Kartka z kalendarza – 2 listopada
Wielu warszawskich przewodników stając na Krakowskim Przedmieściu przed pałacem, mieszczącym w XVIII i XIX wieku Pocztę Saską opowiada tam turystom ckliwą historyjkę o tym jak to Fryderyk Chopin w zaduszki roku 1830 chyłkiem opuszczał kipiącą już od nadchodzącego powstańczego zrywu Warszawę aby nigdy do niej nie powrócić. A nieco wcześniej, w październiku, odbył się jego ostatni pożegnalny koncert. Historia ta brzmi pięknie i romantycznie, ale jest, niestety, niemal zupełnie nieprawdziwa. Gdy nasz kompozytor opuszczał Warszawę, nie wiedział bowiem, że do niej nie powróci. Zwykle bowiem tak jest w historii, że rzeczy "wielkie" dzieją się przypadkiem i później dorabia się do nich ideologię tak, aby pasowały do czyjegoś życiorysu. Nie inaczej było w tym przypadku. Chopin wyjeżdżał z Warszawy, ale nie po raz pierwszy; w roku 1826 był w Niemczech, a w 1829 w Wiedniu, gdzie dawał już koncerty jako rozpoznawalny artysta. Nie inaczej było i teraz, owszem, kompozytor miał zamiar spędzić jakiś czas za granicą, ale furtki za sobą nie zamykał. Jego wyjazd też nie miał charakteru wymykania się chyłkiem w zaduszkowy poranek pod osłoną spadających liści i zacinającego deszczu, a był po prostu wyjazdem na poły turystycznym, na poły zarobkowym. O tym, że tak było, może świadczyć fakt, że aż na Wolę odprowadzili Chopina koledzy z klasy kompozycji warszawskiego konserwatorium, a w mieszczącej się przy obecnej ulicy Połczyńskiej Żółtej Karczmie studenci spożyli ostatni posiłek i wykonali na cześć Chopina kantatę skomponowaną specjalnie na tę okoliczność przez Józefa Elsnera. Czyli, jak by nie patrzeć, pobyt Chopina w Warszawie skończył się imprezą. Dopiero w