skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Kartka z kalendarza

W nocy z 13 na 14 października 1767 roku doszło do incydentu, będącego kamieniem milowym na drodze do podporządkowania Rzeczypospolitej Rosji, a w konsekwencji jej ostatecznego upadku. Poseł rosyjski Nikołaj Repnin porwał czterech prominentnych członków opozycji antyrosyjskiej i wywiózł poza granice kraju. Opisywane wydarzenie miało miejsce podczas sejmu pod węzłem konfederacji radomskiej, który miał przejść do historii jako 'sejm repninowski', rozpoczętego 5 października 1767 roku. Sejmem w istocie sterował rosyjski poseł, który od miesięcy rozgrywał misterną intrygę, opartą na konfliktach wyznaniowych i politycznych ówczesnej Polski. Celem Repnina było zatrzymanie reform stronnictwa Czartoryskich i nowo obranego króla, a przede wszystkim narzucenie Rzeczypospolitej rosyjskich gwarancji. Hasła utrzymania stanowych przywilejów i dyskryminacji innowierców brzmiały słodko w uszach większości szlachty, stąd wielu zgłosiło akces do konfederacji, wciąż jednak wizja dominacji potężnego sąsiada budziła opory. By opór ten przełamać i osiągnąć wyznaczony cel, Repnin nie wahał się uciekać do przymusu. W dniach sejmu Warszawa została otoczona przez korpus wojsk rosyjskich, jakoby dla utrzymania porządku publicznego. Dobra opornych posłów i senatorów były plądrowane przez żołnierzy carycy. Gdy i to nie wystarczało, książę Nikołaj poszedł jeszcze dalej. Zwrócił się po pomoc do swej ówczesnej kochanki, samej Izabeli Czartoryskiej. Ta miała zorganizować kolację z ambasadorem, na którą zaprosiła liderów sejmowej opozycji: biskupa krakowskiego Kajetana Sołtyka, biskupa kijowskiego Józefa Andrzeja Załuskiego, hetmana polnego koronnego Wacława Rzewuskiego i jego syna Seweryna, posła województwa podolskiego. Plan się powiódł i w nocy rosyjskie wojsko, dowodzone przez hrabiego Ottona Igelströma (który pod zruszczonym imieniem Osip zapisze jeszcze własną kartę w historii stosunków polsko-rosyjskich), aresztowało zgromadzonych i niezwłocznie

Zwykło się uważać 13. dzień każdego miesiąca za pechowy. Jakkolwiek jest w tym twierdzeniu wiele przesady, to jednak 13 października 1923 r. przeszedł do historii Warszawy jako jeden z tych feralnych dni. O godzinie miastem wstrząsnęła eksplozja. Nie był to jednak zwykły wybuch. Jego siła była olbrzymia. Szyby wyleciały w oknach nie tylko na Starym Mieście, ale również na Pradze, a nawet w Otwocku. Odgłos wybuchu był słyszalny w promieniu ponad 40 km, a mieszkańcy z Mińska Mazowieckiego dzwonili do redakcji warszawskich gazet, aby dowiedzieć co się stało. O sile wybuchu niech świadczy również fakt, iż naruszona została konstrukcja hełmów wież kościoła św. Floriana (zostały one później zdemontowane, gdyż groziły zawaleniem). Dzielnicą, która najbardziej ucierpiała był Żoliborz. Tutaj większość dachów została zmieciona, raniąc i zabijając postronne osoby. Tutaj też znajdowało się epicentrum wybuchu. Była nim Warszawska Cytadela. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, Cytadela została przejęta przez Wojsko Polskie. Tam też obok koszar, magazynów, budynków gospodarczych oraz mieszkalnych ulokowana była prochownia. Pechowego dnia wypełniona była zawartością 40 wagonów kolejowych. Magazynowane były tutaj setki ton wysokiej jakości prochu produkcji włoskiej. W ciągu ułamka sekundy prochownia przestała istnieć, a w jej miejscu powstał dziesięciometrowy lej. Stojący niedaleko do prochowni skład metalowych części zamiennych zniknął, budynki szwalni i magazyn mundurowy legły w ruinie. Brama Cytadeli prowadząca nad Wisłę uległa zawaleniu, w gruzach legły także budynki stajni, wozowni i kuchni. Poważnie uszkodzony został również budynek X Pawilonu. Śmierć poniosło 28 osób, z czego tylko dwójka to żołnierze. Pozostałe ofiary, to cywile, często rodziny żołnierzy stacjonujących na

