skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Kartka z kalendarza

21 lipca 1907 roku urodził się w Warszawie Kazimierz Moczarski, pisarz, dziennikarz, oficer AK, więzień polityczny. Autor słynnych "Rozmów z katem". Wychował się w rodzinie nauczycielskiej o tradycjach socjalistycznych i niepodległościowych. Ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim i dziennikarstwo w Wyższej Szkole Dziennikarskiej. Po okresie fascynacji Piłsudskim przechodzi na pozycje opozycyjne wobec sanacji i wiąże się z ruchem liberalnych Klubów Demokratycznych. Od 1940 roku należał do ZWZ-AK. Służył w Wydziale Informacji Biura Informacji i Propagandy KG AK. Od 1944 r. kierował działem dochodzeniowo-śledczym warszawskiego okręgu Kierownictwa Walki Podziemnej, jednostką odpowiedzialną za ściganie przestępstw popełnianych przez Polaków, w rodzaju kolaboracji, donosicielstwa czy szmalcownictwa. Podczas powstania kierował działalnością radiostacji i redagował "Wiadomości Powstańcze". Po rozwiązaniu AK trafił do struktur Delegatury Sił Zbrojnych. Nie był jednak zwolennikiem pozostawania w konspiracji. Liczył na wolne wybory i utrzymanie pluralizmu politycznego. Z tą myślą współtworzył struktury odrodzonego, jawnego Stronnictwa Demokratycznego. O tym, jak niecelne były to nadzieje, przekonał się już w sierpniu 1945 roku, gdy został aresztowany przez UB. W kolejnych procesach, poprzedzonych wyjątkowo okrutnymi torturami, otrzymywał kolejne wyroki, włącznie z karą śmierci. Podobne szykana spotkały też jego żonę, Zofię. Spędził w więzieniu dziesięć lat, uzyskując rehabilitację dopiero w 1956 r. W ciągu tych dziesięciu lat najbardziej znaczące było zapewne pół roku, spędzone w celi z Jürgenem Stroopem, katem warszawskiego getta. Epizod, który w zamyśle oprawców miał go upokorzyć, po latach przekuł na swoje najsłynniejsze dzieło. Po zwolnieniu z więzienia Moczarski ponownie zaangażował się w życie publiczne. Należał do Klubu Krzywego Koła. Był redaktorem w "Kurierze Polskim". Sprzeciw wobec antysemickich czystek kosztował

Około godziny 19:00, 18 lipca 1931 roku, więzień Demkowski, były oficer Wojska Polskiego, został przywiązany do słupka, przy którym stała drewniana trumna. Chwilę później pluton egzekucyjny podniósł broń. Kilka minut po dziewiętnastej lekarz stwierdził zgon Demkowskiego. Na terenie warszawskiej Cytadeli wykonano wyrok na bolszewickim szpiegu. Jedną z rutynowych procedur polskiego kontrwywiadu wojskowego była obserwacja samochodów, jakimi poruszają się pracownicy sowieckiego poselstwa. Wydawało się, że nie ma to większego sensu, bo kto chciałby się w sposób jawny kontaktować z przedstawicielem jeśli nie wrogiego, to każdym razie niezbyt przyjaźnie nastawionego państwa, w celu prowadzenia działalności antypolskiej. Jednak 20 maja 1930 zdziwienie obserwującego agenta wywołał mężczyzna, który niemal w biegu wskoczył na ulicy Hożej do samochodu, którym poruszał się pracownik poselstwa. Agent nie był w stanie kontynuować obserwacji szybko oddalającego się auta, gdyż… sam jechał na rowerze. Kilka dni później inny agent był świadkiem jak do tego samego pojazdu wsiadł… polski oficer w randze majora. Agent musiał przejrzeć fotografie wszystkich oficerów w tym stopniu przebywających w Warszawie. Na jednym ze zdjęć rozpoznał majora Piotra Demkowskiego, który przydzielony był do Sztabu Głównego. Od tej chwili oficer znalazł się pod obserwacją kontrwywiadu. 11 lipca 1931 roku Demkowski ponownie wsiadł do samochodu należącego do przedstawicielstwa Kraju Rad. Tym razem jednak auto zostało zatrzymane. Pomiędzy majorem a dyplomatą nazwiskiem Bogowoj leżały plany mobilizacyjne polskiej armii. Sprawa była jasna. Dyplomata korzystający z immunitetu szybko oddalił się z miejsca zatrzymania, a wkrótce również i z Polski. Demkowskiego już godzinę później poddano przesłuchaniu. Major Piotr Demkowski zgodził się zostać agentem ZSRR z pobudek ideologicznych. Ożeniony z Rosjanką,

