opis

skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Listopad 2022

"Ośmiu lwów, czterech ptakówPilnuje siedmiu łajdaków" albo: "Czterech orłów, ośmiu lwówPilnuje siedmiu kpów" To są bardzo ładnie sprzedające się wierszyki, którymi warszawiacy zdobili pomnik "Polaków poległych za wierność swemu monarsze" kiedy ten stał na Placu Zielonym, obecnym Placu Dąbrowskiego, w latach 1894-1917. Rzeczywiście, pomnik był to obelisk zdobiony wieńcami laurowymi, wykonany przez Antoniego Corazziego, z nazwiskami poległych generałów: Ignacego Blumera, Maurycego Haukego, Józefa Nowickiego, Stanisława Potockiego, Tomasza Siemiątkowskiego i Stanisława Trębickiego, jak również pułkownika Filipa Neciszewskiego. Wokół pomnika postawiono rzeźby lwów i ptaków wykonane przez autora staromiejskiej Syrenki, Konstantego Hegla. Pomnik oczywiście miał wydźwięk propagandowy. Odsłonięty z wielką pompą na Placu Saskim, w 11. rocznicę wybuchu powstania listopadowego, 29 listopada 1841 roku, miał pokazać Polakom kto tu rządzi, jednocześnie akcentując tych, którzy nie przyłączyli się do ruchawki i zostali wierni królowi Królestwa Polskiego, Mikołajowi I. Ale życie nie jest czarno-białe. Spróbujmy spojrzeć na Noc Listopadową oczami ówczesnych elit. Bunt podchorążych był w świetle reguł obowiązujących w tym wojsku (wojsku polskim, nie zapominajmy) po prostu buntem, również przeciwko przełożonym, którzy, jak to zwykle przełożeni, protestowali, za co zapłacili życiem. Niektórzy zostali zabici, bo nie chcieli się przyłączyć, a niektórzy, jak generał Nowicki, przez pomyłkę, bo spiskowcy usłyszeli "Lewicki". Ogólnie kadra oficerska i elity Królestwa Polskiego nie były specjalnie szczęśliwe z powodu wybuchu powstania, czego dowodzić może choćby fakt, że przez dwa miesiące nie miało ono dyktatora, a parlament bardzo usiłował się nie zebrać by zdetronizować Mikołaja I. Po zawierusze epoki napoleońskiej i 15 ledwie latach kiedy udało się (mimo wszystkich niedogodności) postawić co nieco kraj na

28 listopada 1942 roku patrolujący okolice Dworca Zachodniego granatowi policjanci znaleźli ciało, które okazało się ciałem Marcelego Nowotki - członka tzw. I Grupy Inicjatywnej PPR. Zmarł on od ran postrzałowych kilka godzin wcześniej. I tyle jest pewne w tej całej historii. Bo jeśli zaczęliście sobie zadawać klasyczne pytanie "kto zabił", to nie wiadomo. Komuniści oskarżyli o zbrodnię "sikorszczaków" czyli AK, ale że to była tylko propaganda, w którą sami nie wierzyli, to przeprowadzili swoje dochodzenie, które wykazało, że Nowotkę kazał zastrzelić Bolesław Mołojec, kolega tegoż z Grupy Inicjatywnej i zrobił to sam, albo z pomocą brata, Zygmunta. Na wszelki wypadek kazano zlikwidować obu. Ale nie ma pewności czy to zrobili oni, bo dochodzenie wewnętrzne nigdy nie zostało ujawnione w szczegółach. Wersja z AK jest mało prawdopodobna, ponieważ w tamtym okresie akowcy jeszcze lekceważyli komunistyczną dywersję i podziemie. Zresztą nigdy z nim nie weszli w otwarty konflikt. Jest jeszcze wersja, że to Niemcy, ale ta nie jest na poważnie badana. Jak by nie było, Nowotko nie żył i był wykorzystywany do budowy mitu konspiracji PPR w Warszawie. Otrzymał nowowytyczoną w miejscu ruin getta ulicę (Nowomarszałkowską, ob. Andersa), był też upamiętniony kamieniem z popiersiem na osiedlu za Żelazną Bramą (w parczku koło Hal Mirowskich). A każdy kto pamięta czasy gdy w PRL i na początku III RP używano monet, pamięta pewnie prezentowane przez nas wielkie i ciężkie 20 zł z Nowotką na rewersie. Zdjęcie: numizmatyczna.wikia.com

