opis

skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Image Alt

Kartka z kalendarza

Mimo że Polacy są niezłymi lekkoatletami, to raczej w konkurencjach technicznych i wytrzymałościowych, a nie w sprintach, będących domeną czarnoskórych biegaczy z USA, Karaibów czy Wielkiej Brytanii. 9 czerwca 1984 roku na stadionie Skry Warszawa miał miejsce nieco poniżej dziesięciosekundowy dowód na to, że nie zawsze tak musi być. Podczas biegu na 100 m, rozgrywanego w ramach Memoriału Janusza Kusocińskiego, srebrny medalista Igrzysk XXII Olimpady w Moskwie oraz złoty i brązowy medalista Mistrzostw Europy, 28-letni Marian Woronin osiągnął oficjalny czas 10,00 sekund, co dało mu nieoficjalny tytuł najszybszego białego człowieka na ziemi. Tytuł może nieoficjalny, a ten wynik dziś daje Woroninowi 707. miejsce na liście najlepszych wyników wszech czasów, ale jeśli chodzi o białych sprinterów, jest to ciągle drugi wynik (lepszy o 0,02 s był tylko Francuz Lemaitre w 2010 roku, uznajmy że wyniku Patricka Johnsona, będącego mieszanego irlandzko-aborygeńskiego pochodzenia nie będziemy liczyć). Ciekawostką jest fakt, że Woronin był również pierwszym białym, któremu udało się zejść poniżej 10 sekund. Jego wynik z dokładnością do 0,001 sekundy to 9,992, co zgodnie z zasadami IAAF zostało zaokrąglone w górę. No i mało brakowało, a wynik ten nie zostałby w ogóle uznany. Podczas biegu wiatr wiejący w plecy zawodników osiągnął średnią wartość 2 m/s, czyli górną granicę uznawania wyników za oficjalne. Na zdjęciu (za sprinterzy.org) Marian Woronin tuż po biegu, który wydarzył się 31 lat temu, zaś w komentarzu link do filmu przedstawiającego bieg. PS Czas Woronina do tej pory, a zatem już 35 lat, pozostaje rekordem Polski seniorów.

Kiedy mówimy o zamachach terrorystycznych, mamy na myśli wielkie tragedie jakie wydarzyły się w Nowym Jorku, Londynie, Madrycie czy Paryżu. Dla niektórych z zamachem będą się kojarzyły wydarzenia nieco odleglejsze w czasie np. zabójstwo następcy tronu austro-węgierskiego i jego żony. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę, że zamachy terrorystyczne miały również miejsce w Warszawie i to jeszcze w okresie II RP. Dziś wspomnimy jeden z najgłośniejszych. 8 czerwca 1927 r. na Dworcu Głównym w Warszawie zastrzelony został radziecki poseł Piotr Łazarewicz Wojkow. Czynu tego dokonał Borys Sofronowicz Korweda, młody, 20-letni dziennikarz antykomunistycznego pisma "Biełaruskie Słowa". Zabójca został natychmiast zatrzymany prze policję, zaś ranny poseł odwieziony do szpitala, gdzie zmarł. Jego ciało spoczęło pod murami Kremla, a zamach miał zarówno przyczyny, jak i konsekwencje o zasięgu międzynarodowym. W trakcie procesu ustalono, iż zamachowiec kierował się zemstą za zabójstwo cara Mikołaja II oraz całej jego najbliższej rodziny. Zbrodnia ta została popełniona w nocy z 16/17 lipca 1918 r. w Jekaterynburgu, a Piotr Wojkow czynnie w niej uczestniczył. Po zastrzeleniu carskiej rodziny przyszły poseł sowiecki w Polsce poćwiartował ciała monarchów oraz oblał je kwasem, aby uniemożliwić identyfikację zwłok. Proces odbył się w Warszawie w trybie ekspresowym, bo już 15 czerwca, czyli zaledwie tydzień po zamachu, Korweda został skazany na dożywotnie ciężkie roboty co później w wyniku reformy prawa karnego zostało zamienione na 15 lat więzienia. Pośpiech był o tyle uzasadniony, że ZSRR potraktował zabójstwo swojego posła jako wrogi akt, w wyniku którego zerwano rozmowy o podpisaniu polsko-sowieckiego paktu o nieagresji. Ostatecznie Korweda wyszedł na wolność w