Jacek Fedorowicz śpiewał, że każda epoka ma swego idola. I miał rację. Nie inaczej było w Warszawie po roku 1945. Wydawać by się mogło, że nie ma problemu, bo przecież Cytadela jest miejscem gdzie zginęło mnóstwo ludzi walczących z caratem pod sztandarami różnych skrzydeł PPS, ale ci byli kolegami Marszałka, który był be. Byli Kasprzak, Waryński i spółka - ale oni też nie tak w 100%. Co zatem robić? Zwłaszcza że przydałyby się ofiary krwiożerczego reżimu. Bereza jako symbol nadawała się świetnie, ale już więzieni w niej działacze nie do końca. Z kolei o 1937 roku nie bardzo wypadało wspominać. W końcu jednak znaleziono. W 1923 roku miał miejsce wybuch na Cytadeli. Jak to zwykle bywa najprościej oskarżyć o takie coś nie własne niedbalstwo, a opozycję - w tym wypadku komunistów. O zorganizowanie zamachu oskarżono oficerów Wieczorkiewicza i Bagińskiego. Sprawa jednak miała swój epilog. Działacze KPP znaleźli w swych szeregach kreta, który współpracował z policją - Józefa Cechnowskiego. Uznali, że należy go zlikwidować i do wykonania tego zadania wyznaczyli trzech młodych aktywistów młodzieżówki - Henryka Rutkowskiego, Władysława Kniewskiego i Władysława Hibnera. 17 lipca 1924 roku mieli oni spotkać się z Cechnowskim pod Domem pod Orłami i tam go zlikwidować. Zanim akcja się zaczęła, to się skończyła; wyglądających podejrzanie młodych ludzi chciał wylegitymować patrol policji. Ci spanikowali i zaczęli strzelać, zabijając policjanta Lesińskiego. Potem rzucili się do ucieczki Chmielną, nadal się ostrzeliwując i raniąc kilka osób, w końcu porwali na Chmielnej dorożkę, która uciekali w kierunku Żelaznej. Pościg, podczas którego zabici zostali przypadkowy przechodzień, student

16 lipca 2007 na lawecie z Bydgoszczy przyjechał do zajezdni Wola pierwszy egzemplarz jednokierunkowego tramwaju elektrycznego PESA 120N Tramicus. Tramwaj ten, po przetransportowaniu go do zajezdni Mokotów i miesiącu testów, 20 sierpnia wyjechał na warszawskie ulice, a jego i jego kolegów możemy na torowiskach stolicy oglądać do dziś. Tramwaje te były pierwszym elementem modernizacji taboru tramwajowego po latach zaniedbań wywołanych transformacją, a potem "ważniejszymi" inwestycjami, takimi jak tunel pod Wisłostradą czy MPW. Warszawiacy gnietli się w mało wygodnych wagonach produkowanych przez Konstal, czy wręcz w "zabytkach" w rodzaju 13N. Tramwaje PESY wyglądały przy tym kosmicznie - miały system otwierania drzwi, klimatyzację (pierwsze klimatyzowane tramwaje w Warszawie!) i były względnie niskopodłogowe. Kontrakt na ich dostawę podpisano w lutym 2006, niemniej na realizację trzeba było czekać - również po to, aby zmodernizowano torowisko w Alejach Jerozolimskich i na Moście Poniatowskiego. Zakup Pes współfinansowała Unia Europejska - i taki był wymóg. Zatem nowe tramwaje na początku można było oglądać jedynie na liniach 9 i 7 (choć Unia dopuściła tymczasowe odstępstwa). Obecnie składy te są już dość anachroniczne, ale jeszcze ciągle możemy je spotkać. Tramwaje Warszawskie eksploatują 15 wozów, stacjonujących w zakładzie R-3 Mokotów. Na zdjęciu tramwaj 120N w oryginalnym malowaniu, funkcjonującym do 2009 roku; za wikimedia.org.

