skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

13 października

13 października

Zwykło się uważać 13. dzień każdego miesiąca za pechowy. Jakkolwiek jest w tym twierdzeniu wiele przesady, to jednak 13 października 1923 r. przeszedł do historii Warszawy jako jeden z tych feralnych dni. O godzinie miastem wstrząsnęła eksplozja. Nie był to jednak zwykły wybuch. Jego siła była olbrzymia. Szyby wyleciały w oknach nie tylko na Starym Mieście, ale również na Pradze, a nawet w Otwocku. Odgłos wybuchu był słyszalny w promieniu ponad 40 km, a mieszkańcy z Mińska Mazowieckiego dzwonili do redakcji warszawskich gazet, aby dowiedzieć co się stało. O sile wybuchu niech świadczy również fakt, iż naruszona została konstrukcja hełmów wież kościoła św. Floriana (zostały one później zdemontowane, gdyż groziły zawaleniem). Dzielnicą, która najbardziej ucierpiała był Żoliborz. Tutaj większość dachów została zmieciona, raniąc i zabijając postronne osoby. Tutaj też znajdowało się epicentrum wybuchu. Była nim Warszawska Cytadela.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, Cytadela została przejęta przez Wojsko Polskie. Tam też obok koszar, magazynów, budynków gospodarczych oraz mieszkalnych ulokowana była prochownia. Pechowego dnia wypełniona była zawartością 40 wagonów kolejowych. Magazynowane były tutaj setki ton wysokiej jakości prochu produkcji włoskiej. W ciągu ułamka sekundy prochownia przestała istnieć, a w jej miejscu powstał dziesięciometrowy lej. Stojący niedaleko do prochowni skład metalowych części zamiennych zniknął, budynki szwalni i magazyn mundurowy legły w ruinie. Brama Cytadeli prowadząca nad Wisłę uległa zawaleniu, w gruzach legły także budynki stajni, wozowni i kuchni. Poważnie uszkodzony został również budynek X Pawilonu. Śmierć poniosło 28 osób, z czego tylko dwójka to żołnierze. Pozostałe ofiary, to cywile, często rodziny żołnierzy stacjonujących na Cytadeli. Szczęściem w nieszczęściu było, że pierwszy wybuch nie zainicjował eksplozji pocisków artyleryjskich.

Unoszący się nad całym miastem słup dymu stanowił drogowskaz dla śpieszących z pomocą strażaków, policjantów, żandarmów, żołnierzy oraz personelu medycznego. W Alei WP zorganizowano polowy punkt medyczny. Służby ratownicze rozpoczęły również odgruzowywanie terenu Cytadeli. Wybuch potraktowano nad wyraz poważnie. O godzinie 13:15 zebrał się na krótkie posiedzenie Sejm, jak również Rada Ministrów. Ówczesny premier Wincenty Witos wydał z powodu wypadku specjalną odezwę:

„Zbrodnicza ręka dokonała w dzisiejszym dniu zamachu w stolicy Państwa przez wysadzenie w powietrze prochowni w Cytadeli warszawskiej. […] Po próbach terroru przez rzucanie bomb w różnych miastach Polski i zamachach na urządzenia kolejowe, wybuch dzisiejszy jest nowym jaskrawym wyrazem bezwzględnej walki z państwowością polską – walki prowadzonej od długiego czasu na różnych polach życia państwowego”

Do Polski ze wszystkich stron świata od Watykanu po Japonię popłynęły kondolencje. Japoński attaché obrony major Naozaburo Okabe przekazał na potrzeby ofiar 20 mln marek polskich. Później udało się zebrać 8 mld marek polskich (pamiętajmy jednak, iż w wyniku inflacji kilka tygodni później do obrotu wejdą banknoty o nominale 1 mln marek). Mimo że wśród ofiar znajdowało się tylko dwóch żołnierzy (szer. Michał Szczur i szer. Dawid Katz), a resztę stanowiły żony i dzieci wojskowych oraz inne osoby cywilne, wojsko wzięło na siebie koszty pogrzebu. Jak argumentowano, wszyscy zostali zabici w katastrofie wojskowej, więc należy się im wojskowy pogrzeb z honorami. Nabożeństwo żałobne zostało odprawione 16 października w kościele Świętego Krzyża. Ofiary wybuchu pochowano na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach. Oddzielnie odbyły się uroczystości pogrzebowe szer. Katza, który został pochowany na cmentarzu żydowskim.

Żandarmeria wojskowa i policja natychmiast wszczęły śledztwo mające ustalić przyczyny eksplozji. Do prasy wyciekły zeznania szer. Juszczaka z 36 pp, który w sobotę stał na warcie w pobliżu prochowni. Miał on zeznać, że na kilka minut przed 9.00 zobaczył robotnika, który po wyjściu z prochowni zapalił papierosa. Żołnierz nakazał mu zgasić papierosa. Robotnik papierosa nie wyrzucił, lecz palcem przygasił i prawdopodobnie schował do kieszeni. Chwilę później, kiedy robotnik wszedł do laboratorium, w oknach błysnął płomień, a potem nastąpił wybuch. Juszczak został przysypany gruzem, ale zdołał się spod niego wydostać. Pojawiła się również teoria, że doszło do samoczynnego zapalenia prochu. Ministerstwo Spraw Wojskowych twierdziło, że prochownia była kontrolowana w dniach 18–27 sierpnia i nie zauważono, aby proch był w złym stanie. Generał brygady Kazimierz Pławski, zastępca szefa Departamentu Artylerii i Uzbrojenia Ministerstwa Spraw Wojskowych, stwierdził, że bez najmniejszej obawy spowodowania wybuchu mógłby wejść do każdej takiej prochowni z zapalonym papierosem i ręczy za ich całość. Jednak winnych szukano też gdzie indziej. Podejrzenia padły na komunistów. Rozpoczęły się aresztowania.

Pewien trop, a właściwie nic nieznaczący incydent poprowadził śledczych do więzienia przy ul. Dzielnej w Warszawie. Od kilku miesięcy przebywali tu dwaj oficerowie Wojska Polskiego: por. Walery Bagiński, wykładowca znajdującej się na terenie Cytadeli Centralnej Szkoły Zbrojmistrzów, i ppor. Antoni Wieczorkiewicz, oficer Ekspozytury II Oddziału Sztabu Generalnego DOK IV w Krakowie. Kiedy w sobotni poranek w prochowni wybuchło czterdzieści wagonów włoskiego prochu, oni – według świadków – stanęli na baczność i odśpiewali rewolucyjny „Czerwony sztandar”. Przed laty obaj oficerowie należeli do Polskiej Organizacji Wojskowej, jednak wkrótce po odzyskaniu przez Polskę niepodległości wstąpili do Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. Bagiński należał do Wydziału Wojskowego, który był odpowiedzialny za działalność agitacyjno-dywersyjną wśród żołnierzy. On i Wieczorkiewicz zostali aresztowani na początku sierpnia 1923 roku na podstawie zeznań Józefa Cechnowskiego. Był to aktywista komunistyczny, który – skruszony – rozpoczął współpracę z policją. 30 czerwca Cechnowski skontaktował się z nadkomisarzem Józefem Piątkiewiczem z policji i poinformował go o planowanych przez komunistów zamachach terrorystycznych. Mieli nimi kierować Bagiński i Wieczorkiewicz. Ich proces rozpoczął się 20 listopada 1923 r., lecz finał tej historii opowiemy przy innej kartce z kalendarza.

Słup dymu nad Cytadelą chwilę po wybuchu, za zw.com.pl

Leave a Reply:

You don't have permission to register