opis

skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Luty 2022

27 lutego 1913 r. oficjalnie otwarto w Warszawie Żydowski Dom Sierot, położony przy ul. Krochmalnej 92 (dziś ul. Jaktorowska 6). Pomysłodawcą tej instytucji był Janusz Korczak, który był pionierem nowego spojrzeniu na dziecko i jego potrzeby. Fundusze na wybudowanie nowego budynku przy ul. Krochmalnej zebrano w trakcie zbiórek charytatywnych wśród warszawskich Żydów. Projekt sporządził Henryk Stifelman, który również był warszawskim Żydem. Pierwsze dzieci wprowadziły się na Krochmalną już jesienią 1912 r., zaś sama placówka była przewidziana na 106 sierot i półsierot. Dyrektorem został Janusz Korczak, zaś jego zastępcą Stefania Wilczyńska, która kierowała Domem w trakcie I wojny światowej oraz podczas podróży Korczaka do Palestyny. Sierociniec był placówką koedukacyjną. W Domu Sierot Korczak wdrażał nowatorskie metody pedagogiczne. Dzieci miały własny samorząd, swoje opinie wyrażały na zebraniach i na łamach gazetki. Okres okupacji to "tułaczka" Domu spowodowana utworzeniem getta w Warszawie, jak i zmianami jego granicy. Najpierw placówka przeniosła się na ul. Chłodną 33, następnie na Sienną 16. Najtragiczniejszy okres rozpoczął się 5 sierpnia 1942 r., kiedy to Janusz Korczak wraz ze Stefanią Wilczyńską oraz innymi pracownikami Domu wyruszył wraz z dziećmi w marsz na Umschlagplatz. Tak to wydarzenie zapamiętała Irena Sendlerowa: "Był już wtedy bardzo chory, a mimo to szedł wyprostowany, z twarzą przypominającą maskę, pozornie opanowany: Szedł przodem tego tragicznego pochodu. Najmłodsze dziecko trzymał na ręku, a drugie maleństwo prowadził za rączkę. We wspomnieniach różnych osób jest tak, a w innych inaczej, co nie znaczy, że ktoś się myli. Trzeba tylko pamiętać, że droga z Domu Sierot na Umschlagplatz była długa. Trwała cztery

26 lutego 1901 zmarła w Warszawie Lucyna Ćwierczakiewiczowa, de domo von Bachman, po pierwszym mężu Staszewska. Znana jest do dziś przede wszystkim z książki "365 obiadów za 5 złotych", w domyśle mająca pomagać prowadzącym dom w żywieniu rodziny. Dziś książka wydaje się być zupełnie niepraktyczna, pani Lucyna proponowała bowiem na obiad w dzień powszedni np. "rosół z kaszką pszenną na gęsto, sztukę mięsa w sosie cebulowym, pulardę z masłem serdelowym i budyń czekoladowy". Nie tylko "365 obiadów" było jednak osiągnięciem Ćwierczakiewiczowej. Pisała ona felietony do czasopisma "Bluszcz", w którym poruszała zagadnienia higieny osobistej (pisała np. że każda kobieta powinna przynajmniej kilka razy w tygodniu zmieniać majtki i myć zęby, przypominam, że jesteśmy pod koniec XIX w.!!!), poradnictwa względem prowadzenia domu itd. Przy ul. Królewskiej 3, w swoim mieszkaniu, założyła salon towarzyski, grupujący ówczesne warszawskie elity. Propagowała równouprawnienie, a także pracę zawodową kobiet. Była przedmiotem wielu anegdot. Legendarna była jej tusza, co miało jakoby skutkować niemożnością wejścia na 4. piętro o własnych siłach (nic dziwnego, jakbym ja jadł takie obiady, to też bym miał problem). Była też znana z chorobliwej oszczędności, przez co Prus, odnoszący się do niej z wielką sympatią, żartobliwie przekręcił jej nazwisko w jednym z felietonów na "Ćwierciakiewiczową". Pani Lucyna została pochowana na cmentarzu kalwińskim, obok grobu swego ojca. Groby te dziś prezentujemy. Zdjęcie własne.