Ślub z zasady powinien być początkiem nowej, szczęśliwej drogi. Ponieważ jest to jedno z ważniejszych wydarzeń w życiu człowieka, na ceremonię zaprasza się nie tylko rodzinę, ale również znajomych. Nie inaczej było 5 czerwca 1943 r. na ślubie Mieczysława Uniejewskiego (zdjęcie za wikimedia.org) z Teofilą Suchanek. Kościół św. Aleksandra na pl. Trzech Krzyży był pełen gości. To, co sprawiło, iż wspominamy dziś to wydarzenie to finał tego ślubu, który dla jego uczestników był tragiczny. Pod koniec nabożeństwa, gdy młoda para odeszła już od ołtarza, do kościoła wtargnęli Niemcy aresztując wszystkich weselników z nowożeńcami na czele. Pan młody był bowiem członkiem oddziału „Osa–Kosa”, należącego do Organizacji Specjalnych Akcji Bojowych AK. Jednostka ta była wykorzystywana do przeprowadzania specjalnych operacji dywersyjnych. Ich dziełem była m.in. nieudana próba likwidacji Wyższego Dowódcy SS i Policji w GG, Friedricha Wilhelma Krügera, oraz zamachy bombowe w Berlinie i Wrocławiu. Panna młoda z kolej była siostrą żołnierza z oddziału. Wbrew wszelkim zasadom konspiracji w kościele znajdowało się 24 żołnierzy „Osy – Kosy”, czyli większość oddziału. Więźniów przewieziono na Pawiak celem przesłuchania. Zaszły tam również wypadki, które do dnia dzisiejszego nie zostały w pełni wyjaśnione. Jeden z aresztowanych żołnierzy „Kosy”, Andrzej Komierowski ps. „Andrzej” w grypsie wysłanym z Pawiaka informował, że identyfikacja aresztantów odbywała się w jednym z bocznych pokoi, a konfident pozostawał ukryty za drzwiami z matowego szkła. „Andrzej” nie miał przy tym wątpliwości, iż zdrajca dobrze znał członków oddziału. Ostatecznie, po kilkugodzinnej selekcji, zatrzymano w więzieniu 56 weselników, a pozostałych 33 zwolniono. Kim był ów kapuś? Władze AK podjęły od razu

Chyba wszyscy lubimy słuchać o rodakach warszawiakach, którym powiodło się w wielkim świecie? Dziś właśnie obchodzimy urodziny jednego z nich i choć jego nazwisko może być już zapomniane, to z jego wynalazku wszyscy korzystamy do dzisiaj. 3 czerwca 1892 roku urodził się w Warszawie Leon Gerstenzang, wynalazca

Łasyś zbytnie na cukierki, Jabłka, gruszki i węgierki: Śmierć jawna, niestrawna Połyka młodzika. Świat gomółka, tyś pigułka, Ale smaczna szczurom skórka: Gdy zwleką, opieką, Wywędzą łez nędzą. Któż nie zna tych wersów, nie tak dawno jeszcze przytaczanych na dowód wynaturzenia literatury schyłkowego baroku? 2 czerwca 1780 roku ich autor rozstał się ze światem doczesnym. Traf chciał, ze stało się to właśnie Warszawie, mieście, do którego zawitał po raz pierwszy i, jak się okazało, na krótko. Jak już rzekliśmy, księdza Józefa Bakę z naszym miastem wiążą głównie okoliczności śmierci. Jednak czytywany był i u nas, na dworze Stanisława Augusta. Nie z zachwytu jednak, a, jak mawia młodzież, dla beki. Dla miłośników klasycystycznej estetyki Bakowa galopada słów była istnym kuriozum. Józef Baka urodził się w 1707 na Białej Rusi, w rodzinie pochodzenia kniaziowskiego. Do jezuitów wstąpił w 1723 roku, święcenia otrzymał w 1735, a śluby zakonne złożył w 1740. Wykładał na Akademii Wileńskiej i prowadził liczne misje na wschodnich rubieżach Rzeczypospolitej, które zresztą fundował z własnej (czy raczej ojcowskiej) kieszeni. Jego twórczość budzi rozbieżne uczucia i emocje. Niegdyś zgodnie wytykano im zły smak czy wręcz grafomanię, dziś jednak dostrzega się - doprowadzone do skrajności - walory literatury barokowej: koncept, operowanie kontrastami, zestawianie odmiennych poetyk, turpizm, a nawet sięganie po absurd i surrealizm. Baka inspiruje więc współczesnych poetów, takich jak Jarosław Marek Rymkiewicz, Miron Białoszewski, Jerzy Harasymowicz czy Ernest Bryll. Nie wiemy, co sprowadziło Bakę do Warszawy. "Gazeta Warszawska" doniosła tylko, że jego śmierć była "pobożna i przykładna", co nie dziwi u duszpasterza i nauczyciela "ars moriendi". Został pochowany w podziemiach kościoła pojezuickiego (wszak było

