skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

kwiecień 2021

"Zygmunt Trzeci, czyli Waza, nie za dużo nam pokazał" - śpiewali T-Raperzy znad Wisły już niemal 20 (!) lat temu. Mieli w sumie rację, a cytat ten przytaczam dlatego, że dziś mija kolejna rocznica śmierci króla Zygmunta, który, na nasze nieszczęście, był jednym z najdłużej panujących władców Polski. Rządził aż 45 lat, w trakcie których wplątał Rzeczpospolitą w konflikty z Rosją i Szwecją, nieskutecznie realizował politykę turecką i tylko z Habsburgami się dogadywał, co skutkowało ograniczeniem swobód religijnych w kraju (choć na plus królowi i jego politykom należy poczytać to, że nie wplątał nas w wojnę trzydziestoletnią). Zygmunt III, syn Jana Wazy, króla Szwecji, był Jagiellonem po kądzieli, Anna Jagiellonka była jego ciotką a on sam był wnukiem Zygmunta Starego. Mimo że królem był nienajlepszym, to za jego czasów dwór królewski i centrum państwa zaczęły ciążyć ku naszemu miastu. Ogólnie historycy "umówili się", że stolicę Zygmunt przeniósł do Warszawy w 1596, w roku pożaru na Wawelu, ale ta data w zasadzie jest umowna, przenosiny władzy centralnej z Krakowa odbywały się etapami, a części "stołecznych" uprawnień Kraków nie pozbył się aż do upadku Rzeczypospolitej (koronowanie i grzebanie królów). No ale jakby nie patrzeć i Warszawa sama w sobie zawdzięcza królowi Zygmuntowi sporo - przebudowę Zamku, nieistniejące już fortyfikacje, tajemniczą kaplicę moskiewską, która nikt nie wie gdzie była, no i sprowadzenie sobie dworu i przyciągnięcie magnaterii, która też gdzieś musiała mieszkać. Zatem boom inwestycyjny i rozwój Warszawy do potopu szwedzkiego to też zasługa Zygmunta (sam potop też pośrednio, jak by nie patrzeć) Nie należy

Na pierwszy rzut oka, na ilustracji wydarzenia, które dziś wspominamy, nie widać nic, poza piachem, słupem i autobusem. Ale jeśli dobrze przypatrzymy się linii horyzontu dostrzeżemy budynki oraz dźwigi. Zdjęcie pochodzi z roku 1958, czyli niedługo po opisywanym dziś zdarzeniu, czyli rozpoczęciu produkcji w Hucie Warszawa. Nastąpiło to 29 kwietnia 1957 r. wraz z otwarciem odlewni staliwa. Huta Warszawa była jedną ze sztandarowych inwestycji przemysłowych w powojennej Warszawie. Wyrosła na terenach położonych pomiędzy dawnym lotniskiem na Bielanach, a wsią Wólka Węglowa. Pod zabudowę przeznaczono obszar ok. 150 ha. Aby zaopatrzyć Hutę we wszelkie potrzebne surowce wybudowano wielką bocznicę kolejową przez Bemowo i Radiowo. Obecność zakładu stała się silnym bodźcem dla rozbudowy dzielnicy Bielany. Docelowo Huta miała za zadanie produkować stal szlachetną i była jednym tego rodzaju zakładem na północy kraju. W trakcie strajków w 1981 r. mszę odprawiał tu ks. Jerzy Popiełuszko. Obecnie po modernizacjach przeprowadzonych przez nowych właścicieli Huta, choć w mocno uszczuplonym stanie, nadal produkuje stal. Co jakiś czas pojawiają się pomysły, aby na niewykorzystywanym terenie zakładu wybudować nowe osiedle. Zachętą do tego rodzaju inwestycji jest bliskość węzła komunikacyjnego Młociny, lecz sprzeciwia się temu właściciel zakładu firma AccelorMittal. Przyszłość tego miejsca jest wciąż otwarta. Ilustracja: NAC

28 kwietnia 1872 roku urodził się w Warszawie Adolf Daab, przemysłowiec, filantrop, działacz społeczny i polityczny. Ewangelicka rodzina Daabów pochodzi z Hesji-Darmstadt. Adolf należał do pierwszego pokolenia urodzonego w Polsce i ulegającego bardzo szybkiej polonizacji. Swój majątek zawdzięcza prowadzonemu w spółce z Fryderykiem Martensem (a później jego synem Karolem) przedsiębiorstwu budowlanemu „Fr. Martens i Ad. Daab”. Spółka ta była jedną z najbardziej liczących się warszawskich firm ten branży i dzięki niemal nieustannie korzystnej koniunkturze przynosiła znaczne zyski. Właśnie ona wzniosła tak prestiżowe gmachy jak Szkoła Handlowa przy Prostej, Bank Landaua przy Senatorskiej, kamienica Gazowników przy Kredytowej czy dom handlowy Jabłkowskich. Adolf Daab angażował się w wiele przedsięwzięć i inicjatyw. Były wśród nich czysto charytatywne (Towarzystwo Opieki nad Dziećmi, Towarzystwo Dobroczynności), jak i związane z samorządnością gospodarczą tudzież biznesowe (był prezesem Banku Kredytu Hipotecznego, sędzią Trybunału Handlowego, członkiem Rady Kasy Handlowo-Przemysłowej). Angażował się również politycznie: w latach I Wojny Światowej był członkiem Komitetu Obywatelskiego, zaś w wolnej Polsce radnym Warszawy z list endecji. Był silnie związany z parafią Świętej Trójcy, w której przez wiele lat był członkiem Kolegium Kościelnego. W latach 1895-96 pełnił służbę wojskową w carskiej armii. Podczas stacjonowania na Krymie spisał pamiętniki, które opublikowano w 1996 roku pod tytułem „W Warszawie i na Krymie” w opracowaniu prof. Tadeusza Stegnera. Daab zmarł na leczeniu w Paryżu w 1924 roku. Został pochowany na warszawskim Cmentarzu Ewangelicko-Augsburskim (Al. 2, m. 10) – ilustracja za mojecmentarze.blogspot.com.

