opis

skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Styczeń 2022

31 stycznia 1907 roku członkowie Organizacji Bojowej PPS przeprowadzili udany zamach na wysokiego funkcjonariusza Ochrany, Wiktora Grüna. Grün był enfant terrible warszawskiej policji. Z jednej strony był bardzo skuteczny, o doskonałej pamięci, rozbudowanej siatce informatorów, radził sobie w najtrudniejszych śledztwach. Ponieważ jednak przyłapywano go na przywłaszczaniu sobie odzyskanych dóbr i innych malwersacjach, został postawiony przed sądem, skazany na więzienie i wydalony ze służby. Powrócił do niej w 1904 roku, za rządów oberpolicmajstra Karla Nolkena, a wkrótce awansował na naczelnika pionu śledczego. Najbardziej Grün „zasłynął” jednak ze stosowania przemocy wobec aresztowanych i oskarżonych, zwłaszcza w sprawach politycznych. Zyskał tym powszechną nienawiść warszawiaków, a w szczególności działaczy socjalistycznego podziemia, którzy w połowie 1906 roku wydali na niego wyrok śmierci. Grünowi udawało się unikać zagrożenia, rozpracował nawet zawiązany przeciw niemu spisek i aresztował jego członków. Jak się okazało, nieskutecznie. Tak oto relacjonuje przebieg zamachu krakowska „Nowa Reforma”:„Fakt stał się wieczorem o godz. 8. —Kiedy Grün, jak zawsze, w otoczeniu czteru zbirów „achrany“ szedł (a więc nie jechał, jak doniosła Pet. Agencya, Przyp. red.) Zjazdem niedaleko Zamku, otoczyło go nagle wraz z achraną przeszło trzydziestu bojowców. Jedni ścisnęli między sobą agentów tak, że ruszyć się nie mogli, ani wydobyć rewolwerów do obrony, druga zaś połowa masowemi strzałami powaliła trupem Grüna, postrzelonego jak rzeszoto. W jednej chwili rozpierzchli się wszyscy bez śladu, zostawiając na placu trupa w kałuży krwi i osłupiałych czterech agentów achrany“. Zgiełk wreszcie powstały zwabił pobliskie posterunki policyi, piechotę i kozaków.” (pis. oryg.) Należy nadmienić, że relacji z przebiegu zamachu było więcej, różniących się liczbą zamachowców i licznością

Po wczorajszej smutnej rocznicy, dzisiaj dla odmiany wspomnienie narodzin. Przenieśmy się zatem do Wenecji, gdzie dnia 30 stycznia 1721 r. w mieszczańskiej rodzinie Bellotto przychodzi na świat syn, a jego rodzice Lorenzo i Fiorenza nadają mu imię Bernardo. W Polsce będzie on znany pod przydomkiem Canaletto i pozostawi po sobie fotografie życia Warszawy czasów stanisławowskich. Zanim jednak Canaletto zostanie "podciągnięty" Katarzynie II przez króla Stasia, będzie musiał odbyć przyuczenie do zawodu pod okiem swojego wuja Antonio Canala, od którego Bernardo przyjmie później swój przydomek. Ojczystą Wenecję opuścił mając 27 lat i uda się na dwór króla polskiego, wielkiego księcia litewskiego oraz elektora Rzeszy i księcia saskiego - Augusta III. To co jest najbardziej ekscytujące w dziełach Canaletta, to obraz żywego miasta, na który składają się nie tylko potężne rezydencje magnackie, ale również kamienice mieszczańskie, kurne chaty, szopy i ruiny. Wszytko to stanowi jednak tylko tło dla dziesiątków jeśli nie setek indywidualnych codziennych zdarzeń jak pogawędka dwóch Żydów na Krakowskim Przedmieściu, zmiana warty, czyszczenie kominów, czy też sprzedaż rycin bądź owoców. Na warszawskich wedutach mamy zarówno magnatów, prostych szlachciców, mieszczan, duchownych, Żydów, chłopów, żebraków czy obcokrajowców (w tym jednego Murzyna), jednym słowem każdego kogo można było wówczas spotkać wybierając się na zwykły spacer po ulicach stolicy. Jednym z najpiękniejszych obrazów mistrza jest "Widok Warszawy od strony Pragi" z 1770 roku. Artysta sportretował się w lewym dolnym rogu obrazu, przy sztalugach. Ilustracja: wikimedia.org