27 listopada 1789 roku, w ratuszu Starej Warszawy, podpisany został Akt Zjednoczenia Miast Wolnych Koronnych i Litewskich, kluczowy dokument na drodze do emancypacji miast i mieszczan w I Rzeczypospolitej. Stanisław August, obejmując tron, zastaje polskie i litewskie miasta w stanie opłakanym. Mimo modernizacyjnego zapału króla, ich sytuacja nie ulega znaczącej poprawie. Uzależnienie samorządów od lokalnych starostów pogłębia się, większość miast litewskich traci prawo magdeburskie, sejmy potwierdzają ograniczenia w obejmowaniu urzędów i majątków przez nieszlachciców. Choć komisje dobrego porządku (powoływane bez udziału mieszczan!) miewają pozytywny wpływ na stan spraw miejskich, to aż do zwołania sejmu w 1788 roku, perspektywy są niewesołe. Impulsem do wkroczenia miast na scenę polityczną jest akt powołania wojska narodowego, a głównymi szermierzami sprawy mieszczańskiej - Hugo Kołłątaj, referendarz litewski (później podkanclerzy) i Jan Dekert /zdjęcie/, prezydent Starej Warszawy. Jednym z ważniejszych celów, jakie działacze ci sobie stawiają, jest zjednoczenie miast wokół wspólnej sprawy i sprawienie, by przemówiły jednym głosem. 14 marca 1789 r., magistrat Starej Warszawy, pod przewodnictwem nowowybranego prezydenta Dekerta, podjął decyzję o wezwaniu delegacji miast do Warszawy, a 27 października, po wzmożonej korespondencji, wysłał oficjalne zaproszenia. Ostatecznie obrady rozpoczęło 294 delegatów ze 143 miast, w tym 14 ze Starej, a 4 z Nowej Warszawy. Wysłanników nie przysłał

26 listopada 2006 r. warszawiacy po raz wtóry udali się do urn wyborczych w ramach wyborów samorządowych. W pierwszej turze, która odbyła się 12 listopada najwięcej głosów uzyskał Kazimierz Marcinkiewicz (272050 – 38, 67%), zaś drugie miejsce zajęła Hanna Gronkiewicz-Waltz (242519 − 34,47%). W dogrywce ostatecznie zwyciężyła Hanna Gronkiewicz-Waltz zyskują głos 374 104 warszawiaków. Kazimierz Marcinkiewicz musiał się zadowolić wynikiem o 45 tysięcy głosów gorszym. Hanna Gronkiewicz-Waltz posiada grono zarówno zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników, jak to bywa w demokracji. Jej poparcie spada, gdy zamykane są kolejne ulice, a wzrasta, gdy sytuacja wraca do normy. Chociaż w ostatnim czasie w wyniku referendum jej prezydentura stanęła pod znakiem zapytania, to jednak udało Jej się wyjść z całej sytuacji obronną ręką i zachować prezydenturę. Powoli druga kadencja Hanny Gronkiewicz-Waltz zaczyna zbliżać się ku końcowi, który nastąpi w 2014 r. Panią prezydent można popierać lub krytykować, ale na pewno jedno jest pewne: Hanna Gronkiewicz-Waltz jest pierwszą kobietą prezydentem Warszawy w historii Grodu Syreny. Zdjęcie: bip.warszawa.pl

25 listopada 1764 r. w Warszawie miała miejsce koronacja stolnika litewskiego Stanisława Antoniego Poniatowskiego, który do historii przeszedł pod imieniem Stanisława Augusta. Była to koronacja wyjątkowa nie tylko przez fakt, iż była ostatnią koronacją w Rzeczypospolitej, o czym współcześni nie wiedzieli, ale również przez miejsce samej ceremonii. Tym razem miejscem koronacji była kolegiata św. Jana w Warszawie nie zaś katedra na Wawelu. Przyczyną, dla której w Warszawie odbyły się uroczystości koronacyjne mógł być remont, jaki przechodził zamek na Wawelu. Nie bez znaczenia był również fakt, iż Warszawa stałą się w XVIII w. niekwestionowanym centrum życia politycznego kraju odsuwając na bok wcześniejszą stolicę – Kraków. Przeprowadzenie koronacji w Warszawie potwierdziło jej stołeczny charakter. Zgodnie z polskim zwyczajem koronacyjnym przyjęcie korony przez nowego władcę miało miejsce w niedzielę. Z najwyższymi urzędnikami Stanisław August udał się kolegiaty gdzie podczas mszy został ukoronowany przez prymasa Władysława Łubieńskiego. Warto też wskazać, iż tego dnia obchodzone jest w kościele wspomnienie św. Katarzyny Aleksandryjskiej, co było gestem skierowanym wobec Katarzyny II. Co ciekawe po uroczystościach koronacyjnych dokonano naprawy polskich insygniów w tym tzw. Korony Bolesława Chrobrego (w rzeczywistości została sporządzona na koronację Władysława III Łokietka). Wykonano wówczas dokładne rysunki zarówno korony jak i berła oraz Szczerbca. Ich autorem był Józef Krzysztof Werner. W dobie wojen napoleońskich polskie regalia zrabowane przez Prusaków zostały zniszczone i przetopione na monety. Rysunki Wernera są bezcennym materiałem, dzięki, któremu możliwym stało się wykonanie w 2003 r. przez Adama Orzechowskiego repliki korony na stan z czasów koronacji Stanisława Augusta Poniatowskiego. Złoto użyte do wykonania repliki pochodziło

