skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Image Alt

Kartka z kalendarza

"Całe moje życie było poszanowaniem prawa, teraz posłucham tego prawa, które jest bezprawiem." – słowa te miał ponoć wypowiedzieć bohater dzisiejszej notki, kiedy zarządzeniem władz okupacyjnych został zmuszony do przeprowadzki na teren nowoutworzonego getta warszawskiego. Mowa o Leonie Berensonie, którego 75 rocznicę śmierci obchodzimy dzisiaj (choć źródła niekiedy różnią się w sprawie daty rocznej). Nasz bohater urodził się w 1882 r. w zasymilowanej rodzinie żydowskiej. Studia prawnicze ukończył w Paryżu, a po powrocie do Rosji w Warszawie otworzył praktykę adwokacką. Ideowo związał się z ruchami lewicowymi i szybko stał się rozpoznawalny jako obrońca w procesach politycznych członków PPS oraz SKPiL toczących się w latach 1905-8. Funkcję tę, wraz z kilkoma innymi młodymi prawnikami pełnił pro bono. W czasie I wojny światowej Berenson został radnym m.st. Warszawy, od 1916 r. pracował również w Milicji Miejskiej w Warszawie oraz w organach zajmujących się więziennictwem. W 1918 r. nasz bohater przebywał w Moskwie, gdzie udało mu się wyciągnąć z rąk Czeka Bolesława Wieniawę-Długoszowskiego (wysłanego do Moskwy przez Piłsudskiego). Ponoć zadecydowało to, że jednym z klientów Berensona we wspomnianych już latach 1905-8 był niesławny szef Czeka, Feliks Dzierżyński. Swój ludzki odruch Berenson przypłacił rozpadem małżeństwa – jego żona Bronisława opiekująca się Wieniawą po wyjściu z więzienia, wkrótce rozstała się z mężem i wyszła za mąż za swojego "podopiecznego". Po rozstaniu z żoną Berenson działał w korpusie dyplomatycznym (poselstwie w Waszyngtonie oraz konsulacie w Charkowie), natomiast o 1923 r. powrócił do Warszawy gdzie ponownie prowadził praktykę adwokacką, występując również w procesach politycznym. Chyba najsłynniejszym z nich był tzw. proces

Dokładnie 9 lat temu, 21 kwietnia 2007 r., odszedł od nas znany i lubiany satyryk, aktor i radiowiec – profesor mniemanologii stosowanej Jan Tadeusz Stanisławski. Zmarł w Warszawie, z którą związał większość swojego życia, lecz urodził się w 1936 r. we Włodzimierzu Wołyńskim. W takcie studiów na Uniwersytecie Warszawskim był jednym ze współzałożycieli i inicjatorów kabaretu w klubie Stodoła. Występował w kabarecie Olgi Lipińskiej, a współpracę z nią tak wspominał: „Moje spory z Olgą miały zawsze podłoże światopoglądowe; a światopogląd miałem prosty: dialogi, monologi – proszę bardzo! Ale jak zbiorowe tańce – to mnie nie ma, chyba że daleko, daleko z tyłu! Olga, acz niechętnie, godziła się na to, ale w ferworze nagrania zapominała. I oto gdy już, już „witałem się z gąską”, mordercza choreografia dobiegała końca, gdy robiłem wszystko, aby pomiędzy mną a okiem kamery stale istniał jakiś obiekt – nagle urywało się, a z szaf głośnikowych miast playbacku walił się na mnie grom: „Stop!!!

W kwietniu 1918 roku powstała najsłynniejsza chyba kawiarnia międzywojennej Warszawy, "kultowa", jak byśmy dziś powiedzieli, Mała Ziemiańska. Różne publikacje podają różne daty dzienne tego wydarzenia; my, nie rozstrzygając sprawy, wybieramy 20 kwietnia. Nie jest to zresztą najistotniejsze, bo na swoją sławę lokal musiał dopiero zasłużyć. Kawiarnia, a właściwie cukiernia, mieściła się przy Mazowieckiej 12. Dziś to zaciszna, położona nieco na uboczu ulica; wtedy, łącząc Plac Warecki z Placem Małachowskiego, centra warszawskiego city, była ważnym ciągiem komunikacyjnym i handlowym. Sąsiedztwo Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego było zaś źródłem nazwy cukierni. Z czasem przedsięwzięcie urosło do skali całej sieci, liczącej bodaj osiem lokali w całej Warszawie. Kiedy upadła kawiarnia Pod Pikadorem, Skamandryci przenieśli się właśnie do Ziemiańskiej, co rozpoczęło jej wielką karierę. Bliskość Zachęty, Uniwersytetu, kilku wydawnictw i księgarni sprawiała, że odwiedzali ją profesorowie, pisarze i artyści, a także bywalcy. Lista nazwisk przypomina spis treści podręcznika do literatury dla klasy maturalnej: prócz Tuwima, Słonimskiego, Lechonia, Wierzyńskiego czy Iwaszkiewicza zachodzili tu Żeromski, Leśmian, Pawlikowska-Jasnorzewska i Samozwaniec. Nie można nie wspomnieć też o duszach towarzystwa w rodzaju Wieniawy-Długoszowskiego i Franca Fiszera. Tu na pierwszej (i kolejnych) randce byli Boy i Krzywicka. To elitarne grono gromadziło się na legendarnym półpiętrze, "górce", powstałym podczas rozbudowy lokalu w 1927. Wtedy też kawiarnia uzyskała wystrój malarski pędzla Wacława Borowskiego. Ziemiańska oferowała atrakcje w rodzaju dostępnych przy stolikach aparatów telefonicznych, ale i występów muzycznych i baletowych. Specjalnościami zakładu były śledzie i ziemniaki, co może się wydawać nietypowe dla cukierni. Na szczęście "śledzie" były podłużnymi ciastkami z biszkoptu, kremu i marcepana, a "ziemniaki" - małymi pączkami,