29 stycznia 1819 r. w domu przy ul. Szeroki Dunaj zmarł Jan Kiliński, szewc, członek rady miejskiej, ale nade wszystko bohater powstania kościuszkowskiego oraz archetyp patrioty. W trakcie walk jakie rozgorzały na terenie Warszawy w kwietniu 1794 r. był przywódcą nie tylko warszawskich szewców, ale również nieformalnym przywódcą całego zrywu stolicy. Za swoją postawę został zesłany do więzień carskich przez carycę Katarzynę II. Ostatecznie uwolniony przez jej następcę, Pawła I w roku 1798. Powrócił do Warszawy, gdzie mieszkał aż do swojej śmierci. Pogrzeb, który odbył się 30 stycznia 1819 r., był wielkim wydarzeniem o charakterze patriotycznym, na którym był obecny m.in. gen. Zajączek. Zapewne w tłumie żałobników, który według gazet miał liczyć 30 tysięcy osób, była spora grupa ludzi, który razem z Kilińskim ćwierć wieku wcześniej w 1794 r. walczyli o wolną Warszawę. Kiliński został pochowany na Powązkach, lecz na próżno szukać aktualnie jego grobu. Został on zniszczony w trakcie rozbudowy kościoła w latach 90. XIX wieku. O czym warto wspomnieć, praprawnuk Jana Kilińskiego - Wojciech Kiliński zginął w Powstaniu Warszawskim 15 września 1944 r. Ilustracja: Wojciech Kossak "Kiliński prowadzi jeńców moskiewskich"; za: wawel.net

Po 17 stycznia 1945 prawie natychmiast przystąpiono do odbudowy zburzonej Warszawy. Charakter miastu nadają również pomniki. Jako jeden z pierwszych na ulice Warszawy powrócił, uwolniony „z aresztu” w Muzeum Narodowym, pomnik szewca Kilińskiego. Niestety, większość warszawskich monumentów została przez Niemców zniszczona. W 1942 roku wywieziony do Rzeszy został pomnik Adama Mickiewicza. Po wojnie udało się odnaleźć tylko jego fragmenty – głowę i kawałek korpusu. Ze względu na brak dokumentacji, nie udało się wiernie odtworzyć pomnika. Autorem rekonstrukcji jest Jan Szczepkowski, który współpracował z trzema innymi rzeźbiarzami. Zespół stanął przed prawdziwym wyzwaniem, ponieważ zakładano, że odsłonięcie nastąpi 24 grudnia 1949 grudnia. Na przygotowanie dzieła twórcy mieli trzy miesiące, jednak udało im się zakończyć prace w 53 dni. Gdy wykonano gipsowy model, podzielono go na osiemnaście części, które przesłano do różnych zakładów odlewniczych. Interesujące jest pochodzenie materiału, z którego odlano elementy pomnika. Wraz z aktami Głównego Urzędu Statystycznego do Polski dotarła olbrzymia, spiżowa głowa … Hermanna Göringa. Zdecydowano się przetopić ją i z pozyskanego spiżu odlać sylwetkę Adama Mickiewicza. Termin odsłonięcia wyznaczono nieprzypadkowy – 24 grudnia jest dniem urodzin narodowego wieszcza. Po raz pierwszy pomnik, autorstwa Cypriana Godebskiego, odsłonięto 24 grudnia 1898. Mimo starań i włożonego wysiłku plany pokrzyżował… łut szczęścia i pogoda. Na krótko przed wyznaczoną datą odnaleziono tablicę z napisem "Adamowi Mickiewiczowi - rodacy" oraz kandelabry, stojące w rogach ogrodzenia. Zdecydowano, że elementy te zostaną dodane, a termin przesunięto na 17 stycznia. Niestety, pogoda pokrzyżowała szyki. Ostatecznie odsłonięcia dokonano 28 stycznia 1950 roku. Podczas odsłonięcia pomnika przemawiał prezydent Rzeczypospolitej, Bolesław Bierut, a dzięki materiałowi Polskiej Kroniki

27 stycznia 1886 roku zmarł w Rzymie Tomasz Oskar Sosnowski, rzeźbiarz epoki klasycyzmu, autor wielu znajdujących się w Warszawie dzieł. Urodził się w 1810 w Nowomalinie na Wołyniu w zamożnej rodzinie ziemiańskiej. Ukończył Liceum Krzemienieckie. Sztukę studiował w Warszawie u Antoniego Blanka i Pawła Malińskiego, a następnie za granicą u niewątpliwie wybitnych artystów Christiana Daniela Raucha i Pietro Teneraniego. Ponownie przebywał w Warszawie w latach 1843-46, po czym przeniósł się na stałe do Rzymu. Zdobył tu niemałe uznanie, uwieńczone katedrą w Akademii Świętego Łukasza. Jego dzieła zdobią liczne rzymskie kościoły, np. św. Stanisława czy sanktuarium Scala Santa. Trzeba przyznać, że Sosnowski osiągnął sukces ponad miarę swojego talentu. Jego dzieła, nawet jak na standardy sztuki klasycyzmu, są bardzo statyczne, skonwencjonalizowane, wręcz przyciężkie. Jeszcze za swego życia poddawany był krytyce i konfrontowany z bardziej nowatorskimi Pruszyńskim, Syrewiczem czy Rygierem. Do bardziej znanych, znajdujących się w Warszawie prac Sosnowskiego należą Chrystus w Grobie i Anioł Zmartwychwstania w kościele Pokarmelickim oraz pomnik Tadeusza Czackiego w kościele Wizytek. Pomnik ten, chyba jedno z bardziej udanych dzieł artysty, dziś prezentujemy. Zdjęcie: wikimedia.org