25 kwietnia 1809 roku urodził się w Warszawie Antoni Edward Fraenkel, bankier i filantrop. Był synem bankiera i przemysłowca o niemiecko-żydowskich korzeniach, Samuela Fraenkla, zaś po matce Atalii – wnukiem Szmula Zbytkowera. Po ojcu odziedziczył bank „S. A. Fraenkel”, który rozwinął i umieścił pośród najznaczniejszych w Królestwie. Zasiadał w Radzie Przemysłowej Komisji Rządowej Spraw Wewnętrznych. Jako jej członek przeprowadził w roku 1839, wraz z Józefem Epsteinem, akcję pożyczki rządowej, która okazała się wielkim sukcesem: pozyskano 150 milionów złotych polskich. Przyniosło mu to tytuł szlachecki (piętnaście lat później został podniesiony do godności barona). Fraenkel przez wiele lat był kuratorem Instytutu Moralnie Zaniedbanych Dzieci. To on zainicjował przeniesienie go do gmachu zaprojektowanego przez samego Henryka Marconiego, dzisiejszej siedziby Domu Kultury „Mokotów” – na fotografii. Fraenkel zmarł w 1883 roku. Został pochowany w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Powązkowskim (kw. 20, rz. 3/4). W kaplicy tej pochowani są również jego potomkowie – członkowie rodzin Laskich i Wielopolskich, których nazwiska również zapisały się w historii Warszawy i Polski. Ilustracja: wikimedia.org

24 kwietnia 1656 r. na praskim brzegu Wisły pojawiły się pierwsze oddziały litewskie Pawła Sapiehy. Sama Warszawa była wówczas obsadzona przez wojska szwedzkie pod dowództwem Arvida Wittenberga. Pojawienie się oddziałów litewskich zwiastowało początek oblężenia miasta, pierwszego w jego historii. Za ironię losu należy uznać, iż Warszawy bronili Szwedzi przed połączoną armią polsko-litewską. Przełom roku 1655 i 1656 stanowił wyraźny przełom w wojnie polsko-szwedzkiej, która została ochrzczona mianem "szwedzkiego potopu". Wojska Karola Gustawa wyraźnie się cofały, a wojska wierne Janowi Kazimierzowi odzyskiwały kolejne miasta m.in. Lublin 20 kwietnia 1656 r. Kolejnym celem miała być Warszawa. Wojska okupacyjne były dość nieliczne i składały się z ok. 2000-2500 żołnierzy. Szczupłość sił zdeterminowała taktykę Szwedów. Nie obsadzili oni pozostałości wałów z czasów Zygmunta III, lecz poszczególne obiekty o znaczeniu strategicznym. Takim jednym z obiektów był kościół bernardyński św. Anny leżący zaraz obok murów miejskich. Dodatkowo wojsko, które kontrolowało ten punkt miało przygotowaną bazę pod ewentualny szturm na bramę krakowską, której most można oglądać obecnie na pl. Zamkowym. Ważną też rolę spełniły mury miejskie Starej Warszawy oraz kościół św. Ducha obok Bramy Nowomiejskiej. Doszło do czterech szturmów na miasto, których ostatni z dnia 1 lipca zakończył się pomyślnie dla Jana Kazimierza. Garnizon szwedzki skapitulował, a feldmarszałek Arvid Wittenberg dostał się do niewoli. Zwycięstwo, choć ważne, okazało się nietrwałe, bo po niespełna miesiącu Warszawa znowu wpadła w ręce szwedzkie po przegranej bitwie pod Warszawą. Ilustracja: Plan Warszawy Erika Dahlbergha z 1656 r. za wikimedia.org

