skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Image Alt

Kartka z kalendarza

Dzisiejsza kartka z kalendarza pojawia się wyjątkowo wieczorem, a to dlatego, że opisywane wydarzenia miały miejsce właśnie 26 grudnia wieczorem, a co najmniej późnym popołudniem. Wtedy to właśnie w knajpie w leżącym wówczas poza granicami miasta Wawrze, przy ulicy Widocznej, dwóch miejscowych opryszków zamordowało dwóch podoficerów niemieckiego batalionu budowlanego numer 538. W odpowiedzi na to, Niemcy w nocy z 26 na 27 grudnia aresztowali 114 osób na terenie Wawra i Anina, po czym postawili ich przed sądem doraźnym i po ekspresowym procesie skazali na śmierć przez rozstrzelanie, co też stało się tej samej nocy. Zginęło 107 osób (jednej udało się zbiec podczas transportu, a sześć przeżyło mimo ran), z czego spora część nie była nawet mieszkańcami tych dwóch podwarszawskich miejscowości, a jedynie odwiedzała rodzinę na święta. Pobity i powieszony został również właściciel knajpy, Antoni Bartoszek. Była to pierwsza publiczna egzekucja podczas okupacji niemieckiej i niejako moment przewartościowania w stosunku ludności polskiej do okupanta. Do grudniowej zbrodni wiele osób, dobrze pamiętających przecież zabory, nawet mimo wieści o aresztowaniu krakowskich profesorów, było skłonnych traktować okupację niemiecką podobnie jak tę pierwszą z lat 1915-18, może jedynie wzmocnioną wojennym reżimem. Po Wawrze już raczej nie. Powstała również organizacja "Wawer" zajmująca się małym sabotażem, która dała początek grupom harcerzy robiących rozmaite mniej lub bardziej rozważne rzeczy na ulicach Warszawy w latach 1940-44. Masakrę w Wawrze upamiętnia obecnie cmentarz założony w czerwcu 1940 roku, kiedy ofiary zostały ekshumowane i w większości pochowane w tym miejscu, a po wojnie wystawiono tam pomnik autorstwa Ewy Śliwińskiej. Mamy również w Wawrze na

23 grudnia 1832 roku urodził się w Warszawie Henryk Klawe, najbardziej chyba znany warszawski farmaceuta, założyciel firmy, która do dziś funkcjonuje jako Polfa Warszawa. Rodzina Klawe przybyła do Warszawy z Bawarii na początku XIX w. Rodzice Henryka byli zamożnymi piekarzami. Klawe studiował na wydziale farmaceutycznym Akademii Medyko-Chirurgicznej i w 1858 roku otrzymał tytuł magistra farmacji. W roku 1868 przy swojej aptece przy pl. Trzech Krzyży utworzył laboratorium, które stało się zalążkiem przyszłej fabryki. Klawe wprowadza na warszawski rynek specyfiki wcześniej nieznane. Działa również naukowo, badania swe publikuje, przewodniczy też warszawskiemu Towarzystwu Farmaceutycznemu. Jak to bywa, prawdziwą fortunę firma zbija na dostawach leków i środków opatrunkowych dla wojska podczas pierwszej wojny światowej. Dzięki temu w roku 1920 może powstać nowa fabryka przy ul. Karolkowej 22/24. Prowadzona przez synów Henryka, zostaje przekształcona w spółkę akcyjną Towarzystwo Chemiczno-Farmaceutyczne „d. Mgr Klawe” SA; akcje spółki dziś prezentujemy. Podczas drugiej wojny światowej zakłady zostały przejęte przez władze okupacyjne, a w 1946 - znacjonalizowane. Henryk Klawe zmarł 24 lutego 1926 roku, dożywszy imponujących 93 lat. Ilustracja: Gabinet Numizmatyczny D. T. Marciniak.

