opis

skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Image Alt

Kartka z kalendarza

16 listopada 1611 r. na placu przed kościołem św. Anny w Warszawie miał miejsce hołd lenny elektora brandenburskiego Jana Zygmunta Hohenzollerna. W trakcie tej ceremonii elektor uklęknął przed królem Zygmuntem III Wazą, który zasiadał na tronie i ucałował jego rękę. Król wręczył lennikowi chorągiew z białym orłem. Zarówno król, jak i elektor związani zostali przysięgą wierności. Warto jednocześnie przypomnieć, że Jan Zygmunt nie był w momencie składania hołdu księciem Prus. Był nim cały czas Albrecht Fryderyk Hohenzollern, który od 1572 r. cierpiał na chorobę psychiczną. Był on izolowany od świata, zaś władzę w jego imieniu jako regenci sprawowali jego krewniacy, którzy składali polskim królom hołdy. Ponieważ dwóch synów Albrechta Fryderyka zmarło w niemowlęctwie, po jego śmierci ziemie powinien objąć suweren, czyli król polski. Taka sytuacja miała miejsce m.in. z Mazowszem, po wymarciu tutejszej dynastii w linii męskiej. Jednak wraz z omawianym przez nas hołdem na mocy porozumień po śmierci Albrechta Fryderyka Prusy miały się stać dziedziczną ziemią Jana Zygmunta, z obowiązkiem lennym wobec króla polskiego. Był to element układu jaki panowie zawarli po to, aby elektor pomógł Zygmuntowi III w wojnie z Rosją. Kolejne hołdy królom polskim składali później syn Jana Zygmunta, Jerzy Wilhelm Hohenzollern, w 1621 roku i wnuk Fryderyk Wilhelm w roku 1641. Był to też ostatni hołd książąt pruskich składany przed władcą Polski, ponieważ w roku 1657 Prusy Książęce uniezależniły się od Rzeczpospolitej, a w 1701 roku wspólnie z Brandenburgią utworzyły Królestwo Prus. Na ilustracji Jan Zygmunt, za Theatrum Europaeum 1662, źródło: Wikipedia

Królów Polska miała wielu, niektórych lepszych, innych gorszych, ale tylko nieliczni mogli zapisać w swoich życiorysach atak na ich życie. Okazuje się też, że Warszawa dla swoich władców nie zawsze była bardzo łaskawa, szczególnie jeśli pamiętamy, że mówi się, że ostatni książęta z mazowieckiej linii Piastów zostali otruci, a ich nagła śmierć przyspieszyła przyłączenie miasta do Korony. Nieco ponad sto lat po tych wydarzeniach, Warszawą wstrząsnęła inna zbrodnia. Tym razem jednak nieudana. 15 listopada 1620 roku, w drodze na mszę do katedry, zaatakowany został król Zygmunt III Waza. Rękę na władcę Korony ośmielił się podnieść Michał Piekarski, szlachcic, o którym mówiło się, że zawsze był dziwakiem, melancholikiem i furiatem (tego dowiadujemy się z historycznego źródła – ulotnych druków opublikowanych niedługo po listopadowych zdarzeniach). Piekarski zadał królowi dwa obrażenia, jedno w plecy, drugie w policzek, kolejne zaś zostały udaremnione przez królewską eskortę. Szczęśliwie, obrażenia okazały się niegroźne. Król szybko wrócił do zdrowia, za to Piekarski został pojmany, przyznał się do winy. Został stracony 26 listopada pod murami Starej Warszawy. Jednak niedoszły królobójca nie został przez historię zapomniany. W czasie pomiędzy występkiem a wymierzeniem ostatecznej kary wsławił się na tyle, że stał się bohaterem powiedzenia. Dzięki niemu, jeśli ktoś bredzi trzy po trzy, mówi od rzeczy, możemy powiedzieć, że plecie jak Piekarski na mękach. Ilustracja przedstawiająca wydarzenia pochodzi ze strony wilanow-palac.pl

