skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Image Alt

Kartka z kalendarza

13 czerwca 1888 r. odbyła się uroczystość poświęcenia i wmurowania kamienia węgielnego pod budowę kościoła p.w. św. Floriana na warszawskiej Pradze. Przewodniczył jej sam ks. abp Popiel, w asyście pomocniczego biskupa Ruszkiewicza. Wśród zgromadzonych tłumów wiernych obecny był także generał gubernator Hurko, w towarzystwie licznych oficerów. Tę podniosłą chwilę poprzedziły starania duchowieństwa rzymskokatolickiego o uzyskanie stosownej zgody i placu od władz carskich. A w latach 80. XIX wieku Praga bardzo mocno odczuwała potrzebę budowy nowego kościoła dla mieszkających tutaj katolików. Dzielnica podniosła się wówczas już po tragediach i zniszczeniach z XVIII i XIX wieku, a obecność ważnych linii kolejowych sprzyjała powiększaniu się liczby ludności. Jedynym kościołem katolickim wówczas była świątynia położona przy ul. Ratuszowej, będąca pozostałością kościoła bernardynów. Parafia ta nie mogła jednak obsłużyć rosnącej liczby wiernych, gdyż budynek był po prostu za mały. 6 marca 1886 r. car Aleksander III udzielił zgody na budowę nowego kościoła w Warszawie, zaś 20 maja 1886 r. abp Popiel tymi słowami zwrócił się do wiernych: "Ponieważ parafia Praska składa się przeważnie z biednej ludności rzemieślniczej i robotników fabrycznych przeto odwołuję się do pobożnej ofiarności wiernych całego kraju, ufny że skromnemi choćby datkami czy to w gotowiźnie czy to w naturze, zechcą przyłożyć się do wzniesienia przybytku Chwały Pańskiej i dla zbawiennego pożytku tych co znojem, trudem i pracą znękani, szukać będą u stóp Ołtarzy Pana Zastępów pociechy, ufności i umocnienia. Niech ta nowa świątynia stanie się widomem świadectwem wiary naszej w chwili kiedy pogański materjalizm zatruwa wiele dusz, niech się stanie pomnikiem miłości Boga, Kościoła i bliźniego

Dziś w galerii nieżyjących Warszawiaków przypominamy postać dość nieciekawą, zasługującą na wspomnienie raczej jako memento, niż przez wzgląd na zasługi. Choć już np. Lublinianie mogą mieć nieco inne zdanie. 12 czerwca 1827 roku zmarł w Warszawie Wojciech Skarszewski, metropolita warszawski, prymas Królestwa Polskiego, b. podkanclerzy koronny, b. biskup chełmski i lubelski. Wychowanek kamienieckich i lwowskich jezuitów, studiował w Rzymie, a doktorat praw uzyskał na Akademii Krakowskiej. Dał się poznać jako błyskotliwy, choć skrajnie konserwatywny publicysta polityczny. Podkreślał szczególne znaczenie duchowieństwa i Kościoła rzymskiego w ustroju Rzeczypospolitej oraz sprzeciwiał się równouprawnieniu innowierców. Nietrudno się domyślić, że piął się po szczeblach kościelnej kariery. W 1790 roku został biskupem chełmskim i sekretarzem Rady Nieustającej. Jako senator brał zatem udział w pracach Sejmu Wielkiego, był jednak zdecydowanym przeciwnikiem Ustawy Rządowej; jeszcze 3 maja – był obecny na Zamku – starał się powstrzymać jej uchwalenie. Był jednym z twórców konfederacji targowickiej. Skutecznie werbował jej członków, powagą swojego urzędu zwalniając z przysięgi na wierność Konstytucji. Pobierał oczywiście pensję z Petersburga (dwa tysiące dukatów rocznie). Fakt ten mógłby ujrzeć światło dzienne już w 1792 r., jednak za sprawą ambasadora Sieversa właśnie Skarszewski został przewodniczącym komisji likwidacyjnej banku Teppera, gdzie przechowywane były kompromitujące kwity. Udało mu się je, rzecz jasna,, „zabezpieczyć”. Chciałoby się rzec, że co ma wisieć, nie utonie. Istotnie, niewiele brakowało. Podczas insurekcji warszawskiej Skarszewskiego, pośród innych Targowiczan, aresztowano i skazano na karę śmierci. Za sprawą samego Kościuszki, szantażowanego ekskomuniką przez nuncjusza Littę, wyrok zamieniono na dożywocie. Kiedy zaś Warszawa upadła, Suworow biskupa uwolnił. Lata III rozbioru i Księstwa Warszawskiego

