Kartka z kalendarza – 14 października
Dziś wypada rocznica wprowadzenia stanu wojennego. Wprawdzie pogoda za oknem nie taka, a i liczba duża, a jednak się nie pomyliliśmy. 14 października 1861 roku namiestnik Królestwa Polskiego, generał hrabia Karol de Lambert, wydał komunikat, iż "z mocy Najwyższego Jego Cesarsko-Królewskiego rozkazu, Królestwo Polskie ogłasza się jako zostające w stanie wojennym". O wydarzeniach, które doprowadziły do tego aktu, można pisać długo. O liberalnych reformach Aleksandra II w Rosji i jednoczesnym twardym kursie ("Żadnych marzeń, panowie!") wobec Polski, o pogrzebie generałowej Sowińskiej, Pięciu Poległych, polskim karnawale, masakrze 8 kwietnia. O tym jednak już pisaliśmy, albo jeszcze napiszemy. Tymczasem bezpośredni ciąg wydarzeń rozpoczyna się 10 października, podczas pogrzebu arcybiskupa Fijałkowskiego. Namiestnik Lambert, polityk raczej umiarkowany, co nie przysparzało mu plusów w Petersburgu, zamierzał, jako katolik, wziąć udział w uroczystości. Doniesiono mu jednak, że lud śpiewa zakazane pieśni i niesie polskie i litewskie flagi; namiestnik zdjął galowy mundur i przyglądał się procesji z okien Zamku. Chwilę później członek polskiej straży porządkowej zakrzyknął, że zarządzono zamknięcie okien na trasie konduktu. Hrabia, ku milczącej zgrozie zgromadzonych oficerów, okno zamknął. Na 15 października planowano obchody rocznicy śmierci Kościuszki. Stan wojenny, wprowadzony raczej mimo rekomendacji Lamberta, miał powstrzymać ewentualne rozruchy. Na ulice i place wyprowadzono wojsko (zdjęcie), władzę sądowniczą przejęły sądy wojenne, zakazano zgromadzeń i agitacji, wprowadzono godzinę policyjną. Oczywiście, niewiele to pomogło. We wszystkich głównych kościołach, a także kilku synagogach, odbyły się nabożeństwa ku czci Kościuszki. Namiestnik kazał aresztować wychodzących z kościołów mężczyzn. Trzy kościoły: Katedra, św. Anna i Św. Krzyż jednak nie opustoszały - wierni zostali do wieczora.