Myliłby się, kto by sądził, że kryzysy finansowe są domeną ostatnich dziesięcioleci. Są oczywiście tak stare, jak sama bankowość, gdyż żadna instytucja finansowa nie poradzi sobie, gdy przy ławie, kantorze, bankomacie zjawią się nagle wszyscy właściciele depozytów. Wystarczy nadszarpnięcie zaufania, które jest podstawą działalności bankowej. Właśnie taka panika była przyczyną pierwszego polskiego kryzysu bankowego, a przyjmuje się, że rozpoczął się on 25 lutego 1793 roku. A było to tak: Przegrana wojna w obronie Konstytucji i II rozbiór nadszarpnęły polską gospodarkę. Gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie na gotówkę, której najpotężniejszy polski bankier tej epoki, Piotr Fergusson Tepper, nie miał, gdyż większość środków miał ulokowanych w rozmaitych inwestycjach, poczynionych za czasów niedawnej prosperity. Bank tracił płynność, klienci ustawili się w kolejce do wypłat depozytów, a w dodatku refinansujący Teppera berliński bank Levy'ego odmówił mu, prawdopodobnie na skutek nacisków politycznych, kredytu. Nawet to jednak jeszcze nie zrujnowało reputacji Teppera - potrzeba było czegoś więcej. I to więcej zdarzyło się 9 lutego 1793 roku. Ambasador rosyjski Sievers naciskał na Stanisława Augusta, by ten jak najszybciej udał się do Grodna na sejm, mający zatwierdzić rozbiór kraju. Król wykręcał się jak mógł, również brakiem środków. Wezwano Teppera i poproszono o kolejną pożyczkę - w wysokości 1 mln złp (suma znaczna, ale wobec całości kapitału banku - umiarkowana). Bankier popełnia fatalny błąd: miast za wszelką cenę uzyskać kredyt, informuje przy świadkach, że nie ma gotówki. Już chwilę później cała Warszawa szumiała: "Tepper nie ma pieniędzy". W ciągu kilku następnych dni zażądano wypłaty 18 milionów złotych polskich! Nawet Tepper nie był w stanie

Dnia 24 lutego 1768 roku został podpisany traktat, od miejsca jego podpisania zwany warszawskim, dotyczący jednak całej Rzeczypospolitej. Teoretycznie traktat ten kończył okres dominacji katolicyzmu nad protestantyzmem, wprowadzając równouprawnienie dysydentów, jak ich wtedy nazywano, względem ludności wyznania rzymskiego. Nie należy jednak sądzić, że traktat ten był dyktowany dobrą wolą panującego wówczas Stanisława Augusta. Został on podpisany pod presją mocarstw ościennych, które chciały w ten sposób zdestabilizować Rzeczpospolitą, wiedząc, że większość szlachty jest w opozycji do króla, a ponadto negatywnie usposobiona do innowierców, których z kolei bardzo chętnie "brali w obronę" władcy Prus czy Rosji, używając tego jako pretekstu do ingerencji w nasze sprawy. Oczywiście inspiratorzy traktatu się nie przeliczyli, już pięć dni później Karol "Panie Kochanku" Radziwiłł zawiązał konfederację "w obronie świętej wiary katolickiej", później zwaną barską, co dało pretekst do interwencji sąsiadów i - pierwszego rozbioru Polski. Położenia protestantów traktat oczywiście za bardzo nie poprawił. Ogół odnosił się do nich jeszcze gorzej, a wymuszona tolerancja skutkowała tym, że tam, gdzie król nie miał na to wpływu, na przykład w Poznaniu, ewangelikom pozwalano wykupywać najgorzej położone lub najgorsze grunty pod budowę swoich świątyń i nadal utrudniano im praktyki religijne. Warszawscy ewangelicy mieli króla "pod nosem", więc kościół mają wybudowany w miejscu dość już wówczas prestiżowym i na mocy królewskiego przywileju z roku 1777. Prezentujemy zdjęcie z wnętrza tegoż kościoła pod wezwaniem Świętej Trójcy.

21 lutego 1863 zmarł Henryk Marconi, jeden z najważniejszych architektów XIX-wiecznej Warszawy. Pochowany został na Cmentarzu Powązkowskim - w pojedynczym grobie, choć rodzinę miał liczną. Jego małżeństwo było jednak na owe czasy dość nietypowe, gdyż, sam będąc katolikiem, wziął za żonę kalwinistkę. Każde z małżonków zostało jednak przy swoim wyznaniu do końca, w duchu kalwinizmu wychowano też część dzieci. Dlatego też żona i większość potomków spoczęli w rodzinnym grobie na cmentarzu ewangelicko-reformowanym przy ul. Żytniej. Przyszłą żonę poznał, gdy przybył w 1822 z Włoch do Dowspudy, by dokończyć budowę pałacu dla generała Ludwika Michała Paca. To właśnie o tym obiekcie mówiono, że „wart Pac pałaca, a pałac Paca”. Pałac ukończył, a przy okazji znalazł się na „nowej drodze życia”, gdyż zawarł związek małżeński z córką ogrodnika hrabiego Paca, Szkotką Małgorzatą Heiton. W roku 1826 został radcą budowlanym, a w 1827 roku członkiem Rady Ogólnej Budowlanej przy komisji Spraw Wewnętrznych. Prowadził też działalność pedagogiczną jako wykładowca w Szkole Inżynierii Dróg i Mostów przy Uniwersytecie Warszawskim oraz Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie. Był jednym z najwybitniejszych i najbardziej płodnych twórców architektury w XIX wieku. Większość prac powstała w Warszawie lub jej okolicach. Niektóre gmachy wzniesione według jego projektów możemy podziwiać do dzisiaj. Kościół pw. św. Karola Boromeusza na Chłodnej, kościół Wszystkich Świętych na Pl. Grzybowskim, kamienica Józefa Grodzickiego przy Krakowskim Przedmieściu 7, Hotel Europejski przy Krakowskim Przedmieściu to tylko niektóre z jego prac, choć wymieniać by je można długo. Artystyczna dynastia Marconich trwała jednak dalej, by wspomnieć tylko o Leandrze i Władysławie, a w kolejnym pokoleniu -