Mamy nadzieję, że nasze kalendarium wyglądające czasem na nudną wyliczankę kto się kiedy urodził i kto kiedy umarł, nie jest dla czytelników za nudne, ale dziś kolejny wpis z tej serii. Na domu przy ulicy Hożej 42 możemy znaleźć tablicę, widoczną na dzisiejszym zdjęciu. Upamiętnia ona postać Antoniego Grabowskiego, urodzonego 11 czerwca 1857 roku w okolicach Chełmna nad Nerem, zmarłego w Warszawie, z którą związał swoją zawodową działalność na obu polach. Obu, bo z wykształcenia Grabowski był chemikiem, a z zamiłowania poliglotą. Znał 9 języków a rozumiał następnych 15, a że kształcił się w czasach kiedy próbowano stworzyć język międzynarodowy, to zafascynował się esperanto i zaczął je popularyzować oraz przekładać na nie dzieła literackie, polskie, ale również światowe (na początek Puszkina i Goethego). W 1908 roku objął stanowisko przewodniczącego Polskiego Związku Esperantystów i prowadził zajęcia z nauki i propedeutyki tego języka. Karierę Grabowskiego przerwała I wojna światowa, która spowodowała rozstanie naszego bohatera z rodziną i spadek dochodów, a co za tym idzie problemy ze zdrowiem, z których już nie wyszedł do końca życia. Największym dziełem translatorskim Grabowskiego była esperancka antologia "Z Parnasu Narodów" (El Parnaso de popoloj), z której pochodzi następujący fragment znanego wiersza znanej autorki (ktoś pozna?) Kiam iris reĝ' militon,Ludis trumpetar' eksciton,Ludis trumpetar' el oro.Por la venko, por fervoro! Kiam iris Staĥ batalon,Bruis fontoj vek-signalonBruis de la spikoj spiroPor malbona sort’, sopiro

Dzisiejsze wspomnienie pozwalamy sobie przytoczyć in extenso za „Architekturą i Budownictwem” nr 3/1938: ***Dnia 10 czerwca r.b. zmarł, po dłuższej chorobie, Henryk Stifelman — budowniczy, wieloletni zasłużony członek Zarządu „Spółdzielni Wydawniczej Architektów Polskich". Pod świeżym wrażeniem zgonu powszechnie szanowanego Kolegi i działacza społecznego, podajemy kilka danych biograficznych. Henryk Stifelman urodził się w Odesie w r. 1870. Po ukończeniu nauk, rozpoczął pracę zawodową pod kierunkiem ś.p. Mikołaja Tołwińskiego. Kiedy Jego „patron" powołany został na profesora do Politechniki Warszawskiej, Henryk Stifelman przenosi się również do Warszawy, gdzie w r. 1897 zawiązuje spółkę ze Stanisławem Weissem. Przez 20 lat wspólnej pracy prowadzą oni ożywioną działalność budowlaną, zdobywając równocześnie (razem lub oddzielnie) około 28 odznaczeń na konkursach architektonicznych. Wymienimy tu z ważniejszych konkurs na Dwór w Raszkowie (I nagr.), na rozbudowę gm. Tow. Kredytowego w W-wie (I nagr.), na powiększenie Muzeum Przemysłu i Rolnictwa (II nagr.), na projekt szkół początkowych przy ul. Leszno (II nagr.). Po śmierci spólnika (w r. 1917), Henryk Stifelman nie ustaje w pracy, buduje w Warszawie i na prowincji domy mieszkalne, szkoły, przytułki, szpitale itp., dosięgając w swym dorobku pokaźnej liczby około 100 wybudowanych obiektów. Są to między innymi, domy przy ul. Marszałkowskiej 5836/31, 6406/81A, 6772/21, Nowogrodzkiej 1599/C/18, Złotej 1510/45, Miodowej 480/a/3, Bagateli 1761/T/13-15, Lesznie 674/48, Hożej 1686/1-3, Sienkiewicza 6363/2, Chmielnej 6886/6, (ostatnia budowa przed śmiercią), Dom Akademicki przy ul. J. Sierakowskiego 7, Dom Instytucji wychowawczych im. M. Bergsona przy ul. Jagiellońskiej 28, część zabudowań szpitala na Czystym, szpital przy ul. Płockiej, Osiedle (Tanie mieszkania robotn. im. małż. Wawelbergów) przy ul. Ludwiki 2, kąpielisko w Radomiu