15 lipca 1646 roku, w katedrze krakowskiej, prymas Maciej Łubieński włożył na skronie Ludwiki Marii Gonzagi, księżnej Nevers, polsko-litewską koronę. Nim do tego doszło, księżniczka borykała się z kaprysami zmiennej Fortuny. Urodzona w 1611 roku, pochodziła z bocznej linii rodu Gonzagów. Otrzymała staranne wykształcenie, które zaowocuje już w Polsce. Jej ojciec wdał się jednak w wojnę o sukcesję mantuańską, doprowadzając rodzinę na skraj upadku, a sama Maria (gdyż tym imieniem się posługiwała) została zakładniczką i więźniem słynnego kardynała Richelieu. Po śmierci ojca w 1634 roku odziedziczyła po nim księstwo Nevers, co poprawiło jej status materialny i, cóż, matrymonialny. Już wtedy Władysław IV Waza składał jej propozycję ożenku, ostatecznie zdecydował się jednak, jak wiadomo, na Habsburżankę. W 1640 roku Maria poznała za to - i co najmniej polubiła - królewicza Jana Kazimierza Wazę, który zresztą również zaliczył wówczas przymusową "gościnę" u wszechwładnego kardynała. Ponoć było blisko małżeństwa, Richelieu zadecydował jednak inaczej. O pechu księżnej w sprawach sercowych świadczy fakt, że ponoć jej jedyną prawdziwą miłością był markiz de Cinq-Mars, przywódca antykardynalskiego spisku. Markiz w 1642 roku dał głowę, a Maria popadła w niełaskę. W 1644 roku zmarła królowa Cecylia Renata, a Władysław IV przypomniał sobie o bogatej - i przywróconej już do łask przez kardynała Mazarina - francuskiej księżnej. Cóż, nie było to małżeństwo z miłości. Władysław dostał upragnione pieniądze, a Maria - wymarzoną koronę. Pierwszy ślub, per procura, odbył się w Paryżu 5 listopada 1645 roku (wtedy też Maria została Ludwiką, by nie urazić uczuć religijnych jej przyszłych poddanych), a drugi - w Warszawie, 10 marca

14 lipca 1844 r. wbito pierwszy szpadel pod budowę pierwszego w Warszawie dworca kolejowego. W XIX wieku nazwy dworców kolejowych nadawano od miasta docelowego. Z tego też powodu, ponieważ dworzec miał obsługiwać ruch kolejowy z Czechami i Austrią, nadano mu nazwę „warszawsko – wiedeńskiego”, bądź krócej „wiedeńskiego”. Budynek powstawał u zbiegu ul. Marszałkowskiej oraz Al. Jerozolimskich, gdzie obecnie znajduje się „Patelnia” i wejścia do stacji metra Centrum. Warto pamiętać, iż zwarta zabudowa Warszawy kończyła się w rejonie placu Grzybowskiego. Dworzec i linia została, zatem zaprojektowana na obrzeżach ówczesnej Warszawy. Można zadać pytanie, dlaczego, nie przesunięto dworca bliżej zwartej zabudowy? Odpowiedź jest prosta i prozaiczna, chodziło o pieniądze. Inwestycja w innym miejscu, położonym bliżej Krakowskiego Przedmieścia, czyli głównej arterii miasta, wiązałaby się z koniecznością wykupu działek, burzenia ewentualnych zabudowań, co zwiększyłoby koszty. Nowopowstająca linia kolejowa była bowiem przedsięwzięciem prywatnym, prowadzonym przez Towarzystwo Akcyjne Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej. Autorem dworca był Henryk Marconi. Według niektórych zaprojektował on bryłę budynku tak, aby przypominała dwa stojące do siebie tyłem parowozy. Budowa trwała krótko, nawet jak na dzisiejsze standardy, bo ok. 11 miesięcy. W roku 1845 otwarto pierwsze połączenie z Grodziskiem Mazowieckiem. Chociaż kolej była w owym czasie nowinką techniczną, szybko się okazało, iż dworzec bez dużej hali dla podróżnych jest niewygodny. Jeszcze w XIX w. prowadzono prace nad jego powiększeniem, jednak nie polepszyło to jego funkcjonalności. Ostatecznie w latach 30. XX w. rozpoczęto wznoszenie gmachu Dworca Głównego, którego jednak nie ukończono przed wybuchem wojny. Wschodni róg budynku dworca wiedeńskiego wraz z wieżą zegarową przetrwał aż do roku

