalendarza będzie dotyczyła przewrotu majowego, a dokładniej jego pierwszego dnia. 12 maja 1926 r. w porannej warszawskiej prasie pojawiły się informacje o nocnym ostrzelaniu domu marszałka Piłsudskiego w Sulejówku. Wiadomość ta, chociaż sfingowana, podgrzała i tak już gorącą atmosferę, która towarzyszyła powołaniu trzeciego rządu Wincentego Witosa, co miało miejsce zaledwie 2 dni wcześniej. Jak się wydaje po latach, Piłsudski był daleki od chęci wywołania bratobójczej wojny. Jego głównym celem było obalenie rządu Witosa, który mógł liczyć na stabilną centroprawicową większość w parlamencie, i zachowanie mniej lub bardziej formalnego wpływu na armię oraz sprawy w państwie. Kiedy warszawiacy czytali poranną prasę, marszałek udał się samochodem do Belwederu celem spotkania się z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim. Jednocześnie pułki zgromadzone wcześniej przez gen. Lucjana Żeligowskiego pod Sulejówkiem rozpoczęły marsz na Warszawę. Piłsudski liczył na to, iż uda mu się przestraszyć i zastraszyć Wojciechowskiego oraz pokazać, za kim naprawdę idzie wojsko. Ten pokaz siły, poza ustąpieniem rządu Witosa, miał mu dać całkowitą swobodę na organizację armii. Okazało się jednak, że prezydenta nie ma w Warszawie i jest on dopiero w drodze ze Spały. Element zaskoczenia został przez zamachowców stracony, gdyż gen. Malczewski ściągał do Warszawy posiłki. Dowódcą obrony Warszawy został gen. Rozwadowski, z kolej szefem jego sztabu gen. Władysław Anders. Piłsudski około

11 maja 1573 r. prymas Jakub Uchański oficjalnie ogłosił, iż nominację na króla polskiego oraz wielkiego księcia litewskiego (oraz księcia kilku innych ziem) uzyskał Henri de Valois, który do naszej historii przeszedł pod imieniem Henryka Walezego. Co trzeba w tym miejscu podkreślić, wspominamy dziś jedynie ogłoszenie samych wyników wyborów. Szlachta oddawała swoje głosy (kreski) od 3 do 9 maja. System głosowania był zbliżony do tego, który obecnie obowiązuje w Stanach Zjednoczonych przy wyborze prezydenta. Głosowano wówczas województwami i dopiero województwa jako całość wybierały króla. Elekcja Walezego z racji, że była pierwszą w historii Polski i Litwy, stała się jednocześnie wzorcem dla późniejszych wyborów monarchy. Każdy król musiał zaprzysięgać artykuły henrykowskie, które były niezmienne przez czas trwania Rzeczpospolitej oraz pacta conventa, które z kolej ulegały zmianie za każdym razem. Elekcję przeprowadzono pod wsią Kamion na prawym brzegu Wisły, gdzie można było się dostać świeżo ukończonym mostem Zygmunta Augusta. Do elekcji stanęło poza Walezym kilku kandydatów. Pierwszym, który na początku mógł liczyć na największe poparcie był Ernest Habsburg cieszący się poparciem kościoła katolickiego. Kandydatem protestantów był król szwedzki Jan III Waza (ojciec przyszłego Zygmunta III Wazy) mogący liczyć w szczególności na poparcie Macieja Firleja. Radziwiłłowie z kolej popierali, o dziwo kandydaturę cara Iwana IV Groźnego. W kandydaturze tej widziano sposób rozwiązania niekończących się wojen litewsko-polsko-ruskich oraz szanse na zyskanie przywilejów dla szlachty, przy jednoczesnym ograniczeniu możnowładztwa. Pomimo pewnych szans na godny pojedynek wyborczy, car całkowicie nie przejawiał zainteresowania elekcją i ostatecznie nie przysłał swoich posłów na pole elekcyjne. W końcu kandydatura Walezjusza stanowiła niejako