9 maja 1906 roku na stacji Milanówek ludzie czekający na wieczorny pociąg z popularnego letniska do Warszawy usłyszeli eksplozję. Miała ona miejsce w pobliskim lasku i w jej wyniku poważnie ranny w twarz i dłoń został młody człowiek, natychmiast przewieziony do szpitala Dzieciątka Jezus w Warszawie. Eksplozja uruchomiła procedurę śledczą w wyniku której okazało się, że rannym był Walery Sławek, członek istniejącej od 1904 roku Organizacji Bojowej PPS, czyli komórki odpowiedzialnej za m.in. zdobywanie pieniędzy na działalność rewolucyjną podczas akcji terrorystycznych, głównie ekspropriacji, czyli napadów na pociągi przewożące pieniądze, i innych ryzykownych przedsięwzięć. Mimo że Sławek w toku śledztwa twierdził, że padł mimowolną ofiarą przygotowań do zamachu i śledczy puścili go wolno, tak naprawdę eksplozja była konsekwencją niedopatrzenia podczas uzbrajania bomby, która eksplodowała Sławkowi w rękach. Gdyby akcja się udała, Sławek i jego koledzy weszliby do pociągu w przebraniu celników, sterroryzowali strażników, zabrali pieniądze i jeszcze przed Grodziskiem uciekli. Niestety z powodu problemu z bombą do akcji nie doszło. A Walery Sławek stracił oko, słuch w jednym uchu oraz pół dłoni. Blizny po obrażeniach maskował potem zarostem. Zdjęcie Walerego Sławka za pl.wikipedia.org.

Dziś opowiemy o dużo bardziej znanym epizodzie niż urodziny poety Faleńskiego. 6 czerwca 1939 roku na budowie Dworca Głównego w Warszawie wybuchł pożar. Stało się to w porannym szczycie, około godziny 6:30, kiedy większość ludzi jechała do pracy. Natychmiast rozpoczęto akcję ratunkową, dodajmy, w bardzo trudnych warunkach (budynek był w budowie, otoczony drewnianymi szalunkami a ściany nie były ukończone i mogły w każdej chwili runąć), w której brało udział 260 strażaków pod dowództwem komendanta straży ogniowej Stanisława Gieysztora. Dzięki koordynacji na linii straż - policja, gdzie ta ostatnia zajęła się sprawną ewakuacją pasażerów z podziemnych peronów i przejść,udało się uniknąć ofiar (zginął tylko jeden strażak, a kilku odniosło obrażenia, nie ucierpiał nikt z pasażerów). Dworzec jednak spłonął w dużym stopniu i do wybuchu wojny nie udało się nadrobić opóźnienia, a dyrekcja Ostbahnu zdecydowała się oddać dworzec w stanie, powiedzielibyśmy dziś, przejezdności. Z ciekawostek, na tej budowie terminował (zarówno przed jak i po 1939) młodziutki Arseniusz Romanowicz i jego kolega Piotr Szymaniak, autorzy Dworca Centralnego i stacji linii średnicowej. Przyczyna pożaru okazała się błaha, zawiniła iskra z agregatu spawalniczego, od której szybko zajęły się drewniane szalunki. Ulica wiedziała jednak swoje - o pożar obwiniono sabotażystów z piątej kolumny - pamiętajmy wszakże, że sytuacja międzynarodowa była już bardzo napięta. Na zdjęciu Dworzec Główny w trakcie budowy, przed pożarem, w roku 1939. Foto za www.mysnet.pl

Ponieważ większość portali i fanpejdżów będzie dziś wspominać aresztowanie konspiratorów z AK w kościele św. Aleksandra, my przypomnimy postać bardzo zapomnianą, urodzoną w Warszawie w roku 1825, w dniu, jakżeby inaczej, 5 czerwca. Felicjan Faleński, bo o nim mowa, odebrał staranne wykształcenie z inspiracji ojca, Józefa, historyka i autora podręczników do nauki historii w Królestwie Polskim. Mając lat 25 zadebiutował w poczytnym czasopiśmie literackim "Biblioteka Warszawska", jego twórczość, pełna dziwnych eksperymentów i tematycznie odbiegająca od zaczynającego dominować w literaturze pozytywizmu, nie spotkała się ze zrozumieniem krytyków. Może dlatego w poezji, a także prozie Faleńskiego przebijają echa niezrozumienia poety przez świat, była pełna nawiązań do mitów, legend i historii starożytnej. Tworzył jako pierwszy w Polsce krótkie utworki zwane meandrami. Jego wiersze są również czasem dość ironiczne, takie jak choćby ten: DO POCZYNAJĄCEGO PRACOWNIKA Co masz zjeść jutro, zjedz dzisiaj, kochanie -Zrób jutro, co dziś wypada.Któż wiedzieć może, co się jutro stanie?Jutro przyjść może śmierć blada.(