Przeglądając gazety z połowy listopada 1926 roku nie można oprzeć się wrażeniu, że w owych dniach Warszawa żyła jednym: długo oczekiwanym odsłonięciem pomnika Fryderyka Chopina, monumentu, którego projekt powstał już w 1909 roku, ale na powstanie musiał czekać kilkanaście lat. Odsłonięto go w końcu dziewięćdziesiąt lat temu, 14 listopada. Nie będziemy tu wspominać o skomplikowanych dziejach powstawania pomnika; skupmy się na samym wydarzeniu. Dzień rozpoczął się uroczystym nabożeństwem w kościele Św. Krzyża. Następnie w Resursie Obywatelskiej odbyło się uroczyste śniadanie dla zaproszonych gości. Później wydarzenia przeniosły się do Łazienek. "Kurier Warszawski" opisywał to tak: "Sznur wszelkiego rodzaju pojazdów, ciągnących ku pomnikowi, był tak olbrzymi, iż już od placu Trzech Krzyży trzeba się było posuwać bardzo powoli. Chodnikami dążyła publiczność piesza. Tramwaje w kierunku do Mokotowa były fantastycznie wypełnione. Bez obawy o przesadę można twierdzić, iż w al. Ujazdowskich, w pobliżu pomnika, zebrało się około 50 tysięcy osób. Blizko 10 tysięcy wpuszczono na obszerny teren dokoła pomnika za zaproszeniami. Mimo olbrzymiego napływu publiczności porządek był wzorowy. Wszystko odbywało się sprawnie, z ładem i bez zamętu. Całość tworzyła wspaniały obraz. Plac dokoła pomnika, wykrojony z części Łazienek, na miejscu b. ogrodu formowego, w pobliżu Belwederu, przybrano bardzo estetycznie. Plac podzielono na trzy wielkie pasy, odpowiednio do kategorji osób zaproszonych. Pas środkowy, tuż przy pomniku, przeznaczono dla przedstawicieli włada państwowych, duchowieństwa, wyższych wojskowych, dyplomacji, gości zagranicznych, sejmu, senatu, komitetu budowy i prasy. Na całym terenie, do niedawna jeszcze pełnym pozostałości po budowie, potworzono chodniki, wysypane piaskiem i nizkie opłotki z gałązek świerkowych. W okolu wzniesiono maszty z tarczami złotemi, na których

Ponieważ jutro obchodzimy Święto Niepodległości, dzisiejsza „Kartka z Kalendarza” będzie powiązana z tym dniem. Przypomnimy wydarzenie relatywnie młode, lecz głośne i wzbudzające wiele kontrowersji. Równo 10 lat temu, u zbiegu Al. Szucha z Al. Ujazdowskimi, na Placu na Rozdrożu odsłonięto pomnik Romana Dmowskiego. Monument ma pięć metrów wysokości i jest dziełem trzech artystów: Wojciecha Mendzelewskiego, Marii Marek-Prus i Piotra Prusa. Przedstawia przywódcę polskiego ruchu narodowego stojącego z kapeluszem oraz zwojem papieru – traktatem wersalskim. Na cokole widnieje cytat z dzieła Romana Dmowskiego „Myśl nowoczesnego Polaka” z 1903 r.: „Jestem Polakiem więc mam obowiązki polskie

Dzisiaj prezentujemy Państwu herb wielki Miasta Stołecznego Warszawy, czyli najbardziej uroczystą formę warszawskiego herbu. Przyglądając się dokładniej temu symbolowi miasta uważny obserwator dostrzeże, że u dołu tarczy herbowej umieszczone jest najwyższe polskie odznaczenie wojskowe: Order Wojenny Virtuti Militari (czyli, tłumacząc z łaciny na polski, po prostu "męstwu wojennemu") w stopniu najniższym, czyli krzyża srebrnego. Przyczynę tego, skąd wzięło się tam to odznaczenie, chyba najlepiej wyjaśni zacytowanie wprost rozkazu naczelnego wodza, gen. Władysława Sikorskiego , wydanego 77 lat temu (czyli 9 listopada 1939) w Paryżu: "W uznaniu bohaterskiego, wytrwałego męstwa dowiedzionego przez ludność stołecznego miasta Warszawy w obronie przeciw najazdowi niemieckiemu, w zgodzie z uchwałą Rady Ministrów R. P. z dnia 9 X 1939 r. (…) nadaję Krzyż Srebrny Orderu Wojennego „Virtuti Militari” V klasy miastu stołecznemu Warszawie." Od tamtej pory Warszawa dołączyła do grona miast mogących szczycić się mianem posiadacza tego odznaczenia – dwa pozostałe miast odznaczone Virtuti Militari to Lwów (za walki podczas konfliktu polsko-ukraińskiego i wojny polsko-bolszewickiej) i francuskie Verdun (za rolę w walkach na froncie zachodnim pierwszej wojny światowej). Wraz z odznaczeniem miastu nadano łacińską dewizę "Semper invicta" – "Zawsze niezwyciężona". Od 2004 roku orderem udekorowany jest wspomniany warszawski herb wielki, używany przy okazjach szczególnie uroczystych. Poza herbem odniesienie do tego odznaczenia można znaleźć jeszcze w jednym miejscu – na płycie pamiątkowej znajdującej się nieopodal najsłynniejszej z warszawskich syrenek. Ilustracja: Wikipedia Commons