Dzisiejsza kartka z kalendarza będzie nieco skorelowana z kartką wczorajszą. Otóż dwa lata po Światowym Kongresie Intelektualistów w Obronie Pokoju, podczas którego po Warszawie chodził Pablo Picasso i malował syrenki ludziom po ścianach, Warszawa otrzymała organizację kolejnego międzynarodowego spotkania, tym razem II Światowego Kongresu Obrońców Pokoju. Kongres miał się odbyć w Genui (inne źródła mówią o Sheffield), ale delegatom zza żelaznej kurtyny nie udzielono wiz albo im je anulowano, wobec czego Kongres przeniesiono do Warszawy. Odbył się w dniach 15-22 listopada 1950 roku. Atmosfera dla obrad była wprost wymarzona, w czasie trwania kongresu wojska północnokoreańskie parły na południe zaprowadzając pokój, do Warszawy przyjechał Pablo Neruda z Chile, delegaci wystosowali tzw. Apel Sztokholmski o nierozprzestrzenianie broni atomowej, który później w Polsce masowo podpisywano. Utworzono Światową Radę Pokoju, której pierwszym prezydentem został Fryderyk Joliot-Curie, zięć naszej Marii Skłodowskiej. Dzisiejsza fota to gazeta z lipca 1950 roku zapowiadająca kongres. Co ciekawe, podawane są daty październikowe, może dlatego, żeby zmylić czytających gazetę kapitalistów, obszarników i szpiegów. Żródło: Radomska Biblioteka Cyfrowa.

20 listopada 1733 roku urodził się w Merserburgu Szymon Bogumił Zug, jeden z najwybitniejszych architektów polskiego, a może i europejskiego, klasycyzmu. Był uczniem Jana Krzysztofa Knöffla, a karierę architekta rozpoczął od pracy na rzecz Henryka Brühla. Wraz z jego otoczeniem znalazł się w Warszawie, w której pozostał po śmierci pryncypała i rozpoczął samodzielną karierę. Bardzo niewiele wiemy o jego życiu prywatnym; nie wiadomo nawet, czy założył rodzinę. Choć nigdy nie wkradł się w łaski następcy Augusta III, stał się ulubionym projektantem oświeconej arystokracji. Lista nazwisk jego zleceniodawców jest co najmniej imponująca: Kazimierz Poniatowski, Filip Szaniawski, Piotr Tepper, Izabela Czartoryska, Izabela Lubomirska, Anna Jabłonowska

18 listopada 1705 roku zakończyły się prowadzone od 1 września 1705 roku w kościele karmelitów przy Krakowskim Przedmieściu rokowania polsko-szwedzkie. Podpisano wtedy traktat de facto podporządkowujący Rzeczpospolitą Obojga Narodów Szwecji. Nic zresztą w tym dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę, że wojska saskie przegrały w lipcu tego roku bitwę pod Warszawą, a 4 października na króla wybrano przy wydatnej pomocy wojsk szwedzkich podporządkowanego Karolowi XII Stanisława Leszczyńskiego (o czym była mowa 4 października). Traktat zakładał m.in.:- wieczny sojusz ze Szwecją, będący od tej pory treścią pacta conventa,- niemożność podejmowania przez Polskę działań politycznych mogących przynieść szkodę Szwecji,- swoboda prowadzenia działalności gospodarczej przez Szwedów na terenie Polski,- Ryga i Szczecin (nie leżące w Polsce, a w Szwecji!) miały zostać portami, przez które szedł polski eksport,- zakaz handlu tranzytowego Rosji z Europą Zachodnią. Wniosek z tego taki, że zostaliśmy tym traktatem sprowadzeni do roli jakiegoś szwedzkiego dominium, a władza króla Leszczyńskiego była jedynie nominalna. Na zdjęciu dlatego nasz realny władca z lat 1705-1709, Karol XII. Zdjęcie za wikimedia.org