Dnia 19 kwietnia Kościół Rzymskokatolicki obchodzi wspomnienie św. Ekspedyta. Mało znany to święty, dlatego uznaliśmy, że zasługuje na wspomnienie również na niniejszym profilu. Danych historycznych o Ekspedycie jest na tyle niewiele, że nawet nie wiadomo, czy nazywał się Ekspedyt. Są przypuszczenia, że forma ta jest źle odczytanym imieniem Elpidus oraz że łacińskie "Expeditus" to wcale nie imię, a określenie legionisty bez ciężkiego ekwipunku, tak bowiem jest święty tradycyjnie przedstawiany. We Francji z kolei istnieje legenda jakoby zakonnice z Paryża otrzymały paczkę ze szczątkami jakiegoś świętego wykopanymi z podparyskich katakumb, na której było napisane "expedit" i myśląc że to imię świętego, zaczęły się do takowego modlić (takie francuskie "Santa Piva di Varka"). Według tradycji był jednak Ekspedyt rzymskim legionistą stacjonującym w Armenii, który zginął podczas prześladowań za cesarza Dioklecjana w 303 roku, kiedy to odmówił złożenia ofiary bogom i nawet zerwał obwieszczenie, które do tego wzywało. Jego kult był na początku lokalny, ograniczony do Włoch, a sam święty był patronem od rozwiązywania długo ciągnących się spraw sądowych. Dopiero w XIX w. zaczął zyskiwać na popularności, której apogeum przypadło na dwudziestolecie międzywojenne. Świętego, jak już wspomniano, przedstawiano jako młodego legionistę, trzymającego w ręku klepsydrę, a pod stopą mającego czarnego kruka. Później, kiedy do spraw sądowych dodano mu jeszcze nowe obowiązki - został patronem spraw niecierpiących zwłoki oraz nierozwiązywalnych i "świętym ostatniej szansy", klepsydrę zamieniono na krzyż z napisem HODIE (łac. "dziś"), zaś krukowi dodano filakterię z napisem"CRAS" (łac. "jutro"). Stworzono też opowieść jakoby Ekspedyt przed nawróceniem został odwiedzony przez diabła w postaci kruka, który namawiał go

Bitwą, która na stałe wpisała się w dzieje Księstwa Warszawskiego i stała się jego symbolem, jest bitwa pod Raszynem, do której doszło 19 kwietnia 1809 r. Wówczas to świeżo uformowana armia Księstwa przeszła swój prawdziwy chrzest bojowy wytrzymując napór silniejszego przeciwnika. Chociaż każda ze stron obwieściła sukces, to bitwa zakończyła się klasycznym patem. Z jednej strony Polacy opuścili lewobrzeżną Warszawę, z drugiej strony armia Księstwa nie została rozbita, będąc dalej groźnym przeciwnikiem. Oddziały polskie zajęły pozycję na Pradze. Dowódca austriacki ks. Ferdynand d'Este zdawał sobie sprawę, że nieprzyjaciel wykorzysta każdą okazję, aby odbić lewobrzeżną Warszawę. Dodatkowo musiał mieć na względzie, że nieco ponad 10 lat temu ludność Warszawy sama pokonała okupanta w trakcie insurekcji kościuszkowskiej. Przed marszem w kierunku Wielkopolski należało zatem w pierwszej kolejności unieszkodliwić oddziały ks. Poniatowskiego i zabezpieczyć tyły. Z tym też zamiarem Austriacy podjęli próby 25 kwietnia zdobycia Pragi, która była broniona przez ok. 600 żołnierzy. Wydarzenie, które dziś wspominamy miało miejsce 26 kwietnia 1809 r. na terenie Grochowa. Chociaż dziś jest gęsto zabudowana dzielnica na początku XIX w. Grochów był małą wsią daleko za granicami Warszawy. Idące na odsiecz oddziały polskie w liczbie kilkuset żołnierzy starły się z silniejszymi, lecz gorzej dowodzonymi oddziałami austriackimi. W wyniku potyczki Austriacy wycofali się na południowy wschód w kierunku Wawra, a następnie do Karczewa. Straty po stronie polskiej były bardzo małe i wyniosły 15 zabitych i 80 rannych. Z kolej po stronie austriackiej poległo około 100 żołnierzy, kilkuset zostało rannych, a około 300 dostało się do niewoli. Co ciekawe, żołnierze cesarscy,