Dnia 8 listopada 1864 car Aleksander II wydał dekret o reformie życia klasztornego na terenie Królestwa Polskiego, zwany popularnie ukazem kasacyjnym. Mimo że nie była to pierwsza kasata klasztorów na omawianym terenie, to właśnie ona okazała się najtrwalszą i najbardziej zmieniającą "kościelne" oblicze Warszawy. Ukaz, jak wspomniano na początku, teoretycznie miał na celu jedynie reorganizację życia zakonnego. Szczegółowe przepisy jednak sprawiły iż był on w istocie początkiem końca większości zgromadzeń. Rosjanie doszli bowiem do wniosku, że dopóki na terenach polskich istnieć będą zgromadzenia zakonne, czyniące katolicyzm silniejszym, to wybuchać będą powstania a ziem tych nie uda się nigdy zrusyfikować. Ukaz zakładał zatem zmianę statusu klasztorów. Klasztor, któremu udowodniono, że pomagał powstańcom styczniowym, był z miejsca zamykany, a zakonnicy przesiedlani do innego zgromadzenia (lub dawano im wolną rękę co do tego gdzie chcą się udać). Klasztor, który posiadał mniej niż 8 zakonników czekał ten sam los. Inne klasztory zostały podzielone na etatowe, czyli takie, które mogły istnieć bez przeszkód (choć i te były obwarowane limitem maksymalnie 14 braci/sióstr) oraz ponadetatowe, które co prawda istnieć mogły ale nie mogły prowadzić nowicjatu, czyli, mówiąc po naszemu, rekrutowac do korporacji nowych pracowników. Nietrudno zgadnąć, że i te były skazane na zamknięcie w momencie gdy liczba braci spadnie w nich poniżej 8. Dodatkowo ukaz zakładał zwierzchność biskupa miejsca nad klasztorami, co było niezgodne z regułami, zgodnie z którymi zakony były od biskupów niezależne. Majątek klasztorny był przejmowany przez Kościół lub nacjonalizowany. Ukaz, choć niezgodny z zawartym między Cesarstwem Rosyjskim a Watykanem konkordatem, został wprowadzony w życie już pod

7 listopada 1914 roku otwarto jeden z emblematycznych gmachów wielkomiejskiej Warszawy: Dom Towarowy Braci Jabłkowskich. Początki firmy sięgają lat '80 XIX wieku, kiedy to potomkowie zubożałej podkaliskiej szlachty sprowadzili się do Warszawy z kilkoma rublami w kieszeni. Pani Adela Jabłkowska otworzyła niewielki sklepik z towarami kolonialnymi i pasmanterią przy ul. Widok. Sklep rozrastał się, zmieniał lokalizację, aż rodzina zdecydowała się na budowę własnego, okazałego domu handlowego. Projekt zamówiono u wziętego duetu architektów, Franciszka Lilpopa i Karola Jankowskiego. Kamień węgielny położono 4 września 1913 roku. Obiekt był gotowy do otwarcia czternaście miesięcy później. Gmach reprezentuje wczesny, klasycyzujący modernizm. Słynne witraże Edmunda Bartłomiejczyka utrzymane są jednak w estetyce secesji. Nowoczesną, żelbetową konstrucję wykonała firma Martens i Daab. Budynek miał cztery windy: dwie dla klientów i dwie towarowe. Parter zajmowała galanteria, bielizna i pasmanteria, pierwsze piętro materiały i wykroje, a drugie - suknie i futra. Na trzecim sprzedawano meble, mieściła się tam też kawiarnia. Klientom udostępniono też ostatnią kondygnację, z ogrodem letnim, teatrzykiem dla dzieci i kolejną kawiarnią. Na piętrach czwartym i piątym mieściły się biura i magazyny. Mimo trwającej wojny światowej sklep funkcjonował dobrze i wyróżniał się zaopatrzeniem, mimo kłopotów z dostawami. Firma zatrudniała w Warszawie aż 650 osób. Na tle epoki i konkurencji odznaczała się dobrymi warunkami pracy, "ludzkim" podejściem właścicieli do pracowników. Późniejsze losy firmy to temat na inną opowieść. Warto jednak podkreślić, że mimo wojen, kryzysów i przebudów gmach Domu Towarowego zachował wiele elementów oryginalnej substancji, w tym wiele detali. Dzięki temu pozostaje jednym z nielicznych zachowanych świadków Warszawy przełomu wieków. Na ilustracji ogłoszenie zamieszczone