19 kwietnia 1943 roku oddziały niemieckie, wchodzące do dzielnicy żydowskiej w celu rozpoczęcia ostatecznej likwidacji zostały powitane ogniem. Rozpoczął się ostatni akt dramatu żydowskiej społeczności Warszawy. Tego samego dnia wieczorem, w trybie alarmowym Armia Krajowa przeprowadziła pierwszą akcję zbrojną, której celem było wysadzenie muru biegnącego przy ulicy Bonifraterskiej i umożliwienie ucieczki ludności getta w kierunku Żoliborza i, dalej, Puszczy Kampinoskiej. Akcja 25 żołnierzy z oddziału dyspozycyjnego z Batalionu Saperów Praskich zakończyła się niepowodzeniem - nie udało się wysadzić muru, a w wyniku potyczki z Niemcami zginęło dwóch uczestników, a czterech ostało rannych. Kolejną datę akcji, która miała być próbą utorowania drogi ucieczki z getta, wyznaczono na Wielki Piątek, 23 kwietnia 1943. Do walczącej dzielnicy przekazano informację, że w tym dniu nastąpi próba wysadzenia zamkniętej bramy na ulicy Okopowej, niedaleko Pawiej. W tej okolicy mieli zgromadzić się Żydzi, gotowi do ucieczki. Główną część zadania miał wykonać, przeszkolony sapersko, oddział porucznika „Jotesa” – Jerzego Skupieńskiego. Dzień przed akcją „Jotes” zameldował swojemu przełożonemu kapitanowi "Chuchro" - Jerzemu Lewińskiemu, że jego grupa nie będzie w stanie wykonać rozkazu. Ponieważ nie można było poinformować o zmianie terminu walczących na terenie dzielnicy zamkniętej, „Chuchro” zdecydował się akcję przeprowadzić, wykorzystując w niej oficerów swojego sztabu, kapitana „Szynę” i podporucznika „Lasso” oraz Oddział Dywersji Bojowej Śródmieście. Plan akcji nie był skomplikowany – zakładano, że dwóch żołnierzy podziemia zlikwiduje posterunek policyjny na Okopowej, trzech innych podbiegnie do bramy i zdetonuje ładunek, a trzech kolejnych, w tym major „Chuchro”, będzie osłaniać ich ogniem. Pierwsza próba wykonania zadania została podjęta rano ale żołnierze trafili na

Święta, święta i po świętach, wracamy zatem do naszego kalendarium. Dziś poświęcimy chwilę polskiej motoryzacji, a konkretnie jej flagowemu produktowi z lat 70. i 80. - polonezowi. Polonezy zaczęto produkować w FSO na Żeraniu w roku 1978 jako następców licencyjnego i mocno przestarzałego już Fiata 125p. Żeby nie było, podwozie i płyta podłogowa były jedynie nieco udoskonaloną konstrukcją z Fiata 125p, zmieniono (unowocześniono) jedynie nadwozie i wnętrze. Polonezy miały w wersji standardowej silnik 1500 (potem 1600) cm3, pięcioro drzwi i nadwozie typu hatchback. Każdego roku z taśm produkcyjnych FSO schodziło ok. 30000 polonezów. Produkowano je również w fabryce w Kairze (1981-91) oraz próbowano eksportować na zachód, gdzie się niemal zupełnie nie przyjęły (kiedyś widziałem takiego poloneza z kierownicą z prawej strony, przeznaczonego na eksport do Wielkiej Brytanii). Kopię poloneza produkowała też fabryka w Chinach. Polonezy, z braku realnej konkurencji, zawojowały polskie drogi w latach 80. Polonezem poruszał się idol młodzieży porucznik Borewicz, polonezy jeździły jako radiowozy oraz karetki. W latach 90. popularność auta mocno zmalała z powodu importu, ale FSO, najpierw w 1993, wprowadzając model Caro oraz trucki i vany, a po przejęciu jej przez koreańskie Daewoo w 1997 wprowadzając wersję Atu oraz Caro Plus i Atu Plus, próbowała ratować prestiż marki. Na próżno - ostatni polonez zjechał z taśm produkcyjnych 22 kwietnia 2002 roku. Wyprodukowano ogólnie ponad milion sto tysięcy aut. My za wikipedią prezentujemy mało spotykaną trzydrzwiową wersję coupe.

Jedną z najistotniejszych cech ustroju gospodarczego i społecznego I Rzeczypospolitej było minimalizowanie znaczenia miast. Trzeba przyznać, bardzo skuteczne, bo Stanisław August, obejmując tron, zastał większość z nich w opłakanym stanie. Podjęte działania naprawcze w postaci komisji Boni Ordinis wiele poprawić nie mogły, zresztą reformatorskiego zapału wkrótce królowi zabrakło. Mieszczanie zaczęli jednak podnosić głowy. Pisaliśmy już o Czarnej Procesji, okolicznościach, które do niej doprowadziły i ludziach, którzy za nią stali. Czas więc przypomnieć wydarzenie, które było procesów tych – przynajmniej częściowym – uwieńczeniem. 18 kwietnia 1791 roku Sejm Czteroletni uchwalił Prawo o miastach, a dokładnie „Miasta nasze królewskie wolne w państwach Rzeczypospolitej”. Projekt ustawy autorstwa Deputacji („komisji sejmowej”) do Miast Naszych Królewskich nie znalazł uznania posłów, ani samego, ponownie chwiejnego w tej sprawie króla. Przeszedł natomiast projekt konserwatywnego posła Jana Suchorzewskiego, zresztą zaciekłego przeciwnika Konstytucji. Akt ten nadawał mieszczanom pewne przywileje i wolności, choć wciąż znacznie ograniczone wobec praw szlachty. Przyznał im reprezentację sejmową, jednak w bardzo wąskim zakresie. Dopuścił ich w końcu do sprawowania niektórych urzędów ziemskich i wojskowych. Być może jednak ważniejsze były zmiany w ustroju miast, jak rozciągnięcie obywatelstwa miejskiego poza macierzyste miasto, czy wyłączenie miast spod jurysdykcji sądów i administracji ziemskiej. Dla Warszawy kluczową zmianą było jednak zniesienie jurydyk. Zarządzanie tak złożonym pod względem prawnym organizmem, jakim była Warszawa końca XVIII w., złożona z ponad dwudziestu podmiotów, było niemal niemożliwością. Wiele inicjatyw tonęło w morzu finansowych, podatkowych, prawnych i organizacyjnych komplikacji. Scalenie jurydyk, a także połączenie Starej i Nowej Warszawy, pod jedną administrację, było istotnym bodźcem rozwojowym dla miasta. Bodźcem