W myśl ustaleń sejmu konwokacyjnego po wyborze Stanisława Augusta na króla Rzeczypospolitej, z dniem 1 czerwca 1765 roku weszła w życie ustawa powołująca komisje Boni Ordinis (Dobrego Porządku), mające w założeniu zreformować ustrój miast w naszym kraju. Pierwsza taka komisja została ustanowiona w Starej i Nowej Warszawie. Mimo że na efekty działań komisji trzeba było czekać długo, bo niekiedy aż do Sejmu Wielkiego, a i same komisje nie powstawały od razu (dla przykładu w miłującym porządek Poznaniu dopiero w 1780 r.) to ich działalność można - przynajmniej w teorii - zaliczyć do nowoczesnych i reformatorskich. Komisje miały się zająć regulowaniem stosunków w miastach - prawa własności (położyły podwaliny pod likwidację blokujących rozwój miast jurydyk) jak również miały za zadanie opracować przepisy dotyczące funkcjonowania takich aspektów miasta jak szpitale, policja miejska, organizacja służb publicznych (straż pożarna, brukowanie ulic itp). Z ciekawostek - KDP dla Warszawy była pierwszą, która zaczęła karać za żebractwo. Z drugiej strony założenie Komisji było na wskroś konserwatywne. Do prac mających poprawić działanie miast nie dopuszczono

28 maja 1650 roku poświęcono pierwszy (prawie-) warszawski klasztor bonifratrów. Tym samym rozpoczęła się obecność i działalność "dobrych braci" w naszym mieście. Bonifratrów, czyli właściwie Zakon Szpitalny Świętego Jana Bożego, założony w 1540 roku i zatwierdzony w 1572, sprowadził do Warszawy podskarbi koronny Bogusław Leszczyński, przy wsparciu kanonika płockiego, późniejszego biskupa Tomasza Ujejskiego. Dziwny to był duet: magnat, który dla kariery nie wahał się porzucić wiary ojca, "kalwińskiego papieża" Rafała i dostojnik, odznaczający się niebywałą na swoje czasy otwartością i tolerancją ("Gdyby wszyscy biskupi byli Ujejscy, niktby się od Kościoła nie oddzielił, tak mówili różnowiercy.", pisano). Nie dziwi więc, że bracia osiedlili się w prywatnym miasteczku Leszczyńskiego, Lesznie i to otwarcie tego, drewnianego i skromnego klasztoru św. Andrzeja, wspominamy. Odległość do Warszawy sprawiała jednak kłopoty we właściwym sprawowaniu posługi, stąd przy pierwszej okazji Leszno opuścili. W 1664 roku Morsztynowie zapisali im ziemię w swojej posiadłości przy trakcie krakowskim, a więc na terenie, który później stanie się Ogrodem Saskim. Pozostali tam do 1713 roku, gdy wykupił ich August II i w zamian zaoferował lokalizację na Nowym Mieście. Jędrzej Kitowicz tak o nich pisał: "Bonifratrowie albo bracia miłosierni od św. Jana Bożego, do usługi chorym postanowieni, znajdują się w Polszcze w wielu miejscach. Są pospolicie bracia laikowie, przeor, prowincjał i cała starszyzna laikowie; zakrystianem i kapelanem ksiądz jeden, a najwięcej dwóch w klasztorze; ci są tegoż samego zakonu, nie należą do doczesnej usługi chorym, ale tylko do duchownej i do nabożeństwa kościelnego dla swoich zakonników. Porządkiem wspacznym, będąc kapłanami, muszą zostawać pod posłuszeństwem laików. Wzbili się

"Pośród niesnasków Pan Bóg uderza W ogromny dzwon. Dla słowiańskiego oto papieża Otwarty tron!" Słowa wieszcza Słowackiego większość skojarzyła zapewne z Janem Pawłem II, ale może nie wszystkim wiadomo, że zanim nasz papież przestał nosić pieluchy, w pewnych kręgach był już człowiek, którego w ten sposób tytułowano. Dziś obchodzimy - a przynajmniej robi to Kościół Katolicki Mariawitów - rocznicę jego męczeńskiej śmierci w obozie Dachau w 1942 roku. Kariera Jana Michała Kowalskiego zapowiadała się na zwyczajną karierę kościelną w Kongresówce. Urodzony w chłopskiej rodzinie w Latowiczu koło Mińska Mazowieckiego poszedł 'na księdza' do warszawskiego seminarium i został wyświęcony w 1897 roku. Już w początku XX w., podczas wikariatu przy warszawskim kościele Kapucynów zainteresował się mariawityzmem, będącym z początku mistycznym ruchem wewnątrz franciszkanizmu (o jego genezie pisaliśmy w grudniu 2013 roku przy okazji rocznicy klątwy papieskiej). Wśród mariawitów Jan Maria Michał Kowalski (wszyscy księża mariawiccy mają 'Maria' dodane do imienia) zyskał sobie duży szacunek, współpracując blisko z Mateczką Kozłowską, spisując jej objawienia i porządkując doktrynę Kościoła Katolickiego Mariawitów i zostając jego arcybiskupem. Brał udział również w projektowaniu katedry mariawickiej w Płocku. Włączył on mariawitów w prace Unii Utrechckiej i odbywał podróże misyjne m.in. po Bałkanach. Przetłumaczył też Wulgatę na polski. Te działania spowodowały, że wielu widziało w Kowalskim "słowiańskiego papieża". Po śmierci Marii Franciszki Kozłowskiej w 1923 został głównym przełożonym kościoła i, delikatnie mówiąc, w swych działaniach zaczął odbiegać od katolickiej ortodoksji. Głównymi zmianami, które abp. Kowalski wprowadził do doktryny było kapłaństwo powszechne (ludowe) - każdy wierny może odprawić Mszę Św. - i wyświecanie kobiet (jedną z pierwszych