W dniach 20 i 21 grudnia 1919 roku w Warszawie w obecności przedstawicieli 31 klubów sportowych (niestety nie wiadomo jakich, bo dokumenty zaginęły) założony został Polski Związek Piłki Nożnej i napisano jego statut. Od tej pory ta organizacja zajęła się organizowaniem rozgrywek ligowych wszystkich szczebli w Polsce (na tym samym zebraniu opracowano regulamin rozgrywek Ligi PZPN na sezon 1920) oraz wybrano prezesa związku (Edmunda Cetnarowskiego, lekarza i prezesa Cracovii - zdjęcie). W związku z tym siedzibą związku został Kraków i był nią aż do stycznia 1928, kiedy, po ustąpieniu Cetnarowskiego, przeniesiono ją do Warszawy. Żeby było śmieszniej, niektóre opracowania poświęcone historii polskiej piłki podają jako datę założenia rok 1911, myląc PZPN z

18 grudnia 1830 roku, trzy tygodnie po rewolcie podchorążych w Warszawie, na Zamku Królewskim zebrał się Sejm Królestwa Polskiego. Zebrał się, bo coś trzeba było zrobić; lud Warszawy (a przynajmniej jego niższe warstwy) został zbuntowany przez podoficerów, i mimo że rozbrojony niemal natychmiast, to nadal niebezpieczny, namiestnik królewski wyjechał z miasta i nie bardzo było wiadomo co dalej. A że zgodnie z konstytucją z 1815 mieliśmy sejm, no to postanowiono go zwołać i zobaczyć jak się sprawy mają wśród elit. A elity za bardzo bić się nie chciały. Ogłoszony 5 grudnia dyktatorem powstania Chłopicki z mety zaczął sondować czy może by się nie dogadać z carem (i królem). Podobnie głowa rządu tymczasowego, książę Czartoryski. A książę Drucki Lubecki od razu na początku grudnia wyjechał do cara do Petersburga, żeby go ułagodzić. W rządzie, a później na sejmie, byli jednak również zwolennicy konfrontacji (Towarzystwo Patriotyczne) i to oni doprowadzili do zebrania się sejmu, który 18 grudnia wszakże nie zrobił nic, poza wybraniem spośród siebie marszałka. Następnie 20 grudnia ogłosił bunt powstaniem narodowym i czekał co też Drucki-Lubecki ugra u cara. Kiedy okazało się, że nie ugrał nic, to sejm zebrał się kolejny raz i pod koniec stycznia, po długich przygotowaniach (bo dziwnym trafem nie mogło się zebrać kworum) uchwalił detronizację króla Polski, Mikołaja I. Słówko komentarza: w naszej historiografii zwykle początek powstania się wstydliwie pomija, pisząc o buncie podchorążych i potem od razu o bitwie pod Stoczkiem. A wtedy właśnie działy się rzeczy najciekawsze. Mimo bowiem panującego od jakiegoś czasu zamordyzmu politycznego (choć należy pamiętać, że

17 grudnia 1918 roku dwóch znanych warszawskich księgarzy, Jan Stanisław Gebethner i Jakub Mortkowicz, założyło spółkę, której marka miała wejść do języka potocznego. Polskie Towarzystwo Księgarni Kolejowych "RUCH" S.A. miało stworzyć sieć kiosków z prasą, książkami i tytoniem. Pierwszy kiosk powstał na peronie Dworca Kolei warszawsko-wiedeńskiej, wkrótce jednak punkty sieci pojawiły się na ulicach polskich miast. W 1935 roku firma prowadziła 422 punkty sprzedaży w całym kraju, miała również spółkę zależną w Gdańsku. Zajmowała się też automatami sprzedającymi i reklamą zewnętrzną. Pierwszeństwo zatrudnienia mieli inwalidzi wojenni, wdowy i sieroty po poległych żołnierzach oraz emeryci kolejowi. W latach 1925-26 powstała nowa siedziba spółki w Alejach Jerozolimskich 63. Klasycyzujący budynek o pałacowym charakterze (zdjęcie) zaprojektował Tadeusz Zieliński, twórca m.in. gmachu Medycyny Sądowej przy Oczki i Starej Kreślarni PW. Budynek nie przetrwał II WŚ, a dziś w tym miejscu stoi hotel Marriott. Sama spółka przetrwała, a jej powojenne, a zwłaszcza najnowsze, dzieje są materiałem na inną opowieść. Wciąż jednak możemy kupić gazetę, papierosy czy czytadło do pociągu w firmie o niemal stuletniej historii. Zdjęcie: gazeta.pl