24 stycznia Kościół rzymskokatolicki wspomina św. Franciszka Salezego, doktora Kościoła, biskupa Genewy i założyciela zakonu wizytek. François de Sales żył na przełomie XVI i XVII wieku. Urodził się w sabaudzkiej rodzinie szlacheckiej, studiował na Sorbonie i w Padwie. Blisko był związany z zakonem kapucynów. Dzięki wysokiemu statusowi społecznemu i osobistym talentom szybko awansował w hierarchii kościelnej, bezpośrednio po święceniach zostając prepozytem genewskiej kapituły, a dziesięć lat później - tamtejszym biskupem (rezydując jednak, z oczywistych względów, poza miastem). W roku 1610 założył, wraz ze św. Joanną de Chantal, zakon Nawiedzenia NMP, czyli wizytek. Koncepcja zakonu była na owe czasy bardzo śmiała, miało być to zgromadzenie otwarte, czynne, aktywnie działające wśród ubogich i potrzebujących. Jednak już po kilku latach wyżsi przełożeni nakazali przyjęcie formuły klauzurowej i ściśle kontemplacyjnej; według niej zakon działa do dzisiaj. W swoich pismach szczególnie podkreślał Boże miłosierdzie i eksponował chrześcijańską skromność i szacunek dla drugiego człowieka. Choć nie zaniedbywał "nawracania" sabaudzkich protestantów, cechowała go wyjątkowa na tle epoki delikatność i wyrozumiałość. Franciszek Salezy jest patronem pisarzy, dziennikarzy, głuchoniemych (prowadził wśród nich misję, ucząc się i rozwijając język migowy), salezjanów (którego to zgromadzenia bynajmniej nie założył, zostało nazwane na jego pamiątkę ponad dwieście lat po jego śmierci) oraz oczywiście wizytek. W sztuce przedstawiany jest jako łysy, brodaty mężczyzna w stroju biskupa, niekiedy z sercem i/lub koroną cierniową. W Warszawie wizerunek świętego znajdziemy rzecz jasna w kościele Wizytek, w jednym z ołtarzy bocznych oraz na fasadzie. Rzeźbę z fasady dziś prezentujemy. Zdjęcie: wikimedia.org

23 stycznia 1905 r. przychodzi na świat pierworodny syn Konstantego Gałczyńskiego i Wandy Cecylii z Łopuszyńskich. Rodzice dają mu na imię Konstanty Ildefons, a Polska poznała go kilkadziesiąt lat później jako jednego z najznamienitszych poetów polskich XX w. Jak zapewne Państwo się domyślają same urodziny mają coś wspólnego z Warszawą. Trop ten nie jest zły, gdyż Konstanty Ildefons Gaczyński przychodzi na świat w domu położonym przy ul. Mazowieckiej 11 w Warszawie. Szczególnie związana z Warszawą jest matka przyszłego poety pochodzi z warszawskiej mieszczańskiej rodziny, która mogła się poszczycić tytułem własności kilku kamienic w ówczesnej stolicy Kraju Nadwiślańskiego. Dom istnieje (a bardziej jego fragmenty) do dnia dzisiejszego. Wybudowany przed rokiem 1869 przed I Wojną Światową został przebudowany wg. projektu Czesława Przybylskiego i podwyższony do 6 pięter. zawieruchę wojny i odbudowy przetrwała jedynie część parterowa ale w przejeździe możemy podziwiać do dnia dzisiejszego zdobienia listy lokatorów. Zdjęcie małego Konstantego Ildefonsa: kigalczynski.pl