25 maja 1894 roku urodził się w Przemyślu Feliks Szczęsny Kwarta, plastyk i żołnierz, najlepiej znany jako twórca obecnie używanego herbu Warszawy. Studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, należał do Związku Strzeleckiego. W 1914 r. jako starszy sierżant został wcielony do 6 kompanii II batalionu 5 Pułku Piechoty I Brygady Legionów, choć ze względu na stan zdrowia nie służył długo. W latach 1930–1931 stworzył „Tekę graficzną Zagłębia Dąbrowskiego”, serię litografii przedstawiających zamki i zabytki, która została opublikowana w 1931 nakładem Towarzystwa Naukowego Zagłębia Dąbrowskiego w Sosnowcu. Od 1933 mieszkał w Warszawie, gdzie od 1937 pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Oddziału Warszawskiego ZPAP. Gdy po kilkuletnich staraniach i licznych konkursach wyłoniono w końcu oficjalny wizerunek herbu Warszawy, zwycięskim projektem była propozycja właśnie Kwarty. Nie obyło się bez kontrowersji. Zarzucano mu niezgodność z regułami heraldyki i rozdźwięk między modernistyczną estetyką godła i barokową koroną. Były również uwagi do urody samej syrenki, wg niektórych podobnej do aktorki Leny Żelichowskiej (czemu sam artysta zaprzeczał). Herb Kwarty obowiązywał od 31 stycznia 1938 do roku 1967, kiedy to zmieniono wizerunek na bardziej schematyczny i odpowiadający "duchowi czasu". W 1990 roku przedwojenny wzór, po nieznacznym odświeżeniu, przywrócono. We wrześniu 1939 Feliks Kwarta brał udział w obronie Warszawy, następnie był żołnierzem Kedywu Komendy Głównej Armii Krajowej. Podczas powstania warszawskiego pod pseudonimem „Felek” był żołnierzem zgrupowania "Bartkiewicz", gdzie w sztabie pełnił funkcję oficera do zleceń. Po upadku powstania został jeńcem wojennym, trafił do obozu Bergen-Belsen. Po wojnie zamieszkał w Wielkiej Brytanii, gdzie tworzył głównie portrety. Zmarł 29 września 1980 w Londynie, jednak na własną

Warszawa miała wielu architektów, tych znanych i trochę mniej. Dzisiaj przypominamy właśnie osobę, o której chyba nawet miłośnicy miasta już nie pamiętają. Składa się na to zapewne fakt, iż II wojna światowa wymazała z pejzażu miejskiego większość jego prac. 24 kwietnia 1879 r. zmarł w Warszawie Piotr Frydrych, architekt. Urodził się w 1806 r. na Podlasiu. Studiował architekturę na Uniwersytecie Warszawskim, zaś praktykował u samego Antoniego Corazziego przy budowie Teatru Wielkiego, później zaś u Fryderyka Adolfa Schütza. W Warszawie zrealizował kilka projektów, m.in. zespół rzeźni miejskich na Solcu, po których do dnia dzisiejszego zachowały się budynki administracyjne, w których mieści się Muzeum Azji i Pacyfiku. Bardziej prestiżowym przedsięwzięciem był z kolei budynek Holetu "Wiedeńskiego" pod adresem Marszałkowska 102. Posiadał on charakterystyczną mansardową wieżę od rogu ulicy Widok. Styl Hotelu nawiązywał do stojącego po drugiej stronie Marszałkowskiej dworca Kolei Warszawsko- Wiedeńskiej. Dzisiaj w tym miejscu znajduje się niezbyt okazały placyk ze szklanymi gablotami przed Rotundą . Zdjęcie hotelu "Wiedeńskiego" oczywiście z warszawa1939.pl.