W 1798 roku w dniu 17 kwietnia w Dzikowie, będącym obecnie częścią Tarnobrzega, urodził się Stanisław Jachowicz, poeta, którego fragment jednego z utworów jest lepiej znany niż inwokacja do Pana Tadeusza. Bo któż nie zna tego: Pan Kotek był chory i leżał w łóżeczku.I przyszedł Kot Doktor - Jak się masz, koteczku? Dalej oczywiście zna mało kto, ale to nieważne. Autor i nasz bohater, wyedukowany w Galicji, w roku 1818 osiadł w Warszawie i pracował tam jako nauczyciel i guwernant. Dał się poznać nie tylko jako pedagog, ale również jako autor wierszy dla dzieci, powiastek dydaktycznych oraz elementarzy i podręczników. Od innych autorów dziecięcych odróżniało go inne podejście - co dziś wydaje się anachroniczne, a kiedyś było nowoczesne, Jachowicz nie operuje skomplikowanymi alegoriami, ale przykładami zrozumiałymi dla każdego kilkulatka, na przykład: Zamiast kwiatów, zamiast wstążkiKupowała Wandzia książkiAle żadnej nie czytała,Ot tak tylko, byle miała. Na to matka jej powiada:Książka w szafie nic nie nada!Pszczółka z kwiatków miodek chwyta,Kto ma książkę - niechaj czyta! Ponieważ obok działalności pedagogicznej Jachowicz zajmował się również działalnością niepodległościową, przez dłuższy czas (1818-1829 i 1831-1842) objęty był zakazem druku. Po jego cofnięciu zajął się edukowaniem młodzieży w języku polskim, który coraz częściej był wypierany ze szkół. Zakładał również organizacje charytatywne, finansował i organizował ochronki i świetlice. W jego ostatnich wydanych pozycjach nie ma już wierszy ale propozycje zabaw, piosenek, opisy ludowych obyczajów. Wiele z dochodów przeznaczał Jachowicz na cele dobroczynne przez co żył z rodziną na bardzo skromnym poziomie. Zmarł 24 grudnia 1857 roku, pochowany jest na Powązkach, blisko katakumb. Za to

Urodziny obchodzili dzień po dniu – Andrzej Romocki urodził się 16 kwietnia 1923 roku, Jan – 17 kwietnia dwa lata później. Pochodzili z ziemiańskiej rodziny inteligenckiej, w której tradycje patriotyczne były silnie zakorzenione. Obaj dziadkowie chłopców brali udział w Powstaniu Styczniowym, zaś ojciec, Paweł Romocki, był majorem Wojska Polskiego w stanie spoczynku, byłym żołnierzem I Korpusu gen. Dowbora-Muśnickiego, kawalerem orderu Virtuti Militari. Kampanię wrześniową bracia spędzili wraz z matką na wsi. Po zakończeniu działań wojennych rodzina powróciła do Warszawy.28 czerwca 1940 ojciec braci znalazł się na drodze samochodu, prowadzonego przez pijanego niemieckiego żołnierza – zginął na miejscu. W tym samym roku Andrzej wstępuje do konspiracji pod pseudonimem „Morro”. Działa w organizacji małego Sabotażu „Wawer”, a w roku 1942 wraz z całą organizacją wchodzi w skład Szarych Szeregów. Szybko daje poznać się jako dobry dowódca – kieruje akcją likwidacji strażnicy niemieckiej Sieczychy, w której jedyną śmiertelną ofiarą po stronie polskiej jest obserwator Tadeusz Zawadzki „Zośka”. Sprawne dowodzenie sekcją „Streifa” w akcji „Wilanów” rekompensuje błędy, jakie zostały popełnione podczas jej przygotowania. Po tej akcji ”Morro” zostaje dowódcą II kompani batalionu „Zośka”, noszącej kryptonim „Rudy”. Bezprzykładnie odważny na polu walki, w działalności konspiracyjnej spotykał się z zarzutami nadmiernej służbistości, co powodowało konflikty z podwładnymi.Tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego stawia do raportu karnego i wysyła na urlop… samego siebie. W związku z planowanym nadejściem godziny „W” z urlopu zostaje odwołany i mianowany zastępcą Ryszarda Białousa „Jerzego”, dowódcy batalionu „Zośka”. Plutony pod jego dowództwem w pierwszych dniach powstania zdobywają dwa czołgi PzKpfw V Panther. Dowodzi podczas ryzykownego przejścia po powierzchni