Kilka tygodni temu pisaliśmy o wielkim i zapomnianym sukcesie polskiego oręża jakim była obrona Warszawy w lecie 1794 r. Chociaż wszystko wskazywało na znaczącą przewagę wojsk prusko-rosyjskich, to jednak dzięki świetnie zaplanowanym przez Tadeusza Kościuszkę umocnieniom, udało się obronić stolicę. Niestety 10 października do doszło do klęski polsko-litewskich wojsk pod Maciejowicami. Katastrofę militarną pogłębiło również wzięcie do niewoli Naczelnika. Bez Kościuszki morale polskiego wojska bardzo zmalało. Na czele powstania stanął Tomasz Wawrzecki. Względny polityczne przeważyły za podjęciem obrony warszawskiej Pragi (która jeszcze 4 lata wcześniej była osobnym miastem). Za tą decyzją optował m.in. Ignacy Potocki. Z kolej Jan Henryk Dąbrowski proponował porzucenie Warszawy i przeniesienie powstania do Wielkopolski. Ostatecznie zadanie przygotowania pola bitwy, w tym usypania umocnień powierzono gen. Józefowi Zajączkowi. Wojska rosyjskie pod dowództwem gen. Aleksandra Suworowa w sile ok. 23 tysięcy żołnierzy uderzyły o świcie 04 listopada. Wojsko polsko-litewskie było o połowę mniej liczne oraz posiadało 3-krotnie mniej armat. Walki były bardzo zacięte, o czym świadczą rosyjskie straty w trakcie szturmu tj. około 500 poległych i 2 tysiące rannych. Niestety gen. Zajączek nie miał tego talentu co Kościuszko i jego umocnienia były zbyt długie na ilość wojska. Około godziny 14 podjęto decyzję o ewakuowaniu pozostałych jednostek na lewy brzeg Wisły oraz spalono łyżwowy most Ponińskiego. Wydana przez Suworowa instrukcja przed atakiem jasno określała zasady postępowania po zdobyciu miasta. W punkcie siódmym czytamy: Nie wbiegaj do domów, nieprzyjaciela proszącego o łaskę oszczędzaj, nie zabijaj bezbronnych, nie walcz z babami, nie ruszaj małolatów. Rzeczywistość była jednak zupełnie inna i przeszła do historii jako

3 listopada 1845 roku urodził się Zygmunt Gloger, historyk, etnograf, krajoznawca, współzałożyciel i pierwszy prezes Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Gloger pochodził z rodziny ziemiańskiej z północnego Mazowsza. Uczył się w gimnazjum Leszczyńskiego, a następnie w Szkole Głównej, którą ukończył w 1867 roku. Studia kontynuował na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie poznał Wincentego Pola i Oskara Kolberga. W 1872 roku powrócił do rodzinnego majątku. Kontynuował cały czas rozpoczęte jeszcze na studiach terenowe badania etnograficzne ziem Polski i Litwy. Utrzymywał kontakty z etnografami, folklorystami i pisarzami. Lista nazwisk odwiedzających dwór w Jeżewie stanowiłaby znaczną część słownika biograficznego XIX-wiecznych Polaków. Najważniejszym chyba dziełem Glogera jest "Encyklopedia Staropolska" (1900-03); pamiętać również warto o "Pieśniach Ludu" (1892) czy "Księdze Rzeczy Polskich" (1896). Nie zdążył ukończyć monumentalnego "Budownictwa drzewnego i wyrobów z drzewa w dawnej Polsce", które do śmierci w 1910 roku doprowadził do litery L. Ostatnie lata życia Gloger spędził w Warszawie. Swoje obszerne zbiory przekazał Polskiemu Towarzystwu Krajoznawczemu i innym warszawskim placówkom badawczym. Pochowany został na Cmentarzu Powązkowskim w kwaterze 52.

Dziś kościół łaciński obchodzi wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych. Skoro o zmarłych mowa, nie sposób nie wspomnieć, że 16 lat temu w Anglii, w wieku 76 lat zmarła Margaret Susan Ryder, baronessa Ryder of Warsaw (i dodatkowo, po mężu, baronessa Cheshire), znana bardziej po prostu jako Sue Ryder. Swój tytuł szlachecki (osobisty, nie dziedziczny) zawdzięczała swojemu wkładowi w działalność charytatywną, zwłaszcza na rzecz osób poszkodowanych podczas drugiej wojny światowej. Podczas trwania tego konfliktu szesnastoletnia Susan Ryder wstąpiła do Formacji Pielęgniarek Pierwszej Pomocy. Później jej losy skrzyżowały się z Polską – w ramach służby w polskiej sekcji Kierownictwa Operacji Specjalnych (czyli jednostki zajmującej się dywersją) opiekowała się cichociemnymi przygotowującymi się do misji w okupowanej Polsce (woziła ich na szkolenia, pracowała jako szyfrantka oraz naprawiała sprzęt). Swoją służbę pełniła również w "terenie", a konkretnie w Tunezji i Włoszech. Po wojnie postanowiła zająć się przede wszystkim jej ofiarami – głównie byłymi więźniami obozów koncentracyjnych oraz weteranami, niosła jednak pomoc również więźniom, którzy w wyniku wojny znaleźli się w obcym kraju, bez możliwości powrotu do domu, pomocy prawnej ani wsparcia psychicznego. W 1953 r. założyła fundację – "Żywy pomnik" mającą na celu pomoc potrzebującym – przede wszystkim przez budowę dla nich specjalnych ośrodków, gdzie osoby poszkodowane przez ostatnią wojnę światową mogły znaleźć "bezpieczną przystań". Ośrodków tego typu powstało w 15 krajach łącznie ponad 80, z czego około 30 w Polsce, fundowanych przez fundację i przekazywanych następnie państwu (z czego obecnie działa 15, w tym 14 ufundowanych i wyposażonych przez Sue Ryder). Dodatkowo, organizowała wyjazdy wypoczynkowo - rehabilitacyjne