16 grudnia 1922 r. doszło do jednej z najgłośniejszych zbrodni okresu międzywojennego - zabójstwa prezydenta Gabriela Narutowicza w budynku warszawskiej Zachęty. Zabójcą okazał się malarz i sympatyk nacjonalistów Eligiusz Niewiadomski. Gabriel Narutowicz był pierwszym prezydentem Polski. Jego czterodniowa prezydentura upłynęła pod znakiem ulicznych zamieszek inspirowanych przez organizacje prawicowe. W al. Ujazdowskich wyrosły barykady mające uniemożliwić prezydentowi-elektowi dotarcie na uroczystość zaprzysiężenia. Powszechnie w prasie prawicowej zarzucano, iż Gabriel Narutowicz został wybrany głosami obcymi, czyli głosami mniejszości narodowych. Pomijano przy tym fakt, że 30% obywateli ówczesnej Rzeczpospolitej nie było narodowości polskiej. Zabójca prezydenta nie stawiał jakiegokolwiek oporu po oddaniu strzałów. Dał się rozbroić i powiedział "Nie będę więcej strzelał". W trakcie procesu żałował samej osoby Gabriela Narutowicza, lecz nie żałował czynu, jaki popełnił. Przyznał również, iż kula była zarezerwowana dla Józefa Piłsudskiego. Co ciekawe, proces Niewiadomskiego odbył się już 30 grudnia 1922 r., a zatem równo 2 tygodnie po zamachu, i zakończył się pierwszego dnia. Sam Niewiadomski w ostatnim słowie nie wyraził skruchy. Stwierdził, że spełnił ciężką rzecz, a wyrok więzienia byłby dla niego hańbiący. Sąd skazał Niewiadomskiego na karę śmierci, zaś nowy prezydent Stanisław Wojciechowski odmówił skorzystania z prawa łaski. Wyrok wykonano przez rozstrzelanie 30 stycznia 1923 r. Należy stwierdzić, że sam Niewiadomski stał się ofiarą powszechnej "żądzy krwi", gdyż był osobą niepoczytalną, a zatem sprawiedliwszym dla niego byłby szpital psychiatryczny niż pluton egzekucyjny. Zdjęcie: NAC

Tym razem kilka słów na temat chyba najdziwniejszego elementu Warszawy, a mianowicie o palmie na Rondzie de Gaull'a. 12 grudnia 2002 r. miała miejsce inauguracja projektu artystycznego Joanny Rajkowskiej pt. „Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich”. Jak mówiła artystka, geneza projektu sięga jej podróży do Izraela w roku 2001 i próby uświadomienia sobie i innym czym są dla Warszawy Aleje Jerozolimskie, ich historia i próżnia jaką stworzyła nieobecność społeczności żydowskiej. Miejsce postawienia palmy jest również nieprzypadkowe, gdyż nazwa ulicy pochodzi od osiedla żydowskiego z XVIII w. na miejscu obecnego placu Zawiszy. Wielu zadaje pytanie czego lub też kogo pomnikiem jest palma, a gdy okazuje się że jest to bardziej instalacja artystyczna mająca zachęcić do refleksji, pojawia się zarzut, że można było pieniądze przeznaczyć na coś innego. Na pewno jest w tym trochę prawdy, ale wiecznie zielona palma w centrum miasta o północnym klimacie ma w sobie coś figlarnego. Palmę warszawską można uwielbiać, bądź też nie. Jedno jest pewne, mało kto widząc ją po raz pierwszy, przechodzi obok niej obojętnie. I chyba o to chodzi w sztuce

11 grudnia 1927 roku w dziewiczą trasę wyruszył pierwszy pociąg Elektrycznej Kolei Dojazdowej na trasie z Warszawy do Grodziska Mazowieckiego. EKD to pierwsza podmiejska kolej z prawdziwego zdarzenia, do tego pierwsza zelektryfikowana (średnicówkę zelektryfikowano dopiero po modernizacji i wkopaniu w tunel w latach 30.). Inwestorem była spółka "Siła i światło", mająca przed wojną wypasioną siedzibę w kamienicy przy samej Marszałkowskiej. Kolejkę budowano w bardzo innowacyjny sposób, najpierw pociągnięto istniejącą do dziś bocznicę ze stacji w Pruszkowie do Komorowa, a następnie pociągnięto budowę od nowopowstałej stacji Komorów (gdzie znajduje się też depo i obsługa techniczna) w obie strony - do Warszawy i Grodziska. Przed wojną udało się też uruchomić dwie odnogi: do Milanówka (istnieje do dziś) i do PKP Warszawa Włochy (istniała do 1971 r., pozostałością po niej jest budynek stacyjny we Włochach stojący pod kątem 90 stopni do torów PKP). Garść ciekawostek: - na terenie Warszawy do 1975 roku kolejka jechała inaczej niż teraz: od stacji Raków przy Łopuszańskiej ulicami Opaczewską, Szczęśliwicką, Tarczyńską i Nowogrodzką, końcowy przystanek mieścił się u wylotu tej ostatniej na Marszałkowską. Później trasę skrócono do Chałubińskiego, a w latach 60.zbudowano stację śródmieście istniejącą do dziś. - w Milanówku skrócono trasę kolejki od stacji PKP do trasy Warszawa-Grodzisk, żeby pociągi nie musiały jej przejeżdżać - w Grodzisku trasa jest krótsza, bo w mieście składy EN-94 nie wyrabiały się na zakrętach - przed wojną zaczęto budować odnogę EKD do Nadarzyna i dalej Mszczonowa, pozostałości nasypów i konstrukcji wiaduktów są w okolicach trasy katowickiej - WKD, następczyni EKD, ma najlepszy wskaźnik rentowności i