Starożytni mawiali, że do trzech razy sztuka, co spełniło się idealnie w przypadku warszawskiego metra. Chociaż pierwsze plany pojawiły się już w latach 20. to jednak nie wyszły one poza ogólne zarysy. Pierwszy raz prace w terenie ruszyły jeszcze przed II wojną światową w 1938 r. Drugi raz do projektu wrócono w 1951 r., kiedy rozpoczęto drążenie metra głębokiego, jednak problemy techniczne oraz finansowe spowodowały zarzucenie projektu. Po raz trzeci wrócono w latach 80. Dokładnie 31 lat temu, 15 kwietnia 1983 roku, rozpoczęto budowę aktualnej I linii metra. Tym razem pomimo okresu stanu wojennego oraz chylącej się ku upadkowi gospodarki władze wykazały większą determinację. Plan zakładał, iż odcinek do Śródmieścia powstanie do 1990 r., zaś do ostatniej stacji na Młocinach do 1994 r. Prace na południowym odcinku odbywały się metodą odkrywkową powodując olbrzymie utrudnienia komunikacyjne. Dodatkowo budowniczowie uprzykrzali życie mieszkańcom Ursynowa hałasem, jaki towarzyszył montowaniu kolejnych elementów konstrukcji. Ręczna metoda budowy dawała średnią prędkość budowy 2 m na dobę, dopiero od stacji Wilanowska użyto tarczy. Upadek komunizmu i transformacja gospodarcza spowodowały duże problemy z finansowaniem stołecznej kolejki podziemnej. Nic zatem dziwnego, że budowa całej linii trwała ponad 25 lat. Ostatecznie, po wielu perturbacjach, 7 kwietnia 1995 r. na stacji Wilanowska w obecności prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego, prymasa Polski Józefa Glempa oraz szeregu innych znakomitych osobistości otwarto odcinek Politechnika - Kabaty. Na końcowe trzy stacje pierwszej linii warszawiacy musieli poczekać jeszcze kolejne 13 lat, do roku 2008. źródło: http://warszawa.gazeta.pl/

14 kwietnia 1917 r. w Warszawie po długiej chorobie zmarł Eliezer Lewi Samenhof vel Ludwik Zamenhof vel Ludoviko Lazaro Zamenhof. Ostatnia wersja imienia naszego dzisiejszego bohatera została zapisana w języku, który sam stworzył, czyli esperanto. Z zawodu Ludwik Zamenhof, zasymilowany polski żyd z Białegostoku, był lekarzem okulistą. Większość swojego życia związał właśnie z Warszawą. Trzeba jednak pamiętać, iż było to zupełnie inne miejsce niż aktualnie i to nie tylko przez wzgląd na inną zabudowę. Na warszawskich ulicach można było wówczas usłyszeć język polski, rosyjski, jidisz, a czasem również niemiecki. Ludwik Zamenhof już ucząc się w gimnazjum rozpoczął pracę nad stworzeniem języka, który będzie bliski każdemu mieszkańcowi Ziemi, a nadto będzie prosty do przyswojenia. Pierwotnie Ludwik nazwał nowy, sztuczny język Lingwe Uniwersala. 14 lipca 1887 roku w warszawskiej drukarni mistrza Keltera zakończono druk „Lingvo Internacia”. Był to rok niezwykle ważny dla Ludwika, udało mu się wydać wymarzone dzieło oraz poślubić ukochaną Klarę Silbernik. Odtąd w żonie i jej ojcu znajdzie najgorętszych zwolenników swojej pracy. Młodzi państwo Zamenhof zamieszkali przy ul. Przejazd 9, a ich małe mieszkanko stało się miejscem spotkań zapaleńców zarażonych ideą wspólnego języka. Stałymi bywalcami byli – Leo Belmont, K. Bein, A. Brzostowski, A. Zakrzewski i wreszcie Antoni Grabowski zwany „Lirą Esperanta”. On też nazwał język stworzony przez Zamenhofa językiem esperanto. Wielkim ciosem dla Ludwika Zamenhofa był wybuch I wojny światowej, który przekreślił na jakiś czas jego ideę zjednoczenia ludzi. Zmarł nie doczekawszy pokoju, który miał przynieść Polsce niepodległość. Spoczywa na cmentarzu żydowskim przy ul. Okopowej. Na koniec trzeba wspomnieć, iż nazwa