Powracający do lewobrzeżnej Warszawy po wojnie zamiast Warszawy znajdowali w niej kupę gruzów i wąwozy, będące niegdyś ulicami. Zwłaszcza w Śródmieściu mało który budynek zachował się w całości, a choćby i w stanie pozwalającym na jego użytkowanie. W południowej pierzei Alej Jerozolimskich od Marszałkowskiej do Nowego Światu nie zachowało się niemal nic. Niemal, bo trudno było nie zauważyć majestatycznego gmachu Banku Gospodarstwa Krajowego. Budynek przetrwał powstanie i okres niszczenia Warszawy i już na wiosnę 1945 został oddany do użytku. A jego budowę rozpoczęto dokładnie 87 lat temu, 21 maja 1928 roku. Budynek był prestiżowy, bo miał służyć Bankowi Gospodarstwa Krajowego, będącemu de facto państwowym bankiem interwencyjnym, mającym finansować za państwowe pieniądze państwowe inwestycje. Budynek zaprojektował Rudolf Świerczyński, architekt będący w absolutnej polskiej czołówce, wygrywający również konkursy zagraniczne, czołowy przedstawiciel polskiego funkcjonalizmu. Ornamentykę gmachu wykonał rzeźbiarz Jan Szczepkowski. Budynek wykończono krajowym materiałem, pienińskim andezytem. Był to mały problem przy renowacji gmachu w latach 2010-11, bo tego kamienia obecnie się nie wydobywa, dlatego ubytki zastąpiono kamieniem z Finlandii. A czyszczenie budynku nie było jedyną jego zmianą na przestrzeni lat. Po zniszczeniu zabudowy ulicy Mysiej zdecydowano się jej nie odtwarzać, tylko rozbudować budynek od strony tej ulicy. Rozbudowa, pod kierownictwem H. Rutkowskiego, zakończyła się w 1956 roku i można ją uznać za udaną. A projekt gmachu zakładał jeszcze wybudowanie w miejscu obecnego Wolfa Bracka wielokondygnacyjnej wieży (na zdjęciu za skyscrapercity.com).

Dziś przypadają dwie rocznice: urodzin Marii Konopnickiej i odsłonięcia jej pomnika w Warszawie. Pomnik ten, urody dość wątpliwej (Maria prezentuje się na niej jak zwalista matrona, którą bądź co bądź nie była), powstał z inicjatywy gazety dla dzieci "Płomyczek" i Towarzystwa jej imienia. Pomnik zaprojektował Stanisław Kulon, który na swoim koncie ma również inną warszawską realizację - pomnik Chwała Saperom. Maria Konopnicka urodziła się w Suwałkach. Mieszkała tam tylko siedem pierwszych lat. Później rodzina przeprowadziła się do Kalisza. Na dalszym etapie życia, wielokrotnie zmieniała miejsce zamieszkania. Na kilkanaście lat trafiła również do Warszawy. Konopnicka, z domu Wasiłowska, zanim postanowiła zająć się pisarstwem zawodowo, poślubiła Jarosława Konopnickiego. Ślub ten był jednak ślubem bardziej z rozsądku, niż z miłości, choć nie przeszkodziło jej to urodzić ośmiorga dzieci (dwoje z nich zmarło zaraz po urodzeniu). Po czternastu latach małżeństwa, Maria postanowiła rozstać się z mężem i swoim pisarstwem utrzymać siebie i dzieci. Z tego właśnie powodu powstało tak dużo opowieści dla dzieci - zamawiające je wydawnictwa były jedynymi, które płaciły na czas. W 1889 roku, Konopnicka poznała Marię Dulębiankę, feministkę i aktywistkę. Część badaczy jej biografii uważa, że przez ostatnie lata życia, które spędziły razem pracując w dworku w Żarnowcu (darze od narodu dla Konopnickiej), artystki pozostawały w związku partnerskim. Konopnicka zmarła na zapalenie płuc w październiku 1910 w czasie pobytu w sanatorium we Lwowie. Została pochowana na lwowskim cmentarzu Łyczakowskim. Zdjęcie warszawskiego pomnika z warszawa.wikia.com.

20 maja Kościół rzymski wspomina św. Bernardyna ze Sieny, reformatora zakonu franciszkańskiego. Włoski ów święty nie cieszy się w Warszawie jakimś szczególnym kultem, jest jednak powód, dla którego znalazł się w naszym kalendarium. Żył w latach 1380-1444. Szybko zasłynął jako wybitny kaznodzieja, obdarzony nieprzeciętnym talentem oratorskim. Porywał tłumy tak wymową, jak i osobistym przykładem. Dziełem jego życia była jednak reforma zakonu Braci Mniejszych. Zakładał liczne konwenty w duchu zaostrzonej, ściśle przestrzeganej reguły franciszkańskiej. Powstała tak nowa gałąź zakonu, Ordo Fratrum Minorum Regularis Observantiae - zakon Braci Mniejszych regularnej obserwancji, zwana zwykle franciszkanami obserwantami. Takiż konwent powstał w Krakowie w 1453 roku. Założył go uczeń Bernardyna, Jan Kapistran i nadał mu za patrona swego właśnie kanonizowanego mistrza. Krakusi chcąc odróżnić nowych zakonników od zasiedziałych już w mieście "starych" franciszkanów, nadali im potoczą nazwę "bernardynów" - od wezwania ich kościoła. W Polsce przyjęła się tak nazwa, jak i sam zakon. Do Warszawy przybyli już w 1454 roku, a więc zaledwie rok później niż do Krakowa. Fundację poczyniła księżna Anna, wdowa po Bolesławie III, a zakonników przysłał sam Jan Kapistran. Konwent powstał tuz obok książęcego zamku i otrzymał wezwanie - od imienia dobrodziejki - świętej Anny. Drugą warszawską (przynajmniej z dzisiejszej perspektywy) siedzibą bernardynów została Praga. Próbowano ich tam osadzić już w 1598 roku, ponownie w 1610, aż udało się w 1617. Wkrótce drewniany kościółek i klasztorek został zastąpiony przez monumentalny, protobarokowy kompleks klasztorny z zachowaną do dziś kaplicą Loretańską fundacji samego króla Władysława IV. W końcu bernardyni pojawili się na (w?) Czerniakowie, gdzie niewielki, acz wspaniały barokowy