„Pracowałem całe życie z robotnikami. Im zawdzięczam, że praca moja nie poszła na marne, ku nim z ostatnią myślą się zwracam, żegnając się z nimi. Mam nadzieję niezłomną, że życie ich stanie się lżejsze, że będą silni i zdrowi moralnie, że urzeczywistnią wspólne ideały. Żegnam towarzyszy i przyjaciół, z którymi tyle współpracowałem wspólnie, i proszę ich o życzliwą pamięć dla tych wspólnych wysiłków. Wszystkich proszę o przebaczenie mych błędów i niepamiętanie cierpień, które im w życiu wyrządziłem. Myśl o śmierci dawno już jest dla mnie początkiem wyzwolenia.” Powyższe słowa pochodzą z ostatniego listy Ignacego Daszyńskiego, którego rocznicę śmierci dziś obchodzimy. To smutne wydarzenie miało miejsce w nocy 30/31 października 1936 r. w Domu Zdrowia w Bystrej Śląskiej. Pogrzeb miał miejsce kilka dni później 3 listopada w Krakowie. Na tą ceremonię w Warszawie były wydawane dla żałobników specjalne, darmowe bilety kolejowe. Ignacy Daszyński urodził się w słynnym Zbarażu (tym który miał być broniony przez kompanię z Ogniem i Mieczem) w średniozamożnej szlacheckiej rodzinie. Dzieciństwo spędził w galicyjskiej społeczności Polaków, Ukraińców, Żydów i Niemców. Jako nastolatek potrafił mówić w czterech językach. Jego patriotyczna postawa od lat szkolnych przysparzała jemu i jego rodzinie problemów. Za akcje patriotyczne był wydalany ze szkół, co zmuszało rodzinę do migracji. Ostatecznie w wieku 22 lat zdał maturę i dostał się na Uniwersytet Jagielloński na wydział przyrodniczy. Zaangażował się również bardzo czynnie w działalność polityczną Polskiej Partii Socjalistycznej. Kariera polityki zawiodła Daszyńskiego od stanowisk w radzie miejskiej Krakowa i Wiednia, aż do austro-węgierskiego parlamentu. Zyskał tam sławę jednego z najlepszych,

28 października 1696 roku w saskim Goslar szwedzka hrabina Maria Aurora von Königsmarck urodziła syna. Nowo narodzony w przyszłości z Warszawą zbytnio się nie wiązał i pewnie byśmy o nim nie mówili, gdyby nie personalia ojca owego dziecka, których oficjalnie podczas narodzin nie ujawniono. Natomiast nie było dla nikogo z ówczesnych tajemnicą, że hrabina, jako metresa elektora saskiego i (przyszłego) króla polskiego Augusta, urodziła właśnie elektorskiego bękarta. Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że dwa tygodnie wcześniej żona władcy, Krystyna urodziła tym razem legalnego potomka – Fryderyka Augusta II, przez polską historiografię nazywanego Augustem III. Ojciec jednak uznał Maurycego za swojego syna i nobilitował nadając mu godność hrabiowską w roku 1711. Potomek odwdzięczył mu się walcząc za jego sprawę w armii saskiej operującej w Rzeczpospolitej. O ile legalny potomek władcy (czyli późniejszy August III) pozostawał początkowo pod wpływem pobożnej babki, to będący bohaterem dzisiejszej kartki z kalendarza potomek nielegalny od samego początku wykazywał oznaki, że odziedziczył po ojcu fantazję, chęć do zabawy, romansów, wojaczki i trwonienia pieniędzy. Wystarczy powiedzieć, że w wieku 18 lat ożenił się z młodą i bogatą hrabiną, która po rozwodzie 7 lat później hrabiną dalej była, ale już nie tak młodą, a na pewno, dzięki działalności męża, już nie bogatą. Zresztą nasz dzisiejszy bohater nie przywiązywał się nie tylko do związków, ale również do miejsc. Poza wspomnianą służbą w armii saskiej walczył również z Turkami na Bałkanach, by ostatecznie zaciągnąć się na służbę francuską, gdzie dosłużył się stopnia marszałka. Błyskotliwie prowadzona kampania w Niderlandach podczas tzw. wojny o

W okolicy, w której większość ulic nosi nazwy niemal swojskie, tam gdzie ulica Ciepła, Żelazna, Prosta, Śliska czy Twarda, nie wiadomo skąd, nagle pojawia się ulica Pereca. Kiedyś była Ceglaną, a od niepamiętnych czasów mieściły się przy niej gospodarstwa rolne, ogrodnicze. Wszystkie składające się na nie szklarnie, zagajniki, krzewy i sady, ostatecznie wyprowadziły się w dwudziestoleciu międzywojennym. Wtedy też ulica się zurbanizowała - pojawiła się pierzejowa zabudowa mieszkaniowa. W czasie drugiej wojny światowej, Ceglana znajdowała się w obrębie małego getta. Jeszcze w trakcie kampanii wrześniowej ulica uległa zniszczeniu, a powojenne inwestycje dotarły tu dopiero kiedy Ceglana Ceglaną już nie była. 27 października 1951 roku ulica Ceglana zmieniła imię. Nazwano ją imieniem jednego z jej mieszkańców - Icchoka Lejba Pereca, prawnika, działacza społecznego i co może najważniejsze - literata. Perec jest uznawany za jednego z głównych twórców literatury jidysz, ale nie był to jedyny język jakim operował - mówił i pisał również po polsku. Urodzony w Zamościu, sprowadził się do Warszawy w 1888 roku i od tego czasu mieszkał przy Ceglanej 1. Zmarł w 1915 roku w Warszawie, gdzie też został pochowany na cmentarzu żydowskim. Tablica systemu MSI za zdm.waw.pl/miejski-system-informacji/ http://skpt.waw.pl/kartka-z-kalendarza-27-pazdziernika/