"W poniższym alfabecie brak czterech liter: ą, b, c, ć, e, ę, f, g, h, i, j, k, l, ł, m, n, ń, o, ó, r, s, t , w, x, y, z, ż, ź. Gdy brakujące litery ułożyć w ten sposób, że pierwsza i trzecia będą spółgłoskami, druga i czwarta zaś samogłoskami, otrzymamy słowo czteroliterowe, oznaczające część ciała ludzkiego, a także zwierzęcego. Pierwsza litera tego słowa jest czwartą literą alfabetu, a czwarta - pierwszą, natomiast litery druga i trzecia nie mają tych właściwości, przy czym druga (samogłoska) wchodzi w skład słowa "zdun", trzecia zaś (spółgłoska) jest pierwszą literą skrótu oznaczającego Polską Akademię Literatury. Gdy całe słowo, które mamy odgadnąć, przeczytamy wstecz,otrzymamy wyraz łaciński oznaczający "przy". Pierwsza sylaba naszego słowa jest zaimkiem niemieckim, którym ludzie posługują się, gdy są ze sobą na ty, druga zaś w języku dziecinnym wyraża pożegnanie. Gdy poszukiwane przez nas słowo powtórzyć kilkadziesiąt razy (im więcej tym lepiej) usłyszymy całkiem wyraźne "padu". Gdy napiszemy wyraz będący trzecią osobą liczby pojedynczej czasu przeszłego dokonanego od czasownika oznaczającego utracenie równowagi i znalezienie się wskutek tego na podłodze, i w wyrazie tym usuniemy ostatnią literę, która w wydrukowanym powyżej alfabecie znajduje się pomiędzy literami k i m, ale nie jest literą l, resztę zaś liter zaczniemy szybko powtarzać (patrz wyżej), otrzymamy poszukiwane tajemnicze słowo, które poza tym jest pełnym i dźwięcznym rymem do następujących słów: zupa, kupa, chałupa, trupa, słupa, żupa, grupa, lupa. Jakie to słowo?" 15 listopada 1895 roku urodził się w Warszawie współautor tej arcytrudnej zagadki, Antoni Słonimski. Zapraszamy do wpisywania rozwiązania w komentarzach.

14 listopada 1918 r. zakończyła swoją działalność Rada Regencyjna, która rozwiązując się, przekazała władzę cywilną Józefowi Piłsudskiemu, inicjując proces jednoczenia władzy wokół przyszłego Marszałka. Rada Regencyjna była organem pomocniczym wobec władz okupacyjnych na terenie Królestwa Polskiego i została utworzona we wrześniu 1917 r. Był to krok mający pokazać Polakom, iż cesarze poważnie traktują deklarację utworzenia samodzielnego Królestwa Polskiego. Co warto podkreślić Rada Regencyjna wypełniała niejako pustkę, jaka powstała po dymisji Tymczasowej Rady Stanu w związku z kryzysem przysięgowym. Te okoliczności sprawiły, iż Rada Regencyjna nie cieszyła sie wśród współczesny zbyt wielką popularnością. W jej skład weszli arcybiskup Aleksander Kakowski, ks. Zdzisław Lubomirski oraz Józef Ostrowski. W gestii Rady pozostawało szkolnictwo, wymiar sprawiedliwości oraz tworzenie zrębów przyszłej administracji. Miejscem obrad Rady był z zasady Zamek Królewski. Co ważne, 7 października 1918 r. Rada Regencyjna w Monitorze Polskim wydała, zapomnianą już dzisiaj deklarację niepodległości wskazują „utworzenie niepodległego państwa obejmującego wszystkie ziemie polskie z dostępem do morza, z polityczną i gospodarczą niezależnością. Niezależność polityczną Rada zaprezentowała tworząc 23 października 1918 r. rząd Józefa Świeżyńskiego, bez pytania się o aprobatę cesarzy w Berlinie i Wiedniu. Rząd ten nota bene dokonał 3 listopada 1918 r. nieudanego pałacowego zamachu stanu, podkopując zaufanie do Endecji. Wypadki potoczyły się znacznie szybciej, kiedy 9 listopada 1918 r. rewolucja zdmuchnęła z tronu cesarskiego Hohenzollernów, a przejmujący władzę w Berlinie socjaliści wypuścili, Piłsudskiego, który 10 listopada o godz. 7:30 wysiadł na Dworcu Głównym. Naglącą potrzebą było uporządkowanie sprawy rozbrojenia żołnierzy niemieckich znajdujących się w Warszawie. Rada Regencyjna zdawała sobie sprawę, iż jedynie autorytet

