skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Author: admin

Rok 1961 przyniósł ludzkości niezaprzeczalny sukces. 12 kwietnia z kazachskiego kosmodromu Bajkonur na pokładzie statku Wostok 1 wyruszył w trwający 108 minut lot Jurij Gagarin. Po raz pierwszy w historii człowiek „dosięgnął gwiazd” i odbył lot w kosmos. Poza zapisaniem się Związku Radzieckiego w historii podboju kosmosu, był to zarazem olbrzymi sukces propagandowy. Któż bowiem dziś pamięta o Amerykaninie – Alanie Shepardzie, który 23 dni później odbył drugą w dziejach ludzkości podróż w kosmos? Zapewne dziwią się Państwo dlaczego 8 czerwca piszemy o wydarzeniu z 12 kwietnia, dodatkowo które miało miejsce w Kazachstanie, bądź dokładniej w przestrzeni kosmicznej, a nade wszystko jaki to ma związek z Warszawą? Wbrew pozorom ma

Skoro niemal cała Polska żyje w tym tygodniu futbolem, dziś wspomnimy rocznicę związaną ze sportem. Wprawdzie niezbyt wesołą, jednak związaną z postacią bezsprzecznie zasługującą na pamięć. 7 czerwca 1933 roku w otwockim uzdrowisku zmarł Jan Tadeusz Loth, oficer WP, piłkarz, tenisista, reprezentant Polski. Urodził się w 1900 roku. Był synem ks. Augusta Lotha, wówczas diakona warszawskiej parafiiewangelicko-augsburskiej, i Wandy z Gerlachów. Podczas I wojny światowej wraz z rodziną był internowany w Rosji, gdzie wstąpił do I Korpusu Polskiego, wraz z bratem Stefanem. Po powrocie do Polski zaangażował się w życie sportowe. Był członkiem Polonii Warszawa, której prezesem był zresztą jego ojciec, August. Uprawiał tenis, był nawet reprezentantem kraju w Pucharze Davisa, lekką atletykę, gdzie odnosił sukcesy w sprintach i skoku wzwyż, ale przede wszystkim - piłkę nożną. W pierwszych rozgrywkach o mistrzostwo Polski Polonia z braćmi Lothami w składzie zdobyła wicemistrzostwo. Obaj, jako jej czołowi zawodnicy, zostali powołani zatem do reprezentacji na jej pierwszy mecz międzypaństwowy, słynne spotkanie z Węgrami. Trzon tamtej reprezentacji stanowili piłkarze z Krakowa (do protokołu: nie mamy im tego za złe). Jan Loth był jedynym warszawiakiem, który wystąpił na boisku, a jego występ przeszedł do legendy. 18 grudnia 1921 Polska przegrała z Węgrami 0:1, trzeba mieć jednak świadomość, że był to bardzo korzystny wynik. Polska piłka dopiero raczkowała na poziomie międzynarodowym, podczas gdy dla Węgrów było to już siedemdziesiąte spotkanie w dwudziestoletniej historii ich reprezentacji. Jak mawiają komentatorzy, "wynik był lepszy niż gra", a minimalną porażkę Polacy zawdzięczają właśnie Lothowi. „Bramkarz Polski był z gumy i fruwał bez skrzydeł

6 czerwca 1962 roku Warszawa zobaczyła na własne oczy coś zupełnie nowego. Przy Placu Unii Lubelskiej otwarto mianowicie pierwszy w mieście sklep samoobsługowy, nazwany Super-samem. Sklep wybudowano w miejscu, które domagało się zagospodarowania juz od przedwojnia, zionęło bowiem pustką, wynikającą zarówno z późnego (1911) włączenia tego terenu w granice miasta (przez co nie powstały tam kamienice) jak również z niezrealizowania flagowego przedwojennego projektu dla tej okolicy - wieżowca Polskiego Radia oraz niewyjscia poza deski kreślarskie planowanej w latach 40. socrealistycznej zabudowy tzw. Placu Puławskiego. Sklep zaprojektowała grupa architektów na czele z Jerzym Hryniewieckim, współautorem projektu Stadionu Dziesięciolecia. Zdecydowano się na nowatorskie rozwiązania projektowe, takie jak lekki podwieszany w pierwszy raz w Polsce zastosowanej technologii tensegrity (rownowazenia się sił sciskajacych i rozciagajacych konstrukcję) dach. Miał on 6000 metrów kwadratowych powierzchni użytkowej i posiadał swoją piekarnię, palarnię kawy, paczkarnię oraz zakład garmażeryjny. W Supersamie mieścił się też bar samoobsługowy Frykas na 170 osób (w latach 90. zastąpił go McDonald's). Budynek był powszechnie uznawany za jedno ze szczytowych osiągnięć powojennego modernizmu w Polsce. Jedynym felerem budynku był brak dużego parkingu przed sklepem, co w latach późniejszych twórcy tłumaczyli znikomym ruchem na ulicach Warszawy w latach budowy. Budynku Supersamu niestety już w Warszawie nie obejrzymy. Został on zburzony i zastąpiony nienajgorszym choć w odczuciu krytyków dość wtórnym i nijakim wieżowcem projektu pracowni Kuryłowicz and Associates. Zdjęcie za Wikipedia. PS Wbrew pozorom nie był to pierwszy samoobsługowy sklep w Polsce, taki powstał jeszcze w latach 50. w Brunatnym, pardon, Białymstoku