10 grudnia Kościół rzymskokatolicki obchodzi święto Matki Bożej Loretańskiej. Kult ten wziął początek w sanktuarium we włoskim Loreto, gdzie od końca XIII wieku znajduje się budowla, tradycyjnie uważana za przeniesiony z Ziemi Świętej dom Marii z Nazaretu. Kult MB Loretańskiej w Warszawie zawdzięczamy Zygmuntowi III i Władysławowi IV, którzy ufundowali na Pradze okazały zespół klasztorny bernardynów wraz z kaplicą loretańską i figurą Marii Panny. Kopię domku z Loreto zaprojektował prawdopodobnie sam Konstantyn Tencalla. Świątynia stała się centrum życia duchowego Pragi i okolic; ściągała wiernych nawet z samej Warszawy, znalazła się też w herbie Pragi, gdy ta uzyskała prawa miejskie. Fortyfikowanie Pragi w epoce Księstwa Warszawskiego oznaczało wyburzenie kościoła i klasztoru. Kaplica wprawdzie ocalała, bernardyni zabrali jednak statuę Marii ze sobą i umieścili we wciąż do nich należącym kościele św. Anny. W latach 1830-36 wybudowano dla niej specjalną kaplicę, być może według projektu Ch. P. Aignera. Kaplicę poświęcił i figurę w niej ustawił sam metropolita warszawski, Stanisław Kostka Choromański, 15 sierpnia 1837 r. Dziś bernardynów w św. Annie od dawna nie ma, a kult Matki Bożej Loretańskiej wydaje się być przygasły. Kaplica Loretańska stała się kolejnym mini-panteonem bardziej i mniej znanych Polaków, a umieszczenie w niej krzyża "smoleńskiego" przypieczętowuje zmianę jej charakteru. Niemniej statua loretańska pozostaje jednym z najcenniejszych zabytków rzeźby w Warszawie, a jej historia poświadcza meandry dziejów naszego miasta. Zdjęcie: Centralny Ośrodek Duszpasterstwa Akademickiego

9 grudnia 1937 roku zmarł w Warszawie Andrzej Strug, właśc. Tadeusz Gałecki, pisarz, publicysta, działacz socjalistyczny, wolnomularz. Strug w swej powieści "Chimera" napisał: "Żaden literat nigdy nie wymyśli nic tak niesłychanego, jak prawdziwe ludzkie życie". Słowa te odnieść można do życia dzisiejszego bohatera. Urodził się w Lublinie, w rodzinie "wysadzonego z siodła" byłego ziemianina. Studiował w Puławach, w Instytucie Rolnictwa i Leśnictwa. Już na studiach zostaje aresztowany za podziemną działalność oświatową, po czym "zwiedza" lubelski Zamek, X Pawilon Cytadeli i gubernię archangielską. Po powrocie do Królestwa konspiruje w Warszawie (używa dość demaskującego, jak widać na zdjęciu, pseudonimu "Kudłaty"), bierze udział w rewolucji 1905 roku, po czym zalicza kolejne uwięzienie i wygnanie. W tym okresie też przyjmuje pseudonim literacki, który stanie się jego nową tożsamością. Na emigracji w Paryżu wstępuje do PPS-FR, Związku Walki Czynnej, a w końcu, po powrocie do kraju, Legionów. Walczy jako ułan Beliny-Prażmowskiego (załączone zdjęcie właśnie w mundurze beliniaka), konspiruje w POW, a w końcu wchodzi w skład lubelskiego rządu Daszyńskiego. Odznaczony zostaje Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych. W przeciwieństwie do Komendanta nigdy nie wysiada z czerwonego tramwaju, a wolna Polska coraz bardziej go rozczarowuje. Współtworzy Towarzystwo Uniwersytetów Robotniczych i Ligę Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Jako wolnomularz (a nawet Wielki Mistrz Wielkiej Loży Narodowej) piętnuje nastroje nacjonalistyczne, militarystyczne i klerykalne. W proteście przeciwko procesowi brzeskiemu odrzuca członkostwo w Polskiej Akademii Literatury. Przede wszystkim jednak pisze. Choć dziś jest autorem raczej rzadko czytanym, nie sposób zlekceważyć takich tytułów jak Dzieje jednego pocisku, Wyspa zapomnienia, Mogiła nieznanego żołnierza, Zakopanoptikon czy Żółty krzyż. Choć Strug