Działo się i dane w Czersku, w niedzielę między oktawą Wniebowstąpienia Pana Naszego Jezusa Chrystusa, Narodzenia Jego roku 1413. Nie znamy dokładnej daty lokacji Warszawy. Powszechnie przyjmuje się przełom XIII i XIV wieku. Z pewnością warszawiaków nazywają mieszczanami legaci papiescy podczas procesu 1339 roku. Datą niewątpliwie przełomową jest jednak ta przywołana powyżej. Tego dnia, czyli 4 czerwca, książę Janusz I Starszy potwierdza miastu wszelkie dotychczasowe przywileje, pieczętując tym samym przewodnią rolę Warszawy w swoim księstwie. Długo by wymieniać prawa, które potwierdza i nadaje wzmiankowany dokument. Kluczowe to oczywiście przywileje sądowe, dotyczące obywateli miasta i przyjezdnych, jednak z wyłączeniem rycerstwa. Nie mniej istotne dla rozwoju miasta są zwolnienia podatkowe i prawo do wolnego korzystania z pożytków z należących do miasta gruntów, w tym budowy infrastruktury, takiej jak młyny. Mieszczanie zostali również zwolnieni od służby wojskowej, prócz obowiązku wystawiania dwóch czterokonnych wozów bojowych w razie konieczności obrony księstwa. Dokument formułuje zasięg terytorialny miasta. Potwierdza włączenie do niego Solca, wraz ze wszystkimi wzmiankowanymi tu prawami, potwierdza za to odrębność Nowej Warszawy. Oczywiście książęca łaska nie była darmowa. Mieszczanie mieli corocznie, na św. Marcina, wpłacać do książęcej skrzyni sześćdziesiąt kop groszy praskich i dodatkowe sześć kop kanonikowi Wojciechowi, w ramach rekompensaty za utraconą na rzecz miasta prebendę na Solcu. Podobnież zobowiązali byli do uiszczania sum na wykupienie księcia z niewoli i na prezenty ślubne jego i jego następców. Mimo tych obciążeń, piętnastowieczna Warszawa rozwijała się, a uzyskane funkcje stołeczne staną się wstępem na drodze do osiągnięcia statusu stolicy Polski. Ilustracja: AGAD/wikimedia.org

30 maja 1968 roku odsłonięto w Warszawie pomnik, którego już nie ma, przed budynkiem, którego również już nie ma. Był to pomnik Czynu Chłopskiego autorstwa Stanisława Sikory, a budynek ten to otwierający ulicę Grzybowska gmach Zjednoczonego (obecnie Polskiego) Stronnictwa Ludowego. Pomnik miał 7,7 m wysokości i upamiętniał rolę chłopów i wsi w walce o - w domyśle - socjalistyczna Polskę. Miał - jak widać na zdjęciu - postać obelisku przypominającego posąg Światowida z twarzami kolejno Bartosza Głowackiego, Michała Drzymały, partyzanta BCh i kobiety. Pomnik wraz z gmachem został sprzedany w roku 2006 firmie Dom Development i zostało to przez część członków partii uznane za skandal - może dlatego teraz ci panowie nie są już w PSL. Został zdemontowany i obecnie stoi poza Warszawą, w muzeum historii Polskiego Ruchu Ludowego w Piasecznie koło Gniewa. Ilustracja: gazeta.pl

Po zajęciu Warszawy we wrześniu 1939, Gestapo rozpoczęło poszukiwania jednego grama radu, podarowanego przez Marię Skłodowską-Curie Instytutowi Radowemu przy ulicy Wawelskiej. Czteromiesięczne śledztwo wykazało, że rad został wywieziony z Polski. W rzeczywistości rad został ukryty przez doktora Franciszka Łukaszczyka na terenie prywatnego domu docenta Dionizego Zuberbiera pod Warszawą. W celu zmylenia gestapowców doktor sfałszował zapiski w księgach szpitalnych, a rozpuszczane plotki utwierdziły wśród personelu przekonanie o przewiezieniu promieniotwórczego pierwiastka na zachód. Tak poszukiwany przez Niemców gram radu, pierwiastka wykorzystywanego wówczas przy leczeniu nowotworów, polska noblistka zakupiła z własnych środków w roku 1929. Jednym z jej marzeń było uruchomienie instytucji zajmującej się leczeniem chorób nowotworowych w Warszawie. W momencie zakupu to marzenie już się realizowało. 7 czerwca 1925 w obecności Marii Skłodowskiej-Curie i prezydenta RP Stanisława Wojciechowskiego odbyło się wmurowanie kamienia węgielnego pod nową placówkę leczniczo-naukową, którą zdecydowano się ulokować przy ulicy Wawelskiej. Nie obyło się bez nieprzewidzianych trudności – w trakcie realizacji zmarł projektant Tadeusz Zieliński i budowę Instytutu Radowego kończono według projektu Zygmunta Wóycickiego. Pojawiły się również problemy z finansowaniem inwestycji. Część kompleksu przeznaczono na mieszkania dla personelu, jedno przeznaczone było dla inicjatorki powstania placówki ale Skłodowska nigdy w nim nie zamieszkała. Pierwszy pacjent został przyjęty 17 stycznia 1932. Oficjalne otwarcie kompleksu nastąpiło jednak dopiero 29 maja 1932 roku. Dokonał go prezydent Ignacy Mościcki, a gościem honorowym była Maria Skłodowska Curie. Kompleks otoczono ogrodem, a przed Instytutem wytyczono nową uliczkę, której patronem została noblistka. Na jej prośbę uliczkę zamknięto dla ruchu - Skłodowska nie chciała, by zakłócano spokój chorych. Po śmierci Marii Skłodowskiej przed