19 maja 1905 roku, nieco przed południem, elegancko ubrany mężczyzna z pudełkiem luksusowych czekoladek pod pachą wszedł do cukierni Vincentiego przy ul. Miodowej. Przy ladzie zamówił kawę i ciastko, po czym usiał na werandzie lokalu. Odnotował, że na ulicy zaroiło się od policjantów po cywilnemu. Zaniepokoił się nieco, kilka razy nerwowo wyjrzał na ulicę. Parę chwil później do stolika podeszło dwóch tajniaków i zażądało, by mężczyzna udał się z nimi. Ten spokojnie wstał, po czym zrzucił leżącą na stoliku bombonierkę na podłogę. Rozległ się ogłuszający huk, posypało się szkło, wokół padli zabici i ranni. Miodową przemknął powóz, ciągnięty przez spłoszone konie, a nim kulił się przerażony generał-gubernator warszawski Konstantin Maksymowicz. Jest 11:55. Tadeusz Dzierzbicki był wykonawcą zamachu na Maksymowicza. Plan zakładał wrzucenie bomby z zapalnikiem uderzeniowym do powozu, gdy generał udawał się na nabożeństwo do cerkwi przy Długiej. Ochrana miała jednak w szeregach spiskowców agenta, bojowca Dawida Ajzenlista "Dawidka", który informował ją o każdym posunięciu. Nieświadomi tego zamachowcy, tak Dzierzbicki jak i dowodzący obstawą Bronisław Żukowski "Harakiri", nie mieli szans powodzenia. Wprawdzie policja nie miała rysopisu wykonawcy, jednak podejrzanie się zachowującego dżentelmena wskazał tajniakom współpracujący z nimi ksiądz, znajdujący się akurat w kawiarni. Dzierzbicki, który do udziału w zamachu miał osobiste motywacje, postanowił nie dać się wziąć żywcem i uruchomił czuły zapalnik bomby. W zamachu zginęły, prócz samego zamachowca, trzy osoby, a kilkanaście zostało rannych. Kawiarnia została zniszczona. Generał Maksymowicz nie ucierpiał wprawdzie, jednak przerażony uciekł z Warszawy i zaszył się w twierdzy w Zegrzu. Wkrótce został odwołany ze stanowiska. Tadeusz Dzierzbicki urodził się

Wydarzenie, o którym dziś piszemy może wydać się z pozoru błahe. 18 maja 1978 roku na Bielanach, w obecności prymasa Stefana Wyszyńskiego, wmurowano i poświęcono kamień węgielny w nowobudowanym kościele pw. św. Zygmunta. Kamień został wycięty z jednego z pilastrów Bazyliki św. Piorta w Rzymie i można podziwiać po lewej stronie głównego wejścia do kościoła. Ceremonia była możliwa dzięki staraniom ówczesnego proboszcza ks. Ryszarda Grygielki. Warto przy okazji tego wydarzenia dodać, że historia budowy nowego kościoła dla parafii św. Zygmunta to 30 lat starań i walki z administracją państwową. Bielany wyszły z II wojny światowej obronną ręką, bez większych zniszczeń. Szybko też po wojnie przystąpiono do budowy kolejnych nowych budynków mieszkalnych. Kolejnym impulsem dla rozwoju tej części Warszawy była lokalizacja na Młocinach Huty Warszawa. Po erygowaniu parafii w 1951 r. wiernym służył za kościół drewniany barak, postawiony przez Luftwaffe w trakcie okupacji. Nie był on ani ładny, ani funkcjonalny. Miał zaledwie 3 metry wysokości, a brak innych kościołów w pobliżu sprawiał, że w niedzielę odprawiano aż 14 mszy, zaś duża część wiernych musiała stać poza kościołem. Przez lata kolejni proboszczowie starali się o udzielenie zgody na wybudowanie nowej świątyni. Władze nie zgodziły na proponowane przez duchownych lokalizacje przy ul. Żeromskiego (vis-à-vis aktualnego ratusza Bielan) oraz skrzyżowania ul. Kasprowicza i Al. Zjednoczenia. Ostatecznie na kościół została przeznaczona działka położona na uboczu głównych arterii Bielan, przy pl. Konfederacji. Lata mijały, a administracja państwowa nie chciała udzielić ostatecznej zgody na budowę, mnożąc problemy formalne. Ponieważ oficjalna droga nie przynosiła skutku ks. Ryszard Grygielko uciekł się do