6 grudnia 1842 roku w Paryżu dokonał żywota Tadeusz Mostowski herbu Dołęga, człowiek, który wraz z ks. Ksawerym Druckim-Lubeckim stawiał na nogi polską gospodarkę po epoce napoleońskiej. Koleje losu Mostowskiego były bardzo ciekawe, był posłem na Sejm Czteroletni, próbował nawiązać kontakty z rządem rewolucyjnym we Francji. brał udział w insurekcji przez co później spędził kilka lat w odosobnieniu. Po powrocie do kraju zajmował się kulturą i literaturą zakładając własną drukarnię i bibliotekę, a w 1812 roku został Ministrem Spraw Wewnętrznych Księstwa Warszawskiego. Stanowisko to "przeszło" razem z Mostowskim do rządu Królestwa Polskiego i Mostowski był nim do roku 1825, kiedy to został senatorem. W 1832 roku zmuszony do emigracji do Francji. Będąc ministrem Mostowski kazał zbudować m.in. Kanał Augustowski i Instytut Agronomiczny na Marymoncie. Po Mostowskim w Warszawie mamy przede wszystkim pałac przy Nowolipiu, który na zdjęciu. Klasycystyczny budynek z płaskorzeźbami Norblina i Malińskiego, z wjazdem od ul. Nowolipie, w którym obecnie znajduje się Komenda Stołeczna Policji (w której pracował porucznik Borewicz). On na zdjęciu. Ale nasz bohater znany był również ze swoich zamiłowań literackich i naukowych. Już będąc w Paryżu napisał i opublikował książkę "Wyrabianie cukru z buraków sposobem domowym". Do tego był znany w Paryżu z tego, że codziennie wychodził na dwór w stroju, nazwijmy go, piżamowo-kapciowym, a na uwagi, że to nie przystoi, mówił, że przecież i tak nikt nie będzie o tym pamiętał. A jednak.

5 grudnia 1906 roku Święte Oficjum wydało dekret tej treści: "Sekta kapłanów mariawitów, grasująca nieszczęśnie od kilku lat w niektórych diecezjach polskich, do takiej stopniowo doszła zaciętości i obłędu, że wymaga stanowczego poskromienia ze strony Stolicy Apostolskiej. (

4 grudnia 1932 rozpoczęła się budowa osiedla Boernerowo, położonego wówczas poza granicami ówczesnej Warszawy. Osiedle zostało założone można powiedzieć "na surowym korzeniu", czyli w miejscu gdzie wcześniej nie istniały żadne inne zabudowania. Nie należy jednocześnie utożsamiać Boernerowa z olbrzymią, a leżącą niedaleko Transatlantycką Centralą Radiotelegraficzną. Osiedle wzięło swoją nazwę od faktycznego twórcy czyli Ignacego Boernera - przyjaciela Józefa Piłsudskiego oraz ministra poczt i telegrafów. Z jego inicjatywy stworzono na początku lat 30. XX w. projekt nowego osiedla, które miało być szybkie i tanie w budowie. Chcąc zmniejszyć koszty, choć także wzbogacić Skarb Państwa, postawiono na drewno, które pochodziło z Lasów Państwowych. Głównym architektem samych budynków była Wanda Boerner-Przewłocka (bratanica min. I. Boernera). Założenie osiedla było bardzo proste stworzono 5 typów domów, gdzie podstawowym (typ A) miał 1 pokój, kuchnię oraz łazienkę, a jego łączna powierzchnia to 33 m2, a każdy kolejny typ był zmodyfikowanym typem A, aż do typu E, który dla porównania miał 144 m2 (na fotografii dom typu C) . Zdecydowano się również pozostawić w dużej mierze las, który porastał tereny przyszłego Boernerowa w ramach realizacji urbanistycznej idei miasto-ogród. Pomimo szalejącego w Polsce kryzysu ekonomicznego w latach 30. budowa osiedla postępowała nad wyraz sprawnie. Min. Boerner zadbał nie tylko o grunty, które zostały przekazane przez Skarb Państwa ale również o preferencyjne warunki dla pracowników Ministerstwa Poczt i Telegrafów, który zdecydowali sie na zakup nowego domu. Nic też dziwnego, iż w 1936 r. osiedle oficjalnie zyskało nazwę Boernerowo. Pomimo ciężkich walk, jakie rozegrały się niepodal Boernerowa we wrześniu 1939 r. osiedle przetrwało okres