28 maja 1899 roku urodziła się w Jenisejsku Irena Krzywicka, pisarka, publicystka, tłumaczka, jedna z najbardziej kontrowersyjnych autorek międzywojennej Polski. Była córką Stanisława Goldberga, lekarza i działacza socjalistycznego, zesłanego za swą działalność na Syberię. Goldbergowie powrócili do Polski w 1902 r., jednak Stanisław wkrótce zmarł. Już w wolnej Polsce Irena ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim. W 1923 r. wyszła za Jerzego Krzywickiego, prawnika, syna słynnego filozofa i socjologa Ludwika Krzywickiego. Małżeństwo miało, decyzją obojga małżonków, charakter otwarty. Dla życia Krzywickiej przełomem był związek z Tadeuszem Boyem-Żeleńskim. Nie tylko wprowadził ją do warszawskiego światka literackiego (symbolizowanego przez „Ziemiańską”), gdzie zdobyła bardzo mocną pozycję. Dzięki niemu zaangażowała się w działalność społeczną na rzecz edukacji seksualnej, równouprawnienia kobiet i tolerancji dla homoseksualistów. Wydawała dodatek do „Wiadomości Literackich”, „Życie Świadome”, poświęcony właśnie tym zagadnieniom, w którym pisywały znane pisarki epoki. Twórczość literacka Krzywickiej była skupiona właśnie na sprawach obyczajowych. Współcześni mieli ją za skandalistkę i gorszycielkę, nawet pisarze o liberalnych zapatrywaniach zarzucali jej „wymachiwanie majtkami”. W gruncie rzeczy poruszała jednak tematy ważkie, a spychane przez literaturę na margines, rację więc mogą mieć ci, którzy widzą w niej raczej moralistkę. Okupację spędziła w Warszawie, ukrywając się przed gestapo. Straciła obu partnerów i jednego syna. Po wojnie powróciła do pisania, prowadziła salon literacki (zresztą jadowicie wyśmiewany przez Tyrmanda), była nawet radną Warszawy. W 1962 r. wyjechała wraz z synem Andrzejem, późniejszym wybitnym fizykiem, do Szwajcarii, a później Francji. W 1992 wydała swe wspomnienia „Wyznania gorszycielki”, wciąż chętnie czytane i kilkukrotnie wznawiane. Pozostała za granicą do śmierci w 1994 r. Pochowana

27 maja 2004 r., a więc dokładnie dziesięć lat temu, na obrzeżach Żoliborza został oddany do użytku budynek Centrum Olimpijskie Polskiego Komitetu Olimpijskiego im. Jana Pawła II. Pod tą długą nazwą kryje się budynek, które spełnia kilka ważnych funkcji. Poza siedzibą Polskiego Komitetu Olimpijskiego i instytucji z nim powiązanych, był siedzibą spółki PL.2012 (odpowiadającą za Euro 2012), mieści się tu również Muzeum Sportu i Turystyki, instytucja mająca za sobą już 60-letnią historię. Muzeum powstało przy ul. Rozbrat, później, na długie lata, trafiło na stadion Skry. Do Cenrtum przeniosło się w 2006 r. Obecnie w zbiorach muzeum znajduje się ok. 45 tysięcy eksponatów, w tym medale i puchary, zdobywane przez polskich sportowców na przestrzeni lat. Sam budynek zaprojektowany został przez architekta Bogdana Kulczyńskiego, twórcy takich obiektów jak Europejskie Centrum Bajki w Pacanowie, osiedle Villa Marina na Mokotowie czy słynnego już domu własnego w Józefowie. Kształt Centrum w zamyśle autora nawiązuje do architektury stadionów. Przed budynkiem możemy podziwiać małą otwartą galerię sztuki, w tym m.in. rzeźbę Andrzeja Mitoraja. W przyszłości budynek ma być lepiej skomunikowany dzięki wybudowaniu mostu w przedłużeniu ul. Krasińskiego. Ilustracja: wikimedia.org