Ślub z zasady powinien być początkiem nowej, szczęśliwej drogi. Ponieważ jest to jedno z ważniejszych wydarzeń w życiu człowieka, na ceremonię zaprasza się nie tylko rodzinę, ale również znajomych. Nie inaczej było 5 czerwca 1943 r. na ślubie Mieczysława Uniejewskiego (zdjęcie zawikimedia.org) z Teofilą Suchanek. Kościół św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży był pełen gości. To, co sprawiło, iż wspominamy dziś to wydarzenie to finał tego ślubu, który dla jego uczestników był tragiczny. Pod koniec nabożeństwa, gdy młoda para odeszła już od ołtarza, do kościoła wtargnęli Niemcy aresztując wszystkich weselników z nowożeńcami na czele. Pan młody był bowiem członkiem oddziału „Osa–Kosa”, należącego do Organizacji Specjalnych Akcji Bojowych AK. Jednostka ta była wykorzystywana do przeprowadzania specjalnych operacji dywersyjnych. Ich dziełem była m.in. nieudana próba likwidacji Wyższego Dowódcy SS i Policji w GG, Friedricha Wilhelma Krügera, oraz zamachy bombowe w Berlinie i Wrocławiu. Panna młoda z kolej była siostrą żołnierza z oddziału. Wbrew wszelkim zasadom konspiracji w kościele znajdowało się 24 żołnierzy „Osy – Kosy”, czyli większość oddziału. Więźniów przewieziono na Pawiak celem przesłuchania. Zaszły tam również wypadki, które do dnia dzisiejszego nie zostały w pełni wyjaśnione. Jeden z aresztowanych żołnierzy „Kosy”, Andrzej Komierowski ps. „Andrzej” w grypsie wysłanym z Pawiaka informował, że identyfikacja aresztantów odbywała się w jednym z bocznych pokoi, a konfident pozostawał ukryty za drzwiami z matowego szkła. „Andrzej” nie miał przy tym wątpliwości, iż zdrajca dobrze znał członków oddziału. Ostatecznie, po kilkugodzinnej selekcji, zatrzymano w więzieniu 56 weselników, a pozostałych 33 zwolniono. Kim był ów kapuś? Władze AK podjęły od razu

3 czerwca 1905 zmarł w Warszawie August hrabia Potocki, jedna z bardziej malowniczych postaci naszego miasta w drugiej połowie 19. wieku. Prawnuk Stanisława Kostki Potockiego, znany był z zamiłowania do wystawnego życia, hodowli koni (swoją najlepszą stajnię założył w nieodległej od Warszawy Jabłonnie) oraz z wyjątkowej bezczelności, o której opowiadano niezliczone anegdoty. Kurier Warszawski z 1930 roku podał np., że podczas uroczystej kolacji z wielkim księciem Włodzimierzem z rodziny cesarskiej zagadnięty przez rzeczonego na temat tego co słychac w Warszawie, ustawił się blisko obecnego również na przyjęciu generał-gubernatora Hurki (piszącego się po polsku Gurko) i na całą salę odpowiedział iż "Alles möchte gut sein, aber die Gurke sind bei Uns zu sauer!". Innym razem hrabia Gucio, jak go nazywano, pił z Franciszkiem Fiszerem i w pewnej chwili postanowili zmienić miasto. Wzięli wiec dorozkę na dworzec i wsiedli w najbliższy pociąg do Wiednia, biorąc ze sobą również dryndę i sałaciarza. Potocki był również miłośnikiem rodzącej się wtedy mody na samochody, miał również podobno na każde skinienie większość warszawskich dorozkarzy. W topografii naszego miasta zapisał się niezbyt mocno; co bardziej wtajemniczeni wiedzą o tzw. Gucin Gaju, części majątku Potockich, znajdującym się na tyłach kościoła św. Katarzyny na Słuzewie. Znajdują się tam tajemnicze podziemia służące najprawdopodobniej rozrywkom i schadzkom. Nekrolog Potockiego za sejm-wielki.pl