20 lutego 1942 roku to umowna, choć prawdopodobna data śmierci ks. Juliusza Burschego, biskupa Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce. Bursche pochodził z rodziny pastora ze Zgierza. Praktycznie całe życie związał jednak z Warszawą, z przerwą na studia w Dorpacie (dziś Tartu) i krótkie pastorowanie w Wiskitkach. Służbę w warszawskiej parafii Św. Trójcy rozpoczął w 1888 roku i dość szybko obejmował kolejne stanowiska, by w roku 1905 zostać superintendentem (zwierzchnikiem) Kościoła luterańskiego w Królestwie Polskim. W okresie międzywojennym konsoliduje Kościoły ewangelickie z różnych części odrodzonej Polski pod egidą Kościoła stołecznego i próbuje odnaleźć właściwą formułę jego działalności w skomplikowanej sytuacji narodowościowej i politycznej. Ma zresztą bardzo zdecydowane poglądy, związane z obozem piłsudczykowskim. Ostro zwalcza wpływy narodowego socjalizmu w polskim Kościele, co jak się okaże, przyniesie mu zgubę. Tymczasem współtworzy Wydział Teologii Ewangelickiej na Uniwersytecie Warszawskim i doprowadza do unormowania sytuacji prawnej Kościoła na mocy odrębnej ustawy. Wprowadza ona urząd Biskupa Kościoła i w roku 1936 Bursche zostaje wybrany na to stanowisko. Mając w Niemczech licznych wrogów, był w roku 1939 dla Gestapo jednym z ważniejszych "celów". Został aresztowany 3 października w Lublinie i umieszczony w obozie Sachsenhausen (również wraz z opozycyjnymi duchownymi niemieckimi, m.in. Martinem Niemöllerem). Wycieńczony i torturowany, zmarł najprawdopodobniej w szpitalu więzienia na berlińskim Moabicie. Na osobisty rozkaz szefa SS, Heinricha Himmlera, prześladowania dosięgną całą rodzinę Bursche. W hitlerowskich więzieniach i obozach zginie jeszcze trzech jego braci i syn Stefan. Symboliczny grób bp. Juliusza Burschego znajduje się na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Warszawie. Prezentowany portret znajduje się posiadaniu parafii Św. Trójcy i jej zbiorów pochodzi dzisiejsza ilustracja.

Dziś mamy kolejną rocznicę urodzin. Tym razem Macieja Rataja, który urodził się w Galicji 19.02.1884 roku. Ratajowi, który pochodził z chłopskiej rodziny, na co wskazuje również jego nazwisko (rataj = parobek dworski), dane było się wyedukować, co z kolei spowodowało, iż zaangażował się on jeszcze w austriackiej Galicji w ruch chłopski, wydając gazety i działając politycznie w tworzącym się właśnie PSL. Najczęściej z nazwiskiem Rataja spotkamy się czytając o pierwszym okresie II RP. Piął się on po kolejnych szczeblach kariery - w 1919 roku został posłem, w 1921 ministrem, brał udział w pracach nad ratyfikacją traktatu wersalskiego. Najważniejszą rolę Rataj odegrał w grudniu roku 1922. Dwa tygodnie wcześniej został wybrany marszałkiem sejmu i jako taki musiał się zmierzyć z kryzysem wywołanym zabójstwem prezydenta Narutowicza. Rataj, mimo że wybrany przez centroprawicę, przeprowadził młode państwo jako jego de facto głowa przez kryzys władzy nadzwyczaj sprawnie. Marszałkiem sejmu był do grudnia 1928, kiedy to rozczarowany działalnością sanatorów Piłsudskiego złożył dymisję. W latach 30. został zmarginalizowany, choć w strukturach jednoczących się partii ludowych odgrywał nadal bardzo ważną rolę. W roku 1939 pozostał w Warszawie, gdzie już we wrześniu zaczął organizować konspiracyjne struktury Stronnictwa Ludowego (SL "Roch"). Aresztowany pierwszy raz jeszcze w 1939, nakłaniany do wyjazdu z kraju, pozostał, co spowodowało jego ponowne aresztowanie w ramach eksterminacji inteligencji (Akcja "AB"). Zginął w Palmirach 21 czerwca 1940 roku. Jego grób na cmentarzu ofiar masowych egzekucji wyróżnia się wielkością i "ludową" formą. Tenże nagrobek dziś, za wikimedia.org, prezentujemy.