Nikt do końca nie jest pewien, ale najprawdopodobniej 22 stycznia 1957 roku miało miejsce chyba najbardziej tajemnicze zabójstwo początkowego okresu Polski Ludowej. We wczesnych godzinach popołudniowych tego właśnie dnia sprzed budynku LO im. św. Augustyna, należącego do Stowarzyszenia PAX, czyli koncesjonowanych przez władzę katolików, został uprowadzony Bohdan Piasecki, syn Bolesława, znanego przed wojną jako szef ONR - Falangi, najbardziej prawicowego i nacjonalistycznego ugrupowania Polski przedwojennej. Piasecki w czasie wojny trafił do więzienia NKWD, skąd wyszedł jako przywódca kolaborujących z władzą komunistyczną środowisk katolickich. Dlatego też w akcję po porwaniu jego syna zaangażowano najwyższe czynniki państwowe. Dochodzenie było kierowane wielokrotnie na fałszywe tropy, a przez wielu było uważane za nie dość intensywne. Zagadka dalszych losów młodego Piaseckiego zakończyła się 8 grudnia 1958 roku, kiedy w piwnicy domu przy gen. Świerczewskiego 82A hydraulicy znaleźli ciało ofiary. Jej obrażenia sugerowały, że zmarła ona tego samego dnia, kiedy została porwana. Prokuratura i SB miała wiele teorii na temat sprawców porwania. Najbardziej rozpowszechnioną była ta, że zrobili to funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa pochodzenia żydowskiego, mszczący się jakoby za przedwojenną działalność Bolesława. Inna sugestia dotyczyła wewnętrznych rozgrywek w obozie władzy i chęci zaszantażowania Piaseckiego. Mniej poważne teorie mówią o inspiracji ze strony środowisk katolickich nieidących po 1956 na ścisłą współpracę z władzami (grupa T. Mazowieckiego z tygodnika "Więź") lub też o członkach działającego wciąż jeszcze podziemia. Dochodzenie nigdy nie zostało zakończone w sensie znalezienia sprawcy, mimo że udało się szybko zidentyfikować i nawet aresztować kierowcę taksówki, Ignacego Ekerlinga, który wiózł Bohdana Piaseckiego z Mokotowa na Muranów i który miał wiele niejasnych

Nie był warszawiakiem z urodzenia – miał dwa lata, gdy w roku 1920 jego rodzice przenieśli się do stolicy. Przez dwadzieścia lat mieszkał w dzielnicy biednej, ale z charakterem – na Czerniakowie. Tu nauczył się przestrzegać specyficznego kodeksu, którego jedna z zasad mówiła – „Kapować - nie wolno. Odegrać się – wolno”. Tutaj też nauczył się grać na banjo. Niezwykle ambitny, pracując w fabryce, skończył szkołę zawodową, co znacznie wyróżniało go na tle kolegów z dzielnicy. W fabryce zetknął się z działalnością lewicową, a momentem przełomowym w jego życiu był pogrzeb ojca, gdy musiał wybrać, czy za trumną pójdzie ksiądz czy robotnicze sztandary. Po wojnie został radnym i działaczem społecznym. Sympatyzował z nowym ustrojem, w którym widział alternatywę dla czerniakowskiej biedy. Za namową przyjaciół w trzech książkach opisał swoje losy:„Boso ale w ostrogach” zawiera barwną relację z codziennego życia dzielnicy robotniczej, jaką przed wojną był Czerniaków;„Pięć lat kacetu” to relacja z pobytu w kolejnych obozach koncentracyjnych;„Na marginesie życia” jest dziennikiem zmagań ze śmiertelną chorobą – gruźlicą. Przede wszystkim jednak zapamiętany został jako wykonawca ballad warszawskiej ulicy, śpiewanych z charakterystycznym akcentem, jakiego po wojnie już nie można było usłyszeć w dzielnicach śródmiejskich. Występował w radio i telewizji. W audycjach śpiewał o tym, co działo się „U cioci na imieninach”, gdzie trzeba zachowywać się „z szaconkiem, bo się może skończyć źle” lub „Komu dzwonią”. Kreowany przez władzę na ludowego bohatera, stał się idolem tych, którym z władzą było nie po drodze – charakterniaków, zawsze będących w opozycji. 21 stycznia 1963 roku, na gruźlicę z którą walczył od

20 stycznia w Warszawie wydarzyło się dużo ciekawych rzeczy, my napiszemy o tym, co stało się dokładnie 102 lata temu przy ulicy Żelaznej 88. Otwarto tam bowiem pierwszy szpital położniczy w Warszawie, nazwany Szpitalem Świętej Zofii. Wezwanie szpitala jest nieprzypadkowe, św. Zofia była bowiem męczennicą, której najpierw zabito dzieci (trzy córki o imionach Pistis, Elpis i Agape, czyli Wiara, Nadzieja i Miłość, czy też może po rosyjsku Wiera, Nadieżda i Liubow - popularne imiona, prawda?) Szpital założono z inicjatywy właściciela pierwszej prywatnej szkoły położnych, dra Zaborowskiego, za pieniądze miasta oraz Leona Goldstanda, którego żona była pacjentką doktora. Szpital, który otrzymał imię św. Zofii, był placówką nowoczesną, do jego budynku przeniesiono również szkołę położnych. W czasie II wojny światowej znalazł się na terenie getta, ale pełnił rolę niemieckiego szpitala wojskowego (wcześniej był lazaretem podczas wojny obronnej 1939 roku) i był z niego wyłączony. Również po wojnie do 1956 roku był szpitalem wojskowym, w którym leczono funkcjonariuszy MBP, czyli ubeków. W 1956 oddany miastu, znów jest szpitalem ginekologiczno-położniczym. W wielu kręgach szpital ten ma dziś opinię najlepszego miejsca, w którym można powić dziecię, aczkolwiek słyszałem również opinie, że jeśli we wszystkich szpitalach mówią, że nie urodzi się dziecka naturalnie, to u św. Zofii udowodnią, że się urodzi i że szpital z tego powodu ma duży odsetek urazów okołoporodowych. W szpitalu pracuje również położna Jeannette Kalyta, której asysta przy porodzie kosztuje czterocyfrową sumę i która stała się sławna dzięki tej reklamie: http://www.youtube.com/watch?v=iQ8kOE-CDrw Sam szpital mieścił się zawsze w tym samym miejscu, w budynku, który przetrwał wojnę, projektu Henryka Gaya,