2 czerwca 1934 r. emerytowany arcybiskup mohylewski, Edward von Ropp, w uroczysty sposób poświęcił nowo wybudowany budynek (nie było to jednak pierwsze poświęcenie, bowiem benedictio primarii lapidis ædificii, czyli poświecenie kamienia węgielnego odbyło się już w 1931 r.). Budynek był to nie byle jaki, bo najwyższy w ówczesnej Warszawie (nie licząc oczywiście wież kościelnych). Na uroczystość licznie przybyli wysoko postawieni goście: premier Leon Kozłowski, kilku ministrów, masa urzędników i przedstawiciele angielskiej firmy ubezpieczeniowej Prudential, od której nazwy wkrótce zaczęto nazywać cały gmach, który poza siedemnastopiętrową wieżą składał się z dwóch zaledwie siedmiopiętrowych budynków od strony ul Świętokrzyskiej. Mieszcząca się przy pl. Napoleona (czyli dzisiejszym pl. Powstańców Warszawy) budowla, licząca 66 metrów wysokości zaprojektowana przez Stefana Bryłę, którego dziełem był niespotykany dotychczas w warszawskich realizacjach stalowy szkielet stanowiący „trzon” budynku oraz Marcina Weinfelda, który odpowiadał za całą resztę. Stalowa konstrukcja stojąca na żelbetowych podziemiach była niezwykle odporna, zwłaszcza że osłaniały ją kolejne warstwy cegieł, które jak czas pokazał, mogły odpaść bez naruszania stabilności budowli. Budynek zachwycał ówczesnych swoją wysmakowaną dekoracją w stylu art deco, komfortowymi pomieszczeniami biurowymi oraz luksusowymi apartamentami zajmującymi znaczną część pięter wieżowca (powierzchnie apartamentów dochodziły do 240 m², co w ówczesnej, przeludnionej Warszawie budziło zrozumiałą zazdrość), a w 1938 r. na szczycie pojawiła się iglica, mająca służyć jako pierwszy w Polsce nadajnik telewizyjny. Luksusowy wieżowiec nie przetrwał jednak w tej formie zbyt długo – w czasie II wojny światowej, jako charakterystyczny punkt był jednym z głównych celów ostrzału i bombardowań (jednym z symboli powstania warszawskiego jest zdjęcie przedstawiające pocisk uderzający

1 czerwca 1915 roku w Warszawie urodził się Jan Twardowski, katolicki duchowny i poeta niemal całe życie związany z naszym miastem. Rodzicami Twardowskiego byli Jan, mechanik, a później urzędnik kolejowy i Aniela z Komderskich, wywodząca się z niezamożnej rodziny ziemiańskiej spod Mińska Mazowieckiego. W dzieciństwie Jan często odwiedzał wuja Wacława w jego majątku pod Płockiem, co wzbudziło w nim zamiłowanie do wsi i przyrody. Po ukończeniu szkoły powszechnej rozpoczął naukę w gimnazjum im. Czackiego w klasie matematyczno-przyrodniczej. Zadebiutował w 1933 roku w miesięczniku "Kuźnia Młodych", piśmie, z którym związani byli tak wybitni literaci jak Erwin Axer, Kazimierz Brandys, Gustaw Herling-Grudziński, Tadeusz Różewicz czy Jan Kott. W 1935 roku podjął studia na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Warszawskiego. Rok później, po krwawo stłumionych protestach społecznych we Lwowie podpisał się pod listem protestacyjnym warszawskich pisarzy, opublikowanym w komunizującym piśmie "Lewar". W latach okupacji wstąpił do AK i wziął udział w powstaniu. Został ranny i po upadku powstania opuścił Warszawę. Wojenne doświadczenia skłoniły go do zostania duchownym. Podjął studia w tajnym seminarium duchownym. Publikował w pismach katolickich: "Tygodniku Powszechnym" i brutalnie później zlikwidowanym przez komunistów "Tygodniku Warszawskim". W 1947 uzyskał, opóźniony z powodu wojny, dyplom Uniwersytetu, a rok później święcenia kapłańskie. Został skierowany na swoją pierwszą placówkę duszpasterską, jako wikariusz parafii w (pod)pruszkowskim Żbikowie i katecheta w szkole specjalnej - kolejne doświadczenia, które kształtowały jego literacki ogląd świata. Działalność ks. Twardowskiego jako duszpasterza i ukształtowanego poety to temat na przynajmniej jeszcze jedną notkę, tu więc przerwiemy. Ilustracją zaś jest mało znane zdjęcie ks. Jana wypoczywającego w Loretto nad Liwcem, za stroną

"Nam strzelać nie kazano. Wstąpiłem na działo i spojrzałem na pole: dwieście harmat grzmiało." Początek wiersza Adama Mickiewicza zna chyba każdy kto uczył się w szkole, a dziś przypada rocznica śmierci bohatera tegoż wiersza, Juliana Konstantego Ordona. Który, jak już powszechnie wiadomo, nie rozsadził się na kawałki podczas wybuchu prochów, a spokojnie dożył starości umierając w 1887 roku we włoskiej Florencji. Co już mniej wiadome, również miejsce upamiętnienie przed wojną jako to, gdzie znajdowała się reduta (przy ul. Mszczonowskiej koło torów kolejki WKD i jej przystanku o nazwie Reduta Ordona) to nie jest to miejsce gdzie wybuchły prochy - to znajduje się nieco dalej na południowy wschód w okolicy ulicy Na Bateryjce na tyłach CH Blue City. Sam Ordon, którego zdjęcie pokazujemy za NAC, po wojnie 1830-31 usiłował jeszcze służyć w polskich oddziałach formowanych za granicą ale ani w Lombardii w 1848 roku ani do legionów Mickiewicza się nie załapał i zmarł jako cywil. Pochowany jest we Lwowie, władze carskie nie zezwoliły bowiem na pogrzeb w grobowcu rodzinnym na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Warszawie, gdzie Ordon się urodził.