18 lutego 1727 roku w Toruniu w przybyłej z Węgier niemieckiej rodzinie Schrögerow urodziło się dziecię płci męskiej, któremu na chrzcie nadano imię Efraim. Dziecię rosło i się kształciło, aż w końcu, niczym współczesny "słoik", trafiło do Warszawy, gdzie terminowało u nadwornych architektów panujących wówczas Wettinów - u Jana Zygmunta Deybla i Joachima Daniela Jaucha. Jako młody zdolny dostał Szreger - już od Stanisława Augusta - stypendium, dzięki któremu jeździł po Europie i oglądał, jak się w wielkim świecie buduje. Po powrocie w 1767 roku zostaje architektem nadwornym. Wcześniejsze projekty Szregera noszą, co zrozumiałe, cechy architektury saskiego baroku (najlepszym przykładem byłby nieistniejący niestety Pałac Lelewelów przy Miodowej). Z podróży przywozi jednak wzorce wczesnoklasycystyczne i staje się prekursorem tego stylu na ziemiach polskich. Najważniejsze realizacje w tej estetyce to (znowuż niezachowany) Pałac Teppera przy Miodowej oraz, prezentowana dziś na rycinie ze znanego dzieła Juliana Bartoszewicza, fasada Kościoła Karmelitów (dziś Seminaryjnego). Monumentalna fasada o cechach architektury francuskiej jest jedną z najokazalszych tego typu budowli w Warszawie. Nic dziwnego, ufundowana przez Karola Stanisława Radziwiłła "Panie Kochanku". Jako jedyna fasada kościelna z tego okresu została wzniesiona z kamienia, a swoją skalą przerasta i wizualnie powiększa barokowy korpus świątyni. Posiada również bardzo bogaty program ikonograficzny, nawiązujący do karmelickiej duchowości, jak i sławiący ród fundatora. Ilustracja: wikimedia.org

17 lutego 1964 roku zmarł w Milanówku Jan Szczepkowski, jeden z najwybitniejszych i najsłynniejszych polskich rzeźbiarzy okresu międzywojennego. Pochodził z Galicji: urodził się w Stanisławowie, w Krakowie studiował u takich sław jak Laszczka, Daun i Malczewski, przebywał na stypendium Czartoryskich w Paryżu. Jednak na początku lat dwudziestych przeniósł się do Warszawy i do końca życia pozostał już z nią związany. Przez wiele lat pełnił funkcję dyrektora Miejskiej Szkoły Sztuk Zdobniczych, której tradycje kontynuują dziś wydziały Wzornictwa i Architektury Wnętrz ASP. Międzynarodową sławę przyniosła Szczepkowskiemu Międzynarodowa Wystawa Sztuki Dekoracyjnej i Wzornictwa, odbywająca się w Paryżu w 1925 roku. Jego Kaplica Bożego Narodzenia okazała się wielkim hitem. Trzeba jednak przyznać, że przyszłość sztuki miała należeć do zaprezentowanych na tej samej wystawie radykalnych projektów Le Corbusiera, Bauhausu czy radzieckich konstruktywistów. Reprezentowane przez Szczepkowskiego Art Déco już niebawem miało zacząć trącić myszką. Jednak nie w Polsce - tu jego styl pozostaje w modzie. Szczepkowski otrzymuje niezwykle prestiżowe zlecenia. Dzięki nim wciąż możemy podziwiać jego warszawskie dzieła. Najbardziej chyba znana jest dekoracja rzeźbiarska gmachu Banku Gospodarstwa Krajowego. Potężne panneaux na bocznych ścianach ryzalitu przedstawiają alegorie różnych dziedzin polskiej gospodarki. Równie interesujący jest zespół płaskorzeźb na gmachu Sejmu. Co ciekawe, Szczepkowski ozdobił zarówno przedwojenną salę posiedzeń Skórewicza (w latach 1927-28), jak i powojenny gmach Pniewskiego (1954-55). Nieco podobny schemat dotyczy pomników na Placu Teatralnym. Na początku lat 30 Szczepkowski stworzył pomnik Wojciecha Bogusławskiego. Gdy ten został wysadzony przez Niemców w 1944 roku, rzeźbiarz podjął się jego rekonstrukcji. Równocześnie przygotował bliźniaczy pomnik: monument Stanisława Moniuszki. Oba pomniki odsłonięto już po śmierci artysty, 17

Ta, całkiem ładna zresztą, funkcjonalistyczna kamienica z roku 1937, stojąca przy ulicy Chocimskiej, była tuż po wojnie siedzibą powołanego 14 lutego 1945 roku mocą dekretu Krajowej Rady Narodowej, a później ustawy z 1947 r. o odbudowie Warszawy, Biura Odbudowy Stolicy. Wobec katastrofalnych dla miasta zniszczeń przez jakiś czas rozważano nawet przeniesienie stolicy państwa polskiego do innego miasta, padała propozycja Łodzi, ale w gruncie rzeczy wiadomo było, że stolica będzie w Warszawie. Kwestią kolejną było jak ta Warszawa ma po wojnie wyglądać. W skład BOS wchodzili z jednej strony architekci powolni nowemu systemowi (kierownicy Roman Piotrowski i Józef Sigalin), ale korzeniami tkwiący w modernizmie, dlatego sprzeciwiali się oni rekonstrukcji obiektów zabytkowych. Z drugiej strony reprezentowany był w BOS nurt "historyków", domagający się rekonstrukcji przynajmniej części najbardziej reprezentacyjnych budowli. Władze sprzyjały raz jednym, raz drugim, i chyba za sukces należy poczytywać fakt, że udało się zrekonstruować niemal całą Starą Warszawę, Trakt Królewski i okolice. Choć niektóre działania BOS (np. decyzja o wyburzeniu nadających się do rekonstrukcji budynków na Woli, przy Marszałkowskiej, czy na Mirowie) były kontrowersyjne, to trzeba pamiętać, że jako "plan wyjścia", przynajmniej na początku, BOS przyjmował plany urbanistyczne Starzyńskiego z wystawy "Warszawa wczoraj, dziś i jutro", którą nota bene wszyscy się zachwycają, a po BOS jeżdżą jak po burej suce. Ciekawą koncepcją, która na szczęście nie została zrealizowana, ale była poważnie brana pod uwagę, było zrobienie z warszawskiej Starówki czegoś a la powojenne Coventry - zostawienia zniszczonego miasta w obrębie murów Starej Warszawy i obudowanie go czymś zupełnie nowym i modernistycznym. Nie jestem na tyle