3 grudnia 1906 roku odbyło się zebranie założycielskie Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. W sali Muzeum Przemysłu i Rolnictwa (Odwachu na Krakowskim Przedmieściu) spotkało się ok. stu osób, w tym inicjatorzy powstania Towarzystwa: Aleksander Janowski - urzędnik kolejowy, społecznik, krajoznawca, Kazimierz Kulwieć - pedagog i przyrodnik oraz Zygmunt Gloger - etnograf. Prezesem obrano Glogera, a sekretarzem zarządu - Janowskiego. Statut organizacji, tzw. 'Ustawa PTK', został zatwierdzony nieco wcześniej, 27 października. Głównym celem Towarzystwa miało być "zbieranie wiadomości krajoznawczych i szerzenie ich wśród ogółu oraz gromadzenie zbiorów naukowych dotyczących ziem polskich, organizowanie wycieczek po kraju, tworzenie oddziałów prowincjonalnych, urządzanie wystaw krajoznawczych, roztaczanie opieki nad pamiątkami historycznymi oraz osobliwościami przyrody". Powstanie organizacji o tak zdefiniowanych zadaniach było możliwe tylko dzięki liberalizacji po Rewolucji 1905 roku. Trzeba przyznać, że założyciele idealnie utrafili w sprzyjający moment - już rok później podobne przedsięwzięcie mogłoby napotkać przeszkody ze strony państwa. Szczególną uwagę zwraca umieszczenie przymiotnika 'polskie' w nazwie. Nawet w owym okresie było to śmiałe posunięcie. Jeszcze śmielszy był projekt znaku Towarzystwa (ilustracja). Wprawdzie Urząd Gubernialny nie zgodził się na bezpośrednie umieszczenie w nim polskiego orła, jednak umieszczono w nim herby trzech miast, "stolic" trzech zaborów: Warszawy, Poznania i Krakowa. Połączone pierścieniem symbolizowały jedność ziem polskich, co, jak wiemy, za dwanaście lat miało się urzeczywistnić. Polskie Towarzystwo Krajoznawcze istniało do 16 grudnia 1950 roku, gdy na wymuszonym politycznymi okolicznościami zjeździe zostało rozwiązane, a następnie przekształcone, w połączeniu z Polskim Towarzystwem Tatrzańskim, w Polskie Towarzystwo Turystyczno-Krajoznawcze. Ilustracja: miastospoleczne.pl

2 grudnia 1789 roku miało w Warszawie miejsce wydarzenie, które przeszło do historii jako "Czarna Procesja". Delegaci miast królewskich, pod przewodnictwem prezydenta Starej Warszawy, wręczyli królowi zredagowany kilka dni wcześniej memoriał. Jak doszło do jego sformułowania, pisaliśmy w zeszłym tygodniu. Co zaś zawierał? Główne postulaty to przywrócenie miastom odebranych przywilejów lokacyjnych, rozciągnięcie na mieszczan przywileju 'neminem captivabimus', zezwolenie na nabywanie przez mieszczan nieruchomości, zniesienie utraty szlachectwa przy nabywaniu praw miejskich, zniesienie ograniczeń w obejmowaniu urzędów i wyższych rang oficerskich, a w końcu przyznanie miastom reprezentacji na sejmach. Popularna interpretacja głosi, że mieszczanie ubrali się na czarno na znak żałoby za utraconymi prawami. Nic na to jednak nie wskazuje. Po prostu obowiązujące w Rzeczypospolitej prawa zabraniały mieszczanom ubierać się kolorowo; jedyną formalnie dopuszczalną barwą ich strojów była właśnie czerń. Dlatego też, w sytuacji oficjalnej, reprezentanci miast ubrali się zgodnie z obowiązującą ich normą. Niemniej widok kilkuset czarno ubranych mężczyzn, maszerujących w milczeniu na Zamek, rzeczywiście musiał zrobić na zgromadzonych wrażenie, zwłaszcza w świetle wciąż świeżych wydarzeń we Francji. Sami zaś mieszczanie robili co mogli, by nie stworzyć choć cienia podejrzeń co do swojej lojalności. Król, czując się między młotem a kowadłem, robił wszystko by nie okazać delegatom swej przychylności i niczym nie narazić się szlachcie. Przetrzymuje delegację, wyraźnie jej unika, kluczy po zamku. Daje się złapać dopiero w malarni, gdzie w bardzo nieoficjalnym otoczeniu przyjmuje memoriał i pozwala ucałować swoją dłoń. Do tego, by zachować twarz przed szlacheckimi świadkami, karci nieco mieszczan za "nadmierną elokwencję". Warto wiedzieć, że na wręczeniu pisma Stanisławowi Augustowi misja Dekerta