„Działo się i sporządzono w Warszawie, w poniedziałek Zesłania Ducha Świętego, roku Pańskiego 1382.” Tego to dnia, czyli właśnie 26 maja, książę mazowiecki Janusz I zatwierdził darowiznę wsi Solec miastu Warszawie. Darczyńcami byli dwaj warszawscy mieszczanie, Piotr Brun i Mikołaj Penczatka, którzy osadę tę zakupili od rycerza Goworka, za niemałą zresztą kwotę stu piętnastu kóp groszy praskich. Przekazali ją miastu „dla swego zbawienia i dla darowania grzechów swych przodków”. Mieszczanie zaś uprosili u księcia, by ten rozciągnął prawa miejskie chełmińskie na nabytą wieś. W ten sposób jej mieszkańcy uzyskali osobistą wolność, zwolnienie od wszelkich świadczeń (a trochę ich było, dokument wymienia następujące: sep, obzaz, narzaz, wieprz, krowa, baran, pozewne, niestane, podymne, porzeczne, podworowe, srzon, przewód, godne psarskie, sokołowe, bobrowe), kontrybucji i zbiórek. Zostali też wyjęci spod prawa i sądów ziemskich i poddani sądom ławniczym. Książę za tę łaskę zażyczył sobie sześć kóp groszy praskich rocznie i zastrzegł, że zwolnienie nie obejmuje zbiórek na wykupienie go z niewoli. Co mogło rzeczywiście się przydać, książę trafił do krzyżackiej niewoli dwukrotnie, i dwukrotnie go z niej wydobywał król Władysław. Warto pamiętać, że częścią Solca była Kawcza (dzisiejsza Saska) Kępa. Był więc to najstarszy nabytek miasta po prawej stronie Wisły (przynajmniej od momentu, gdy ta zmieniła bieg). Mieszczanie zagospodarowali ją jednak dopiero w latach dwudziestych XVII w, osadzając na niej kolonistów holenderskich. Na ilustracji z wikimedia.org odrys pieczęci pieszej księcia Janusza, o legendzie głoszącej +S IOHANNIS DEI GRA DVCIS MAZOE ET D-NI WARSEVY.

23 maja 1926 to data, która zapisała się złotymi literami w historii nie tylko polskiego, ale i światowego sportu. Wtedy to, na zawodach w Warszawie, pobiła rekord świata w rzucie dyskiem polska sportsmenka - Halina Konopacka. Osiągnęła dystans 34,15 m. Był to pierwszy lekkoatletyczny rekord świata ustanowiony przez polskiego sportowca. Warto tu wspomnieć o samej Halinie Konopackiej, która była kobietą renesansu. Jej największym sukcesem sportowym, poza wspomnianym rekordem świata (który poprawiała jeszcze kilkukrotnie), był pierwszy polski złoty medal olimpijski zdobyty dwa lata później, w roku 1928 w Amsterdamie. Ciekawostką jest też, że Konopacka została uznana miss Igrzysk Olimpijskich w Amsterdamie. Halina Konopacka zajęła się sportem trochę z przypadku. Najpierw trafiła do sekcji olimpijskiej, gdzie została wyłowiona przez trenera Baqueta. O zawrotnym tempie jej sportowej kariery może świadczyć fakt, że rok później Konopacka świętowała już tytuł mistrza Polski w rzucie dyskiem i pchnięciu kulą. Na uwagę zasługuje też jej działalność pozasportowa. Była bowiem Halina Konopacka utalentowaną pisarką i malarką. O jej kunszcie pisarskim świadczyć może fakt, że publikowała swoje teksty w poczytnych magazynach literackich: „Wiadomościach Literackich” oraz w „Skamandrze”. W 1929 roku wydała tomik swoich wierszy pt. „Któregoś dnia”. Czynną karierę sportową zakończyła w roku 1931. Potem była działaczką sportową działającą w kilku organizacjach, m.in. w Zarządzie Międzynarodowej Federacji Sportów Kobiecych, w Polskim Ruchu Olimpijskim czy Związku Polskich Związków Sportowych. W czasie II wojny światowej opuściła kraj wraz z mężem, Ignacym Matuszewskim, który organizował i nadzorował ewakuację złota z Banku Polskiego do Francji. Później, po klęsce Francji - udała się do Stanów Zjednoczonych, gdzie pozostała już