13 listopada 1904 roku miało miejsce pierwsze od 40 lat wystąpienie przeciwko Rosjanom na terenie Warszawy. Miało ono miejsce podczas manifestacji na Placu Grzybowskim, zorganizowanej przez Polską Partię Socjalistyczną, a konkretnie jej komórkę odpowiedzialną za takie rzeczy - Organizację Bojową PPS. W obliczu niezbyt dobrze idącej Rosjanom wojny z Japonią, i wykorzystując jako powód zgromadzenia wydanie wyroku śmierci na Kasprzaka, chciano wymóc pokojową manifestacją ustępstwa na Rosjanach. Skończyło się masakrą tłumu przez Kozaków i policjantów, przy czym członkowie OB PPS nie byli dłużni i też strzelali, byli bowiem uzbrojeni. Sygnałem do akcji bojowej było wyciągnięcie przez osiemnastoletniego Stefana Okrzeję sztandaru z napisem "P.P.S. Precz z wojną i caratem! Niech żyje wolny polski lud!". Sam Okrzeja stał się później jednym z symboli walki rewolucyjnej PPS, stracony niecały rok później kiedy dał się złapać w kolejnej akcji zbrojnej. Głaz upamiętniający manifestację, która zresztą dała asumpt do przebudzenia się społeczeństwa z marazmu po przegranym powstaniu styczniowym, leży na Placu Grzybowskim. My przygotowaliśmy zdjęcie grobu matki Stefana Okrzei - Heleny, który znajduje się nieopodal Alei Zasłużonych na Powązkach Wojskowych. Warto zwrócić uwagę na postać wymienionego na nagrobku Stefana Stanisława Okrzei - pilota, który zginął podczas wojny obronnej 1939 roku, wcześniej zestrzelając 2 samoloty Luftwaffe, urodzonego dwa lata po śmierci wspominanego w naszym wpisie brata. Oraz na Michała Okrzeję - który "poległ za socjalizm" podczas

12 listopada 1815 roku wjechał triumfalnie do Warszawy cesarz rosyjski Aleksander I. Imperator przybył tą samą drogą, którą sześć lat wcześniej wjeżdżały do miasta wojska walczące u boku Napoleona – traktem ujazdowskim. I jak wtedy na placu Trzech Krzyży ustawiono bramę triumfalną, której wygląd można obejrzeć na nieocenionym serwisie Warszawa 1939: http://www.warszawa1939.pl/zdjecia/trzech/old/aleksander_brama.jpg . Brama ta da zresztą początek kościołowi św. Aleksandra, który z woli królewskiej zostanie w tym miejscu wzniesiony zamiast planowanego, stałego łuku triumfalnego. Aleksander I przybywał do Warszawy w celu objęcia polskiego tronu. Zgodnie z postanowieniami kongresu wiedeńskiego, „Księstwo Warszawskie, z wyjątkiem prowincji i okręgów, którymi w następnych artykułach inaczej rozporządzono, połączone zostaje z Cesarstwem Rosyjskim. Związane z nim będzie nieodwołalnie przez swoją konstytucję, aby było posiadane przez najjaśniejszego cesarza Wszechrosji, jego dziedziców i następców na wieczne czasy. JC Mość zastrzega sobie nadać temu krajowi, używającemu administracji oddzielnej, rozciągłość wewnętrzną, jaką uzna za stosowną. Przybierze z innymi swymi tytułami tytuł cara, króla polskiego”. Kilkanaście dni później cesarz podpisał konstytucję Królestwa Polskiego, tym samym stając się królem Polski. Aleksander Pawłowicz nigdy na króla polskiego nigdy się nie koronował; zresztą litera konstytucji zobowiązywała do tego jedynie jego następców. Oficjalny portret króla przedstawia go w polskim mundurze generalskim, z insygniami Orderu Orła Białego. Portret ten, ze zbiorów Muzeum Wojska Polskiego dziś prezentujemy