19 grudnia 1875, dokładnie 138 lat temu, dokonano, jakby się to dziś powiedziało, ostatecznego odbioru technicznego mostu przez Wisłę. Most, będący w odróżnieniu od Mostu Kierbedzia mostem kolejowym, mieścił się na południe od Cytadeli Warszawskiej, warunkiem jego wybudowania było to, żeby kolejowa przeprawa przez strategiczną rzekę, jaką była Wisła, znajdowała się przy twierdzy. Dlatego też kolejne mosty kolejowe na terenie Kraju Nadwiślańskiego zostały zbudowane również w sąsiedztwie fortec - Iwangorodzkiej na południu (ob. Dęblin) i Nowogieorgijewskiej na północy (ob. Modlin). Most miał jeden tor, za to o dwóch szerokościach, podobnie jak linia obwodowa, na której został zbudowany. Łączył on normalnotorowy system kolejowy na zachodnim brzegu (linię warszawsko-wiedeńską) z szerokotorowym systemem po prawej stronie (linią nadwiślańską Mława - Kowel). Co ciekawe most był od początku dwupoziomowy, dołem puszczono ruch kołowy, a górą - kolej. Most nie miał za bardzo szczęścia, zniszczyli go w 1915 roku Rosjanie wycofując się przed Niemcami oraz Niemcy w 1944. Po tym drugim wysadzeniu mostu nie odbudowano, a na jego filarach stoi dziś Most Gdański. Pokazujemy stan po pierwszym zburzeniu mostów. Jeśli kogoś dziwi, że są dwa, to niech się przestanie dziwić; w 1908 roku zbudowano drugą nitkę mostu, szerszą, która przejęła ruch torowy ze starego. Stary most z 1875 roku na pierwszym planie, drugi jest już odbudowany. Zdjęcie: warszawa1939.pl

Dnia 17 stycznia 1985 roku, w 40. rocznicę zakończenia operacji warszawskiej I Armii WP, na praskim brzegu Wisły, u zbiegu ulic Okrzei i Wybrzeże Helskie, odsłonięto Pomnik Kościuszkowców. Pomnik upamiętniać miał próby niesienia pomocy lewobrzeżnej Warszawie przez oddziały polskie, które w połowie września 1944 wraz z oddziałami Armii Czerwonej zajęły Pragę. Inicjatorem budowy pomnika był gen. bryg. Włodzimierz Sokorski, znany bardziej jako czołowy politruk I AWP oraz późniejszy prezes Radia i Telewizji. Miał on powstać na 35., potem na 36. rocznicę, ale wtedy władza miała inne problemy i w końcu pomnik udało się odsłonić dopiero w 1985 roku. Autorem projektu jest Andrzej Kasten (z kolei ten był w czasie wojny AKowcem), znany również z pomnika Waleriana Łukasińskiego na Nowym Mieście przy farze. Rzeźba przedstawia żołnierza w rozwianej pelerynie, w polskiej rogatywce i z pepeszą, wykonującego dramatyczny gest w kierunku lewego brzegu Wisły. Całość mierzy 16 m, z czego pomnik 12, i waży 48 ton. Opinie na temat pomnika są skrajne, choć na pewno rzuca się w oczy jego wielkość i przestrzeń, którą zajmuje, zwłaszcza skonfrontowane z okolicznymi zabudowaniami. Ostatnio, po ekscesach narodowców z "hajlowaniem" w knajpach, młodzież zaczęła określać pomnik jako "pięć piw proszę", choć jest to relatywnie nowa wykładnia. Zdjęcie (własne) przedstawia pomnik wg stanu na luty 2012 r., widziany od strony wylotu ul. Panieńskiej.