11 kwietnia 1927 roku zmarł w Bydgoszczy Wacław Denhoff-Czarnocki, żołnierz, poeta, sportowiec, jeden z założycieli Polonii Warszawa. Urodził się w Warszawie, w rodzinie kupieckiej. Uczył się w gimnazjum Wróblewskiego, następnie studiował (krótko) medycynę w Lozannie. Od 1912 roku należał do Związku Strzeleckiego, a od 1915 – do POW. W konspiracji używał pseudonimów „Szembek” oraz „Denhoff”, które to, legionowym zwyczajem, stało się częścią jego oficjalnego nazwiska. Służy w Legionach, bierze udział w wojnie polsko-ukraińskiej i polsko-bolszewickiej. Po wojnie, ze względu na stan zdrowia, przechodzi w stan spoczynku. Do historii Warszawy Czarnocki przeszedł jednak jako współtwórca Polonii. Grał w piłkę, był kapitanem Korony i inicjatorem zjednoczenia warszawskich drużyn szkolnych (Stelli i Merkurego) pod nowym szyldem. I to właśnie on miał tę nową nazwę – Polonia – wymyślić. Mawiano, że był lepszym działaczem i organizatorem niż graczem. Rzeczywiście, z czynnego uprawiania sportu zrezygnował szybko. Po wojnie zajął się za to dziennikarstwem sportowym. W latach 1925-27 był redaktorem naczelnym „Stadjonu”. Pisywał i spisywał żołnierskie pieśni, piosenki i historie. Wydał Piosenki i wiersze (1916), Peowiackie piosenki (1917), Włóczęgę (1927). Najlepiej zaś rozpoznawalna i do dziś śpiewana jest piosenka „O mój rozmarynie”, którą opracował, rozszerzył o nowe zwrotki i rozpropagował. Czarnocki został pochowany na bydgoskim Cmentarzu Nowofarnym. Jego grób się do dnia dzisiejszego nie zachował, jednak po wytężonych badaniach udało się miłośnikom Polonii w roku 2012 ustalić dokładne miejsce pochówku i umieścić na nim symboliczną tablicę. Ilustracja: NAC

Mimo, że obiekty wykonane według jego projektu są obecne w świadomości przeważającej części mieszkańców Warszawy, niewiele osób zdaje sobie sprawę, kto jest ich autorem. Karol Tchorek urodził się w Serocku, w biednej chłopskiej rodzinie, w roku 1904. Jako piętnastolatek wziął udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Później imał się różnych dorywczych zajęć, by podjąć naukę w warszawskiej Szkole Sztuk Pięknych. Jego nauczycielem był, między innymi, Jan Szczepkowski. Gdy Szczepkowski spoczął na Starych Powązkach, Karol Tchorek wykonał rzeźbę na grobie swojego mistrza. W czasie II Wojny Światowej artysta stracił dom oraz dwie swoje pracownie. Gdy w 1948 roku ogłoszono konkurs na formę upamiętnienia miejsc walk i męczeństwa, rzeźbiarz zgłosił swoją wizję. Rok później konkurs rozstrzygnięto – wybrano projekt Karola Tchorka. Projekt przewidywał wyróżnienie miejsca martyrologii płaskorzeźbą – tablicą z krzyżem maltańskim na którym umieszczono tarczę. Ile tablic umieszczono na ulicach Warszawy - dokładnie nie wiadomo. Zaczęto instalować je na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, a ostatnie instalacje miały miejsce jeszcze w latach osiemdziesiątych. Część upamiętnień znikała wraz z rozbieranymi budynkami. Obecnie w granicach Warszawy znajduje się około 200 tablic. Największe ich skupisko znajduje się na ulicy Wolskiej. Niestety, na wielu tablicach znalazły się błędy, które bywają do tej pory poprawiane. Poza tablicami, na skwerze z tyłu Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina przy ulicy Okólnik, możemy zobaczyć pracę artysty pod tytułem „Warszawska Jesień”. Karol Tchorek zmarł 10 kwietnia 1985 w Warszawie. Ilustracja: wikimedia.org

8 kwietnia 1916 roku wszedł w życie akt wydany przez Generał-Gubernatora Warszawskiego Hansa Hartwiga von Beselera, rozszerzający granice administracyjne Warszawy. W skład miasta weszły nowe tereny, dotychczas wchodzące w skład zewnętrznego pasa fortów Twierdzy Warszawa: części gmin Mokotów (pierwsze kawałki włączono już w 1911 roku), Wilanów, Bródno, Wawer, Młociny oraz Pruszków, jak również cały obszar gminy Czyste. Jest prawdopodobne, że to czego swym aktem dokonał von Beseler, dokonałoby się również gdyby w Warszawie zostali Rosjanie - w roku 1913 wysadzono część zewnętrznych umocnień Twierdzy Warszawa. Zwykle omawiając rozszerzenie granic skupiamy się na pozyskaniu przez duszące się w niemalże stanisławowskich granicach miasto nowych terenów pod budownictwo mieszkaniowe - co jest niewątpliwie prawdą, na dowód czego przytoczyć można choćby bardzo intensywną urbanizację terenów takich jak Mokotów, Saska Kępa czy Grochów. Granice miasta sięgnęły na północy po Marymont i Pelcowiznę, na zachodzie za Koło, na południu w okolice ob. Dworca Południowego, a na wschodzie po Gocławek. Miasto zyskało 8200 ha gruntów, często już, jak Grochów, Sielce czy Mokotów, zabudowanych. Inspiracją niemieckiego okupanta było wszakże nie pozyskanie nowych terenów pod budownictwo, a finansowanie działań wojennych. Włączenie wianuszka gmin do Warszawy oznaczało zrównanie podatków z warszawskimi, czyli de facto ich podwyższenie. Przyłączone tereny były w wielu miejscach terenami czysto wiejskimi, co skutkowało koniecznością ich - często kosztownej - melioracji, deniwelacji czy uzbrojenia terenu. Ogólnie rzecz biorąc, Warszawa na rozszerzeniu granic jednak skorzystała. Mimo tego, że obszary takie jak Siekierki, Czyste, fragmenty Młocin czy Grochowa pozostawały obszarami na poły wiejskimi do wybuchu II wojny światowej, a różnica między Pelcowizną, a Nową