18 kwietnia 1854 roku zmarł w swym podwarszawskim majątku Józef Elsner, kompozytor, pedagog i działacz muzyczny, powszechnie znany jako profesor Fryderyka Chopina. Urodził się w 1769 roku w Grodkowie na Śląsku. Uczył się i studiował (teologię i medycynę, dyplomu jednak nie uzyskał) we Wrocławiu. Tam też święcił triumfy jako solista i tam powstawały jego pierwsze kompozycje, wykonywane w kościołach dominikanów i jezuitów. Jego kolejne przystanki, już jako zawodowego muzyka, to Wiedeń, Brno i Lwów. W tym ostatnim poznał i nawiązał współpracę z Wojciechem Bogusławskim. Do Warszawy przeniósł się w 1799 roku, wciąż pracując dla Bogusławskiego w Teatrze Narodowym i kierując zespołem operowym. Prowadził sztycharnię nut, wydawał czasopismo muzyczne, pisał recenzje i artykuły teoretyczne publikowane w ważnych europejskich pismach. W 1814 roku rozpoczął działalność pedagogiczną. W latach 1826-31 wykładał w Szkole Głównej Muzyki, będącej częścią wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Warszawskiego. Jego najsłynniejszym uczniem był oczywiście Fryderyk Chopin. Muzyków łączyła nie tylko relacja mistrz-uczeń, ale i autentyczna przyjaźń. Elsner był członkiem wielu towarzystw muzycznych, a także wolnomularzem. Należał do warszawskiej loży "Zur Halle der Beständigkeit". Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim. Nazwisko Elsnera zostało utrwalone w warszawskiej toponomastyce - w jej granicach znajduje się jego dawny majątek, późniejszy folwark, a dziś - obszar MSI Elsnerów. W miejscu jego dworku stoi dziś niewielki pomnik, odsłonięty w 2010 roku. Upamiętnia go również tablica na Dziekance, gdzie mieszkał, oraz ulica na Mokotowie. Józef Elsner został zapamiętany jako pedagog, co zrozumiałe ze względu na sławę i talent jego najsłynniejszego ucznia. Jednak wielu muzykologów i krytyków wskazuje, że jego własna twórczość zasługuje na

14 kwietnia 1810 roku Książę Warszawski, Fryderyk August Wettyn wydał w Dreźnie dekret, który na 105 lat powołał instytucję odgrywającą, pod różnymi nazwami, kluczową rolę w rozwoju warszawskiego teatru. Mowa tu o Rządowej Dyrekcji Teatru. Decyzja tą ówczesny władca odnowił mecenat teatralny, którego przez poprzednie kilka lat dotkliwie warszawskiej kulturze brakowało. Prezesem Rządowej Dyrekcji został mianowany (co wiązało się z uzyskaniem rządowej pensji) dramaturg i poeta Julian Ursyn Niemcewicz. Aby zasilić budżet nowej instytucji wprowadzono również specjalny podatek widowiskowy. Dzięki staraniom autora statutu Dyrekcji, Wojciecha Bogusławskiego, rok później powołano Szkołę Dramatyczną mającą dostarczać Teatrom Rządowym kadr. Jak już wspomniano, dekret książęcy obowiązywał przez 105 lat, do 1915 roku W międzyczasie instytucja dwukrotnie zmieniła nazwę: w 1822 roku na Dyrekcja Teatrów i Wszelkich Widowisk Dramatycznych i Muzycznych w Królestwie, a w 1833 na Warszawskie Teatry Rządowe. W obliczu zbliżającego się w 1915 r. frontu, 26 lipca 1915 ówczesny prezes WTR, Włodzimierz Burman podpisał dokument zawieszający działalność kierowanej przez niego instytucji, ostatecznie kończąc obowiązywanie dekretu Księcia Warszawskiego. Na ilustracji Teatr Narodowy, pierwszy z teatrów zarządzanych przez Dyrekcję, na akwareli Zygmunta Vogla. Za serwisem culture.pl.