11 listopada katolicy rzymscy, anglikanie i luteranie obchodzą dzień św. Marcina z Tours (w kalendarzu Kościoła wschodniego święto to przypada na 12 października s.s.) W czasach, gdy rytm życia wyznaczał kalendarz liturgiczny, dzień ten był jednym z najważniejszych w roku. Poprzedzał bezpośrednio czterdziestodniowy, adwentowy post, był więc okazją do zabawy i ucztowania. Korzystano z zebranych już w spichlerzach zapasów i otwierano beczki z młodym winem. Symbolicznie rozpoczynała się zima, więc z pogody tego dnia starano się wywróżyć, jaka będzie. Zapewne humory psuło ówczesnym to, że dzień św. Marcina był również tradycyjną datą składania danin i podatków. Nie inaczej było w Warszawie; przykładowo, z tytułu posługiwania się prawem chełmińskim i związanych nim przywilejów, miasto winne było wpłacić tego dnia do książęcej kasy sześćdziesiąt kop groszy praskich (ok. 7,5 kg czystego srebra), a nie było to jedyne należne świadczenie. Św. Marcin był w średniowieczu jednym z najpopularniejszych świętych patronów. Nic więc dziwnego, że jedna z najstarszych warszawskich świątyń, ufundowany przez Siemowita III w 1356 r. kościół ojców augustianów, nosi jego imię. Mimo to, przynajmniej od końca XV w., wizerunek świętego nie zajmował centralnego miejsca w programie ikonograficznym kościoła. Od ok. 1494 roku w ołtarzu głównym, wtedy gotyckim tryptyku, widnieje obraz Matki Bożej Bolesnej (zw. Pocieszenia). Ten sam obraz umieszczono później we wspaniałym barokowym ołtarzu z lat 1738-52, autorstwa tak znanych mistrzów jak Karol Bay, Jan Jerzy Plersch i Łukasz Smuglewicz. W tym to ołtarzu wizerunek św. Marcina znalazł się w drugiej kondygnacji retabulum, w owalnym tondzie, co można (choć z trudem) zobaczyć na lewej

10 listopada 1765 roku urodził się Stanisław Węgrzecki, prawnik, jakobin, współpracownik Hugona Kołłątaja, współtwórca i uczestnik Insurekcji Kościuszkowskiej; jednak w historii Warszawy zapisał się jako jej dwukrotny prezydent. Pierwsza prezydentura, którą sprawował od lipca 1807 do grudnia 1815 zapisała się w pamięci Warszawiaków szczególnie, gdyż wypadła w wyjątkowo trudnym dla miasta okresie. Stolica Księstwa Warszawskiego była de facto jednym, wielkim obozem wojskowym, co dla cywilnych mieszkańców Warszawy było wyjątkowo uciążliwe. Przechodzące oddziały wyglądały efektownie, ale dopuszczały się rabunków, gwałtów czy innych aktów przemocy, jakich zwykło dopuszczać się wojsko podczas działań wojennych. Prezydentowi Węgrzeckiemu udało się utrzymać w mieście porządek i ograniczyć do minimum wojskową niesubordynację. Dzięki własnej energii, zapewnił cywilom poczucie bezpieczeństwa, przez co otaczano go wyjątkowym szacunkiem. Węgrzecki odszedł z urzędu po konflikcie z księciem Konstantym. Jednak, gdy piętnaście lat później Warszawę ogarnęła gorączka Powstania Listopadowego, mieszkańcy przypomnieli sobie „wojennego” prezydenta. Jednak Stanisław Węgrzecki był już schorowany i nie posiadał tej energii co kiedyś. Bardzo szybko został usunięty z urzędu. Gdy zmarł 12 lutego 1845, pamiętano o jego zasługach dla porządku w mieście w okresie wojen napoleońskich i uhonorowany został reprezentacyjnym miejscem tuż przy bramie głównej Cmentarza Powązkowskiego. Na zdjęciu – popiersie Stanisława Węgrzeckiego, dłuta Jakuba Tatarkiewicza, umieszczone na grobie prezydenta.

9 listopada 1847 zmarł Aleksander Graybner, uważany przez wielu historyków za jednego z lepszych prezydentów Warszawy. Można spotkać się z powiedzeniem, że marszałek Bieliński wybrukował ulice Warszawy, zaś prezydent Graybner do tych ulic dołożył chodniki. Studiował prawo, fizykę i matematykę. Od 1807 roku pracował jako urzędnik skarbowy w administracji Księstwa Warszawskiego, a później trafił na posadę przy boku Nikołaja Nowosilcowa. Od 1837 roku był prezydentem Warszawy. Doświadczenie urzędnika skarbowego pozwoliło mu na uporządkowanie finansów miasta - ujednolicono podatki i opłaty miejskie. Za jego kadencji zabroniono budowy drewnianych domów na terenie Warszawy, wybrukowano też kilka ulic oraz ułożono chodniki. W związku ze skargami mieszkańców na niesłychany bałagan, w 1836 magistrat przejął z rąk Kościoła zarząd nad Cmentarzem Powązkowskim . Graybner powierzył funkcję zarządcy Ignacemu Szulcowi, który piastował to stanowisko przez następne 40 lat. Na tymże cmentarzu spoczął również sam Aleksander Graybner. Jego nadzwyczaj efektowny, neoklasycystyczny grób przyciąga uwagę zwiedzających i przypadkowych przechodniów. Zdjęcie: mojecmentarze.blogspot.com; wykorzystane za zgodą autorki