Jeśli zastanawiają się Państwo, jaki fragment dawnej Warszawy prezentuje powyższa rycina i nie znajdują satysfakcjonującej odpowiedzi, to prosimy się nie martwić. To nie Warszawa, a przynajmniej nie do końca. 15 maja 1776 roku otwarto w dawnych ogrodach Czapskich, wówczas już należących do Marii Anny Brühlowej, miejsce rozrywki dla zamożnych warszawiaków. W ogrodzie stanęły cztery pawilony, symbolizujące cztery pory roku, w których serwowano posiłki i przygrywała orkiestra. Cały ogród był obficie iluminowany, a codziennie urządzano pokazy fajerwerków. Założycielami przedsięwzięcia byli dwaj dżentelmeni: bankier Fryderyk Kabryt, który wniósł kapitał oraz Franciszek Ryx, kamerdyner królewski i ekspert w organizowaniu wszelakich rozrywek. Panowie nazwali swój ogród, zgodnie z obowiązującą w całej Europie modą, "Vauxhall", od słynnych i wyrafinowanych londyńskich "Vauxhall Gardens". Jak już wspomnieliśmy, ogród był przeznaczony dla warstw wyższych. Wstęp do niego kosztował 4 złp, a z prawem korzystania z pawilonów - 8 złp. Była to znaczna kwota, nawet jednak, gdyby ktoś spoza towarzystwa ją uzbierał, to poinformowano by go, że "dostęp dla pospólstwa i osób w liberii zabroniony". Ogród swój charakter utracił ostatecznie w latach 70. XIX wieku, kiedy to ówcześni właściciele, Przeździeccy, rozparcelowali ogród, wyburzyli zamykającą go od Nowego Światu kamienicę, a główna aleja stała się ulicą. Nazwano ją oczywiście Foksal, od spolszczonej nazwy ogrodu. Ulica zmieniała nazwę kilkukrotnie. W latach 1934-39 była ulicą Pierackiego, zaś w latach 1946-50 - Jugosławiańskiej Brygady Pracy. W 1950 Jugosławia była już be, więc przywrócono historyczną nazwę. A na ilustracji - Vauxhall Gardens na rycinie Samuela Vale'a z 1751, za british-history.ac.uk.

Dziś mija 60 lat od podpisania umowy międzynarodowej, która rozsławiła Warszawę na cały świat. 14 maja 1955 r. zgromadzeni w Sali Kolumnowej Pałacu Rady Ministrów przedstawiciele ZSRR, NRD, Czechosłowacji, Rumunii, Bułgarii, Albanii i Polski podpisali Układ o Przyjaźni, Współpracy i Pomocy Wzajemnej, powszechnie znanym jako Układ Warszawski. Podpisanie tego sojuszu było odpowiedzią Związku Radzieckiego, który był jego głównym inicjatorem, wobec przyjęcia do struktur NATO Zachodnich Niemczech. Chociaż flaga ZSRR nie zajmowała centralnego miejsca w herbie Układu, to jednak kluczową rolę odgrywali towarzysze radzieccy. Na czele wojsk Układu stał zawsze marszałek radziecki, a pierwszy pełnił tę funkcję Iwan Koniew. Celem koordynacji i bieżącego funkcjonowania sił zbrojnych powołano szereg Komitetów i innych ciał doradczych. Główną siedzibą Układu, co nie budzi raczej zdziwienia, została Moskwa. Układ Warszawski został zawarty na 30 lat, a przetrwał do 1991 r. kiedy to w Budapeszcie został oficjalnie rozwiązany. Wcześniej w 1968 r. struktury sojuszu opuściła Albania, która wybrała inną drogę dojścia do komunizmu. Podpisanie Układu Warszawskiego przez premiera Józefa Cyrankiewicza, źródło: naukawpolsce.pap.pl