Wczoraj obchodziliśmy 29. rocznicę największej katastrofy lotniczej w dziejach naszego kraju, dziś zaś przychodzi nam przypomnieć pierwsze (i od razu udane!) próby awiacji na warszawskim niebie. Jak części Czytelników zapewne wiadomo, pierwszy załogowy lot balonem na ogrzane powietrze w historii odbyli 21 listopada 1783 roku dwaj francuscy arystokraci, Jan Franciszek de Rozier i Franciszek Wawrzyniec d’Arlandes, korzystając z technologii wynalezionej nieci wcześniej przez braci Etienne'a i Michela Montgolfierów. Niemniej postacią zamieszaną w dzisiejsze wydarzenie nie był ani któryś z braci, ani żaden z pierwszych szczęśliwców, którzy wznieśli się balonem w górę, a inny, powiedzielibyśmy dziś, balonowy celebryta, Jan Piotr Blanchard. Blanchard robił eksperymenty z balonami równolegle do braci Montgolfier, niektórzy uważają nawet, że to on odbył pionierski lot balonem, wynalazł również balon na wodór, którym odbywał loty. Na fali "balonomanii", która zapanowała tuż przed wybuchem rewolucji francuskiej, Blanchard zawitał również i do Warszawy. I właśnie tu, 10 maja 1789 roku, odbył pierwszy w Polsce załogowy lot balonem. Balon Blancharda wystartował około godziny 13 tego dnia z ogrodów Vauxhall, czyli ze skarpy warszawskiej w okolicach dzisiejszego dworca PKP Powiśle. Z Blanchardem na pokładzie balon wzniósł się na wysokość ok. 2 km i po trwającym 49 minut locie wylądował na polach wsi Białołęka, 7 km dalej. Król Stanisław August, będący świadkiem startu, nagrodził Blancharda okolicznościowym medalem wybitym w mennicy królewskiej, bardzo zresztą ładnym, który prezentujemy za katalogmonet.pl. Lot Blancharda nie był pierwszym balonowym eksperymentem w Polsce, już w roku 1784 próby lotów bezzałogowych miały miejsce w Krakowie i w Warszawie. Na pierwszego polskiego lotnika musielismy wszakże

Trzecia tercja XIX wieku to okres niezwykle dynamicznej, choć niejednorodnej, rozbudowy Warszawy. Jako że budownictwo to lokomotywa gospodarki, rozkwit przeżyło szereg przedsiębiorstw mniej lub bardziej związanych z branżą, ale też gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie na architektów. Prócz gwiazd, zgarniających prestiżowe zlecenia, funkcjonował - i prosperował - cały zastęp twórców drugo- i trzecioligowych, pamiętanych jedynie przez ekspertów i fanatyków varsavianistyki. 9 maja 1911 roku zmarł Bronisław Żochowski-Brodzic, jeden z owych architektów pozostających w cieniu sław, ale mający swój niemały wkład w kształt wielkomiejskiej Warszawy, a którego zachowane dzieła mogą cieszyć oczy licznych miłośników rustyk, tralek i kariatyd. Żochowski urodził się w 1836 roku w rodzinie ziemiańskiej herbu Brodzic. Nauki pobierał w Instytucie Szlacheckim, studiował w Szkole Sztuk Pięknych, a następnie architekturę w Monachium. Karierę w Warszawie rozpoczął z wysokiej nuty, zdobywając wraz z Teofilem Lemke pierwszą nagrodę w konkursie na projekt Wielkiej Synagogi (jak wiadomo, niezrealizowany). Później projektował przede wszystkim kamienice, zarówno czynszowe, jak i o charakterze bardziej pałacowym, oraz wille. Możemy wymienić tu kamienicę własną przy Brackiej 23, Pałac Wołowskiego na Foksal, Zakład Sierot przy Litewskiej, Willę Schmidta *(Zyberk-Platerów) przy Al. Róż i willę Ludwika Jaroszyńskiego w Al. Ujazdowskich. Wraz z Leandrem Marconim zaprojektował siedzibę Banku Handlowego. Najbardziej chyba znanym obiektem jest jednak Pałac Belina-Brzozowskich, ukryty w podwórzu kamienicy przy Brackiej 20 - na ilustracji, za zaprzyjaźnionym blogiem WHU. Nieco więcej szczęścia do prestiżowych zleceń miał Żochowski na prowincji. We Włocławku wzniósł budynek magistratu, zaś w Płocku - Sobór Przemienienia Pańskiego. Przebudował kościół parafialny w Grodzisku Mazowieckim i wybudował w Korytnicy. Zaprojektował pałac w Suchej