12 (inne źródła podają datę o 9 dni wcześniejszą) października 1958 roku uruchomiono stalownię w Hucie Warszawa. Hucie, która istniała w naszym mieście od 7 lat, która jednak zaczęła produkować cokolwiek zaledwie rok wcześniej - w 1957 uruchomiono w niej odlewnię staliwa. Umiejscowiona na Bielanach huta miała się na najbliższe lata stać najważniejszym zakładem przemysłu ciężkiego ulokowanym w Warszawie. Wiele opracowań powtarza przy tym teorie jakoby komuniści zaplanowali tu hutę bez sensu i tylko po to aby mógł się do miasta sprowadzić robotniczy element, będący zdrową przeciwwagą dla zgniłej inteligencji. W rzeczywistości hutę w tym miejscu jako pierwszy zaproponował Eugeniusz Kwiatkowski tuż przed wybuchem wojny, zaś po wojnie pomysł podchwycono, planując w hucie głównie przerabianie złomu z ruin miasta. Stało się jednak inaczej i huta, leżąca początkowo kawał poza granicami miasta (na zdjęciu, za NAC, autobusy chausson dowozace w ramach MZK pracowników na dalekie Bielany) stała się ważnym czynnikiem rozwoju północnej części Warszawy. Mimo zawirowań okresu transformacji, obecnie pod szyldem ArcelorMittal wciąż produkuje ponad 50 rodzajów stali wysokiej jakości.

Dziś w naszym kalendarium rocznica z tych mniej przyjemnych: 11 października 1939 roku ukazał się pierwszy numer "Nowego Kuriera Warszawskiego", polskojęzycznej gazety wydawanej przez niemieckie władze okupacyjne. Pierwsze numery gazety wydano w Łodzi, zawierały one głównie przetłumaczone teksty z niemieckiego "Deutsche Lodzer Zeitung". Od 23 listopada do wybuchu powstania warszawskiego gazetę wydawano już w Warszawie, by na koniec wojny przenieść ją znów do Łodzi. Warszawska redakcja mieściła się w Domu Prasy przy Marszałkowskiej 3/5. Gazeta była przede wszystkim narzędziem niemieckiej propagandy i indoktrynacji. Wiadomości ze świata i z kraju prezentowały punkt widzenia okupanta, usiłującego wybielić własne działania i wzbudzić nieufność do aliantów zachodnich, a później również Związku Radzieckiego. Z drugiej strony gazeta była niezbędnym źródłem informacji praktycznych: reklam, ogłoszeń drobnych, repertuarów, recenzji, nekrologów, zarządzeń publicznych i tym podobnych. Zapewniała również

Dziś, według niektórych źródeł, obchodzimy 26 urodziny Alei "Solidarności". Bo właśnie 10 października 1990 roku nazwę ulicy, bez której obecnie chyba żaden warszawiak nie wyobraża sobie układu komunikacyjnego miasta, zmieniono. Nowym patronem, na miejsce generała ludowego Wojska Polskiego i działacza komunistycznego Karola Świerczewskiego został NSZZ "Solidarność". Historia samej ulicy, zwanej również trasą W-Z (bo obecna Al. Solidarności niemal w całości obejmuje to założenie) nie jest zbyt długa, jednak jej budowa wywarła istotny wpływ na kształt Warszawy po II wojnie światowej. Wcześniej bowiem komunikacja miedzy Śródmieściem a Pragą na wysokości Starego Miasta odbywała się przez Plac Zamkowy – z poziomu placu zjeżdżano tzw. wiaduktem Pancera (nazwanego od swojego budowniczego) na most, skąd przedostawano się na Pragę. Na praskiej stronie nie istniał, tak jak dzisiaj bezpośredni wyjazd sprzed Dworca Wileńskiego na Targówek, gdzie dostawano się ulicami Ząbkowską, przechodzącą (tak dzisiaj, jak i dawnej) w ulicę Radzymińską. Niejako przy okazji zniszczeń wojennych postanowiono ten układ komunikacyjny zmodernizować. Po pierwsze, zrezygnowano z prowadzenie tranzytu między Pragą a Śródmieściem przez Plac Zamkowy i wiadukt, w zamian za to budując tunel pod nim (i łącząc ów tunel z mostem nowym wiaduktem), a od okolic Arsenału przebito ulicę całkowicie nowym śladem, burząc przy okazji pałac Teppera przy ulicy Miodowej (znalazł się nad wylotem tunelu) oraz otaczając jezdniami pałac Przebendowskich (który uniknął wyburzenia, bo ktoś - wg niektórych przekazów prof. Zachwatowicz - wpadł na pomysł by przeznaczyć go na muzeum Lenina, której to inicjatywy w drugiej połowie lat 40. blokować się nie godziło). Po stronie praskiej ulicę od