8 listopada 1920 roku zmarł w Otwocku Szlojme Zajnwel Rapoport, znany lepiej pod literackim pseudonimem Szymon An-ski; pisarz, dziennikarz, etnograf, jeden z najwybitniejszych literatów tworzących w jidysz. Urodził się w 1863 roku w Czaśnikach na dzisiejszej Białorusi. W młodości związał się z ruchem socjalistycznym i zafascynował się etnografią. Pod wpływem twórczości Icchoka Lejba Pereca rozwinął działalność literacką, publicystyczną i translatorską. Niezwykle cenne są badania An-skiego nad społecznością żydowskich miasteczek Podola i Wołynia, podczas których dokumentował ich kulturę materialną i niematerialną. Pod koniec życia współpracował z warszawskim dziennikiem "Der Moment", związanym z Żydowskim Stronnictwem Ludowym (fołkistami). Do najbardziej znanych tekstów An-skiego należą "Dybuk, czyli Na pograniczu dwóch światów", do dziś wystawiany i adaptowany dramat, oraz "Di Szwue" ("Przysięga"), hymn Bundu. "Di Szwue" była ulubioną pieśnią Marka Edelmana i została odśpiewana na jego pogrzebie. Tu http://www.youtube.com/watch?v=fFUEDQUvA2o można jej posłuchać w wykonaniu Zahavy Seewald. An-ski pochowany został na warszawskim Cmentarzu Żydowskim, w Mauzoleum Trzech Pisarzy, obok Pereca i Jakuba Dinezona. Wzniesiony w 1924 roku przez Abrahama Ostrzegę grobowiec przedstawia dzisiejsza ilustracja. Zdjęcie: wikimedia.org

Choć zmarły 7 listopada 1853 roku Paweł Maliński nie pozostawił w Warszawie monumentalnych budowli czy założeń urbanistycznych, jego dzieła mijał chyba każdy warszawiak, choć może niekoniecznie o tym wiedząc. Urodzony w Czechach artysta wyspecjalizował się bowiem w rzeźbie architektonicznej. I to on jest odpowiedzialny za dekoracje wielu klasycystycznych budynków Warszawy. A że mało kto chodzi z głową zadartą do góry i ogląda tympanony

6 listopada 1645 roku Władysław IV wydał zgodę na fundację klasztoru franciszkanów konwentualnych w Warszawie. Chciałoby się napisać, że tego dnia rozpoczyna się historia braci mniejszych w naszym mieście, nie byłaby to jednak cała prawda. Oczywiście od dawna są tu już franciszkanie obserwanci - bernardyni i reformaci, ale działają też właśnie konwentualni ze zgromadzenia w Drohiczynie, należącego do prowincji ruskiej. Działalność duszpasterska bez stałego zaplecza jest utrudniona, a mieszkanie w zajazdach i na stancjach nie sprzyja zachowywaniu reguły, stąd już w latach dwudziestych drohiczyńscy bracia mieli zamiar zbudować klasztor. Tym razem jednak się nie udało. Powiodło się dwadzieścia lat później, głównie dzięki jednej osobie - ojcu Wincentemu Skapicie (Vincenzo Scapitto), pochodzącej z Włoch "szarej eminencji" dworu wazowskiego. Ojciec Wincenty był nadwornym kapelanem, spowiednikiem, wychowawcą królewiczów, a nadto - kapelmistrzem królewskich muzyków. Kilku dworzan, chcąc wkraść się w jego łaski, podarowało "jego" zakonowi ziemię na Nowym Mieście z przeznaczeniem na klasztor. Co ciekawe, działka ta mieściła się w innym miejscu - na rogu Wójtowskiej i Przyrynku, tu gdzie dziś stoi technikum im. Noakowskiego. Rozpoczęto nawet budowę, jednak zarzucono ją i dzięki kolejnym darczyńcom przeniesiono ją w obecną lokalizację. Pierwszym gwardianem został oczywiście o. Wincenty. Dalsze losy świątyni i klasztoru są bardzo dla Warszawy typowe. Oryginalny zespół spłonął podczas Potopu. Dzisiejsza, murowana świątynia zacznie powstawać dopiero w 1679 roku, jednak wcześniej, bo w 1662 rozpoczęto budować nowy kościół drewniany. Do tego właśnie kościoła warszawscy malarze podarowali dwa dzieła mistrza Mateusza: "Stygmatyzację św. Franciszka" i "Św. Antoniego i cud z osłem". Obrazy te noszą wyraźne cechy