13 lutego 1874 roku wypadł w piątek. I rzeczywiście, nie był on najszczęśliwszym dniem dla grafa Aleksandra von Lüdersa, ponieważ rzeczony generał armii Imperium Rosyjskiego tego dnia udał się na wieczny spoczynek. W dziejach naszej stolicy hrabia zapisał się dwukrotnie i za każdym razem z gorszej strony. W roku 1831 dowodził częścią wojsk rosyjskich podczas szturmu na okopy Woli, bronione, jak wiadomo, przez bohaterskiego generała Sowińskiego oraz przez Ordona, który wcale się nie wysadził. W roku 1861 z kolei, po zebraniu cennych doświadczeń na Kaukazie (tłumienie powstania Szamila), w Transylwanii podczas powstania węgierskiego lat 1848-49 (jak głosi rosyjska strona biograficzna "dbał o jak najlepsze stosunki z ludnością miejscową") oraz na polach bitewnych wojny krymskiej, gdzie był głównodowodzącym całej armii, został mianowany Namiestnikiem Królestwa Polskiego. W Warszawie von Lüders nie utrzymywał przyjaznych stosunków z ludnością miejscową. Jego poprzednik, Michaił Gorczakow i jego efemeryczni następcy też nie przebierali w środkach, aby stłumić regularnie pojawiające się na mieście patriotyczne wystąpienia, które nasilały się od początku 1861 roku, ale von Lüders starał się je tłumić zawsze w mało wyszukany sposób - wysyłając oddziały kozaków do ich pacyfikacji. Można zaryzykować porównanie, że graf, pochodzący zresztą z rodziny kurlandzkich Niemców, był takim dziewiętnastowiecznym Kutscherą, a Warszawa za jego krótkich rządów przypominała obóz wojskowy (w czym wydatnie pomógł ogłoszony na rozkaz cara stan wojenny). Krótką karierę hrabiego w Warszawie przerwał zamach, który na jego osobie wykonał w Ogrodzie Saskim szef Koła Oficerów Rosyjskich w Polsce, Andrij Potebnia. Generał zamach przeżył, ale do Warszawy już nie wrócił, a funkcję namiestnika objął

12 lutego 1798 r., około godziny 8 nad ranem, zmarł w Sankt Petersburgu Stanisław August Poniatowski. 66-letni eksmonarcha poczuł się niedobrze dzień wcześniej po wypiciu na śniadanie tradycyjnego bulionu. Sekcja wykazała, iż przyczyną zgonu był wylew krwi do mózgu. Prezentowany obraz będący kopią zaginionego obrazu Bacciarellego stara się przedstawić ten moment. Śmierć zamyka ludzkie życie. Kolejna rocznica odejścia Stanisława Poniatowskiego (w tym roku 216) jest też okazją do podsumowania jego panowania. Pobieżny osąd wydaje się prosty i przekonujący. Kochanek carycy, rosyjski agent na na tronie Rzeczpospolitej, nieudolny, uległy polityk, który wolał kupować obrazy, niż lać armaty. Upadek państwa z takim monarchą jest logiczną koniecznością. Taka wizja ostatniego króla Rzeczpospolitej (choć nie ostatniego króla Polski!) jest mocno ugruntowana w powszechnej świadomości. Prawda jest jednak o wiele bardziej złożona i tragiczna. Postawa Stanisława Augusta jest tym cięższa do zaakceptowania, gdyż stanowi przeciwieństwo narodowego toposu, opartego o walkę do samego końca, skazaną nieraz na niepowodzenie, bogatą w symbolikę. Król zaś przez całe swoje panowanie stawiał na reformę, powolną i bez spektakularnych sukcesów. Chwile glorii Sejmu Wielkiego i Konstytucji 3 Maja, zastąpiła bardzo szybka gorycz Targowicy i przegranej Insurekcji. Król jak chyba żaden inny polityk ówczesnej Rzeczpospolitej zdawał sobie sprawę z jej tragicznego międzynarodowego położenia pomiędzy trzema potężnymi sąsiadami, który poróżnili się dopiero w II połowie XIX wieku. Przetrwały jednak owoce 30-letniego uporu monarchy we wdrażaniu oświeceniowej myśli. To dzięki kulturalnym inicjatywom Poniatowskiego pokolenie ludzi wchodzących w XIX w. było na tyle dobrze wykształcone, aby przekazać polską kulturę następnym pokoleniom, które oparły się działaniom zaborców. Na sam