Zostańmy jeszcze na chwilę w epoce stanisławowskiej, choć, prawdę mówiąc, już u jej zupełnego schyłku. 13 kwietnia 1794 roku nuncjuszem apostolskim w Polsce, rezydującym w Warszawie, został kardynał Wawrzyniec Litta, Włoch. W zasadzie Litta przybył do Warszawy już w marcu, a sakrę biskupią i nominację na nuncjusza otrzymał w Rzymie w listopadzie roku poprzedniego, ale stanowisko objął dokładnie 222 lata temu, przez co stał się mimowolnym świadkiem i uczestnikiem wielu istotnych wydarzeń. Był to, można by powiedzieć, ostatni moment na objęcie nuncjatury. 17 kwietnia wybuchła w stolicy insurekcja, w wyniku której większość dyplomatów uciekła lub wyjechała bojąc się o własne życie. Litta w Warszawie został, prowadząc ożywioną korespondencję zarówno z Prusakami jak i z Rosjanami. Był w stolicy również wtedy, kiedy odbywało się w niej tzw. "wieszanie zdrajców" i jego osobista interwencja uchroniła przed smutnym losem biskupa chełmskiego Wojciecha Skarszewskiego (w przypadku Ignacego Massalskiego ta sztuka się już nie udała). Ogólnie jego stosunek do powstania był negatywny, głównie z powodów, o których jeszcze wspomnimy. Kiedy powstanie było już przegrane i Suworow dokonywał rzezi mieszkańców na prawym brzegu, to Litta, w towarzystwie ambasadora brytyjskiego Gardinera, przedostał się na Pragę, błagając generała o ocalenie mieszkańców. Później monsignor brał udział w negocjacjach ustalających warunki III rozbioru, podczas których był oponentem wobec pomysłów carycy Katarzyny. Pobudki jego były jednak identyczne jak w przypadku opozycji wobec insurekcji - chciał uchronić stan posiadania Kościoła na ziemiach dawnej Polski, Katarzyna bowiem czyniła na to dość skuteczne zakusy. Z tego też zapewne powodu pozwolił sobie na demonstracyjne utrzymywanie nuncjatury w Warszawie. Z

Pozostajemy w epoce Oświecenia, spojrzymy jednak na nią z nieco innej strony. Oto 12 kwietnia 1797 roku zmarł Piotr Blank, warszawski bankier. Blank urodził się w 1742 roku. Pochodził z osiadłej w Prusach rodziny hugenockiej. Do Warszawy przybył jako dwudziestokilkuletni młodzieniec. Na szerokie wody wielkich interesów wypłynął w latach siedemdziesiątych. Założył bank depozytowo-kredytowy, konkurując przez lata z największymi: Tepperem, Zbytkowerem, Potockim i Kapostasem. Majątek pomnażał dzierżawiąc monopol tytoniowy w spółce z Janem Dekertem i Jędrzejem Rafałowiczem oraz monopol loteryjny wraz z Piotrem Tepperem. Awansował do społecznej elity. W jego pałacu przy Senatorskiej gościł sam Stanisław August i inni wielcy epoki. W 1790 roku otrzymał szlachectwo. Z przywilejami wiąże odpowiedzialność, wspierał więc Blank stronnictwo reformatorskie. Po uchwaleniu konstytucji majowej podarował skarbowi 50 000 złotych na rzecz uchwalonego zaciągu armii, a rok później udzielił nieoprocentowanej pożyczki na imponującą kwotę dziewięciu milionów złotych. Nie był jednak bez skazy - jego bank (jak i Tepperowski) pośredniczył w wypłacaniu jurgieltu polskim dostojnikom. Dokumentacja odnaleziona w jego kantorze była dowodem na zdradę licznych dostojników i niejednego zaprowadziła na szubienicę. Nie przeszkodziło mu to wejść w skład władz insurekcyjnych - był członkiem komisji zajmujących się powstańczymi finansami i aprowizacją miasta. Z wszystkich bankierów epoki stanisławowskiej Blank uchodzi dziś za najzręczniejszego i najbardziej przewidującego. Choć wraz z Tepperem zduopolizowali obsługę finansową dworu królewskiego, bardzo niechętnie (cóż za przenikliwość!) pożyczał królowi, którego niewypłacalność zrujnowała Teppera. Tuż przed kryzysem 1793 roku wytransferował część aktywów za granicę. Kiedy nadszedł krach, a warszawskie banki padały jeden po drugim, on jeden nie zbankrutował. Blank był wolnomularzem. Należał