9 kwietnia 1757 r. w podpoznańskiej miejscowości Glinno w drobnoszlacheckiej rodzinie Bogusławskich przyszedł na świat chłopiec. Rodzice, czyli Andrzeja i Anny z Linowskich, nadali dziecku imię Wojciech. Zapewne nikt z rodziny nie sądził, iż dziecko doczeka się kiedyś przydomka "ojca polskiego teatru". Bogusławski związał się z Warszawą już w trakcie młodych lat, gdyż został wysłany na naukę do Collegium Nobilium działającego na ul. Miodowej pod koniec lat 60. XVIII w. Po nieudanej karierze w wojsku Wojciech Bogusławski poświęcił się teatrowi. 11 lipca 1778 r. w pałacu Radziwiłłów (obecnym pałacu prezydenckim) odbyła się premiera "Nędzy uszczęśliwionej Naypierwszej oryginalnej polskiej opery w dwóch aktach z muzyką Macieia Kamieńskiego" (pisownia oryginalna). Libretto do tej opery napisał właśnie Wojciech Bogusławski. W 1783 r. został również dyrektorem Teatru Narodowego. Stanowisko to obejmował zresztą jeszcze dwa razy: w 1790 i 1799 roku. W przerwach, wymuszonych sytuacją polityczną, przebywał, odpowiednio, w Wilnie i Lwowie, gdzie zresztą też tworzył polskie sceny. Z Warszawą pozostał związany jednak do końca życia, i niemal do śmierci w 1829 r. występował na deskach stołecznego teatru. Warto również wspomnieć, że na ul. Żelaznej 97 istnieje do dzisiaj pałacyk, który polecił wybudować dla siebie Bogusławski. Mieści się w nim dzisiaj przedszkole sióstr franciszkanek. Ilustracja: Culture.pl

7 kwietnia 1861 roku zginął na Zamku warszawskim – z własnej ręki – Johann (Iwan Fiedorowicz) von Peucker, podpułkownik armii rosyjskiej, zapomniany bohater epoki powstania styczniowego. 6 kwietnia książę Gorczakow rozwiązał Towarzystwo Rolnicze, jedyną właściwie w owym czasie instytucję w Królestwie cieszącą się pewną autonomią. Wzburzona ludność Warszawy wzięła następnego dnia w masowej demonstracji, która przemaszerowała z pl. Ewangelickiego na pl. Zamkowy. Władze wojskowe przygotowały się do użycia siły wobec demonstrantów. Ppłk Peucker, nie chcąc brać udziału w rozlewie krwi cywilów, zaprotestował w jedyny przystający wówczas oficerowi sposób – popełniając samobójstwo. Zszokowany książę Gorczakow rozkazał wycofać wojsko, dzięki czemu pochód przeszedł nieniepokojony. Sam ppłk Peucker natychmiast stał się bohaterem narodowym. Jego pogrzeb na cmentarzu ewangelicko-augsburskim przyciągnął tłumy, a na nagrobku składano kwiaty. Wybito również medal pamiątkowy z napisem „Za cnotliwy czyn”. Peuckera podziwiał też Aleksander Hercen. Napisał w „Kołokole”: „Wieczne odpoczywanie, to bohater, ale dlaczego strzał ten został oddany w czystą pierś? Jeśli już strzelać, to lepiej do tych generałów, którzy każą rozstrzeliwać bezbronnych.” Tym smutniejszym epilogiem tych wydarzeń były wydarzenia dnia następnego. 8 kwietnia nikomu już nie zadrżała ręka. Na tym samym placu Zamkowym zginęło ok. stu osób. Jeszcze kilka lat temu grób Peuckera był zarośnięty i zapomniany. Uporządkowała i „przywróciła” go odwiedzającym cmentarz ewangelicki młodzież z Gimnazjum nr 47 w październiku 2010 roku. Ilustracja: projekt Kotwice Pamięci