2 maja 1792 roku Karol Schultz, właściciel rozległych podwarszawskich dóbr, w tym wsi Wielka Wola, przekazał obydwóm parafiom ewangelickim działki w obrębie owej wsi z przeznaczeniem na cmentarze grzebalne. Tę datę przyjmuje się więc jako dzień założenia obu wolskich cmentarzy ewangelickich, dziś Pomników Historii. Historia cmentarzy ewangelickich w Warszawie jest dużo starsza. Najważniejszym z poprzedników dzisiejszych nekropolii był cmentarz na Lesznie, nieopodal dzisiejszego kościoła ewangelicko-reformowanego. Cmentarz ten był współużytkowany przez parafie obojga wyznań, co, przy dużej dysproporcji ich liczebności i zasobności, prowadziło do licznych zatargów i nieporozumień. Dlatego też, kiedy w 1791 roku Leszno włączono do Warszawy, a niedługo później wydano rozporządzenia zakazujące grzebania zmarłych w obrębie miasta, oba zbory postanowiły w kwestiach funeralnych wziąć rozwód. W kwietniu rozpoczęto prace przygotowawcze, a 2 maja podpisano stosowne umowy. Tu ciekawostka prawnicza: niektóre opracowania podają, iż Schultz tereny pod cmentarze sprzedał; inne - że wydzierżawił. W rzeczywistości obie wersje mają trochę racji, lecz obie są błędne. Mianowicie bankier przekazał swe działki w emfiteuzę. Jest to nieistniejąca dziś w polskim prawie i zapomniana nieco konstrukcja prawna, łącząca cechy własności i dzierżawy. O ile cmentarz reformowany rozwijał się bez planu przestrzennego, łączył funkcję grzebalną z gospodarczą (ogród warzywny!) i na wytyczenie alejek musiał czekać jeszcze kilkanaście lat, to luteranie zabrali się za swój cmentarz z rozmachem. Projekt powierzono jednemu z najwybitniejszych architektów klasycyzmu w Polsce, Szymonowi Bogumiłowi Zugowi, autorowi kościoła parafii i licznych ogrodów sentymentalnych. Zug odrzucił typowy plan szachownicowy i wytyczył szereg równoległych alej, z rozmieszczonymi po obu stronach każdej przestronnymi polami grobowymi. Wraz ze starannie dobraną

26 (14 s.s.) lutego 1832 roku cesarz Mikołaj I wydał Statut Organiczny dla Królestwa Polskiego. Akt ten uzupełnił, a faktycznie - zastąpił, Konstytucję z 1815 roku. Zniesiono w nim większość cech odrębności Królestwa i włączono je do Cesarstwa. Statut zniósł odrębną koronację królewską. Zlikwidował Sejm i Wojsko Polskie. Zreorganizował rząd, likwidując, co oczywiste, Komisję Wojny, a sprawy wyznań i edukacji włączono do komisji spraw wewnętrznych. Radę Stanu podporządkowano namiestnikowi i rosyjskiej radzie państwa. Statut utrzymywał wolność wyznania, prasy i wolności osobiste, jak również władze lokalne i samorządowe. Kościół katolicki obydwóch obrządków miał cieszyć się szczególnym wsparciem państwa. Statut ogłoszono na uroczystym posiedzeniu Rządu Tymczasowego, 25 marca. Na ilustracji (zapowstanielistopadowe.com) protokół z tego wydarzenia. Zakres wprowadzenia Statutu w życie wciąż jest przedmiotem dyskusji. Kluczową zmianą sytuacji prawnej w Królestwie było wprowadzenie w kwietniu następnego roku stanu wojennego. Dzięki temu te postanowienia Statutu, które byłyby korzystne dla obywateli, uległy zawieszeniu. Te natomiast przepisy, które pozwalały na ściślejszą integrację Królestwa z Cesarstwem i znoszenie resztek autonomii, skrupulatnie wykorzystywano.