11 lipca 1881 r. podpisano w Warszawie kontrakt na budowę nowoczesnego systemu wodociągów i filtrów. Wykonawcę projektu reprezentował William Heerlein Lindley, syn Wiliama Lindleya seniora. Ze strony miasta głównym inicjatorem przedsięwzięcia był rosyjski prezydent miasta Sokrates Starynkiewicz. Podpisanie umowy zapoczątkowało jedną z najważniejszych inwestycji w XIX-wiecznej Warszawie, przenoszącą miasto na wyższy poziom cywilizacyjny. W latach 80. XIX liczba ludności w mieście sięgała już ponad 300 000. W mieście działał wcześniejszy wodociąg zaprojektowany przez Henryka Marconiego - architekta znanego bardziej z dworca kolei warszawsko-wiedeńskiej, czy też Hotelu Europejskiego. Otwarty w 1855 r. wodociąg obsługiwał jedynie centralną część miasta, a z przekazów wynika, iż jakoś wody pozostawiała dużo do życzenia

W dniu 9 lipca 1927 roku w inteligenckim domu państwa Ładysława i Czesławy Maklakiewiczów urodził się syn Zdzisław, późniejszy aktor filmowy i teatralny, jeden z najlepszych aktorów drugoplanowych w dziejach polskiego kina. Mimo że pan Ładysław był ekonomistą, tradycje artystyczne w rodzinie Maklakiewiczów były już obecne (stryjowie Jan i Franciszek byli kompozytorami, jeden ma nawet ulicę na Forcie Mokotów). Zdzisław poszedł w ich ślady, zostając artystą sceny; w tym kierunku wyedukował się jednak dopiero po wojnie. Wojnę zaś, a w zasadzie powstanie, spędził w szeregach batalionu Kiliński, potem zaś w niemieckim obozie jenieckim. Choć zapowiadał się na zdolnego aktora (role teatralne i filmowe np. w 'Pierwszym dniu wolności' czy 'Prawie i pięści'), to jednak zapamiętamy go głównie ze świetnych epizodów nie tylko w komediach (Doktor Plama w 'Hydrozagadce', kombajnista w 'Nie ma mocnych') ale i w poważnych filmach (nauczyciel tańca w 'Polskich drogach' czy przewodnik turystyczny w 'Dancingu w kwaterze Hitlera'). Główne role grał w zasadzie tylko w filmach braci Kondratiuków razem ze swym przyjacielem i kompanem od kieliszka, Janem Himilsbachem. Przyczyną takiego stanu rzeczy był alkoholizm autora. Sławomir Koper wysuwa tezę, iż Maklakiewicz był uzależniony od nadopiekuńczej matki, z którą mieszkał nawet po ślubie i od której uciekał w alkohol. Było nie było - splot okoliczności pozwolił mu jedynie na granie ról drugoplanowych. Śmierć Maklakiewicza pozostaje zagadką - w październiku 1977 znaleziono go pobitego w okolicach Hotelu Europejskiego, a obrażenia były tak ciężkie, że aktor zmarł po kilku dniach. Legenda miejska mówi, że pobito go gdyż stanął w obronie napastowanej panny