26 października 1939 r. w życie wszedł dekret Adolfa Hitlera z dnia 12 października 1939 r. o powołaniu do istnienia Generalgouvernement für die besetzten polnischen Gebiete, czyli Generalnego Gubernatorstwa dla okupowanych ziem polskich. Proklamację w tym przedmiocie wystosował do Polaków nowoustanowiony generalny gubernator Hans Frank. Deklaracja zawiera oskarżenie pod adresem poprzednich władz polskich, którą nazywa „kliką” oraz Anglii, obarczając ich odpowiedzialnością sprowokowania wojny. Pokój miał zostać zaprowadzony w tym regionie Europy przez III Rzeszę. Dokument zawierał także obietnice okupanta wobec Polaków: „Życie Wasze prowadzić możecie nadal według wiernie zachowanych obyczajów: Waszą polską właściwość będzie wam wolno zachować we wszystkich objawach społeczności.” oraz „Pod sprawiedliwą władzą zapracuje każdy na swój chleb powszedni. Dla podżegaczy politycznych, hien gospodarczych i wyzyskiwaczy żydowskich nie będzie jednak miejsca w obszarze stojącym pod zwierzchnictwem niemieckim. (…) Zarządzenie nasze uwolni Was od wielu straszliwych braków, nad którymi cierpieć musicie dziś jeszcze w następstwie niewiarygodnej gospodarki Waszych dotychczasowych władców.” Deklaracja jest przykładem przedmiotowego traktowania Polaków. Zauważyć trzeba, iż Polacy na podstawie tego dokumentu mogli liczyć jedynie na poszanowanie ich stylu życia, własności oraz prawa do pracy. Jak miała pokazać nieodległa przyszłość, w sposób uczciwy Polacy nie mogli pod władzą Niemców zapracować na cokolwiek więcej, jak wspomniany chleb. Zlikwidowano całe polskie szkolnictwo poza poziomem elementarnych. Zamknięto prawie wszystkie instytucje kulturalne takie jak teatry, filharmonie. Polskie zbiory muzealne zostały ograbione. Generalne Gubernatorstwo było obszarem szczególnie intensywnej penetracji gospodarczej III Rzeszy. De facto była to kolonia. Na czele aparatu administracyjnego stanął Hans Frank, z wykształcenia prawnik, postać bardzo złożona. Na stolicę wyznaczono Kraków, degradując Warszawę do roli stolicy

25 października 1860 roku urodził się Jan Robert Gebethner, warszawski księgarz i wydawca. Był synem Gustawa Adolfa i Teofili z Trzetrzewińskich. Ukończył studia na Politechnice Ryskiej. W 1888 roku podjął pracę w rodzinnej firmie "Gebethner i Wolff", w redakcji "Tygodnika Ilustrowanego". Po śmierci ojca w 1901 roku został współwłaścicielem wydawnictwa, razem z Augustem Robertem i Józefem Wolffami. W tym okresie wydawnictwo rozszerzyło swoją działalność na polu oświatowym, publikując serie "Biblioteczka Uniwersytetów Ludowych i Młodzieży szkolnej", "Wybór pisarzów Polskich dla Domu i Szkoły" oraz "Teatr Amatorski". W 1906 powstał ikoniczny budynek wydawnictwa przy ulicy Zgoda. Był członkiem i działaczem licznych stowarzyszeń: organizacji filistrów korporacji studenckiej Arkonia, Zgromadzenia Kupców, Börsenverein der Deutschen Buchhändler, Związku Księgarzy Polskich i innych. Gebethner był żonaty z Marią Herse. Jego synowie, Jan Stanisław, Tadeusz i Wacław również zasłużyli się dla Warszawy, działalnością w rodzinnym wydawnictwie, w KS Polonia czy też bohaterską postawą podczas II wojny światowej. Córka Maria wyszła za Józefa Pfeiffera, przemysłowca, a Hanna - Piotra Choynowskiego, pisarza. Zmarł 22 września 1910 roku i został pochowany w grobie rodzinnym na Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim w Warszawie. Ilustracja ze "Świata" z 1.10.1910, za Wielcy.pl. http://skpt.waw.pl/25-pazdziernika/