Przypomnimy dziś sylwetkę malarza, który swoje życie związał z Warszawą. Powodem będzie 115 rocznica jego śmierci, a mowa o Wojciechu Gersonie, który zmarł 25 lutego 1901 r. w Warszawie. Tutaj również na cmentarzu ewangelicko-augsburskim został pochowany. Urodził się również w Warszawie i tutaj zdobył podstawowe wykształcenie artystyczne na Akademii Sztuk Pięknych, które w późniejszych latach pogłębiał w Sankt Petersburgu i Paryżu. Na początku lat 60. XIX w. powrócił do Warszawy i tutaj przy ul. Miodowej założył własną pracownię. Jego zainteresowanie koncentrowało się wokół etnografii i zaowocowało szeregiem dzieł o tej tematyce. Bardzo chętnie malował Podhale, które było wówczas odkrywane przez luminarzy polskiej kultury. Znakomicie osadzony w środowisku artystycznym zainicjował wraz z A. Schouppém powstanie Krajowej Wystawy Sztuk Pięknych w roku 1858, przekształconej później w Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych, którego był prezesem w latach 1877-1878 i 1882-1883. Kształciło się u niego wielu później znanych malarzy tacy jak np. Józef Chełmoński. Nauki pobierał u niego również Eligiusz Niewiadomski, przyszły zabójca Gabriela Narutowicza. Obecnie artysta jest najlepiej znany z dzieł o tematyce historycznej. Jego „Kazimierz Odnowiciel wracający do Polski”, czy też „Zabójstwo Przemysła II w Rogoźnie” lub „Kazimierz Wielki i Żydzi” są obrazami, które stanowią cały czas ilustrację tych wydarzeń w różnego rodzaju publikacjach. I chociaż kiedy mówimy o polskim malarstwie historycznym XIX w. to czołową postacią pozostaje Jan Matejko, to Gerson pozostaje ważnym przedstawicielem tego nurtu.

"Nie tylko bowiem z łatwością największą i smakiem nadzwyczajnym wygrywa sztuki najtrudniejsze na fortepianie, ale nadto jest już kompozytorem kilku tańców i wariacji, nad którymi znawcy muzyki dziwić się nie przestają, a nade wszystko zważając na wiek dziecinny autora. Gdyby młodzieniec ten urodził się w Niemczech lub we Francji, ściągnąłby już zapewne uwagę na siebie wszystkich społeczeństw; niechże wzmianka niniejsza służy za wskazówkę, że i na naszej ziemi powstają geniusze, tylko że brak głośnych wiadomości ukrywa je przed publicznością." Notka ta, zamieszczona w "Pamiętniku Warszawskim", powstała w roku 1822, a zatem około cztery lata po przywoływanym przez nas wydarzeniu. Już w 1818 roku bowiem, dokładnie 198 lat temu, pierwszy publiczny koncert w Pałacu Namiestnikowskim dał ośmioletni Fryderyk Szopen. Podczas charytatywnego wieczoru na rzecz Towarzystwa Dobroczynności mały Frycek zagrał koncert fortepianowy skomponowany przez Czecha, Wojciecha Jirovca. Jego występ, jeśli wierzyć współczesnym, nie był jednak ukoronowaniem starań o prezentację socjecie geniusza muzyki, a występem kobiety z brodą czy dwugłowego cielęcia, mającym nagonić na wieczorek uczestników. Jak podaje Kazimierz Wierzyński, Julian Ursyn Niemcewicz podśmiewał się, że z każdą rozmową koleżanek organizującej wieczór ordynatowej Zamoyskiej Szopenowi ubywało lat, tak że mało brakowało, żeby ogłoszono, że na scenę wniesie go niańka. Od tego pierwszego koncertu do samodzielnej kariery kompozytorskiej minęło jeszcze długich kilka lat, podczas których Szopen zdobywał szlify u Wojciecha Żywnego i Józefa Elsnera, coraz bardziej brylując na warszawskich salonach i komponując samodzielnie coraz więcej. Fakt zagrania pierwszego koncertu został upamiętniony za pomocą tablisi wiszącej od 2010 roku na jednej z oficyn pałacu. Jej zdjęcie za polskaniezwykla.pl

Początki istnienia II Rzeczpospolitej nie były najłatwiejsze. Z jednej strony, priorytetem było utrzymanie suwerenności dopiero powstałego państwa, realnie zagrożonego głównie od wschodniej strony. Z drugiej zaś, niezbędne było stworzenie ustroju, uregulowanie kwestii wewnętrznych. Jedną z takich jest samorząd terytorialny. 23 lutego 1919 roku warszawiacy wybrali swój samorząd. Co ciekawe, międzywojenna Polska dzieliła się na szesnaście województw, z czego jednym, osobnym, na raz pełniącym funkcję powiatu była Warszawa. Miasto podzielono na 157 okręgów wyborczych. W Radzie Miejskiej zasiadło 120 członków, większość (61) miejsc przypadła Narodowemu Komitetowi Wyborczemu, PPS nieco ponad dwadzieścia. Były to dwie największe siły w Radzie. Pozostałe miejsca rozdzielone były między wiele mniejszych komitetów wyborczych, organizacji. Kadencja Rady Miejskiej wybranej w 1919 roku, z pewnymi perturbacjami, przedłużyła się aż do 1927 roku. Powodem tego były oczekiwane zmiany w ustawie samorządowej. Jednak prace przedłużyły się tak bardzo, że mimo wszystko zdecydowano się na przerwanie kadencji. Następne wybory rozpisano na dzień 22 maja 1927. Z okazji dziesiątej rocznicy pierwszych wyborów samorządowych w porozbiorowej Warszawie, w 1929 roku Rada miasta wydała album pamiątkowy, który dostępny jest w zasobach serwisu Polona Biblioteki Narodowej. https://polona.pl/item/522105/2/ Z tegoż albumu pochodzi ilustracja, pokazująca reprezentacyjne sale Ratusza.