W roku 1941 dnia 8 lipca w łagrze w miejscowości Posty koło Taszkientu zmarł profesor Mojżesz Schorr, od 1935 r. Senator RP, od 1923 rabin Wielkiej Synagogi przy Tłomackiem, historyk-orientalista. Pochodzący z Przemyśla Schorr angażował się nie tylko w działalność naukową, ale i społeczną, zarówno w Polsce, gdzie wspierał inicjatywy mające na celu podniesienie poziomu świadomości narodowej i wykształcenia ludności żydowskiej, jak również w Palestynie, emigrację do której wspierał. Był on inicjatorem budowy Biblioteki Judaistycznej, zachowały się jego pisma i interpelacje dotyczące rozwiązania problemów ludności żydowskiej, takich jak bojkot handlu czy ograniczenia uboju rytualnego. Ponadto współpracował z innymi żydowskimi historykami, np. z Majerem Bałabanem przy redagowaniu dzieł poświęconych historii polskich Żydów. Został aresztowany tuż po wojnie obronnej 1939 kiedy przedzierał się na radziecką stronę i jako element kontrrewolucyjny zesłany do łagrów, skąd już nie wrócił, mimo podejmowanych przez Rząd RP na uchodźstwie, Departament Stanu USA i dyplomację Watykanu wysiłków. Nawet gdyby doczekał podpisania układu Sikorski-Majski, pewnie też byłoby mu ciężko się wydostać, bowiem obywatele polscy pochodzenia żydowskiego mieli trudności z dołączeniem do armii Andersa. Żona Schorra Tamara zmarła w obozie Vittel w 1944 jako jedna z ofiar tzw. "afery Hotelu Polskiego". Zdjęcie, które dziś prezentujemy za NAC, przedstawia obrady Państwowej Rady Oświecenia Publicznego, gdzie rabin Schorr (w środku w okularach) po swej prawicy ma prof. Tatarkiewicza, a po lewicy pastora Juliusza Burschego. Takaż to tolerancyjna była ta nasza II RP.

2 lipca 1870 r. został odsłonięty na dziedzińcu Pałacu Namiestnikowskiego "pomnik jenerała-lejtnanta księcia Warszawskiego hrabiego Paszkiewicza Erywańskiego", jak to ujmuje Kurier Warszawski z 4 lipca 1870 r. W polskiej historiografii osoba ta jest znana pod imieniem Iwana Paskiewicza. Uroczystość uświetniła wizyta cara Aleksandra II. Jak podaje wspomniany Kurier Warszawski: 2 lipca 1870 r. odsłonięciu pomnika towarzyszył cały szereg podniosłych uroczystości. O godzinie 12-ej msza w katedrze prawosławej pod przewodnictwem "najprzewieleniejszego Joanicjusza arcybiskupa warszawskiego i nowogieorgiewskiego", później defilada na polu mokotowskim, następnie odwiedziny cara w Aleksandryjsko-Maryjskim instytucie wychowania panien, o 5-ej uroczysty obiad, zaś wieczorem spektakl w Teatrze Wielkim. Z perspektywy tronu carskiego, Iwan Paskiewicz zasłużył na pomnik. Był on nie tylko dowódcą, który stłumił powstanie listopadowe i zdobył Warszawę, ale też w latach 20. XIX dowodził z sukcesami wojskami rosyjskimi na Kaukazie, zdobywając m.in. Erywań, oraz w okresie Wiosny Ludów utopił we krwi powstanie węgierskie. Jego zasługi w umacnianiu siły Imperium Rosyjskiego doceniono już za życia, mianując go księciem warszawskim oraz Namiestnikiem Królestwa Polskiego. Dodatkowo Paskiewicz otrzymał pałac w Homlu, gdzie wywiózł w latach 30. świeżo ukończony pomnik ks. Józefa Poniatowskiego. W Królestwie Polskim okres jego rządów to tzw. "noc paskiewiczowska", która przejawiała się w marazmie polskiej kultury wraz z koniecznością emigracji jej największych koryfeuszy. Zapewne celowym było działanie władz zaborczych i postawienie pomnika osoby tak znienawidzonej wśród warszawiaków, jak Paskiewicz w miejscu, gdzie miał stanąć bohater narodowy - ks. Józef Poniatowski. Jeśli chodzi o sam pomnik to został wyrzeźbiony przez Mikołaja Pimienowa oraz Aleksandra von Bocka. Na cokole pomnika zamontowano 4 płaskorzeźby