Gdy 4 kwietnia 1919 roku w piwnicy Galerii Luxenburga przy ulicy Senatorskiej odbył się inauguracyjny występ nowego kabaretu o nazwie Qui pro Quo ani właściciele, ani artyści i autorzy tekstów, ani publiczność nie mieli jeszcze świadomości, że biorą udział w narodzinach zjawiska, które odciśnie trwałe piętno na obrazie Warszawy międzywojennej. Kabaret, którego repertuar od początku stał na bardzo wysokim poziomie, przez dwadzieścia lat był wzorem dla innych, podobnych przedsięwzięć scenicznych. Tu trzeba dodać: wzorem, który rzadko udało się doścignąć. Założycielami, wykładającymi środki na realizację przedsięwzięcia byli ziemianin Bolesław-Leszek Przyłuski, architekt Tadeusz Sobocki i kupiec Izydor Weisblat. Na stanowisko kierownika artystycznego powołali kompozytora i dziennikarza Jerzego Boczkowskiego, który w roku 1922 stał się również współwłaścicielem kabaretu. Spektakularny sukces sceniczny, który, oczywiście, przełożył się również na sukces finansowy, nie dziwi, gdy wiemy, że głównymi autorami tekstów do kabaretu był Julian Tuwim, Antoni Słonimski i Marian Hemar. Od roku 1925 konferansjerem został Fryderyk Jarosy, który rok wcześniej przybył do Warszawy wraz z teatrem rosyjskim i w stolicy Polski już pozostał. Co ciekawe, gdy podjął się zadania konferansjera, bardzo słabo mówił po polsku – akcentu nie pozbył się nigdy – i początkowo swoich wypowiedzi uczył się na pamięć. Obsadę aktorską stanowiła plejada gwiazd sceny, między innymi, Hanka Ordonówna, Mira Zimińska, Zula Pogorzelska, Eugeniusz Bodo czy Adolf Dymsza. Autorzy tekstów nie stronili od tematyki politycznej i, mimo, częstych interwencji cenzorów, ówczesna elita władzy obawiała się żartów, jakie padały w piwnicy galerii. Kres działalności kabaretu przyniósł Wielki Kryzys i

"To był wspaniały człowiek. Przez dwadzieścia pięć lat nie spóźnił się do pracy." - miał powiedzieć ktoś z gminy żydowskiej, gdzie tenże pracował, o Icchoku Lejbie Perecu na jego pogrzebie. Anegdota ta nie oddaje wszakże wielkości Pereca. Ten - uwaga - sefardyjski z pochodzenia polski Żyd, zmarły 3 kwietnia 1915 roku, był nie tylko sumiennym pracownikiem gminy, ale również pisarzem, jednym z najwybitniejszych twórców, którzy pisali w języku jidysz. Był również - przy okazji - adwokatem, krytykiem teatralnym oraz politykiem i konspiratorem. Zapamiętano go przede wszystkim za jego dzieła literackie - głównie nowele oddające życie Żydów w czasach przed wybuchem I wojny. Legendą stał się już za życia, dlatego na jego wspomniany pogrzeb przyszło ok. stu tysięcy ludzi. Perec jest pochowany na warszawskim cmentarzu żydowskim, jego grób znajduje się w tzw. mauzoleum trzech pisarzy w głównej alei cmentarza. Jego imię nosi ulica, przy której mieszkał, a która wówczas (do 1951 roku) nosiła nazwę Ceglanej. Ilustracja: wikimedia.org

2 kwietnia 1640 roku zmarł w Warszawie Maciej Kazimierz Sarbiewski, jezuita, jeden z najwybitniejszych europejskich poetów nowożytnych, zwany Polskim Horacym. Urodził się w 1595 r. w Sarbiewie pod Płońskiem, w możnej, wkrótce senatorskiej, rodzinie. Studiował w Pułtusku i Wilnie. W roku 1612 wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Kilka lat spędził też na studiach w Rzymie, gdzie przebywał na dworze Urbana VIII. Ten, zachwycony jego twórczością, nadał mu laur poetycki. Sarbiewski tworzył wyłącznie po łacinie (zachowało się jedno kazanie, spisane po polsku). Pisywał tak lirykę, jak i traktaty poetyckie, które wywarły znaczy wpływ na literaturę baroku. Odwoływał się do estetyki antycznej, w którą jednak wlewał chrześcijańskie sensy. Był bardzo szeroko czytany i drukowany w imponujących nakładach. Do jego „Lyricorum libri IV” ilustracje wykonał sam Piotr Paweł Rubens. Po powrocie do Rzeczypospolitej objął katedrę retoryki Akademii Wileńskiej. Wykładał też w kolegiach zakonnych. W końcu w 1635 został nadwornym kaznodzieją Władysława IV, co zmusiło go do przenosin do Warszawy. Nie polubił chyba jednak naszego miasta – lub też dworskiego życia – gdyż po kilku latach zaczął prosić króla o zwolnienie z tego zaszczytu. Król zgodził się; jezuita miał jeszcze wygłosić ostatnie kazanie w kolegiacie świętojańskiej, przez wzgląd na jakiegoś znacznego królewskiego gościa. Sarbiewski wygłosił z przejęciem porywającą mowę, jednak po zejściu z ambony źle się poczuł i po trzech dniach zmarł. Poetę pochowano w podziemiach kościoła Jezuitów. Opiekujący się świątynią w początkach XIX wieku pijarzy przenieśli trumnę, na której był ślad napisu „Po…Laur…S…” do swojego kościoła na Długiej, a gdy ten utracili, na cmentarz Powązkowski. Tam to, za

You don't have permission to register