16 stycznia 1945 r. niemiecki saper dokonał detonacji wcześniej założonych ładunków wybuchowych pod masztami stacji nadawczej Transatlantyckiej Centrali Radiotelegraficznej w Babicach. Wydarzenie to wiązało się z rozpoczętą 2 dni wcześniej ofensywą Armii Czerwonej, wynikiem której miało być zdobycie lewobrzeżnej Warszawy, a właściwie jej ruin. Czym była stacja w Babicach? Wybudowana w 1923 r. stacja radiotelegraficzna stała się polskim oknem na cały świat, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Aparatura stacji, będąca dziełem polskich inżynierów, pozwalały bez trudu komunikować się pomiędzy kontynentami, co nie było w ówczesnych czasach tak powszechne. Nadajnik pracował z powodzeniem do wybuchu II wojny światowej, obsługując komunikację cywilną. Pomimo rozkazu Naczelnego Wodza stacja nie została we wrześniu 39' wysadzona, z czego skwapliwie skorzystał okupant. Babicka stacja nadawcza przesyłała rozkazy zarówno dla samolotów Luftwaffe, ale również do wszystkich okrętów podwodnych Kriegsmarine grasujących po Atlantyku. 16 stycznia 1945 r. wysadzono nie tylko wszystkie z dziesięciu 126 metrowych masztów podtrzymujących anteny, ale również budynki z aparaturą techniczną. Po wojnie nie odbudowywano już stacji. I chociaż od tego zdarzenia minęło prawie 70 lat, w lesie bemowskim, na granicy Warszawy i Starych Babic, ciągle można podziwiać ogrom radiostacji, gdyż zachowały się pośród bagien fundamenty masztów. Można również ciągle rozpoznać ruiny dawnych budynków, jak i odnaleźć stróżówki z wymownym napisem "CZUWAJ". Zdjęcie: wikimedia.org

W roku 1893 przy ulicy Siennej 15 trzech inżynierów i czterech przedsiębiorców uruchamia fabrykę armatur, czyli ogólnie mówiąc różnego użytkowego żelastwa. Kapitał założycielski stanowią posagi siedmiu córek założycieli, stąd fabryka otrzymuje nazwę Posag Siedmiu Panien. W roku 1907 w życiu fabryki zachodzą dwie ważne zmiany: zaczyna ona produkować silniki mechaniczne i zmienia nazwę. Nowa nazwa to Ursus. Po łacinie oznacza to "niedźwiedzia", który jak wiadomo ma dużo siły, a do tego kojarzy się z dziełem Sienkiewicza, które nie tak dużo wcześniej dostało nagrodę Nobla. W roku 1923 spółka, realizująca już zamówienia rządowe na samochody, tankietki i maszyny rolnicze, nabyła grunty w podwarszawskich Czechowicach. Fabrykę, istniejącą do dziś, projektował nie byle kto, bo sami Karol Jankowski i Franciszek Lilpop. Do dziś zachowała się część tych zabudowań, np.pochodząca z 1929 roku modelarnia (na zdjęciu). ZPC Ursus miały szczęście do architektów, bo po wojnie część jej budynków zaprojektował sam Marek Leykam. Z pociągu widać charakterystyczny "żyletkowiec", mieszczący biuro badawcze. W roku 1977 tereny zakładów, od 1948 roku będące częścią podwarszawskiego miasta Ursus, powstałego z połączenia wsi Czechowice, Gołąbki i Szamoty, włączono do Warszawy. Była to kara za strajki w roku 1976. Wtedy też zaczęto budować duże osiedle mieszkaniowe, noszące nazwę Niedźwiadek (która nawiązuje do nazwy fabryki i - dzielnicy). ZPC Ursus nie przetrwały transformacji, obecnie są w stanie upadłości, a ich tereny sukcesywnie przejmowane są przez deweloperów. Stowarzyszenie "Nasz Ursus" poczyniło wszakże starania, zakończone sukcesem, by budynki z lat 20. wpisać na listę zabytków chronionych prawem. A ciągniki, chluba powojennego Ursusa, są cały czas produkowane, choć siedziba spółki po