202 lata temu, 22 lutego 1814 r. zarządcy zakładów hutniczych w Przysusze, pochodzącemu z Meklemburgii Juliuszowi Kolbergowi oraz jego żonie Karolinie z domu Mercoeur urodził się syn, któremu rodzice nadali imię Oskar. Kiedy bohater dzisiejszej notki miał 3 lata jego ojciec, z rekomendacji Stanisława Staszica, otrzymał powołanie na profesora nowo utworzonego Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie objął katedrę miernictwa, geodezji i topografii. W związku z tym Kolbergowie przenieśli się do Warszawy, gdzie przydzielono im mieszkanie służbowe w Pałacu Kazimierzowskim. Sąsiadami rodziny byli przedstawiciele ówczesnej elity intelektualnej, m.in. Samuel Bogumił Linde, a z synem mieszkającego w sąsiednim budynku Mikołaja Chopina Oskar widywał się często (choć bliższe kontakty z Fryderykiem miał Wilhelm, starszy brat Oskara). W 1823 r. Oskar rozpoczął naukę w Liceum Warszawskim, którą przerwała likwidacja tej placówki. Równolegle pobierał również lekcje gry na fortepianie i kompozycji. Po przerwaniu edukacji pracował jako księgowy, a następnie kontynuował naukę na Akademii Handlowej w Berlinie (poza edukacją "ekonomiczną" pobierał również lekcje kompozycji i teorii muzyki). To z muzyką Kolberg planował związać swoje życie zawodowe, jednak ostatecznie wyszło troszkę inaczej. Zainteresowany, jak wielu intelektualistów doby romantyzmu, kulturą ludową, Kolberg w jednej ze swoich pierwszych publikacji ogłosił akompaniament fortepianowy do ludowych melodii. Opinia jego kolegi z podwórka, Fryderyka Chopina była jednak dość krytyczna: "Zamiary dobre, ale plecy za wąskie". Pod koniec lat 30. Kolberg podczas wypraw ze znajomymi ( m.in. Cyprianem Norwidem, Teofilem Lenartowiczem czy Wojciechem Gersonem) w okolice Warszawy rozpoczął zbieranie ludowych pieśni. Doskonały słuch muzyczny i zdolność szybkiego transkrybowania pieśni ludowych ułatwiały mu badania etnograficzne, które wkrótce stały się

Na modernistycznej kamienicy przy Jana Długosza 29 wisi tablica, która - jak dotąd - najwyraźniej uszła uwagi patriotycznie czujnych zegarmistrzów historii. Głosi ona: "W domu tym 19 stycznia 1944 roku odbyło się pierwsze posiedzenie Warszawskiej Rady Narodowej". Czym była WRN i jak przebiegały te wydarzenia? Tworzenie Rad Narodowych miało na celu zbudowanie struktur władzy alternatywnych do Państwa Podziemnego. Teoretycznie reprezentować miały, demokratycznie i pluralistycznie, wszelkie środowiska polityczne krytyczne wobec rządu londyńskiego. W praktyce jednak były w pełni podporządkowane komunistycznej Polskiej Partii Robotniczej. Jako pierwsza, w noc sylwestrową kończącą rok 1943, powstała Krajowa Rada Narodowa, na której czela stanął Bolesław Bierut. W ślad za nią miały powstawać rady niższych szczebli, a, co oczywiste, jedna z pierwszych miała pojawić się w Warszawie. Oddajmy więc głos jej organizatorowi, Kazimierzowi Przybyłowi "Stalskiemu": "W drugiej połowie stycznia 1944 roku przyszedł na umówione spotkanie do mego zakonspirowanego mieszkania przy ul. Zaokopowej 4, "Olek" Aleksander Kowalski. Zakomunikował decyzję Komitetu Centralnego PPR, polecającą mi poczynienie przygotowań organizacyjnych do powołania konspiracyjnej Warszawskiej Rady Narodowej. Podobną decyzję - jak oświadczył - przekazano również innym członkom Komitetu Warszawskiego Partii. "Izoldzie" - Krystynie Kowalskiej i mnie przypadła koordynacja tych przygotowań i doprowadzenie do zebrania się Rady.[