Śmierć Tadeusza Kajetana Węgierskiego, która miała miejsce 11 kwietnia 1787 r. w Marsylii, będzie dla nas okazją do przypomnienia tego już dość zapomnianego twórcy epoki Oświecenia. Urodził się w 1756 r. we wsi Śliwno, nieopodal Białegostoku. Jako młodzieniec związał się z Warszawą, kiedy jego rodzice oddali go na naukę do Collegium Nobilium. Talent przejawiał już od młodości; w wieku 15 lat na łamach „Zabaw Przyjemnych i Pożytecznych” opublikował wiesz „Do A. Naruszewicza”. Jego twórczość skupiała się na satyrze, tak popularnej wśród pisarzy doby Oświecenia. W sposób otwarty kpił z magnatów i ich buty. Poruszał w swoich utworach zarówno sprawy ogólne, jak i czysto osobiste, celebrytów ówczesnej Warszawy. Mógł liczyć na poparcie Stanisława Augusta Poniatowskiego, otrzymując posadę szambelana królewskiego. Sporą pozycję w dorobku poety zajmują tłumaczenia i adaptacje. Za najlepszą pracę literacką Węgierskiego uznaje się "Organy", samodzielną przeróbkę "Pulpitu" Boileau. Poemat heroikomiczny, napisany w latach 1775 - 1777 pod wpływem Myszeidy Krasickiego, był ostrym pamfletem na kler świecki i zakony. Oprócz tego Węgierski przełożył "Powieści moralne" Marmontela (1776 - 1778), "Listy perskie" Monteskiusza (1778) i "Pigmaliona" Rousseau (1777). Węgierski charakteryzował się ostrym piórem, słynąc z libertyńskich utworów. W pamflecie, o jakże długim tytule „Portrety pięciu Elżbiet bezstronnym pędzlem malowane i w dzień ich imienin darowane od przyjaznego osobom ich sługi”, wykpił najważniejsze kobiety stolicy: Elżbietę z Poniatowskich Branicką (siostrę króla), Elżbietę z Flemmingów Czartoryską i Elżbietę z Czartoryskich Lubomirską (małżonkę i siostrę Adama Kazimierza Czartoryskiego), Elżbietę z Lubomirskich Potocką (żonę Ignacego Potockiego) oraz Elżbietę z Branickich Sapieżynę. Jako osoba deklarująca otwarcie ateizm, pisał

8 kwietnia 1826 r. zmarła w Dreźnie Maria Kunigunde Dorothea Hedwig Franziska Xaveria Florentina Prinzessin von Polen, Litauen und zu Sachsen, znana większości potomnych jako Maria Kunegunda Wettyn, córka króla Augusta III oraz jego żony, Marii Józefy. Postać to ciekawa, choć związana z Warszawą nadzwyczaj luźno. Właściwie jedyna rzecz, która ją wyróżnia jest to, że jako jedyne dziecko pary królewskiej urodziła się w Warszawie (10 listopada 1740 r.; pozostałych czternaścioro dzieci przyszło na świat w Saksonii). Na tym można zakończyć warszawską cześć naszej dzisiejszej opowieści, jednak warto wspomnieć o tym, co z Marią Kunegundą działo się dalej. Oczywiście, jak na córkę władcy przystało odebrała odpowiednie wykształcenie, zarówno w zakresie języków obcych, jak i sztuk pięknych oraz innych umiejętności. Nie pomogły jej one jednak stawić czoła najtrudniejszemu wyzwaniu, jakie przed nią postawiono: kiedy w wieku 14 lat starano się ją zeswatać z austriackim arcyksięciem Józefem (późniejszym Józefem II) zestresowana Maria nie była w stanie podczas spotkania z przyszłym mężem powiedzieć niczego sensownego. Oczywiście w tej sytuacji do ślubu nie doszło, a informacja o tym szybko rozniosła się wśród europejskiej arystokracji i spowodowała, że saska księżniczka szybko przestała się liczyć na ówczesnym rynku matrymonialnym (mimo zalet w postaci wykształcenie i pochodzenia). W związku z tym po długich zabiegach dyplomatycznych, licznych przekupstwach i kilku papieskich dyspensach dwór drezdeński uzyskał dla księżniczki jedną z najwyższych godności, jakich mogła dostąpić kobieta w Świętym Cesarstwie Rzymskim. Maria została mianowicie opatką żeńskiego klasztoru w mieście Essen (oraz w niderlandzkim Thorn). Z kierowaniem klasztorem w Essen, którego korzenie sięgały IX wieku

