Kartka z kalendarza – 19 maja
19 maja 1905 roku, nieco przed południem, elegancko ubrany mężczyzna z pudełkiem luksusowych czekoladek pod pachą wszedł do cukierni Vincentiego przy ul. Miodowej. Przy ladzie zamówił kawę i ciastko, po czym usiał na werandzie lokalu. Odnotował, że na ulicy zaroiło się od policjantów po cywilnemu. Zaniepokoił się nieco, kilka razy nerwowo wyjrzał na ulicę. Parę chwil później do stolika podeszło dwóch tajniaków i zażądało, by mężczyzna udał się z nimi. Ten spokojnie wstał, po czym zrzucił leżącą na stoliku bombonierkę na podłogę. Rozległ się ogłuszający huk, posypało się szkło, wokół padli zabici i ranni. Miodową przemknął powóz, ciągnięty przez spłoszone konie, a nim kulił się przerażony generał-gubernator warszawski Konstantin Maksymowicz. Jest 11:55. Tadeusz Dzierzbicki był wykonawcą zamachu na Maksymowicza. Plan zakładał wrzucenie bomby z zapalnikiem uderzeniowym do powozu, gdy generał udawał się na nabożeństwo do cerkwi przy Długiej. Ochrana miała jednak w szeregach spiskowców agenta, bojowca Dawida Ajzenlista "Dawidka", który informował ją o każdym posunięciu. Nieświadomi tego zamachowcy, tak Dzierzbicki jak i dowodzący obstawą Bronisław Żukowski "Harakiri", nie mieli szans powodzenia. Wprawdzie policja nie miała rysopisu wykonawcy, jednak podejrzanie się zachowującego dżentelmena wskazał tajniakom współpracujący z nimi ksiądz, znajdujący się akurat w kawiarni. Dzierzbicki, który do udziału w zamachu miał osobiste motywacje, postanowił nie dać się wziąć żywcem i uruchomił czuły zapalnik bomby. W zamachu zginęły, prócz samego zamachowca, trzy osoby, a kilkanaście zostało rannych. Kawiarnia została zniszczona. Generał Maksymowicz nie ucierpiał wprawdzie, jednak przerażony uciekł z Warszawy i zaszył się w twierdzy w Zegrzu. Wkrótce został odwołany ze stanowiska. Tadeusz Dzierzbicki urodził się