Wspominaliśmy wczoraj o twórcy Parku Ujazdowskiego, dzisiaj natomiast przemieścimy się na drugą stronę Alei Ujazdowskich, do Dolinki Szwajcarskiej. A pretekstem do tego będzie 191 rocznica od momentu, w którym niejaki Stanisław Śleszyński, kapitan saperów, podpisał akt dzierżawy tego miejsca, co okazało się jednym z lepszych interesów w jego życiu. Cofnijmy się jednak mniej więcej 60 lat wstecz od wspomnianej daty 1825 r. Otóż, w latach 60. XVIII wieku metropolita unicki (inaczej greckokatolicki) Lew Kiczka postanowił sprowadzić do stolicy elitę intelektualną swojego kościoła, czyli zakon bazylianów. Powody tego były różne. Po pierwsze, katolicy obrządku wschodniego przebywający w ówczesnej Warszawie nie mieli stałego miejsca gdzie mogli skorzystać z posługi duszpasterskiej. Po drugie, sprowadzenie zakonników miało na celu zwiększenie prestiżu kościoła unickiego, traktowanego przez duchowieństwo łacińskie jak katolicy drugiej kategorii (wystarczy powiedzieć, że każdy biskup rzymskokatolicki był z urzędu członkiem Senatu, podczas gdy prawo to nie przysługiwało biskupom greckokatolickim). W tej sytuacji założenie stałej placówki duszpasterskiej w stolicy było dla kościoła możliwością poprawy wizerunku i zwiększenia prestiżu w oczach rządzących. Zakon bazylianów otrzymał w nadaniu kawał ziemi na Ujazdowie, gdzie miała powstać cerkiew, klasztor oraz szkoła. Budowę klasztoru powierzono niejakiemu księdzu Komarkieczowi, postaci, mówiąc delikatnie, kontrowersyjnej (wystarczy powiedzieć, że relegowano go z macierzystego klasztoru w Supraślu). Sława księdza szybko potwierdziła się – co prawda ponoć nie zdefraudował on sum przyznanych na budowę klasztoru z kasy królewskiej oraz zakonnej, a wyłącznie seria niezbyt udanych inwestycji w produkcję i sprzedaż materiałów budowlanych spowodowała, że pieniędzy starczyło jedynie na fundamenty klasztoru. Sam opiekun fundacji niezbyt jednak chciał się

6 października 1892 r. urząd prezydenta Warszawy objął jenerał-major N. W. Bibikow. Jego poprzednik, znany chyba wszystkim warszawiakom p.o. prezydenta Warszawy, Sokrates Starynkiewicz zakończył swoje wieloletnie urzędowanie zwyczajowym awansem (na generała artylerii) oraz emeryturą. Bibikow, mimo całkiem sprawnego zarządzania miastem, nigdy nie był tak popularny, ani nie został zapamiętany tak, jak jego poprzednik. Nie wyprzedzajmy jednak faktów

5 października 1960 roku warszawska Legia grała rewanżowy mecz z duńskim Aarhus GF w 1/16 finału Pucharu Europy Mistrzów Krajowych (czymś co 32 lata później stało się Ligą Mistrzów). Ponieważ w pierwszym spotkaniu, rozegranym w Danii, padł wynik 3:0 dla gospodarzy, rewanż był tylko formalnością i mecz ten pasjonowałby tylko statystyków futbolu gdyby nie jedna rzecz; właśnie podczas tego meczu pierwszy raz w Warszawie zagrano przy sztucznym oświetleniu. Jupitery na Stadionie Wojska Polskiego zamontowano na polecenie ówczesnego sekretarza generalnego klubu, płk. Potorejki, który nie tylko załatwił projekt masztów (wykonany również przez wojskowych inżynierów i członków klubu kibica Legii - inż. inż. Kalinicza, Skarżyńskiego i Harasiuka, ale również udał się z misją do Moskwy, gdzie, wyposażony w skrzynkę wódki, załatwił lampy ze stadionu tamtejszego Spartaka, które Rosjanie mieli akurat na zbyciu. Jako że gospodarka w tym czasie charakteryzowała się permanentnym niedoborem, problem wystąpił również z kablem - odpowiednio gruby znaleziono aż w