21 maja Kościół rzymskokatolicki w Polsce wspomina św. Jana Nepomucena, świętego, którego kult był niezwykle rozpowszechniony w dobie Kontrreformacji, a i dziś w kulturze ludowej zajmuje poczesne miejsce. Jak to bywa, należy oddzielić historycznego Jana z Pomuku, kanonika praskiego, od hagiograficznego Jana Nepomucena, patrona mostów, powodzi i tajemnicy spowiedzi. Ten pierwszy, jako wikariusz generalny biskupa Jana z Jenštejna został uwikłany w konflikt swego patrona z królem Wacławem IV. Chodziło o obsadę opactwa w Kladrubach, a w tle była Schizma Zachodnia. Duchowny, nieco przypadkowo i niejako „w zastępstwie” biskupa, został oskarżony o zdradę i utopiony w Wełtawie. Ten drugi miał być spowiednikiem królowej Zofii, który nie chciał wyjawić zazdrosnemu królowi tajemnicy spowiedzi i w zemście został na jego rozkaz utopiony. Odnalezieniu zaś zwłok miały towarzyszyć cuda. Kult Jana Nepomucena stworzyli jezuici w końcu XVII wieku. Świetnie nadawał się do uczynienia go strażnikiem świętości (nieuznawanej przez protestantów za sakrament) spowiedzi, orędownikiem praw i niezależności Kościoła rzymskiego, katolickim „odbiciem” bohatera narodowego Czechów, Jana Husa, a dla prostego ludu – obrońcą przed utonięciem i innymi nieszczęściami w podróży. Z tego też powodu w Europie środkowej (choć w pewnym stopniu wszędzie, gdzie zawędrowali jezuici), kult Jana stał się niezwykle popularny. Zaroiło się od jego przydrożnych i mostowych figur, zwanych potocznie nepomukami, a i w wielu kościołach pojawiły się dedykowane mu ołtarze czy wizerunki. I choć w Kościele „oficjalnym” niewiele już z tej mody pozostało, to wciąż pojawiają się wykonywane przez artystów ludowych świątki, umieszczane, jak przed wiekami, na przydrożnych kapliczkach i drzewach. Nepomuków nie mogło zabraknąć i w

102 lata temu, 20 maja 1912 roku odbyła się oficjalna uroczystość poświęcenia Soboru Metropolitalnego pw. św. Aleksandra Newskiego na Placu Saskim w Warszawie. Decyzję o budowie tej świątyni podjął na początku lat 80. XIX w. generał gubernator Josif Hurko, znany z rusyfikacyjnych zapędów na terenie byłego już Królestwa Polskiego. Na miejsce budowy wybrano Plac Saski jako centralny wówczas i największy plac miasta, chciano bowiem zbudować kościół, który zdominuje krajobraz miasta i pokaże jego prawosławny i rosyjski charakter. Lata 80. XIX wieku były okresem, kiedy w mieście budowano wiele cerkwi - zresztą liczba prawosławnych wynosiła wtedy już ok. 40000 i cerkiew Marii Magdaleny oraz dwie przerobione z kościołów katolickich na Woli oraz przy Długiej przestały wystarczać. Zwykle stawiano świątynie w okolicach koszar, w których stacjonowały pilnujące Twierdzy Warszawa pułki, z tym soborem jednak, jak widać, było inaczej. Miał on służyć cywilom. Od decyzji do ukończenia budowy minęło wszakże niemal 30 lat i ukończono sobór dopiero dwa lata przed wybuchem I wojny, mimo tego, że aby zebrać pieniądze przymusowo opodatkowano wszystkie szczeble samorządu terytorialnego w dawnym KP. Jego architektem był Leoncjusz Benois, autor również m.in. Banku Polskiego przy Bielańskiej. Do pisania ikon wynajęto znanego Nikołaja Pokrowskiego, który do pomocy wziął sobie równie wziętych artystów Waszniewskiego i Charłamowa. Sobór utrzymany był w stylu bizantyjsko-ruskim, popularnym wówczas również w Imperium. Charakterystycznym elementem była siedemdziesięciometrowa dzwonnica, która była przez Polaków zwana "wieżą ciśnień prawosławia" lub nawet