"Na wszystkie smutki - niedziela na GłównymNa oddech krótki - niedziela na GłównymNa sypkość uczuć i brak przyjacielaNiedziela na Głównym, na Głównym niedziela." Tak w latach 60. o dworcu Warszawa Główna Osobowa śpiewał Wojciech Młynarski. Dworzec Główny, mieszczący się między ulicami Kolejową, Towarową i Alejami Jerozolimskimi, był, wbrew piosence, dość smutnym miejscem, które przez całe dwadzieścia kilka lat pełniło rolę głównego dworca, z którego odjeżdżały pociągi dalekobieżne. Dokładnie 69 lat temu odjechał zaś pierwszy pociąg z dworca, któremu do wybuchu wojny nawet się nie śniło, że może być nazywany "Głównym". Była to czołowa stacja kolei warszawsko-wiedeńskiej, tyle że towarowa. W związku ze zniszczeniem prowizorycznego Dworca Głównego, mostu średnicowego i zasypaniem tunelu średnicowego, pociągi z zachodu i południa musiały kończyć bieg na Dworcu Zachodnim. Właśnie 2 lipca 1945 otwarto dawną stację towarową dla ruchu pasażerskiego. Nie było to najwygodniejsze rozwiązanie, choć rzeczywiście pociągiem dało się dojechać sporo dalej niż poprzednio. Tereny w okolicach dawnych Rogatek Jerozolimskich były nazywane Dzikim Zachodem lub Syberią, brakowało infrastruktury, a zbudowany prowizorycznie (i stojący do dziś) pawilon dworcowy był ciasny i niewygodny (mimo tego, że później pojawiły się tam innowacje takie jak całodobowy bufet dla podróżnych). Poza tym czołowość dworca poważnie ograniczała jego przepustowość (pamiętajmy że do czasu odgruzowania Tunelu Średnicowego obsługiwał on też osobówki) Dlatego już w momencie kiedy stało się to możliwe, w roku 1967, większość ruchu dalekobieżnego przerzucono na dalekobieżną nitkę kolei średnicowej, a po otwarciu Dworca Centralnego Warszawa Główna obsługiwała już tylko pociągi elektryczne w kierunku Radomia i Kielc oraz część pociągów specjalnych, np. kolonijne (autor

"Ucinał z pistoletu nitki przywieszone, kulę w kulę pędził z prawej i lewej ręki strzelając, i na wspak pistolety obracając w cel uderzał; z muszkietu od gęby bez przykładu ubijał na tysiąc kroków" - taka charakterystyka wybranego 27 czerwca 1697 roku na króla Polski elektora saskiego Fryderyka Augusta I Wettina zachowała się dzięki wojewodzie mińskiemu Krzysztofowi Zawiszy. Jak to się jednak stało, że po prowadzącym profrancuską politykę Janie III na tronie nie zasiadł kontynuator tej linii, a ktoś z zupełnie przeciwnego obozu? Jan Sobieski zmarł w czerwcu 1696 roku. Miał on plany dynastyczne i jako następcę widział któregoś ze swoich synów, najchętniej królewicza Jakuba. Z wielu przyczyn, począwszy od politycznych (opozycja magnatów) aż po osobiste (królewicz, delikatnie mówiąc, w ojca się nie wdał pod żadnym względem) kandydatury Jakuba nikt pod uwagę nie brał. Ale ponieważ żyła i miała się dobrze Marysieńka, to stronnictwo francuskie wybrało na kandydata podsuniętego im przez Marysieńkę i Ludwika XIV członka rodziny królewskiej, księcia Franciszka Ludwika Burbon Conti, z łacińska zwanego Kondeuszem. Kandydatów było więcej, niektórzy całkiem egzotyczni, jak syn wdowy po Michale Korybucie, Leopold Lotaryński, kuzyn papieża, rzymski książę Don Livio Odescalchi oraz margrabia Badenii Ludwik. Plus oczywiście dziedziczny książę Oławy Jakub Sobieski oraz dość późno wysunięty pomieniony wcześniej elektor Saksonii. Wszystko wskazywało na to, że królem zostanie Kondeusz, bo opozycja była bardzo rozproszona i na polu elekcyjnym doszło do podziału (fizycznego!) na zwolenników i przeciwników Francuza. Wyglądało nawet że szlachta weźmie się za łby, ciągle jeździły poselstwa, żeby się przekonywać (przekonywać, hehehe) a cała elekcja odbywała się