7 kwietnia 1900 roku w Warszawie w rodzinie Adolfa i Matyldy z Połądkiewiczów Bagińskich urodził się syn, Adolf junior. Jako syn porządnej mieszczańskiej rodziny, odebrał staranne wykształcenie w gimnazjum oraz w Szkole Handlowej Wawelberga, po czym zamiast dłubać w księgach rachunkowych, został aktorem. Aktorem, dodajmy, początkowo bez sukcesów. Młody Bagiński tułał się po rewiowych teatrzykach,nigdzie nie dostając stałego angażu. Film, dzięki któremu w głównej mierze stał się sławny, pozostawał dla niego nieosiągalny. Aż życie samo spowodowało, że jego niewątpliwy talent został dostrzeżony. Po pierwsze, w roku 1924 dostał angaż do kabaretu Qui pro Quo, gdzie występował przed szerszą niż dotychczas publicznością. Po drugie, na ekrany kin zaczęły wchodzić filmy dźwiękowe, co było jednoznaczne z końcem kariery wielu aktorów, niepotrafiących się odnaleźć w kinie innym niż nieme (coś jak przejście na styl "V" u skoczków narciarskich). Również w tamtym okresie przyjął Bagiński pseudonim, pod którym stał się znany w całym kraju - podobno wolał pretensjonalne "Scipio del Campo", ale zgubił gdzieś karteczkę, na której to zapisał, i pod wpływem chwili wybrał z książki telefonicznej nazwisko Dymsza. Stał się niekwestionowaną gwiazdą filmu lat 30. Szczególnie udany był dla niego rok 1935, kiedy wystąpił w głównej roli w aż trzech kasowych filmach - "Antek policmajster", "ABC miłości" i "Wacuś". Był znany przede wszystkim z ról charakterystycznych. W życiu prywatnym również wiodło mu się dobrze, poślubił w 1928 roku Zofię Olechnowicz, artystkę baletową, i zamieszkał na całkiem prestiżowej już wtedy Starówce. Cieniem na karierze Dymszy kładą się lata okupacji. Mimo zakazu ZASP, nie przestał grać w jawnych teatrach

XIX wiek upłynął dla Warszawy pod znakiem zaborów. W 1801 r. była stolicą pruskiej prowincji, zaś w roku 1900 - stolicą Kraju Nadwiślańskiego. Ale warto pamiętać, że zdarzały się chwile, kiedy władza w mieście należała do Polaków, którzy prowadzili niezależną, bądź w miarę niezależną politykę. Jednym z takich okresów był czas powstania listopadowego. I dziś w ramach kartki z kalendarza wspomnimy 185 rocznicę prapremiery Warszawianki, pieśni, która nierozerwalnie wiąże się z tym wielkim zrywem narodowym. Wykonanie miało miejsce w Teatrze Narodowym, który znajdował się wówczas na Placu Krasińskich. Dyrygował sam kompozytor. Warszawa była wówczas miastem wolnym, stolicą Królestwa, które w styczniu zerwało unię personalną z Rosją. Autorem tekstu jest francuski poeta Casimir François Delavigne, muzykę skomponował Karol Krupiński, a najpopularniejszego przekładu z francuskiego dokonał Karol Sienkiewicz (brat dziadka tego słynnego Sienkiewicza). Pieśń bardzo szybko zyskała w kraju niesamowitą popularność, porównywalną z Mazurkiem Dąbrowskiego. Po odzyskaniu niepodległości stała się jedną z kandydatek do roli hymnu narodowego. Jej ponadczasowe przesłanie było aktualne w czasie Powstania warszawskiego. Obecnie pieśń, bądź sama jej muzyka, jest odgrywana przy okazji uroczystości o charakterze patriotycznym. Warto zadać sobie pytanie, co autor miał na myśli pisząc z Francji pieśń dla odległej i nadal egzotycznej Polski, w której miało miejsce powstanie. Pierwsza zwrotka odnosi się do rewolucji lipcowej, jaka miała miejsce w Paryżu w 1830 r. Zwycięstwo rewolucjonistów (tęcza Franków), stanowi przykład dla Polaków. Druga zwrotka mówi o Kozakach, którzy zasłynęli z okrucieństwa w trakcie wojny rosyjsko-tureckiej dwa lata wcześniej. W trzeciej z kolej autor nawiązuje, do dalekich walk Polaków razem

6 kwietnia 1846 roku zmarł w Warszawie, w wieku 52 lat, Aleksander Kokular, malarz i pedagog epoki późnego klasycyzmu. Pochodził z warszawskiej rodziny mieszczańskiej. Uczył się w Liceum Warszawskim pod okiem Zygmunta Vogla. Studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu u Jana Chrzciciela Lampiego i w Akademii św. Łukasza w Rzymie. Po powrocie do Warszawy stał się znaczną postacią lokalnego życia artystycznego. Wykładał w Liceum Warszawskim i na Uniwersytecie, równolegle prowadząc własną pracownię. Po zamknięciu uczelni otworzył własną, prywatną szkołę malarstwa. W późniejszych latach uczył również w w Aleksandryjskim Instytucie Wychowania Panien i na Kursach Dodatkowych, a w końcu w Szkole Sztuk Pięknych, otwartej w 1844, której był współtwórcą. Uczniami Kokulara byli m.in. Tadeusz Brodowski, Aleksander Kamiński i Cyprian Kamil Norwid. Mecenasem malarza był Aleksander Potocki; na jego zlecenie opiekował się wilanowską kolekcją malarstwa. Prowadził konserwację i renowację dzieł, przeprowadził również sprzedaż jej części. Kokular zajmował się malarstwem mitologicznym, historycznym, religijnym i portretowym. Jego dzieła można znaleźć w wielu muzeach i kościołach Mazowsza. Autoportret z 1841 roku za stroną wilanow-palac.pl.