4 października 1705 roku Stanisław Leszczyński został koronowany na króla, czy raczej, odwołując się do średniowiecznej terminologii, antykróla polskiego. Dla miłośników Warszawy to bardzo ważna data, gdyż była to pierwsza koronacja władcy w warszawskiej kolegiacie. Wcześniej zdarzały się tam koronacje królowych, były to jednak wydarzenia znacznie niższej rangi. Dla porządku przypomnimy, że elekcję Leszczyńskiego, przeprowadzoną jeszcze w lipcu 1704 roku, wymusił król Szwecji, Karol XII. Teren obozu elekcyjnego otoczony był przez szwedzkie wojsko, oficerowie spisywali posłów sprzeciwiających się wyborowi forsowanego kandydata, a wysłannik króla, generał Horn, osobiście groził opornym senatorom. Dość, że cały sejm trwał zaledwie jeden dzień, choć prawo i obyczaj dawały na procedowanie całe dwa tygodnie. Wynik elekcji proklamował zresztą nie prymas, a biskup poznański Święcicki. Leszczyński zresztą miał być tylko władcą zastępczym. Karol XII widział na tronie Jakuba Sobieskiego. August II zdołał królewicza pojmać, a Stanisław miał tylko 'przytrzymać' koronę i oddać ją młodemu Sobieskiemu po jego uwolnieniu. Jak wiemy, nigdy do tego nie doszło. A o samej koronacji opowie nam dziewiętnastowieczny historyk i kolekcjoner, hrabia Edward Raczyński: "Obrządek ten spóźnił się więcej, niż o cały rok po elekcyi tego króla dla zmieniającej się szczęścia kolei w ciągu wojny Sasów z Szwedami w Polsce, bo gdy król szwedzki wkrótce po elekcji Stanisława Leszczyńskiego, z większą częścią wojska swego na Ruś ku Lwowu się udał, król Stanisław przed Sasami uciekać musiał z Warszawy. W jesieni dopiero roku 1705., gdy wojska szwedzkie z Małopolski ku Warszawie nadciągnęły, król Stanisław do Warszawy powrócił, i tam się koronować kazał. Przyznać należy, że w tem ważnem zdarzeniu,

3 października 1845 r. w Warszawie w wieku 65 lat zmarł Stanisław Grabowski. Do historii przeszedł on głównie z powodu swojego królewskiego ojca. Stanisław Grabowski był bowiem naturalnym synem Stanisława Augusta Poniatowskiego, który przez lata był związany z Elżbietą Grabowską z Szydłowieckich. Nie mamy pewności, czy Stanisław August zwarł oficjalny związek małżeński z Elżbietą. Opinie w tym zakresie są rozbieżne. Jeżeli nawet para związała się węzłem małżeństwa, to było to małżeństwo morganatyczne. Elżbieta Grabowska pozostała cały czas zwykłą szlachcianką, nie przyjęła nazwiska męża, a ich dzieci nie dziedziczyły po ojcu. W okresie Księstwa Warszawskiego Stanisław Grabski wszedł w skład jednego z centralnych organów, będąc sekretarzem w Radzie Stanu. Chociaż po przegranej wojnie 1812 r. Księstwo Warszawskie upadło, to jego elity zaangażowały się w tworzenie Królestwa Kongresowego. Również Stanisław Grabowski nadal pozostał aktywnym uczestnikiem życia publicznego. W 1818 r. został wybrany posłem na Sejm. Pełnił również funkcję senatora – kasztelana, a następnie senatora – wojewody. Przez 11 lat od 1821 r. do 1832 r. pełnił funkcję ministra oświaty i wyznań. Współcześni nawiązując do jego funkcji i poglądów nazywali go „ministrem ociemnienia publicznego”. Stanisław był bowiem znany ze swoich nader konserwatywnych, a wręcz reakcjonistycznych poglądów. Przez całe życie był mocno związany z kościołem katolickim, a szczególnie z jego frakcją konserwatywną. Był również członkiem zakonu maltańskiego. Doprowadził za czasów urzędowania do ograniczenia swobód w ramach szkolnictwa, poddając je nadzorowi policyjnemu. Usunął z kierownictwa Towarzystwa do Ksiąg Elementarnych Samuela Bogumiła Lindego, z uwagi na wyznawany przez niego protestantyzm. Ograniczył również wpływy Stanisława Kostki Potockiego, którego