Jeśli zastanawiają się Państwo, jaki fragment dawnej Warszawy prezentuje powyższa rycina i nie znajdują satysfakcjonującej odpowiedzi, to prosimy się nie martwić. To nie Warszawa, a przynajmniej nie do końca. 15 maja 1776 roku otwarto w dawnych ogrodach Czapskich, wówczas już należących do Marii Anny Brühlowej, miejsce rozrywki dla zamożnych warszawiaków. W ogrodzie stanęły cztery pawilony, symbolizujące cztery pory roku, w których serwowano posiłki i przygrywała orkiestra. Cały ogród był obficie iluminowany, a codziennie urządzano pokazy fajerwerków. Założycielami przedsięwzięcia byli dwaj dżentelmeni: bankier Fryderyk Kabryt, który wniósł kapitał oraz Franciszek Ryx, kamerdyner królewski i ekspert w organizowaniu wszelakich rozrywek. Panowie nazwali swój ogród, zgodnie z obowiązującą w całej Europie modą, "Vauxhall", od słynnych i wyrafinowanych londyńskich "Vauxhall Gardens". Jak już wspomnieliśmy, ogród był przeznaczony dla warstw wyższych. Wstęp do niego kosztował 4 złp, a z prawem korzystania z pawilonów - 8 złp. Była to znaczna kwota, nawet jednak, gdyby ktoś spoza towarzystwa ją uzbierał, to poinformowano by go, że "dostęp dla pospólstwa i osób w liberii zabroniony". Ogród swój charakter utracił ostatecznie w latach 70. XIX wieku, kiedy to ówcześni właściciele, Przeździeccy, rozparcelowali ogród, wyburzyli zamykającą go od Nowego Światu kamienicę, a główna aleja stała się ulicą. Nazwano ją oczywiście Foksal, od spolszczonej nazwy ogrodu. Ulica zmieniała nazwę kilkukrotnie. W latach 1934-39 była ulicą Pierackiego, zaś w latach 1946-50 - Jugosławiańskiej Brygady Pracy. W 1950 Jugosławia była już be, więc przywrócono historyczną nazwę. A na ilustracji - Vauxhall Gardens na rycinie Samuela Vale'a z 1751, za british-history.ac.uk.

"Siekiera, motyka, bimbru szklanka,/W nocy nalot, w dzień łapanka" Ta zaczyna się jedna z najpopularniejszych piosenek jakie powstały w Warszawie w dobie okupacji. Skupimy się dziś na drugim wersie. O ile słowo łapanka jest całkiem jasne i odnosi się do organizowanych przez Niemców akcji wyłapywania przypadkowych ludzi na ulicy, to słowo nalot nie dotyczy działań hitlerowskiego aparatu przymusu. Odnosi się on do radzieckich nalotów bombowych, o których mało kto pamięta. W nocy z 12 na 13 maja 1943 r. lotnictwo sowieckie przeprowadziło największy nalot bombowy na Warszawę. Atak przeprowadziły 108. i 421. pułki lotnictwa bombowego dalekiego zasięgu, wyposażone w amerykańskie bombowce B-25 „Mitchell”, które Związek Sowiecki otrzymał w ramach amerykańskiego programu wsparcia Lend-Lease. Nalot rozpoczął się o godz. 23:30 od zrzucenia flar oświetlających na spadochronach i trwał do godz. 1:30. Z zaplanowanych trzech rzutów odbyły się jedynie dwa ze względu na pojawienie się niemieckich myśliwców. W sumie sowieckie lotnictwo spuściło na miasto ok. 100 ton bomb. Oficjalnym celem akcji było lotnisko na Okęciu oraz węzeł kolejowy. Niestety nalot zatrzymał ruch pociągów przez Warszawę zaledwie na 1 dzień, a i lotnisko nie zostało zbyt mocno uszkodzone. Duża część bomb spadła za to w gęsto zamieszkanie części miasta jak pl. Zbawiciela, ul. Marszałkowska, okolice Hali na Koszykach oraz rejon ul. Grójeckiej. Jak wspominają świadkowie tamtych wydarzeń, kiedy po północy bomba trafiła w dom przy ul. Grójeckiej 17 z całej kamienicy przeżyła zaledwie jedna rodzina. Tragedii dopełnił fakt, iż na podwórzu były składowane kwasy, które w leju po bombie stworzyły sadzawkę z wodą królewską. Możemy się domyślać, że

Mało kto wie, że 198 lat temu w Warszawie ruszyła pierwsza Giełda Papierów Wartościowych. 12 kwietnia 1817 roku, a zatem miesiąc przed pierwszą sesją, Namiestnik Królestwa Polskiego wydał „Postanowienie Księcia Namiestnika Królewskiego o zaprowadzeniu giełdy w Warszawie”. Giełda Kupiecka, bo tak nazwano nową instytucję, miała z początku problemy nawet z własną siedzibą. Pierwsze jej sesje miały miejsce w Pałacu Saskim, po czym tułała się po Marywilu, Ratuszu, gmachu Banku Polskiego przy Elektoralnej, kilku innych gmachach banków, a nawet w szkołach. Na naszej pierwszej giełdzie nie handlowano akcjami, a jedynie wekslami i walutami. Transakcje zawierano za pośrednictwem maklerów, zwanych wtedy z obca "meklerami" (od niderlandzkiego makelaar -'pośrednik'). Maklerów było

You don't have permission to register