Można sądzić, że jedyny powód dla którego warto o nim pamiętać, to fakt, że jedna z pierzei Rynku Starego Miasta nosi jego imię. Dziś dwieście pięćdziesiąte szóste urodziny obchodziłby Franciszek Barss, publicysta, tłumacz i dyplomata. Jednak tym, czym najbardziej wsławił się Franciszek Barss było aktywne wsparcie mieszczaństwa. Od 1789 roku był blisko związany z Janem Dekertem, z którym (i Hugonem Kołłątajem) współorganizował Czarną Procesję - wydarzenie mające na celu przekonanie króla, że stan mieszczański powinien mieć prawa publiczne. Walkę o prawa dla miast kontynuował i później. Był współautorem uchwały Sejmu Wielkiego (1788-1792) o tytule "Miasta nasze królewskie wolne w państwach Rzeczpospolitej" znanej bardziej jako "Prawo o miastach". Uchwała ta została przyjęta 18 kwietnia 1791 roku, później włączona do Konstytucji 3 maja jako jej Artykuł III. W 1792 po zwycięstwie konfederacji targowickiej wyemigrował do Wiednia. Wrócił do Warszawy w sierpniu następnego roku i brał udział w przygotowaniu insurekcji kościuszkowskiej. Na przełomie stycznia i lutego 1794 roku ruszył do Paryża jako delegat Tadeusza Kościuszki, gdzie miał negocjować z Francuzami pomoc finansową i polityczną dla insurekcji. Niestety bez skutku. Nie mamy dokładnych danych na temat jego śmierci. Uważa się, że Franciszek Barss zmarł w 1812 roku w okolicznościach związanych z odwrotem armii Napoleona spod Moskwy.ły. W 1812 roku wyruszył wraz z korpusem włoskim przeciwko Rosji. Zajmował się aprowizacją armii napoleońskiej. Nie mamy dokładnych danych na temat jego śmierci. Uważa się, że Franciszek Barss zmarał w 1812 roku w okolicznościach związanych z odwrotem armii Napoleona spod Moskwy. Portret z epoki za Wikipedia Commons.

Kilkukrotnie zdarzało nam się na tych łamach opisywać akcje likwidacyjne polskiego podziemia w czasie II wojny światowej. Jeśli jednak myślą Państwo, że za chwilę opiszemy kolejną z nich, zapewne już tysiąc razy opowiedzianą na innych popularnych fanpejdżach, prosimy nie regulować odbiorników. 17 lutego 1865 roku na stokach Cytadeli odbyła się egzekucja Emanuela Szafarczyka. Ciężko w to uwierzyć, ale w czasie powstania styczniowego był to jeden z najbardziej poszukiwanych ludzi w Królestwie Polskim, choć jego nazwiska próżno szukać w podręcznikach. I ma on pośredni związek ze skrytobójczymi bądź jawnymi egzekucjami w czasie ostatniej wojny. Podczas powstania styczniowego w strukturach Policji Narodowej istniała komórka o nazwie V Oddział Żandarmerii lub Straż Przyboczna, z wydzielonym oddziałem, mającym egzekwować wyroki śmierci na tych, którzy w rozmaity sposób przyczyniali się do dekonspiracji powstańców czy działali na szkodę Rządu Narodowego. Oddział ten, z racji preferowanej broni do wykonywania zabójstw, nazywano "sztyletnikami", a jego członkami byli głównie ludzie z niższych warstw społecznych, dowodzeni przez naszego dzisiejszego bohatera, czeladnika ślusarskiego rodem ze Śląska. Zamachy sztyletników, w przeciwieństwie do zamachów sprzed wybuchu powstania, miały charakter defensywno-odwetowy, a nie zaczepny. Ofiarami V Oddziału byli Rosjanie, tacy jak Aleksandr Mirza-Tuhan Baranowski - oficer policji, naczelnik kancelarii tajnej warszawskiego oberpolicjmajstra - Pawieł Felkner czy Wasilij von Rotkirch, jeden z głównych macherów stanu wojennego, obowiązującego w Królestwie od 1861 roku, ale również Polacy (najważniejszym z nich wydaje się być Aleksander Miniszewski, redaktor "Dziennika Polskiego", który w swoich artykułach otwarcie szydził z powstania). Ponieważ egzekucje były nad wyraz skuteczne (na 47 udokumentowanych śmiercią ofiary zakończyło się 24, a 22

Nie tak dawno pisaliśmy o konfederacji warszawskiej, która wyróżniała pozytywnie Polskę na tle innych krajów drugiej połowy XVI w. Dziś również nasza „kartka z kalendarza” będzie dotyczyła konfederacji warszawskiej, lecz zupełnie innej. Przenieśmy się zatem o 312 lat wstecz do roku 1704. Był to ciężki rok dla Warszawy, jak i całej Rzeczpospolitej. Trwała wówczas wielka wojna północna, w której choć Rzeczpospolita nie brała oficjalnie udziału, to jednak była areną zmagań się armii ościennych państw. Najazd wojsk szwedzkich spotkał się z akceptacją części opozycji wobec króla Augusta II, który zamierzał zreformować kraj na modłę absolutyzmu zachodniego. Jednak ani armia koronna, litewska, czy saska nie była w stanie przeciwstawić się świetnie dowodzonym wojskom szwedzkim, które zalały większość kraju. Na lidera opozycji wyrósł Michał Radziejowski, prymas Polski oraz dawny zwolennik na tronie Rzeczpospolitej księcia Franciszka Contiego, który przegrał wyścig o koronę z elektorem saskim Fryderykiem Augustem (u nas znanym pod imieniem Augusta II). Chociaż prymas z Augustem się ostatecznie pojednał, to jednak ich współpraca nigdy nie układała się poprawnie. W 1703 r. związano na sejmiku średzkim pod przywództwem Stanisława Leszczyńskiego konfederację wielkopolską. W styczniu 1704 r. zgromadzona na zjeździe w Warszawie ogłosiła detronizację Augusta II. Decyzja była podjęta w warunkach okupacyjnych, gdyż władzę na Warszawą sprawował wówczas szwedzki generał Arvid Horn. Z jego też inicjatywy kilka dni później, 16 lutego 1704 r. szlachta wraz z prymasem Radziejowskim zawiązała konfederację warszawską, która przekształciła lokalną konfederację warszawską w konfederację generalną. Było to ważne z punktu interesu Szwedów, gdyż w trakcie konfederacji decyzje podejmowała rada konfederacji większością