6 maja 1943 r. mieszkańcy domu przy ulicy Mysiej 2 mieli okazję obserwować nadzwyczajną aktywność Gestapo. Aktywność ta zakończyła się dla okupanta sukcesem – aresztowaniem dwudziestoośmioletniego mężczyzny w którym rozpoznano Floriana Marciniaka, postać mającą niemałe znaczenie w ruchu oporu. Marciniak był bowiem dowódcą działającego w warunkach wojennych kontynuatora Związku Harcerstwa Polskiego, szerzej znanego pod kryptonimem "Szare Szeregi". Bohater naszej dzisiejszej notki przed wojną z Warszawą związany nie był – wywodził się z chłopskiej rodziny z Wielkopolski i związany był raczej z Poznaniem (gdzie studiował prawo na uniwersytecie oraz pracował). 8 września 1939 r. znany w poznańskim środowisku harcerskim Marciniak przedostał się do Warszawy, gdzie 27 września został mianowany naczelnikiem (wtedy jeszcze nie do końca) konspiracyjnego harcerstwa, którą to funkcję pełnił do swojego, wspomnianego już aresztowania (będącego najprawdopodobniej skutkiem dekonspiracji jednego z poznańskich oddziałów Szarych Szeregów). Oczywiście podkomendni Marciniaka postanowili go odbić, wzorem przeprowadzonej dwa miesiące wcześniej akcji odbicia Jana Bytnara (czyli znanej "Akcji pod Arsenałem"). Gestapo jednak wyciągnęło z poprzednich wydarzeń wnioski i cała akcja spaliła na panewce – Niemcy, wielokrotnie zmieniając miejsce pobytu komendanta próbowali użyć go jako swoistej przynęty na jego podkomendnych, a ostatecznie, po kilku dniach, wywieźli bohatera dzisiejszej notki do Poznania, gdzie był on więziony w obozie koncentracyjnym mieszczącym się w forcie VII dawnej twierdzy. Podczas śledztwa i kolejnych przesłuchać komendant nie wydał żadnego ze swoich podwładnych i współpracowników. Wielkopolscy harcerze również podejmowali próby odbicia swojego komendanta, jednak i one zakończyły się niepowodzeniem. Ostatecznie Marciniaka wywieziono do KL Gross-Rosen, gdzie zakończył on życie w drugiej połowie lutego 1944

Równo 16 lat temu Warszawa wzbogaciła się oficjalnie o nowy pomnik, który przedstawia narodowego wieszcza – Henryka Sienkiewicza. Monument stanął w Łazienkach Królewskich, do których Sienkiewicz często i chętnie przychodził odpocząć. Warto w tym miejscu przypomnieć, że pisarz mieszkał w stolicy przez prawie 20 lat - od 1858 r. do 1876 r. Idea powstania pomnika zrodziła się zaraz po śmierci Henryka Sienkiewicza w listopadzie 1916 r. Był to jednak czas Wielkiej Wojny, kiedy tego rodzaju inicjatywy należało odłożyć w czasie na spokojniejszy okres. Ale chociaż kilka lat później Warszawa stała się stolicą niepodległej Polski, to na konkretne kroki trzeba było czekać aż do roku 1937, kiedy to został zawiązany komitet budowy. Pomnik miał być zlokalizowany na pl. Małachowskiego. Jednak jak wiele przedwojennych planów, również ten nie doszedł do skutku z uwagi wybuch II wojny światowej. W okresie PRL-u nie podejmowano tematu budowy pomnika w Warszawie. Dopiero po koniec lat 90. XX wieku, rozpoczęto ponowne starania, aby autor Trylogii został w należyty sposób upamiętniony w stolicy. W lutym 1997 r. z inicjatywy małżeństwa Porczyńskich ponownie powołano do życia komitet budowy pomnika. Inicjatorzy przekazali również na ten cel 100 000 dolarów amerykańskich. Kamień węgielny położono 11 czerwca 1998 r., zaś 5 maja 2000 r. dokonano uroczystego odsłonięcia. Oprócz przedstawicieli władz państwowych i samorządowych, w ceremonii wzięli udział wnuczka pisarza Maria Sienkiewicz oraz jego prawnuk Jan Sienkiewicz. Monument został poświęcony przez prymasa Glempa, po czym odbył się przemarsz przedstawicieli szkół z całej Polski, które noszą imię Henryka Sienkiewicza. Pisarz został wyrzeźbiony przez Gustawa Zemłę. Artysta przeanalizował

You don't have permission to register