Kartka z kalendarza – 19 maja
104 lata temu, w niedzielę 19 maja 1912 roku w godzinach porannych w kamienicy przy ulicy Wilczej 12 zmarł Aleksander Głowacki, bardziej znany jako Bolesław Prus. Przypominanie biografii akurat tej postaci byłoby zbyt oczywiste, zatem dzisiaj proponujemy oddać głos ówczesnej prasie, która w sposób, może dla nas nieco egzaltowany, ale zachowujący z pewną konwencję, którą zachowuje się przy śmierci „tych wielkich” relacjonuje te wydarzenia (a przy czym zapewne oddaje uczucia wielu ówczesnych):
»Prus umarł!
Taka oto wieść żałobna smutkiem serdecznym napełniła wczoraj Warszawę od krańców do krańców, załkała w śródmieściu i na przedmieściach, W salonach i w ubogich izdebkach robotniczych. „Prus umarł”-jedni drugim wieść kirem spowitą podawali. Tylko dwa wyrazy, a zawarta w nich tak wielka, niepowetowana strata. Ale głos wewnętrzny mówi wszystkim polakom: „Wielkie to serce bić przestało tylko fizycznie. „Tylko fizyczny swój żywot zakończył ten wielki umysł, „Albowiem duchowej Ich siły nietylko śmierć, lecz nawet czas zgasić nie jest zdolny, ona krzepi nas i krzepić będzie, póki wiary w dobro, a ona w nas, Jak ta siła duchowa—nieśmiertelna… „Odszedł człowiek, ale przed odejściem z szczodrobliwością, wyłamującą się z wszelakich ram, pozostawił nam czyny swoje i wskazania…
„I te klejnoty nieocenione przechowam z pełną umiłowania troskliwością — po wszystkie czasy… „I to jest pociechą w naszym wielkim smutku.” Ostatnie chwile. Już od bardzo dawna zdrowie wielkiego autora „Placówki” budziło głęboką troskę w najbliższym jego otoczeniu.
Wymagało ono ciągłej o sobie pamięci, a przede wszystkiem unikania pracy wytężonej. Ale jakaż siła mogła Prusa powstrzymać od pracy, która była jedyną treścią jego życia, potrzebą niezbędną, jak pożywienie dla organizmu. Więc pomimo sił bardzo nadwątlonych, ani na chwilę nie opuszczał stanowiska, żelazną wolą podtrzymując energię. Przed tygodniem zapadł na influencę, połączoną z dotkliwą niedyspozycję żołądka i od tego czasu pozostawał w łóżku, pielęgnowany przez miłującą i umiłowaną małżonkę.
W tym okresie duchowy nastrój Prusa uległ wielkiej zmianie: stał się apatyczny, energja, ta cecha jego organizacji, z dniem każdym słabła. Mówił o swym rychłym zgonie, dodając: — Jestem na śmierć zupełnie przygotowany. W sobotę wieczorem skarżył się Prus, że duszność mocniej mu dokucza, noc zaś wczorajszą, jak szereg poprzednich, spędził prawie bezsennie; tylko krótkie drzemki nie były w stanie krzepić nadwątlonych sił chorego. O godzinie czwartej z rana uczuł Bolesław Prus wielką ulgę. O wiele mi lżej oddychać, — rzekł do małżonki— jestem jakiś silniejszy; teraz czuję, że wyjdę z tej choroby. Ale było to polepszenie przed zgaśnięciem ostatniej Iskierki, migocącej w zamierającym organizmie. O godzinie piątej i pół rano zawołał: „Umieram”, a potem imię swojej małżonki i zgasł z tym wyrazem na ustach… Ciężarem bezwładu zwisła jego głowa na ręce, bezgranicznie kochającej małżonki. Ostateczną przyczyną śmierci było pęknięcie serca w następstwie sklerozy.
Wczoraj w południe redakcja Kurjera Warszawskiego wydała dodatek nadzwyczajny, donoszący o zgonie Bolesława Prusa. Około południa, dokonano kilku zdjęć fotograficznych zwłok, a p. Cz. Makowski, art. -rzeźbiarz wykonał maskę pośmiertną. Przed wieczorem zwłoki złożono w trumnie, a tę ustawiono w gabinecie zmarłego, wśród krzewów i świateł. Przeniesienie do kościoła św. Aleksandra nastąpi dopiero we wtorek wieczorem, wolą bowiem jest wdowy, aby zwłoki jak najdłużej pozostawały w mieszkaniu.«
Pogrzeb Prusa odbył się 22 maja, we wtorek. Pomimo deklaracji, że będzie to pogrzeb skromny, przerodził się on w wydarzenie, w którym wzięło udział kilkadziesiąt tysięcy warszawiaków. Zasługuje ono zatem na osobną notkę w odpowiednim terminie…
Ilustracja ze strony borsukiewicz.hrubieszow.in