19 maja 1674 r., na polach podwarszawskiej Woli zgromadzeni panowie bracia obrali królem Polski, a zarazem Wielkim Księciem Litewskim, Jana Sobieskiego herbu Janina. Jak do tego doszło? Aby odpowiedzieć na to pytanie trzeba się cofnąć do poprzedniej elekcji w 1669 r., kiedy to zwyciężyła opcja wyboru "Piasta", czyli Polaka, a nie członka obcej dynastii. Szlachta sądziła, że może to być lek na nieszczęścia jakie spotkały Rzeczpospolitą na czele z potopami szwedzkim i ruskim oraz powstaniem Chmielnickiego. Nie był to pomysł pozbawiony swoich racji, gdyż jak pokazywała historia, poprzedni królowie nie do końca rozumieli ustroju Rzeczpospolitej. Wybór syna słynnego Jaremy Wiśniowieckiego - Michała Korybuta Wiśniowieckiego nie tylko nie załagodził sytuacji, ale doprowadził państwo na krawędź wojny domowej. Niemały w tym udział miał Jan Sobieski, piastujący urząd hetmana wielkiego koronnego i przewodzący opozycji wobec króla. Wewnętrzne spory i osłabienie wykorzystało Imperium Osmańskie, atakując od południa słabo bronioną Rzeczpospolitą. Utrata Kamieńca Podolskiego, oblężenie Lwowa i wieści o zamienianiu kościołów na meczety podziałały na szlachtę mobilizująco. Sejm nie przyjął postanowień traktatu buczackiego, czyniącego z Rzeczpospolitej wasala Turcji i uchwalił konieczne podatki na dokonanie zaciągów. Niejako finałem tej wojny była wielka bitwa pod Chocimiem 11 listopada 1673 r. w której dowodził Jan Sobieski. W jej przeddzień we Lwowie zmarł nagle król Michał. Elekcja 1674 r. odbywała się z jednej strony w euforii po zwycięstwie pod Chocimiem, lecz z drugiej strony w cieniu ciągle aktualnego zagrożenia tureckiego. Jak to zwykle bywało, przed elekcją wyklarowały się dwa stronnictwa. Pierwsze, profrancuskie, do którego należał Sobieski, widziało na tronie bądź Kondeusza

15 maja 1765 roku swoją ziemską pielgrzymkę zakończył w Kaliszu Antoni Żebrowski, bernardyn, znany w zakonie jako brat Walenty. Zasłynął on jako wybitny spec od malarstwa naściennego metodą al fresco. Wiele źródeł podaje, iż był on samoukiem, nie jest to jednak prawda, fachu uczył się u Adama Swacha, absolwenta szkoły malarskiej założonej jeszcze przez Jana III w Wilanowie. Razem ze swym mistrzem ozdabiał on m.in. opactwo w Lądzie koło Konina, a później pracował już na własną rękę, dekorując kościoły bernardyńskie w Wielkopolsce i w Warszawie. Po bracie Walentym została nam w mieście oryginalna i bogata dekoracja kościoła pobernardyńskiego pw. św. Anny na Krakowskim Przedmieściu. Jego dziełem są zarówno iluzoryczne "kaplice" po południowej stronie nawy, jak również polichromie na sklepieniu, w bocznych kaplicach po stronie północnej i wystrój kaplicy bł. Ładysława z Gielniowa, w której możemy m.in. zobaczyć wygląd kościoła sprzed ostatniej przebudowy fasady. Malarstwo brata Walentego może wydawać się standardowe dla epoki - pod kątem zastosowanych technik i środków wyrazu - ale polecamy w wolnej chwili przestudiowanie programu artystycznego świątyni. Niestety nie mamy tego na fotografii i prezentujemy (za stroną Koła Mediewistów UMK) fragment kaplicy bł. Ładysława, ale na północnej stronie w okolicy pierwszego z bocznych ołtarzy mamy polichromię o malachitowej barwie, przedstawiającą pejzaż, która może uchodzić spokojnie za pierwszy w sztuce sakralnej w Warszawie przejaw psychodelii. Dociekliwych o co chodzi zapraszamy do zwiedzenia świątyni.

Większość z nas mija ten pomnik nawet bez mrugnięcia okiem, mimo że przechodzi koło niego nawet i kilka razy dziennie. W sumie jest on trochę schowany za drzewami, ale daje się go znaleźć między Alejami Jerozolimskimi a Smolną. Jest to Pomnik Partyzanta, zwany niegdyś Pomnikiem Bojowników o Polskę Ludową, autorstwa Wacława Kowalika, odsłonięty 13 maja 1962 r. Ranny partyzant bez ubrania trzymany jest przez kobietę trzymającą jeszcze na dodatek gałąź laurową. Nie jest specjalną tajemnicą, że forma pomnika nawiązuje do Piety Michała Anioła. Ciekawy jest również cokół pomnika. Jest on bowiem zrobiony z płyt granitowych, z których było zrobione niemieckie mauzoleum, upamiętniające drugą bitwę pod Tannenbergiem (pierwszej niemieckie mauzoleum raczej nie mogło upamiętniać, bo to była bitwa pod Grunwaldem), a potem po jego śmierci Paula von Hindenburga, i które było pod Olsztynkiem, w Tannenbergu właśnie.

You don't have permission to register