63 lata temu, w nocy z 20 na 21 października 1963 roku zmarł w Warszawie Marceli Porowski. Ten wywodzący się z rodziny zubożałej szlachty działacz samorządowy na szczeblu centralnym za II RP (dyrektor Związku Miast Polskich, organizacji powołanej w celu wspólnego reprezentowania miast przed rządem centralnym) zapewne nie doczekałby się tego, by pamięć o nim po śmierci przetrwałą u kogoś poza rodziną i być może historykami samorządności, jednak rola, którą odegrał w strukturach Polskiego Państwa Podziemnego spowodowała, że postać ta doczekała się pamięci u potomnych. Porowski mianowicie, po udziale w wojnie obronnej, równolegle z pracą w "oficjalnej" warszawskiej administracji został, w 1941 r. powołany przez władze konspiracyjne na Delegata Rządu RP na uchodźstwie na Miasto Stołeczne Warszawę. Jako delegat prowadził dyskusję nad ustrojem stolicy (w której głównym jego przeciwnikiem byli członkowie administracji wojskowej) oraz nadzorował konspiracyjne sądownictwo. W godzinie "W" okazało się, że Porowski, pomimo znacznej pozycji jako urzędnik "cywilny" zupełnie nie był poinformowany o planowanej akcji zbrojnej przeciwko okupantowi, co jednak nie przeszkodziło mu szybko i sprawnie objąć jednocześnie trzy funkcje. Zachował swoją poprzednią rolę jako Okręgowy Delegat Rządu na M. St. Warszawę, a dodatkowo zaczął z dniem 5 sierpnia pełnić funkcję Prezydenta Miasta (po rezygnacji komisarycznego burmistrza Warszawy, Juliana Kulskiego) i Komisarza Cywilnego. Jako prezydent zajmował się głównie potrzebami ludności cywilnej – organizował pomoc bezdomnym oraz dostęp do wody i żywności dla warszawiaków oraz ewakuację mieszkańców. Warszawę opuścił po kapitulacji powstania, 7 października 1944 r. W nowej, powojennej rzeczywistości kontynuował pracę na rzecz samorządów, tym razem w Ministerstwie Administracji

20 października 1937 roku zmarł Franciszek Bogusław Lilpop, architekt, jeden z pionierów modernizmu w Warszawie. Urodził się w 1870 roku w zasłużonej warszawskiej rodzinie ewangelickiej. Był najstarszym synem Edwarda Augusta, również architekta, i Marii Karoliny z Wernerów. Naukę pobierał w gimnazjum w Rydze, tam też studiował na politechnice, którą ukończył w 1895 roku. Po powrocie do Warszawy podjął pracę w pracowni architektonicznej Józefa Piusa Dziekońskiego. Wkrótce rozpoczął działalność na własny rachunek. Jego pomocnikiem, a później partnerem został Karol Jankowski. W 1903 roku powstała spółka „Biuro Architektoniczne Franciszek Lilpop i Karol Jankowski”, która przetrwała ćwierć wieku i dała naszemu miastu wiele ważnych budynków. Pierwsze projekty naszego bohatera utrzymane były w duchu historyzmu i secesji. Na wymienienie zasługują Szkoła Rontalera (1901), Instytut Higieny Dziecięcej przy ul. Litewskiej (1903), Dom Zakładów Gazowych przy Kredytowej (1905), Sanatorium w Rudce (1905). Nawet w nich widać jednak tendencje redukcyjne i modernizujące, która miały dojść do głodu w kolejnych latach: kościół i plebania w Małkini (1909), budynek Towarzystwa Akcyjnego „L. Spiess i Syn” (1912), kamienice w Alei Róż 8 i 10 (gdzie zamieszkał, 1911), i inne. Za najważniejsze i najdoskonalsze dzieło tego okresu uważa się jednak ikonę warszawskiego wczesnego modernizmu: Dom Towarowy Braci Jabłkowskich (1913-14). Późny okres twórczości spółki to budynki 'umiarkowanego modernizmu', zwykle utrzymane w stylistyce warszawskiej "szarej cegły". Pozbawione raczej awangardowych ambicji młodszego pokolenia architektów, odznaczały się jednak elegancją i umiejętnym użyciem detalu. Wspomnimy tu Instytut Aerodynamiczny Politechniki Warszawskiej (1926), Zakłady Mechaniczne „Ursus” (1926) i, zwłaszcza, Zakład Wychowawczy i Kościół św. Józefa Sióstr Nazaretanek (1922). Lilpop był również aktywny