Mylą się ci, którzy sądzą, że żyjemy w czasach kiedy historia się skończyła. Codziennie jesteśmy świadkami wielu wydarzeń, które dnia następnego przechodzą do historii. O prawdziwości tych słów niech świadczy dzisiejsza kartka z kalendarza. Cofamy się tym razem zaledwie o 9 lat, do 30 września 2007 r. Wówczas wygasła umowa dzierżawy Stadionu Dziesięciolecia pomiędzy miastem, a firmą „Damis”. Początek współpracy to rok 1989 r. kiedy to wymagający generalnego remontu Stadion Dziesięciolecia został oddany w dzierżawę. Najemca gruntownie zmienił jego przeznaczenie tworząc na koronie targowisko pod nazwą „Jarmark Europa”. Zapewne większość z naszych Czytelników odwiedziła choć raz Stadion Dziesięciolecia w jego targowej odsłonie. Jak głoszą miejskie legendy można tam było kupić wszystko: od dżinsów po kałasznikowa. Handel towarami legalnymi, jak i nielegalnymi kwitł. Wszędzie można było spotkać nie tylko handlarzy ubraniami sprowadzanymi z Azji, ale również stoiska pełne pirackich płyt z oprogramowaniem, filmami, czy też muzyką. Według szacunków Centralnego Biura Śledczego roczne obroty na Jarmarku Europa przekraczały wartość 12 mld zł, a więc były porównywalne z rocznym budżetem Warszawy. Choć miejsce to miało swój „klimat”, to obiektywnie było strasznie brzydkie. Tymczasowe budy, walające się wszędzie śmiecie wraz z samym obiektem, który nadawał się do rozbiórki wpływały destrukcyjnie na całą okolicę. Jaramak Europa był również wylęgarnią przestępczości. Dlatego też kiedy 18 kwietnia 2007 r. ogłoszono, iż mistrzostwa Euro 2012 odbędą się w Polsce i na Ukrainie, skorzystano z szansy, aby zmienić ten fragment miasta. Obiekt dla handlu został zamknięty 30 września 2007 r., zaś rok później 6 września 2008 r. dokonano jego zamknięcia pod

29 września obchodzimy rocznicę urodzin Jana Stanisława Jankowskiego "Agatona" - żołnierza września, cichociemnego, powstańca warszawskiego i adiutanta Tadeusza Komorowskiego "Bora" po upadku powstania. Przy takim wstępie do wspomnienia szokującym dla pojmujących świat i historię w czarno-białych barwach może być fakt, że po wojnie "Agaton" z własnej woli wrócił do Polski i zamiast trafić na "Łączkę" zajmował prominentne stanowiska w zespole architektów odbudujących stolicę (jego nazwisko wymienia się jednym tchem z Piotrowskim, Józefem Sigalinem czy Knothem w kontekście Trasy W-Z czy MDM-u), a następnie brał udział w międzynarodowych projektach urbanistycznych w Iraku czy Jugosławii. Jeśli dokładniej zgłębi się historię życia "Agatona" i jemu podobnych wiele szokującego się jednak w niej nie znajdzie. Po II wojnie światowej wiele osób bowiem wróciło do czynnej pracy zawodowej i nawet jeśli nie mieli do końca politycznie czystej karty, wykonywali swoje obowiązki. W przypadku Jankowskiemu pomógł mu z tym z pewnością fakt, że jego koledzy z Biura Odbudowy Stolicy cenili go jako specjalistę, a że byli lepiej politycznie umocowani, poręczyli za kolegę u kogo trzeba (w opracowaniach w tym kontekście pojawia się zwykle nazwisko Romana Piotrowskiego oraz studencka jeszcze znajomość z Sigalinem). Mówi się nawet (choć nie jest to chyba do końca udowodnione), że to właśnie Jankowski stał za wiekopomnym dziełem tow. Bieruta pt. "Sześcioletni plan odbudowy Warszawy". Nasz dzisiejszy bohater znany jest też jako autor książek, w tym najbardziej znanej autobiograficznej "Z fałszywym ausweisem w prawdziwej Warszawie". W latach 70. pracował jego ekspert ONZ, a w latach 80. zrealizował jako współautor projekt Traktu Pamięci Męczeństwa i Walki Żydów