Idąc Aleją Zasłużonych na cmentarzu na Powązkach możemy oglądać różne, bardzo często monumentalne nagrobki, spośród których jedynie klika wyróżnia się skromnością i można by powiedzieć minimalizmem formy. Jednym z takich upamiętnień jest nagrobek naszego bohatera, zmarłego w 1934 w naszym mieście, a urodzonego 4 kwietnia 1883 roku w austriackiej wówczas Wieliczce Władysława Skoczylasa. Zanim zbulwersują się Czytelnicy na to, co krakus z krwi i kości robi na tym profilu, uprzedzamy, że jego ostatnie 20 lat życia było związane ze stolicą, w której pracował jako docent na Wydziale Architektury naszej Politechniki. Skoczylas, wykształcony na uczelniach artystycznych Wiednia, Krakowa i Paryża (w tej ostatniej jego mentorem był profesor o wdzięcznym dla Polaka nazwisku Bourdelle) specjalizował się w rytownictwie, zwłaszcza w akwafortach. W obraniu tej drogi pomógł mu przypadek - zaraz bowiem po przybyciu do Paryża dostał złośliwej egzemy na dłoniach, która nie pozwoliła mu babrać się w farbach ani glinie do rzeźbienia. I właśnie tworzeniu w tej technice poświęcił swe dalsze artystyczne przygody, co było tym istotniejsze, że w tamtych czasach wszyscy jeszcze byli zafascynowani impresjonizmem. Jeśli chodzi o tematykę prac, Skoczylas szedł jednak z duchem epoki. Jak współcześni mu, kładł nacisk na ludowość, symbolizowaną głównie przez sztukę Podhala. Stąd wśród jego prac znajdziemy mnóstwo drzeworytów z motywami zbójników, Tatr, górali. Echa takiego stylu możemy znaleźć również u innych artystów, których dzieła znajdziemy bez problemu w Warszawie. Sam Skoczylas, wraz z kolegami, organizuje grupę artystyczną "Rytm", której estetyka, jak już wspomniałem, inspiruje innych twórców epoki. W 1930 zostaje Skoczylas dyrektorem departamentu sztuki w Ministerstwie Oświaty, a

W związku z rozwojem budownictwa mieszkaniowego w peryferyjnych do tej pory dzielnicach Warszawy, w latach 30. erygowano tam sporo nowych parafii, stare bowiem nie wyrabiały z obsługą rosnącej liczby wiernych. Dlatego mamy sporo ładnych i efektownych modernistycznych kościołów w miejscach takich jak Włochy, daleki Grochów czy omawiane dziś Koło. Parafia na Kole została wykrojona z części parafii św. Wojciecha, św. Wawrzyńca i Stare Babice, a kościół stanął na działce przy ulicy Deotymy. Projektantem był Feliks Michalski, a kościół powstawał z przerwą na wojnę w latach 1938-51. Wykazuje cechy neoromańskie, mając wszakże modernistyczną bryłę. A piszemy o niej dlatego, że właśnie 31 marca (wg innych źródeł 13 stycznia) roku 1938 erygowano tę właśnie parafię. Zdjęcie za warszawa.wikia.com

28 marca 1689 roku zapadł na Zamku warszawskim wyrok w procesie Kazimierza Łyszczyńskiego, podsędka brześciańskiego, oskarżonego o ateizm i bluźnierstwo. Choć podsądny był szlachcicem posesjonatem i na urzędzie, skazano go na karę śmierci na stosie, "złagodzoną" później poprzez uprzednią dekapitację. Łyszczyński pochodził z Łyszczyc w województwie brzeskolitewskim. Odebrał staranne wykształcenie - ukończył kolegium jezuickie w Brześciu i studiował na Akademii Wileńskiej (według innych źródeł - w Kaliszu i Krakowie); być może nawet odbył nowicjat w zakonie. Następnie prowadzi żywot przykładnego szlachcica: wojuje pod sztandarami Sapiehów, posłuje do Warszawy na sejmy, piastuje urzędy ziemskie; z całą pewnością jest jedną z ważniejszych - i zamożniejszych - figur w powiecie. W wolnych chwilach czyta i pisze. I mimo długich lat spędzonych wśród jezuitów - a może dzięki nim - jego poglądy obracają się wokół antyklerykalizmu, racjonalizmu i ateizmu. Według znawców tematu filozofia Łyszczyńskiego zdradza głęboką erudycję i niepospolity intelekt. Na pieńku z Kościołem ma już wcześniej, ale jego los przypieczętowuje zły sąsiad. Jan Kazimierz Brzoska, łowczy brześciański, winien był Łyszczyńskiemu znaczną sumę pieniędzy. Chcąc uniknąć spłaty długu, a nawet przejąć, należną według prawa denuncjatorowi, część majątku podsędka, wykrada mu rękopis zawierający dzieło jego życia: traktat "De non existentia Dei" i na jego podstawie składa donos do władz. Wojewoda wileński Łyszczyńskiego aresztował, przekazał władzom kościelnym, ostatecznie jednak sejm zdecydował, że sądzić go może tylko świecki sąd sejmowy. W rzeczywistości jednak w składzie sądu dominowali senatorowie duchowni, z prymasem Radziejowskim i biskupem inflanckim Popławskim na czele. W tej sytuacji wyrok mógł być tylko skazujący, ku zgrozie większości braci szlacheckiej,