To nie była zaplanowana akcja. Członek Szarych Szeregów, Maciej Dawidowski „Alek” miał tylko sprawdzić, czy tablica z niemieckim napisem „Dem Grossen Astronomen” na pomniku Mikołaja Kopernika jest mocno przytwierdzona. Pod spodem znajdował się napis „Mikołajowi Kopernikowi – rodacy”. Nowy napis w języku niemieckim miał sugerować, czyim rodakiem jest astronom. Wczesnym rankiem 11 lutego 1942 odważnie wskoczył na cokół i spróbował obrócić główkę śruby. Ta zaczęła się obracać, a po kilku ruchach bez problemu dało się ją usunąć. Chłopak wprawdzie był zaskoczony ale bez wahania spróbował poruszyć następną. W każdej chwili mógł dostrzec go wartownik pilnujący Komendy Policji przy Krakowskim Przedmieściu 1. Na szczęście schował się przed mrozem w bramie. Nie widząc żadnego zagrożenia Alek odkręca wszystkie śruby i tablica spada na ziemię. Po minucie tkwi już głęboko w zaspie kilkanaście metrów dalej. Dwa dni później Dawidowski wraz z kolegami przewożą ją na Żoliborz, gdzie pozostała w ukryciu do końca wojny. Społeczność Warszawy z entuzjazmem przyjęła zniknięcie tablicy, a Niemcy w ramach represji usunęli pomnik Jana Kilińskiego.Alkowi udało się wytropić gdzie rzeźba została ukryta. Pewnego dnia warszawiacy mogli zobaczyć napis na murze Muzeum Narodowego "Jam tu. Ludu W-wy. Kiliński Jan". A lud Warszawy recytował wierszyk: "Nad zgubioną kenkartą Kiliński się biedzi, bo astronom zawinił a szewc za to siedzi". Odsłonięcie polskiego napisu wydaje się akcją błahą w porównaniu do spektakularnych akcji w późniejszym okresie. Jednak takie działania miały olbrzymi wpływ na morale społeczeństwa. Alek Dawidowski został ciężko zraniony w czasie Akcji pod Arsenałem. Zmarł kilka dni później. Zdjęcie: NAC

10 lutego 1648 roku król Władysław IV wystawił przywilej, w którym nadał podwarszawskiej Pradze (a właściwie jej części należącej do biskupów kamienieckich) prawo miejskie magdeburskie. Nie była pierwszym miastem na terenie dzisiejszej prawobrzeżnej Warszawy - w roku 1641 prawa miejskie otrzymał Skaryszew - ale to właśnie ona wyrosła na najbardziej znaczącą miejscowość w tej okolicy, a później, mimo katastrof przełomu XVIII i XIX wieku stała się synonimem (ku zgrozie wielu nazewniczych purystów) całej prawobrzeżnej części miasta. Przywilej, znajdujący się dziś w AGAD, głosił: "Władysław IV z Bożej Łaski Król Polski, Wielki Książę Litewski, Ruski, Pruski, Mazowiecki, Żmudzki, Inflantski, Smoleński, Czerniechowski; oraz Szwedów, Gottów i Wandalów dziedziczny król. Na wieczną rzeczy pamiątkę, wiadomo czynimy niniejszym dyplomem naszym, wszystkim w ogóle i w szczególe komu na tem zależy. Wśród krwawych zgiełków wojen i bitew, jakiemi przyległe naszym królestwom sąsiedzkie państwa, oraz błonia urodzajnością ziemi niegdyś wysławione, są obecnie krwią obywatelską skrapiane i na obrzydłą, dziką pustynię w tych czasach wyradzają się, za wielki udział szczęścia poczytujemy, gdy w państwach i prowincjach naszych, po uskromieniu napadów nieprzyjacielskich, powstają i rozwijają się w pożądanym pokoju zamożne osady, odłogi i opuszczone pola na najbujniejsze łany są uprawiane; zaniedbane zaś wsie i prawami nieopatrzone sioła, na nowe i ustawami nadane zamieniają się miasta. Więc z tych powodów, gdy Przewielebny w Chrystusie Ojciec Michał Działyński biskup kamieniecki, z całą swą Wielebną kapitułą, pokornie nas upraszali, aby na brzegu Wisły przeciwległym miastu naszemu Warszawie, na gruncie własnym czyli dziedzicznym, gdzie kaplica Lauretańska Najświętszej Panny niedawno wystawiona jest, mając tamże