5 listopada 1916 roku, 97 lat temu, po odbytej przez cesarza Niemiec i cesarza Austro-Węgier konferencji w Pless, obecnej Pszczynie, ogłoszono proklamację gwarantującą Polakom powstanie niepodległego Królestwa Polskiego, zwaną, niespodzianka, Aktem 5 listopada. Akt był zagrywką pozwalającą Państwom Centralnym na branie - kosztem niewielkich i niedookreślonych koncesji na rzecz Polaków - z okupowanych ziem d. zaboru rosyjskiego rekruta, czego wcześniej Kaiserowi robić nie było wolno. Trzeba wszakże pamiętać, że okupant niemiecki od zdobycia Warszawy w sierpniu 1915 roku czynił pewne gesty względem Polaków, takie jak znoszenie rosyjskich pomników, swoboda kształcenia, posługiwania się polską symboliką, językiem itp. Wiele polskich w formie i treści monumentów Warszawy 2. dekady XX w. nosi datę 1915 lub 1916. Instytucje przyszłego państwa, takie jak siedziba władcy, parlamentu, wojska, miały się mieścić w Warszawie. Akt 5 listopada przywodzi nieco na myśl darowanie królowi szwedzkiemu Niderlandów przez Pana Zagłobę, a i przyszła Polska pożegnałaby się raczej z Pomorzem Gdańskim, Wielkopolską, Śląskiem czy Warmią, niemniej w ślad za rozporządzeniem poszły kolejne akty prawne umożliwiające szczątkowe budowanie państwowości polskiej. Jednym z takich elementów, który zresztą przetrwał efemeryczne, jak się okazało, Königreich Polen, jest jego waluta, marka polska, której używano aż do roku 1924. Jej banknoty były pierwszym zastosowaniem polskiego orła w oficjalnej symbolice od kilkudziesięciu lat. Na ilustracji banknot dziesięciomarkowy emisji 1916. Swoją drogą, naprawdę ładny. Zdjęcie: wikimedia.org

4 listopada 1908 roku urodził się w Warszawie Józef Rotblat, fizyk, radiobiolog, działacz pacyfistyczny, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Urodził się w zamożnej, żydowskiej rodzinie kupieckiej, która jednak podczas I wojny światowej zbankrutowała. Mimo materialnego niedostatku zdobył tytuł magistra na Wolnej Wszechnicy Polskiej. Doktoryzował się na Uniwersytecie Warszawskim, pracował naukowo w pierwszej polskiej instytucji zajmującej się fizyką cząstek elementarnych, Pracowni Radiologicznej im. Kernbauma. Wybuch II wojny światowej zastał go w Wielkiej Brytanii, na stypendium u odkrywcy neutronu Jamesa Chadwicka. Wraz z nim dołączył w 1944 roku do Projektu Manhattan, z którego odszedł po roku ze względów sumienia. Powrócił do Wielkiej Brytanii, przyjął tamtejsze obywatelstwo w 1946 i kontynuował pracę naukową, w szczególności nad oddziaływaniem promieniowania na organizm. Pozostawał jednak w łączności z nauką polską, od 1966 był członkiem zagranicznym Polskiej Akademii Nauk. W 1957 roku, wraz z Bertrandem Russellem założył Konferencję Pugwash, ruch uczonych na rzecz rozbrojenia. Ta nieformalna organizacja przyczyniła się, często nieoficjalnie i zakulisowo, do wielu pokojowych inicjatyw epoki Zimnej Wojny, jak zakończenie wojny wietnamskiej czy zawarcie Układu o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej. W roku 1995 Rotblat i Pugwash zostali uhonorowani, po połowie, Pokojową Nagrodą Nobla za "wysiłki w ograniczeniu roli broni jądrowej w polityce międzynarodowej, a w perspektywie - wyeliminowanie tej broni". W Warszawie Józef Rotblat nie został, jak dotąd, należycie upamiętniony, co uważamy za wielkie niedopatrzenie. Publikujemy więc poświęconą mu tablicę umieszczoną w Santa Fe, stolicy Nowego Meksyku, stanu, w którym mieści się Los Alamos. — z: Joseph Rotblat

You don't have permission to register