Chociaż przywołujemy dziś rocznicę narodzin Władysława Berenta, to jednak w źródłach można spotkać rozbieżności. Niektóre wskazują, że przyszły poeta urodził się 28 września 1873 r., inne z kolei umieszczają to wydarzenie 2 dni wcześniej 26 września. Dyskusji nie podlega za to miejsce narodzenia, czyli Warszawa. Był synem Karola, uczestnika powstania styczniowego, i Wacławy Pauliny z domu Dejkie. Uczęszczał do prywatnego gimnazjum Wojciecha Górskiego w Warszawie. Ukończył studia przyrodnicze na Uniwersytecie w Zurychu i Monachium i w 1895 w Zurychu otrzymał tytuł doktora nauk przyrodniczych na podstawie rozprawy z dziedziny ichtiologii. Po ukończeniu studiów powrócił do Warszawy, gdzie na stałe się osiedlił, odbywając jednak częste podróże po Europie. W 1899 rozpoczęła się miłosna przygoda Władysława Berenta, który poznał wówczas młodą poetkę Bronisławę Mierz–Brzezicką. Ostatecznie kobieta wyszła za mąż za rzeźbiarza Stanisława Ostrowskiego w 1901 r. W wierszu dedykowanym przez nią Berentowi wierszu pt. "Źródło" wyznawała wymownie: "I z wolna na falach wiatru przepływają do mnie wspomnienia - dalekie, rozpłynięte echa przeszłości; a w myślach mi powstaje całe to życie minione: utraconego szczęścia wiecznie żałosna historia

Jest wrzesień roku 1943. Swoista pętla na szyi III Rzeszy zacieśnia się coraz bardziej. W południowych Włoszech lądują siły aliantów zachodnich, a na froncie wschodnim, po klęsce w bitwie pod Kurskiem Wermacht zmuszony jest przejść do defensywy. Dni "Tysiącletniej Rzeszy" były już policzone, ale wciąż trzymała się ona mocno. Ziemie polskie były w komunikacji z chwiejącym się frontem wschodnim kluczowe – to właśnie po mało rozbudowanej (choć wspartej inwestycjami takimi jak budowa linii Tomaszów Mazowiecki – Radom, czy drugiego toru z Warszawy do Lublina), a w swoich zrębach pamiętającej jeszcze czasy carskie sieci kolejowej przewożono na front wschodni zaopatrzenie i świeżych rekrutów, wywożono zaś trupy, jeńców i rannych. We wszystkim tym zaś przeszkadzała polska partyzantka regularnie wysadzająca mosty, wykolejająca wagony, czy organizująca napady na pociągi z zaopatrzeniem. Dwie podobne akcje odbyły się w nocy z 27 na 28 września wspomnianego 1943 r. Tej nocy pod Piasecznem grupa 27 żołnierzy AK wykoleiła na następnie podpaliła pociąg przewożący samochody ciężarowe. Na drugim końcu miasta, pod Choszczówką żołnierze z Batalionu Saperów Praskich zamontowali trzy miny – jedną, główną, połączoną pod torami oraz dwie miny-pułapki po jej bokach. Oczekiwali na niemiecki pociąg pancerny zmierzający na front wschodni. Okazało się, że dowództwo niemieckie albo zmieniło plany wobec tego pociągu (np. kierując go na wschód z pominięciem Warszawy, linią kolejową przez Radzymin i Tłuszcz), lub wywiad AK dostarczył błędnych informacji. Zamiast pociągu pancernego pojawił się bowiem pociąg z jeńcami wojennymi, który wykoleił się po najechaniu na jedną z min-pułapek (główna mina nie eksplodowała). Pewien cel strategiczny został jednak osiągnięty –

