Kartka z kalendarza – 12 lutego
Był w latach 80. taki dowcipas, że skrót naszych linii lotniczych powinno się rozwijać jako "Landet Oft in Tempelhof". Młodszym czytelnikom wyjaśnimy, że Tempelhof był lotniskiem obsługującym Berlin Zachodni, enklawę zachodu wewnątrz NRD, i że było to najbliżej Polski położone lotnisko w kraju zachodnim, w związku z czym bardzo często porywano samoloty i próbowano uciekać tam w poszukiwaniu lepszego życia. Tak było i 12 lutego 1982, kiedy to od płyty warszawskiego Okęcia oderwał się rejsowy samolot An24 do Wrocławia. Był to specjalny lot, bo jeden z pierwszych po wprowadzeniu stanu wojennego, i dlatego na pokładzie, obok pasażerów i załogi, znajdowało się dwóch tajniaków i dwóch uzbrojonych żołnierzy jednostki antyterrorystycznej z Okęcia. Samolot pilotował kpt. Czesław Kudłek, utalentowany pilot sportowy i cywilny, który zdecydował się na ucieczkę wraz ze swym kolegą, spadochroniarzem Andrzejem Bałukiem, oraz rodzinami. Pozostali dwaj członkowie załogi nie byli wtajemniczeni w plan. W połowie drogi Kudłek podjął decyzję o zmianie kursu i locie do Berlina. Załoga z lekkim ociaganiem zgodziła się, a pasażerów poinformowano że z uwagi na manewry wojskowe samolot musi lądować w Szczecinie. Wieżę kontroli lotów powiadomił kapitan z kolei, że został porwany i zmuszony do lotu do Berlina. Po przekroczeniu granicy samolot od razu dostał "towarzystwo" dwóch wschodnioniemieckich i jednego radzieckiego MiGa. Miały one za zadanie eskortować polski samolot i zmusić go do lądowania albo zestrzelić w razie braku współpracy. Kudłek zadeklarował chęć lądowania na wschodnioberlińskim lotnisku Schönefeld i rozpoczął ten manewr, zniżając lot i wypuszczając podwozie. To spowodowało odlot myśliwców. Jednocześnie obecni na pokładzie antyterroryści, ktorzy zorientowali