Kartka z kalendarza – 9 maja
„Dobranoc! Do widzenia! Cześć! Giniemy!” – to ostatnie zarejestrowane przez „czarną skrzynkę” słowa załogi samolotu Ił 62-M SP-LBG „Tadeusz Kościuszko”, które padły o godzinie 11:13 w dniu 9 maja 1987 roku.
Katastrofa samolotu, która zdarzyła się w tym momencie do dziś pozostaje największą katastrofą w dziejach polskiego lotnictwa, pochłonąwszy w sumie 183 osoby (11 członków załogi i 172 pasażerów).
Lot LO5055 miał być rutynowym transatlantyckim przelotem na trasie Warszawa – Nowy Jork. Samoloty Ił 62M, po dokonanych w następstwie katastrofy na Okęciu w roku 1980 poprawkach w ich mechanizmach, były uważane za względnie bezpieczne. Ich producenci obiecali usprawnienie mechanizmów, które zawiodły podczas ostatnich chwil lotu „Kopernika”, który rozbił się z m.in. Anną Jantar na pokładzie siedem lat wcześniej.
W niecałe 30 minut po starcie z Warszawy załoga samolotu, przelatując nad Grudziądzem, zauważyła sygnalizację dehermetyzacji kadłuba, pożar w luku bagażowym oraz utratę mocy dwóch silników. Samolot zwiększał wtedy pułap z ok. 5000 do 6000 m zwiększając ciąg. Dowódca statku, kpt. Zygmunt Pawlaczyk, podjął natychmiastową decyzję o powrocie do Warszawy i lądowaniu awaryjnym. Samolot zawrócił i rozpoczął zrzucanie paliwa, nie mógł bowiem lądować z pełnymi bakami.
Z uwagi na zniszczenia wywołane pożarem i eksplozją, sterowanie samolotem było utrudnione, nie działał ster wysokości, a dwa z czterech silników nie pozwalały utrzymać pułapu. Dlatego załoga przez moment planowała awaryjnie lądować w Modlinie. Z powodu jednak lepszego przygotowania Okęcia do awaryjnych sytuacji, jak również chęci spalenia jak największej ilości paliwa, kapitan podjął decyzję o lądowaniu na Okęciu.
Podczas ostatnich kilku minut, kiedy załoga przygotowywała samolot do zejścia do lądowania (odbywało się ono po osi południe – północny zachód, samolot nadlatywał znad Piaseczna ponad Lasem Kabackim okrążając Raszyn) w samolocie ponownie wybuchł pożar, tym razem obejmując już nie tylko silniki ale i kadłub. Samolot stracił sterowność i w odległości 5,5 km od progu pasa spadł na ziemię niemal w środku Lasu Kabackiego.
Nie przeżył nikt z załogi ani pasażerów, co więcej, żadnego ciała nie udało się odnaleźć w całości. Miejsce wypadku, mimo że minęło od niego już niemal 30 lat, wciąż jest widoczne na zdjęciach satelitarnych. Teren katastrofy został bardzo szybko zabezpieczony przez wojsko i ZOMO, niemniej jak mówią świadkowie i rodziny ofiar, szczątki padły ofiarą szabrowników.
Powołana niemal natychmiast po wypadku komisja, mimo problemów czynionych przez stronę radziecką (niewystarczająca dokumentacja) podała jako przyczynę zbyt szybkie wyrobienie się mechanizmu jednego z łożysk feralnego silnika, co z kolei było spowodowane instalacją w tymże łożysku zbyt małej ilości kulek, najpewniej z oszczędności materiałów. Przy intensywnej pracy silnika miało to skutek w postaci urwania wału napędowego i pożaru rozgrzanych pracą części. Załoga ani czynniki zewnętrzne nie miały wpływu na katastrofę.
Groby załogi samolotu znajdują się na Powązkach Wojskowych w alei obok grobów załogi samolotu Kopernik, pasażerowie zaś są pochowani w zbiorowej mogile na Wólce Węglowej oraz w grobach rodzinnych. Główna aleja Lasu Kabackiego nosi imię kpt. Zygmunta Pawlaczyka, a poprzeczna do niej – Załogi Samolotu Kościuszko. Na ich przecięciu stoi pomnik upamiętniający katastrofę.
O katastrofie traktuje film telewizji Discovery: https://www.youtube.com/watch?v=xhx95SpVzU4