13 stycznia 1932 przed Sądem Okręgowym w Warszawie zapadł wyrok w tzw. "procesie brzeskim". W jego wyniku skazano na kary od 1,5 do 3 lat przywódców Centrolewu. Na ławie oskarżonych w 1931 r. zasiedli Norbert Barlicki, Adam Ciołkosz, Stanisław Dubois, Mieczysław Mastek, Józef Putek, Wincenty Witos, Adam Pragier, Władysław Kiernik, Kazimierz Bagiński, Adolf Sawicki i Herman Lieberman. Byli oni oskarżeni o przygotowywanie zamachu stanu na ówczesne władze RP. Sam proces poprzedził kilkumiesięczny pobyt przywódców Centrolewu w Twierdzy Brzeskiej. Stosowano tam wobec oskarżonych tortury zarówno fizyczne jak i psychiczne, takie jak pozorowane egzekucje. Władze odmawiały kontaktu oskarżonym z rodzinami, jak i ich obrońcami. Proces brzeski stanowi najczarniejszą kartę polskiego wymiaru sprawiedliwości doby II Rzeczypospolitej. Nie był to również jedyny proces polityczny w okresie rządów sanacji. Jest to dobitny przykład, iż Polska po przewrocie majowym była państwem autorytarnym. Warto zacytować wypowiedź z protokołu procesu niekwestionowanego przywódcy ruchu chłopskiego Wincentego Witosa: "Wysoki Sądzie, ja byłem prezesem tego rządu, który został przez zamach majowy obalony. Nie ja więc knułem zamachy, nie ja robiłem spiski, ale ja wraz z rządem stałem się ofiarą spisku i zamachu. (..) Wierzyłem zawsze i wierzę, że w Polsce jest sprawiedliwość i prawo, ale nie tylko prawo, ale równe prawo dla wszystkich. (..) Dlatego siedząc dziś na ławie oskarżonych, (..) spodziewam się, że wreszcie przyjdą w Polsce takie zmiany, gdy prawo i sprawiedliwość będą pełne, gdy na ławie oskarżonych zasiądą także i ci, którzy nie tylko myśleli, ale i dokonali zamachu". Wszyscy oskarżeni poza Adolfem Sawickim, zostali uznani winni zarzucanych im czynów. Votum separatum

8 stycznia 1944 roku polskie podziemie przeprowadziło akcję pod kryptonimem „Polowanie”. Gdyby to „polowanie” udało się myśliwym, byłby to najprawdopodobniej jego najbardziej spektakularny wyczyn. Na początku roku 1944 wywiad Armii Krajowej zdobył informację o odbywających się w okolicach Mińska Mazowieckiego polowaniach, w których uczestniczą najważniejsi przedstawiciele władz niemieckich w dystrykcie warszawskim z gubernatorem Ludwigiem Fischerem (na zdjęciu) na czele. Ponieważ droga powrotna do Warszawy wiodła poprzez lasy, zorganizowanie pułapki było logiczną konsekwencją pozyskanej informacji. Tym bardziej, że sprawnie przeprowadzona akcja znacznie skróciłaby listę osób przeznaczonych wyrokiem sądu Polskiego Państwa Podziemnego do likwidacji. Oprócz informacji, kiedy nastąpi powrót, Armia Krajowa dysponowała również wiedzą, kim będą pasażerowie; poza gubernatorem Fischerem w polowaniu miały wziąć udział takie „osobistości” jak komendant SD i policji bezpieczeństwa na dystrykt warszawski Ludwig Hahn czy Dowódca SS i Policji, Franz Kutschera. Przeprowadzenie akcji powierzono oddziałom Kierownictwa Dywersji, a bezpośrednim wykonawcą zostali żołnierze batalionu „Zośka”. Zasadzka na powracających z łowów niemieckich dygnitarzy została przygotowana 8 stycznia 1944 roku w okolicach Wawra. Po odprawie, która zakończyła się po godzinie 11:00, wyznaczony oddział, złożony z żołnierzy batalionu „Zośka” w sile około czterdziestu ludzi, udał się na stanowiska. Do końca dyskutowano nad sposobem zatrzymania kolumny samochodowej. Ostatecznie zdecydowano, że zostanie to zrobione za pomocą stalowej liny, która zawiśnie na wysokości 70 cm nad ziemią, pomiędzy dwoma drzewami. Broń dostarczono żołnierzom przed godziną 16:00, a około 18:00 nadszedł sygnał o zbliżaniu się kolumny niemieckich pojazdów. Niestety, zapora z liny okazała się nieskuteczna – pierwszy pojazd zerwał ją i, przyspieszając, oddalił się w kierunku Warszawy. Mimo prowadzonego

Rankiem, 7 stycznia 1795 roku, w swojej karocy opuszczał Warszawę Stanisław August. Zapewne król nie wiedział, iż już nigdy nie będzie danym powrócić mu do miasta, w którym spędził większość swojego 31-letniego panowania. Wydarzenie to poprzedził szturm, upadek i rzeź Pragi, do której doszło 4 listopada 1794 r. Po nim dla wszystkich stało się jasne, że zarówno król, Warszawa jak i resztki Rzeczpospolitej są już tylko na łasce Katarzyny II. Na marginalizowanym w trakcie Insurekcji Kościuszkowskiej Stanisławie Auguście spoczął obowiązek wynegocjowania możliwie najłagodniejszych warunków kapitulacji Warszawy, liczył na to zarówno jej magistrat, a może przede wszystkim jej mieszkańcy. Naczelnik powstania Tomasz Wawrzecki uważał zaś, iż król powinien opuścić miasto wraz z wycofującymi się wojskami powstańczymi. Ostatecznie król postanowił pozostać na Zamku i był zasypywany najróżniejszymi prośbami o wstawiennictwo, którym z reguły nie mógł zadośćuczynić. Decyzję o konieczności opuszczenia stolicy przez Stanisława Augusta podjęła ostatecznie Katarzyna II. Pomimo początkowych prób przeciwstawienia się tej decyzji i powoływaniu się na niekorzystną pogodę, ostatecznie 7 stycznia 1975 r. wraz z najbliższym gronem współpracowników, tj. ok. 100 osobami, król wyjechał z Warszawy. Za cel podróży caryca wybrała Grodno, gdzie też w 31 rocznicę swojej koronacji Stanisław August abdykował. Marcello Bacciarelli, "Portret króla Stanisława Augusta z klepsydrą"; culture.pl