W 1891 r. uruchomiono liniowy ruch tramwajów elektrycznych na pierwszej sieci w Halle (Saale). Na terenie imperium rosyjskiego elektryczne tramwaje ruszyły w roku 1903 w Petersburgu i dało to zielone światło dla elektryfikacji linii w innych rosyjskich miastach. W Warszawie, na drodze przetargu, wybrano ofertę grupy przedsiębiorców, wspieranych przez spółkę "Siemens" i to właśnie firma "Siemens" opracowała projekt układu torowisk, linii, zasilania oraz wszystkich innych obiektów. W 1905r rozpoczęto budowę elektrowni tramwajowej, którą zlokalizowano przy ul. Przyokopowej 28. Wagony tramwajowe dostarczyła firma Wagenbauanstalt Falkienried. Pojazd miał 24 miejsca siedzące i 16 stojących na otwartych pomostach. Wagony te, pomimo dwóch wojen światowych, przetrwały w eksploatacji w Warszawie prawie pół wieku. Uroczysta inauguracja ruchu tramwajów elektrycznych nastąpiła w dniu 26 marca 1908r. Na placu Krasińskich odbyło się poświęcenie wagonów tramwajowych i po przemówieniach przecięciu wstęgi o godz. 9.35 pierwszy tramwaj, prowadzony przez inż. Boulangera wyruszył z dostojnikami na trasę linii 3. Trasę wiodącą ulicami Miodową, Krakowskim Przedmieściem, Królewską, Marszałkowską do Rogatek Mokotowskich tramwaj przebył w 25 minut. Ilustracja: mowiawieki.pl

25 marca 1884 roku urodził się w Warszawie Marian Kontkiewicz. Był on jednym z najwybitniejszych warszawskich reprezentantów wczesnego modernizmu, głęboko jeszcze osadzonego, zwłaszcza jeśli chodzi o sztukę dekorowania budynków, w panującym przez wiek XIX historyzmie (stylach 'neo'). Budynki zatem miały nowoczesną już konstrukcję i strukturę, ale z zewnątrz wyglądały tak jak budowane kilkadziesiąt lat wcześniej. Na przełomie wieków popularna, obok tradycyjnych neobarokowych i neoklasycystycznych form, stała się secesja. Fachu Kontkiewicz uczył się u nie byle kogo, bo u duetu F. Lilpop - K. Jankowski, a potem przeszedł do pracowni bardzo uznanego i szacownego architekta, absolwenta paryskiej École des Beaux-Arts, Juliusza Nagórskiego. I właśnie z pryncypałem Kontkiewicza wiąże się dzisiejsza anegdota. Nasz wciąż jeszcze na dorobku bohater zaprojektował kamienicę przy ul. Śniadeckich 23. Kamienicę, dodajmy, bardzo ładną i do tego technicznie trudną z uwagi na trójkątny kształt działki, na której stała. Nagórskiemu kamienica też się spodobała, do tego stopnia, że zaczął sobie przypisywać jej autorstwo. Na to Kontkiewicz się zdenerwował i kazał wykonać kartusz jednoznacznie pokazujący, czyje to dzieło. Zarówno kartusz jak i cała kamienicę możemy oglądać do dziś. Kontkiewicz projektował zaś dalej, z jego deski zeszły choćby projekty kilku domów Kolonii Staszica czy nieistniejące już kamienice na Powiślu, aż w roku 1926 zmarł. Umarł w ciekawym momencie, pozwalającym snuć domysły na temat jego dalszej ewentualnej kariery w momencie kiedy wyszukane formy odchodziły do lamusa ustępując pudełkom do mieszkania. Moim zdaniem, podzieliłby nasz bohater los innych ofiar zmian mody i - podobnie jak choćby Corazzi - realizował się zarobkowo w Wilnie, Lwowie czy innym Łucku.

You don't have permission to register