19 października 1813 r. pod Lipskiem w nurkach rzeki Elstery zginął bratanek ostatniego monarchy Rzeczypospolitej, marszałek Francji oraz minister wojny Ks. Warszawskiego – Józef Poniatowski. Jego śmierć w ostatnim dniu bitwy narodów, stanowiła niejako symbol końca epoki napoleońskiej w Polsce. Przegrana Napoleona pod Lipskiem, jak również śmierć Poniatowskiego zdeterminowała miejsce ziem polskich w orbicie wpływów państw zaborczych. Jak jednak doszło do tego tragicznego zdarzenia? Książę Józef Poniatowski wychowywany był od dziecka do służby w armii. Jego osobista odwaga stanowiła przykład dla innych żołnierzy. 12 października 1813 r. nad ranem w przededniu bitwy pod Lipskiem Poniatowski i Murat zostali zaskoczeni w trakcie śniadania przez niespodziewany atak nieprzyjaciela. Pomimo zamieszania Księciu Poniatowskiemu udało się sprowadzić polską kawalerię i uratować sytuację. Za ten czyn został cztery dni później 16 października uhonorowany tytułem marszałka Francji, jako jedyny obcokrajowiec. Niestety marszałkostwo Poniatowskiego trwało zaledwie 3 dni. W przeciągu długotrwałej bitwy książę prowadził ułanów i piechotę do walki, organizował z Macdonaldem ostatnie próby obrony i został parokrotnie ranny. Zdołał przekroczyć rzekę Pleiße, chociaż utonął pod nim koń; na apele przybocznych aby się poddał odpowiadał odmownie. Dnia 19 października książę otrzymał swój ostatni rozkaz – miał osłaniać wycofującą się armię Napoleona. W takcie tej operacji przekraczając płytką, acz wartką rzekę Elsterę został śmiertelnie postrzelony w pierś. Martwego już księcia starał się ratować starał się uratować kpt. Hipolit Blechamps, Francuz, który wskoczył do rzeki, jednak przypłacił to życiem. Kto strzelił do Poniatowskiego? Nie ma jednej pewnej wersji wydarzeń. Jedni autorzy twierdzą, że byli to nacierający Prusacy, którzy strzelili do księcia w

18 października 1987 roku miała miejsce premiera telewizyjna pierwszego odcinka ostatniego - jak się miało później okazać - serialu w reżyserii Stanisława Barei. Perypetie Jacka, kierowcy żółtej taksówki o bocznych numerach WPT1313 oraz jego zmienniczki Kasi, w wyniku różnych perypetii muszącej się przebierać za faceta i jeżdżącej taksówką jako Marian Koniuszko, zyskały sobie mnóstwo fanów, a serial gromadzi widzów przy każdej powtórce. Wątków serialowych jest zbyt wiele, by je tu przypominać, powiedzmy zatem tylko, że zdecydowana większość plenerów wykorzystanych przy kręceniu serialu to miejsca związane z naszym miastem. Każdy przewodnik warszawski zapewne uśmiechnie się przy scenie kiedy Hans Gonschorek szukał z pomocą Kasi "pomnika bohatera na koniu, który rękę trzymał tak, i był tam pałac z kolumnami". Przy okazji, naszą scenę zilustrujemy klatką z tegoż odcinka, łapiącą moment, na którym widać remont nawierzchni ówczesnego Placu Zwycięstwa. Niektórzy mówią, że remont ten, bardzo długotrwały, był wynikiem składania przez ludzi kwiatów w miejscu gdzie stał ołtarz papieski w trakcie pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II.

„Rodem Warszawianin, sercem Polak, a talentem świata obywatel, Fryderyk Chopin, zeszedł z tego świata” Tak o wydarzeniu w nekrologu napisał Kamil Cyprian Norwid, przyjaciel Fryderyka Chopina. Dziś przypada 167 rocznica śmierci wielkiego kompozytora. Miało to miejsce około 2 w nocy 17 października 1849 r. w mieszkaniu Chopina w Paryżu przy placu Vendôme. Umierając Fryderyk Chopin miał zaledwie 39 lat. Od wczesnej młodości przyszły wirtuoz fortepianu cieszył się dość słabym zdrowiem. Cierpiał na nietolerancję tłustych potraw i przez całe życie przestrzegał ścisłej diety. W wieku 28 lat ważył zaledwie 45 kg przy wzroście ok. 170 cm. Od 21 roku życia cierpiał na ataki kaszlu podczas których wypluwał krew. Choć artysta przez całe życie korzystał z pomocy wielu lekarzy. Niestety poziom ówczesnej medycyny nie pozwalał na jednoznaczne zdiagnozowanie choroby, jak również podjęcie skutecznego leczenia. Stan zdrowia Fryderyka Chopina pogorszył się w 1848 r., po krótkim pobycie w Londynie, związanym z niepokojami w Paryżu w związku z wiosną ludów. Przez pierwsze półrocze 1849 r. Chopin udzielał jeszcze lekcji, choć już tylko ze swojego mieszkania. Jednak od czerwca stan zaczął pogarszać się coraz bardziej. Kompozytor korzystał z całodobowej opieki. Do Paryża przyjechała z Warszawy również siostra Fryderyka Ludwika wraz z mężem i córką. Tak ostatnie chwile opisał Kamil Cyprian Norwid: „Siostra artysty siedziała przy nim, dziwnie z profilu doń podobna. [

You don't have permission to register