"Gdy Grek spojrzał na niebo wyiskrzone gwiazdami, jeśli nie był uczonym, nie myślał o astronomii, lecz widział wiele rzeczy dziwnych: historie bogów i bohaterów, wyhaftowane tymi migotliwymi światełkami, które Noc, milcząca bogini, wysypuje z zanadrza swej czarnej szaty." Nie będzie chyba przesadą napisać, że na tych słowach z "Mitologii. Wierzeń i podań Greków i Rzymian" wychowały się całe pokolenia Polaków; przynajmniej tych, którzy mieli szczęście dorastać w domach wypełnionych książkami. 26 września 1978 roku zmarł ich autor, Jan Parandowski, pisarz i tłumacz. Parandowski urodził się 11 maja 1895 roku we Lwowie. Wychowywała go matka, Julia Parandowska. Studiował na Uniwersytecie Lwowskim filozofię i literaturę. W czasie Wielkiej Wojny internowany w Rosji, studia skończył dopiero w 1923 roku dyplomem z archeologii i filologii klasycznej. Już w tym czasie posiadał znaczący dorobek literacki i udzielał się w Związku Zawodowym Literatów Polskich. Współpracował z wieloma czasopismami. W 1929 roku przeniósł się do Warszawy. W 1933 roku został prezesem polskiego PEN-Clubu i pozostał nim do śmierci. W 1936 roku w Berlinie zdobył brązowy medal olimpijski za powieść "Dysk olimpijski". W tym samym roku ukazała się chyba najgłośniejsza jego powieść "Niebo w płomieniach". Rok później otrzymał nagrodę Polskiej Akademii Literatury. Podczas okupacji był aktywny w podziemnym życiu literackim. Niestety, wszystkie jego nieopublikowane prace spłonęły podczas powstania warszawskiego. Po wojnie objął profesurę na KUL, organizował Światowy Kongres Intelektualistów we Wrocławiu, a w 1948 r. powrócił do Warszawy. Zamieszkał w kamienicy przy ul. Zimorowica 4. Po II wojnie światowej był jedną z najważniejszych postaci polskiego życia literackiego. W 1964 roku podpisał się pod "Listem

Mijając Dom Wedla przy Puławskiej możemy zwrócić uwagę na płaskorzeźby, prezentowane na naszym dzisiejszym zdjęciu (za syrenigrod.fotolog.pl). Ich autorem był Józef Below, artysta, który zmarł tragicznie w wieku zaledwie 35 lat, rozstrzelany przez Niemców podczas wojny 1939 roku. Płaskorzeźby Belowa (podobnie jak te, które możemy oglądać w gmachu Kancelarii Prezydenta przy Wiejskiej) noszą cechy sztuki bardzo popularnej w latach 30. - realistycznego, monumentalnego modernizmu, mającego udowodnić, że co to nie my, a jednocześnie pokazać postęp i tradycję za jednym razem. Dlatego też na Domu Wedla znajdziemy zarówno Piasta Kołodzieja z małżonką jak również mocarnych robotników symbolizujących rozwijający się przemysł. W estetyce dzieła są podobne choćby do rzeźb innych artystów tego okresu, np. chorwackiego rzeźbiarza Ivana Mestrovicia, którego podobne kariatydy zdobią mauzoleum na górze Avala nad Belgradem. Mimo że kariera Belowa z przyczyn oczywistych nie rozwinęła się jak należy, jesteśmy w stanie zaryzykować, że podobnie jak wielu innych artystów, odnalazłby się w estetyce następnej po przedwojennym modernizmie epoki. Artysta pochowany jest wraz z żoną Zofią na Cmentarzu Wawrzyszewskim.