"Ośmiu lwów, czterech ptakówPilnuje siedmiu łajdaków" albo: "Czterech orłów, ośmiu lwówPilnuje siedmiu kpów" To są bardzo ładnie sprzedające się wierszyki, którymi warszawiacy zdobili pomnik "Polaków poległych za wierność swemu monarsze" kiedy ten stał na Placu Zielonym, obecnym Placu Dąbrowskiego, w latach 1894-1917. Rzeczywiście, pomnik był to obelisk zdobiony wieńcami laurowymi, wykonany przez Antoniego Corazziego, z nazwiskami poległych generałów: Ignacego Blumera, Maurycego Haukego, Józefa Nowickiego, Stanisława Potockiego, Tomasza Siemiątkowskiego i Stanisława Trębickiego, jak również pułkownika Filipa Neciszewskiego. Wokół pomnika postawiono rzeźby lwów i ptaków wykonane przez autora staromiejskiej Syrenki, Konstantego Hegla. Pomnik oczywiście miał wydźwięk propagandowy. Odsłonięty z wielką pompą na Placu Saskim, w 11. rocznicę wybuchu powstania listopadowego, 29 listopada 1841 roku, miał pokazać Polakom kto tu rządzi, jednocześnie akcentując tych, którzy nie przyłączyli się do ruchawki i zostali wierni królowi Królestwa Polskiego, Mikołajowi I. Ale życie nie jest czarno-białe. Spróbujmy spojrzeć na Noc Listopadową oczami ówczesnych elit. Bunt podchorążych był w świetle reguł obowiązujących w tym wojsku (wojsku polskim, nie zapominajmy) po prostu buntem, również przeciwko przełożonym, którzy, jak to zwykle przełożeni, protestowali, za co zapłacili życiem. Niektórzy zostali zabici, bo nie chcieli się przyłączyć, a niektórzy, jak generał Nowicki, przez pomyłkę, bo spiskowcy usłyszeli "Lewicki". Ogólnie kadra oficerska i elity Królestwa Polskiego nie były specjalnie szczęśliwe z powodu wybuchu powstania, czego dowodzić może choćby fakt, że przez dwa miesiące nie miało ono dyktatora, a parlament bardzo usiłował się nie zebrać by zdetronizować Mikołaja I. Po zawierusze epoki napoleońskiej i 15 ledwie latach kiedy udało się (mimo wszystkich niedogodności) postawić co nieco kraj na