7 lutego 1908 roku uruchomiono Elektrownię Tramwajów Miejskich; dziś to jedna z największych atrakcji turystycznych Warszawy, jednak nie jako cenny zabytek techniki, a siedziba Muzeum Powstania Warszawskiego. Budowa elektrowni to jedna z kluczowych inwestycji związanych z elektryfikacją warszawskich tramwajów. Prace rozpoczęto w roku 1903, a w 1905 wybrano koncepcję Zarządu Tramwajów w oparciu o technologię firmy Siemens-Schuckert. Postanowiono uniezależnić się od elektrowni miejskiej i uniknąć skomplikowanego prostowania prądu przemiennego (tramwaje miały być zasilane prądem stałym o napięciu 600V), budując własną elektrownię o odpowiednich parametrach. Prace rozpoczęto jeszcze 1905 roku. Realizowały je głównie miejscowe firmy, jednak serce zakładu trzeba było sprowadzić: sześć kotłów "W. Fitzner i K. Gamper" spod Sosnowca, a po trzy turbiny i generatory "Siemens-Schuckert" z Berlina. Elektrownia miała moc 3,6 MW. Dla porównania, EC Żerań generuje dziś elektryczność o mocy niemal dokładnie sto razy większej: 386 MW. 7 lutego rozpoczęły się jazdy próbne. Uroczyste uruchomienie tramwajów elektrycznych nastąpiło półtora miesiąca później - 26 marca; to już jednak inna historia. Zespół elektrowni składał się z kilku budynków. Główne to oczywiście imponująca, neoromańska kotłownia-generatornia oraz budynek mieszkalno-administracyjny. Oprócz tego zakład posiadał stróżówkę, skład węgla z dwiema wieżami elewatorowymi, studnię artezyjską i własną bocznicę kolejową. Elektrownia dzieliła swe dzieje z resztą miasta. Kilkakrotnie niszczona i odbudowywana, była świadkiem walk i śmierci. Po przełączeniu sieci tramwajowej do sieci miejskiej została zaadaptowana na inne cele, a w latach 70. oszpecona szarym tynkiem. Należy przyznać, że adaptacja na muzeum przywróciła obiektowi dawny blask i być może uratowała od zupełnej degradacji. Szczęśliwie pozostawiono jeden z bloków energetycznych, choć, podobno, na widok

6 lutego 1940 roku zaprezentowano Hansowi Frankowi plan zatytułowany "Warschau: Die neue Deutsche Stadt", który do historii przeszedł jako "Plan Pabsta". Głównym jego założeniem było zburzenie 95% przedwojennej zabudowy Warszawy, wraz z większością zabytków. Z historycznej zabudowy ostać się miało jedynie Stare Miasto, jako przykład odwiecznego niemieckiego charakteru miasta. Na gruzach wcześniejszej tkanki miejskiej, po ostatecznym zwycięstwie "tysiącletniej Rzeszy", planowano wybudować niemieckie miasto, z nową nazistowską zabudową. Zakładano np. że na miejscu Zamku Królewskiego powstanie Hala Ludowa (Volkshalle), a kolumna Zygmunta ustąpi miejsca Kolumnie Germanii. Plan przewidywał również sprowadzenie Warszawy do roli trzeciorzędnego miasta tranzytowego, z dużym węzłem kolejowym. W Nowej Niemieckiej Warszawie miało zamieszkiwać bowiem zaledwie ok. 100 000 mieszkańców, czyli ponad 10 razy mniej, niż we wrześniu 1939 r. (prawie 1,3 mln ludzi). Granice miasta odpowiadałyby zaś mniej więcej stanowi z pierwszej połowy XVIII w. Ścisłe, nieduże centrum okalałyby willowe dzielnice niemieckich urzędników oraz osadników. Chociaż ten zbrodniczy plan nosi imię głównego okupacyjnego architekta, czyli Friedricha Pabsta, to jednak odpowiedzialnymi od strony technicznej byli dwaj inni architekci: Hubert Gross i Otto Nürnberger. Pabstowi nie było dane ujrzeć upadku Rzeszy, gdyż zginął w Warszawie 13 grudnia 1943 r. w zamachu na niemieckiego urzędnika Emila Brauna. Co zrealizowano z planu Pabsta? Po pierwsze, nie odbudowywano budynków zniszczonych w trakcie kampanii wrześniowej (poza strategicznymi wyjątkami, jak np. Dworzec Główny). Po drugie, po upadku powstania w getcie warszawskim zrównano z ziemią znakomitą większość dawnej żydowskiej dzielnicy. Na szczęście Niemcom zabrakło woli, materiałów, a przede wszystkim czasu na szersze wdrożenie omawianego "planu urbanistycznego". Ilustracja: wikimedia.org