Warszawski węzeł kolejowy po zakończeniu pierwszej wojny światowej miał kształt typowego dziewiętnastowiecznego węzła kolejowego – główne dworce (idąc jeszcze za carską nomenklaturą: Petersburski, Terespolski i Wiedeński) były dworcami czołowymi, gdzie linie kolejowa się kończyły, a komunikację między nimi zapewniała linia obwodowa biegnąca przez Wole i obecny Most Gdański. Ze względu na jej peryferyjne położenie oraz układ torów spełniała ona rolę obwodnicy towarowej oraz linii do przejazdów technicznych. Podróżni zaś jadący ze wschodu na zachód lub odwrotnie musieli przemieszczać się między dworcami z użyciem komunikacji miejskiej (podobny układ do dziś funkcjonuje w Budapeszcie). Trudno się zatem dziwić, że po odzyskaniu niepodległości podjęto decyzję o połączeniu dwóch najważniejszych dworców w mieście (Głównego, czyli dawnego Wiedeńskiego, oraz Wschodniego czyli Terespolskiego) linią przebiegającą pod fragmentem śródmieścia tunelem, nad Powiślem i Pragą na wiaduktach i wysokich nasypach, a Wisłę przekraczającą efektownym mostem. Prace ruszyły w 1924 r. 22 września 1930 r. zakończono zaś jeden z etapów prac – budowę dwuprzęsłowego wiaduktu nad ulicą Targową, który obecnie wyznacza granicę między dzielnicami Praga Północ i Praga Południe. Współczesne zdjęcie za Wikipedia Commons.

21 września Kościół zachodni obchodzi dzień świętego Mateusza, według tradycji - ewangelisty i apostoła. Mateusz (Mattityahu), syn Alfeusza, pochodził z Galilei i trudnił się pobieraniem podatków na rzecz Rzymian. Nie był popularny wśród swych rodaków, stąd powołanie go przez Jezusa na ucznia wywołało powszechne oburzenie wśród pobożnych Żydów. Został jednym z Dwunastu, był świadkiem Zmartwychwstania i Wniebowstąpienia. Tradycja przypisuje mu, jak niemal wszystkim apostołom, śmierć męczeńską, a jego grób wskazuje we włoskim Salerno. Już najstarsza tradycja czyni z Mateusza autora pierwszej Ewangelii, przez co w ikonografii święty pojawia się w dwóch pocztach - jako apostoł, z toporem lub włócznią jako atrybutem, i jako ewangelista, z uskrzydloną postacią ludzką. W rozdzieleniu tych przedstawień jest pewna intuicja, gdyż współczesna nauka jest zasadniczo jednomyślna co do tego, że Mateusz syn Alfeusza nie może być autorem tekstu nazywanego dziś Ewangelią Mateusza. W tradycji ludowej dzień św. Mateusza był jednym ze zwiastunów jesieni. Mawiano na przykład: "Św. Mateusz dodaje chłodu i raz ostatni odbiera miodu" i wróżono, jakiej pogody należy spodziewać się przez kolejne tygodnie. Chyba najbardziej znanym warszawskim przedstawieniem świętego jest jego statua na fasadzie kościoła św. Anny (zdjęcie za Wikipedia Commons), obok pozostałych trzech ewangelistów. Rzeźby pochodzą z czasów Stanisława Augusta i wyszły spod dłuta Jakuba Monaldiego i Franciszka Pincka. Mamy też parafię św. Mateusza na Białołęce, przy ul. Ostródzkiej. Parafię prowadzą pasjoniści, a świątynią parafialną jest tymczasowa kaplica.

20 września 1969 roku rozpoczęły się w hali Torwar Mistrzostwa Świata w Podnoszeniu Ciężarów. Impreza okazała się dla gospodarzy całkiem udana. Polska zajęła w klasyfikacji medalowej czwarte miejsce, a w rankingu uwzględniającym 'małe' medale za poszczególne boje - nawet trzecie. Nawet miłośnicy sportu mogą już nie pamiętać, że w owych czasach na wielobój składały się trzy konkurencje. Prócz rozgrywanych do dziś rwania i podrzutu było jeszcze wyciskanie nad głowę, stąd w dziewięciu wagach rozdano aż 108 medali. Mistrzostwa były zwieńczeniem kariery polskiego multimedalisty, Waldemara Baszanowskiego. Wygrał w swojej wadze rwanie i podrzut, a w wyciskaniu był trzeci. Dało to oczywiście złoty medal wieloboju - ostatni złoty krążek Baszanowskiego na imprezie tej rangi. Medal tym cenniejszy, że zaledwie dwa miesiące wcześniej sportowiec uległ wypadkowi samochodowemu, w którym zginęła jego żona, a on sam i jego kilkuletni syn zostali ranni. Medale wielobojowe zdobyli jeszcze Walter Szołtysek i Zbigniew Kaczmarek. Na ilustracji ze "Stolicy", za serwisem fotopolska.eu, Torwar podczas zawodów.

You don't have permission to register