28 listopada 1942 roku patrolujący okolice Dworca Zachodniego granatowi policjanci znaleźli ciało, które okazało się ciałem Marcelego Nowotki - członka tzw. I Grupy Inicjatywnej PPR. Zmarł on od ran postrzałowych kilka godzin wcześniej. I tyle jest pewne w tej całej historii. Bo jeśli zaczęliście sobie zadawać klasyczne pytanie "kto zabił", to nie wiadomo. Komuniści oskarżyli o zbrodnię "sikorszczaków" czyli AK, ale że to była tylko propaganda, w którą sami nie wierzyli, to przeprowadzili swoje dochodzenie, które wykazało, że Nowotkę kazał zastrzelić Bolesław Mołojec, kolega tegoż z Grupy Inicjatywnej i zrobił to sam, albo z pomocą brata, Zygmunta. Na wszelki wypadek kazano zlikwidować obu. Ale nie ma pewności czy to zrobili oni, bo dochodzenie wewnętrzne nigdy nie zostało ujawnione w szczegółach. Wersja z AK jest mało prawdopodobna, ponieważ w tamtym okresie akowcy jeszcze lekceważyli komunistyczną dywersję i podziemie. Zresztą nigdy z nim nie weszli w otwarty konflikt. Jest jeszcze wersja, że to Niemcy, ale ta nie jest na poważnie badana. Jak by nie było, Nowotko nie żył i był wykorzystywany do budowy mitu konspiracji PPR w Warszawie. Otrzymał nowowytyczoną w miejscu ruin getta ulicę (Nowomarszałkowską, ob. Andersa), był też upamiętniony kamieniem z popiersiem na osiedlu za Żelazną Bramą (w parczku koło Hal Mirowskich). A każdy kto pamięta czasy gdy w PRL i na początku III RP używano monet, pamięta pewnie prezentowane przez nas wielkie i ciężkie 20 zł z Nowotką na rewersie. Zdjęcie: numizmatyczna.wikia.com

27 listopada 1789 roku, w ratuszu Starej Warszawy, podpisany został Akt Zjednoczenia Miast Wolnych Koronnych i Litewskich, kluczowy dokument na drodze do emancypacji miast i mieszczan w I Rzeczypospolitej. Stanisław August, obejmując tron, zastaje polskie i litewskie miasta w stanie opłakanym. Mimo modernizacyjnego zapału króla, ich sytuacja nie ulega znaczącej poprawie. Uzależnienie samorządów od lokalnych starostów pogłębia się, większość miast litewskich traci prawo magdeburskie, sejmy potwierdzają ograniczenia w obejmowaniu urzędów i majątków przez nieszlachciców. Choć komisje dobrego porządku (powoływane bez udziału mieszczan!) miewają pozytywny wpływ na stan spraw miejskich, to aż do zwołania sejmu w 1788 roku, perspektywy są niewesołe. Impulsem do wkroczenia miast na scenę polityczną jest akt powołania wojska narodowego, a głównymi szermierzami sprawy mieszczańskiej - Hugo Kołłątaj, referendarz litewski (później podkanclerzy) i Jan Dekert /zdjęcie/, prezydent Starej Warszawy. Jednym z ważniejszych celów, jakie działacze ci sobie stawiają, jest zjednoczenie miast wokół wspólnej sprawy i sprawienie, by przemówiły jednym głosem. 14 marca 1789 r., magistrat Starej Warszawy, pod przewodnictwem nowowybranego prezydenta Dekerta, podjął decyzję o wezwaniu delegacji miast do Warszawy, a 27 października, po wzmożonej korespondencji, wysłał oficjalne zaproszenia. Ostatecznie obrady rozpoczęło 294 delegatów ze 143 miast, w tym 14 ze Starej, a 4 z Nowej Warszawy. Wysłanników nie przysłał

26 listopada 2006 r. warszawiacy po raz wtóry udali się do urn wyborczych w ramach wyborów samorządowych. W pierwszej turze, która odbyła się 12 listopada najwięcej głosów uzyskał Kazimierz Marcinkiewicz (272050 – 38, 67%), zaś drugie miejsce zajęła Hanna Gronkiewicz-Waltz (242519 − 34,47%). W dogrywce ostatecznie zwyciężyła Hanna Gronkiewicz-Waltz zyskują głos 374 104 warszawiaków. Kazimierz Marcinkiewicz musiał się zadowolić wynikiem o 45 tysięcy głosów gorszym. Hanna Gronkiewicz-Waltz posiada grono zarówno zagorzałych zwolenników, jak i przeciwników, jak to bywa w demokracji. Jej poparcie spada, gdy zamykane są kolejne ulice, a wzrasta, gdy sytuacja wraca do normy. Chociaż w ostatnim czasie w wyniku referendum jej prezydentura stanęła pod znakiem zapytania, to jednak udało Jej się wyjść z całej sytuacji obronną ręką i zachować prezydenturę. Powoli druga kadencja Hanny Gronkiewicz-Waltz zaczyna zbliżać się ku końcowi, który nastąpi w 2014 r. Panią prezydent można popierać lub krytykować, ale na pewno jedno jest pewne: Hanna Gronkiewicz-Waltz jest pierwszą kobietą prezydentem Warszawy w historii Grodu Syreny. Zdjęcie: bip.warszawa.pl

You don't have permission to register