5 lutego 1862 roku w Dębinach koło Przasnysza urodził się Aleksander Kakowski, późniejszy arcybiskup metropolita warszawski. Był on arcybiskupem w latach 1913-1938, w latach 1916-18 wchodził w skład Rady Regencyjnej organizowanego przez Niemców Królestwa Polskiego, mimo że wcześniej prezentował orientację zdecydowanie prorosyjską (na początku XX w. jako biskup wyjechał do Petersburga i zrobił tam doktorat z teologii, po czym został wysłany przez samego Mikołaja II aby objął stolicę arcybiskupią w stolicy Kraju Nadwiślańskiego, pracował też jako cenzor wydawnictw kościelnych). Po odzyskaniu niepodległości był znany ze swoich ultrakonserwatywnych nawet jak na hierarchę przekonań, z powodu jego sprzeciwu m.in. nie dopuszczono w konstytucjach RP slubów cywilnych i rozwodów. Zapisał chlubną kartę w czasie wojny polsko-radzieckiej 1920 roku, kiedy nie tylko nie uciekł do Poznania, ale pojawił się w pierwszej linii frontu podczas bitwy pod Radzyminem. Najciekawsza rzecz z jego życia jest już jednak związana z okresem II RP. Po śmierci abpa gnieźnieńskiego i poznańskiego Edmunda Dalbora Kakowski uzurpował sobie tytuł prymasa Polski, mimo że ten należał się następcy Dalbora, Augustowi Hlondowi. Zrobił się ferment, w wyniku czego, żeby nie urazić wpływowego Kakowskiego, Watykan odkurzył nieużywany od powstania listopadowego tytuł Prymasa Królestwa Polskiego, z którego Kakowski korzystał w latach 1926-38. A na naszym zdjęciu, za NAC, dla odmiany pogrzeb kardynała Kakowskiego, który odbył się w zimowej scenerii na samym początku 1939 roku.

Cofnijmy się do roku 1339. Ziemie polskie dopiero konsolidują się, zaś na tronie krakowskim zasiadał 29-letni Kazimierz, któremu potomni nadadzą przydomek Wielki. Mazowsze było wówczas osobnym państwem, a dokładniej osobnymi państwami - małymi księstwami balansującymi pomiędzy Królestwem Polskim a państwem Zakonu Krzyżackiego. Genezą procesu był niekorzystny dla Kazimierza III wyrok sądu w Wyszehradzie, w którym wskazano, iż Pomorze oraz ziemia chełmińska są uznane za wieczystą jałmużnę Polski na rzecz Zakonu Krzyżackiego. 4 lutego 1339 r. w warszawskim kościele parafialnym św. Jana Chrzciciela odbyła się inauguracja tzw. procesu warszawskiego, czyli procesu z powództwa (jak byśmy powiedzieli dzisiejszą nomenklaturą) Królestwa Polskiego przeciwko Zakonowi Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie o zwrot Pomorza Gdańskiego, ziemi chełmińskiej i michałowskiej oraz Kujaw i ziemi dobrzyńskiej. Sędziami byli kolektorzy Galhard de Carceribus i Piotr Le Puy. Co ważne, proces warszawski jest pierwszym związanym z Warszawą wydarzeniem historycznym, które możemy umieścić dokładnie w czasie, jak i z dużym prawdopodobieństwem w przestrzeni miejskiej. Dlaczego Warszawa? Po pierwsze, Warszawa leżała na terenie państwa trzeciego, teoretycznie niezainteresowanego wynikiem procesu, którego suwerennym księciem był Trojden I. Ale warto również przytoczyć argumenty samych sędziów: "książę mazowiecki z dworem swoim w rzeczonej miejscowości Warszawa pospolicie przebywa i zwykł pospolicie przebywać i zarówno przez niego i jego dwór odbywane tam są sądy cywilne i świeckie, jak przez osoby duchowne sądy kościelne (

3 lutego 1962 roku władze PRL (formalnie rękami władz miejskich Warszawy) zlikwidowały Klub Krzywego Koła, ważne forum dyskusyjne warszawskiej i polskiej inteligencji epoki popaździernikowej. Klub zorganizowali Juliusz i Ewa Garzteccy, krytycy i literaci, choć, wedle źródeł, inicjatywa wyszła od służb bezpieczeństwa PRL, chcących dokładniej kontrolować środowisko inteligenckie. W miarę jednak dołączania kolejnych postaci, często wybitnych i nastawionych krytycznie do panującego porządku, klub wybijał się na intelektualną i polityczną niezależność. Trudno by tu było wymienić choćby najważniejszych członków (w momencie rozwiązania klub liczył ich 281), ale nazwiska Pawła Jasienicy, Leszka Kołakowskiego, Tadeusza Kotarbińskiego czy Jana Józefa Lipskiego mogą dać pojęcie o znaczeniu stowarzyszenia. Na początku działalności klub spotykał się w prywatnym mieszkaniu Garzteckich przy Krzywym Kole 26/28 (zdjęcie), stąd też wziął swoją nazwę. Później korzystano z gościny Staromiejskiego Domu Kultury przy Rynku Starego Miasta; posiedzenia odbywały się w sali na pierwszym piętrze, nad salonem Desy (Rynek 4/6). Już po roku 1956 władze zaczęły spoglądać na klub z podejrzliwością i rozpoczęły represje. W 1958 r. aresztowano i skazano Hannę Sarzyńską-Rewską, a w 1961 Annę Rudzińską. Potrzeba było jedynie pretekstu, by klub rozwiązać. Nie pozostawiono spraw samym sobie. 2 lutego odbyło się spotkanie z prof. Adamem Schaffem. Burzliwa dyskusja przeniosła się kawiarni SDK, gdzie "nieznani sprawcy", mający udawać członków klubu, pobili asystenta prof. Schaffa. Już następnego dnia zarząd klubu został wezwany do Wydziału Kultury miasta, gdzie zakomunikowano jego likwidację. Zdjęcie: wikimapia.org

You don't have permission to register