3 stycznia 1881 roku w Krasnojarsku zmarła Filipina Płaskowicka. Była nauczycielką, której konikiem było prowadzenie działalności oświatowej wśród chłopów w Kraju Nadwiślańskim, jej ideą są Koła Gospodyń Wiejskich, z których pierwsze powstało z inspiracji Płaskowickiej w Janisławicach koło Skierniewic w roku 1877. Działalność oświatową łączyła z emancypacyjną i rewolucyjną, w Warszawie założyła pierwsze kółko robotnicze składające się z samych kobiet. Za tę właśnie działalność została ona w roku 1878 aresztowana i zesłana na Syberię, gdzie zmarła. W Warszawie patronuje sporej ulicy w dzielnicy Ursynów, łączącej Puławską z Nowoursynowską. Socjalistyczność pani Filipiny i, bądź co bądź, niszowość postaci, powodowała zakusy na zmianę nazwy ulicy, tym bardziej, że była okazja przy zmianie Pawła Findera na rotmistrza Pileckiego, ale Dzielnica Ursynów się oparła pokusie i ulica wciąż nosi nazwę Płaskowickiej. Chociaż z drugiej strony od dłuższego czasu zdarza mi się słyszeć "skręć w Płaskowicką", "jechałem Płaskowicką". Tym bardziej należy, wzorem pani Filipiny, prowadzić działalność oświatową i upowszechniać wśród ludności prawidłową nazwę tej ulicy. Ilustracją wpisu niech będzie kadr z filmu "Biały Mazur" z roku 1979 w reżyserii jednej z głównych Kulturtraegerek socjalizmu, Wandy Jakubowskiej, gdzie w rolę Filipiny Płaskowickiej wcieliła się Anna Chodakowska, zaś w widocznego obok Waryńskiego - Tomasz Grochoczyński. Zdjęcie za filmpolski.pl

2 stycznia 1939 roku nadano imię Eryka Dahlberga niewielkiej uliczce na warszawskim Kole. Mamy więc do czynienia z bardzo nietypową sytuacją: oto miasto honoruje oficera najeźdźczej armii, który bynajmniej nie wsławił się jakimś szlachetnym gestem czy honorowym czynem, a skrupulatnie realizował swoje zadanie: nadzorowanie i, czasem, rabowanie i burzenie zdobytych miast i zamków. Jednak ubocznym skutkiem działalności Dahlberga jest wspaniały zbiór map, planów i panoram, który dziś stanowi nieocenione źródło do badań nad siedemnastowieczną Polską, w tym Warszawą. Erik Dahlbergh urodził się 10 października 1625 roku w rodzinie chłopskiej. Karierę rozpoczął jako skryba, szybko jednak zwrócił uwagę przełożonych swoimi talentami. Szybko uzyskał nominację oficerską, zaczęto powierzać mu coraz bardziej odpowiedzialne zadania, a nadzorowanie we Frankfurcie spłaty kontrybucji należnych Szwedom wykorzystał na pogłębione studia nad matematyką, inżynierią i architekturą. Wysłany na wojnę z Rzecząpospolitą służy w randze podpułkownika i nadzoruje zdobyte zamki i twierdze. Wysadza zamki w Złotowie, Kruszwicy i Łowiczu. Szczęśliwie, dokumentuje je starannie. Uwiecznia również liczne epizody tej wojny. Podczas kampanii duńskiej jest już generałem i naczelnym inżynierem armii szwedzkiej. Przysłuży się jeszcze krajowi na początku Wielkiej Wojny Północnej; jego prace i działania przyniosą mu przydomek "szwedzkiego Vaubana". Umiera w randze feldmarszałka 16 stycznia 1703 roku. Ilustracja przedstawia bardzo ciekawy pomnik: Karola X Gustawa (konno) i stojącego u jego boku naszego dzisiejszego bohatera, Eryka Dahlberga. Pomnik, znajdujący się na rynku w Uddevalli wykonał w 1915 roku znany rzeźbiarz Theodor Lundberg. Doskonały zbiór prac Dalberga można znaleźć w dziele Samuela von Pufendorfa "De rebus a Carolo Gustavo Sveciae rege

You don't have permission to register