15 lutego 1966 r. podczas zimowego wypoczynku w Tatrach tragicznie zmarł profesor Politechniki Krakowskiej oraz długoletni wykładowca Politechniki Warszawskiej, Gerard Ciołek. Profesor pochodził z polskiej rodziny osiadłej na Bukowinie, gdzie jego ojciec pracował jako urzędnik. Po rozpadzie Austro-Węgier rodzina Ciołków wyjechała do Lublina, gdzie bohater dzisiejszej notki ukończył liceum im. Staszica. Następnie Ciołek wyjechał na studia do Warszawy. Początkowo chciał podjąć studia na ASP (i zajmować się malarstwem), jednak ostatecznie trafił na Wydział Architektury Politechniki Warszawskiej, pod "skrzydła" prof. Oskara Sosnowskiego, którego asystentem w 1934 r. został. Pod jego wpływem zainteresował się m.in. architekturą ludową. Jego głównym polem badawczym była jednak historia parków i ogrodów (z dodatkiem urbanistyki i planistyki), której poświęcał się od 1937 r. Po drugiej wojnie światowej, podczas której bohater dzisiejszej notki działał w konspiracji (podczas powstania warszawskiego dowodził m.in. obroną Biblioteki Krasińskich) jego zainteresowania badawcze przydały się w sposób szczególny. Prof. Ciołek odpowiedzialny był za rekonstrukcję po zawierusze wojennej najważniejszych i najpiękniejszych polskich parków. Pracował m.in. w Arkadii, Nieborowie, Baranowie Sandomierskim, Rogalinie i Wilanowie (łącznie pracował w około 100 miejscach). Jako naukowiec wykładał na Politechnikach krakowskiej i warszawskiej, będąc promotorem 14 rozpraw doktorskich. Jako zapalony miłośnik gór był członkiem Państwowej Rady Ochrony przyrody oraz uczestniczył w projektowaniu schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich. Jako autor znany jest przede wszystkim z publikacji książki "Ogrody Polskie". Swoich opera magna, pracy poświęconej architekturze monastycznej w Polsce oraz encyklopedii ogrodów nie zdołał ukończyć, ze względu na tragiczną śmierć podczas uprawiania innej swojej pasji – narciarstwa. Ilustracja za Wikipedia Commons.  

Był w latach 80. taki dowcipas, że skrót naszych linii lotniczych powinno się rozwijać jako "Landet Oft in Tempelhof". Młodszym czytelnikom wyjaśnimy, że Tempelhof był lotniskiem obsługującym Berlin Zachodni, enklawę zachodu wewnątrz NRD, i że było to najbliżej Polski położone lotnisko w kraju zachodnim, w związku z czym bardzo często porywano samoloty i próbowano uciekać tam w poszukiwaniu lepszego życia. Tak było i 12 lutego 1982, kiedy to od płyty warszawskiego Okęcia oderwał się rejsowy samolot An24 do Wrocławia. Był to specjalny lot, bo jeden z pierwszych po wprowadzeniu stanu wojennego, i dlatego na pokładzie, obok pasażerów i załogi, znajdowało się dwóch tajniaków i dwóch uzbrojonych żołnierzy jednostki antyterrorystycznej z Okęcia. Samolot pilotował kpt. Czesław Kudłek, utalentowany pilot sportowy i cywilny, który zdecydował się na ucieczkę wraz ze swym kolegą, spadochroniarzem Andrzejem Bałukiem, oraz rodzinami. Pozostali dwaj członkowie załogi nie byli wtajemniczeni w plan. W połowie drogi Kudłek podjął decyzję o zmianie kursu i locie do Berlina. Załoga z lekkim ociaganiem zgodziła się, a pasażerów poinformowano że z uwagi na manewry wojskowe samolot musi lądować w Szczecinie. Wieżę kontroli lotów powiadomił kapitan z kolei, że został porwany i zmuszony do lotu do Berlina. Po przekroczeniu granicy samolot od razu dostał "towarzystwo" dwóch wschodnioniemieckich i jednego radzieckiego MiGa. Miały one za zadanie eskortować polski samolot i zmusić go do lądowania albo zestrzelić w razie braku współpracy. Kudłek zadeklarował chęć lądowania na wschodnioberlińskim lotnisku Schönefeld i rozpoczął ten manewr, zniżając lot i wypuszczając podwozie. To spowodowało odlot myśliwców. Jednocześnie obecni na pokładzie antyterroryści, ktorzy zorientowali

You don't have permission to register