25 czerwca 1568 roku uroczyście wbito pierwszy pal, rozpoczynając budowę pierwszego mostu przez Wisłę. Było to zdecydowanie największe wyzwanie inżynierskie, przed jakim stanęła Warszawa, a może i całe państwo, w tej epoce. Warszawa była już ważną rezydencją królewską, a już rok później w Lublinie zawarto unię realną pomiędzy Królestwem Polskim, a Wielkim Księstwem Litewskim, gdzie postanowiono, iż wspólny Sejm będzie się odbywał właśnie w Warszawie. Gdy popatrzymy na mapę ówczesnej Rzeczpospolitej łatwo zauważymy, iż większość posłów przybywała ze wschodu i musiała się przeprawić przez Wisłę. Należy pamiętać, iż sam poseł najczęściej przyjeżdżał wraz z osobami towarzyszącymi. Most miał zatem znacznie ułatwić funkcjonowanie jednego z najważniejszych organów państwa. Wisła w Warszawie ma bowiem ok. 500 m szerokości i jest rzeką bardzo kapryśną. Jej koryto podlegało częstym zmianom i do XX w. regularnie zdarzały się powodzie. Nadto most musiał umożliwić żeglugę po Wiśle, gdyż był to główny szlak transportowy Rzeczpospolitej. Z tymi wyzwaniami musiał się zmierzyć główny architekt przedsięwzięcia, czyli Erazm Cziotko (Giotto?) z Zakroczymia, kupiec i budowniczy najprawdopodobniej pochodzenia włoskiego. Prace trwały przez 5 lat. Do wbijania pali w dno rzeki używano specjalnego dębowego kafara obitego żelazem. Na most składały się 22 przęsła, każde o długości od 22 do 24 m. Celem umożliwienia żeglugi, środkowe przęsła można było otwierać, gdyż spoczywały na łodziach. Cała budowa kosztować miała 100 tysięcy florenów. Ukończona konstrukcja musiała wywierać olbrzymie wrażenie na przyjezdnych; był to wówczas jedn z najdłuższych mostów w Europie. Doczekał się również upamiętnienia we fraszce Jana Kochanowskiego "Na most warszewski": Nieubłagana Wisło, próżno wstrząsasz rogi,Próżno

Dziś mija kolejna rocznica śmierci Jana Matejki, urodzonego 24 czerwca 1838 roku i którego nie trzeba nikomu chyba szerzej przedstawiać. Gdyby jednak ta notka skoncentrowana była na jego życiorysie, wykazanie związków malarza i jego twórczości z naszym miastem byłoby karkołomne, jeśli nie niemożliwe. Skupmy się zatem na tym co mamy - a mamy niemało. Choć w Krakowie mają pewnie inne zdanie na ten temat, to mamy całkiem sporo dzieł mistrza. Flagowym przykładem jest oczywiście "Bitwa pod Grunwaldem", znajdująca się od 1945 w zbiorach Muzeum Narodowego (podobnie jak kilka innych płócien, takich jak "Zaprowadzenie chrześcijaństwa" czy "Zawieszenie Dzwonu Zygmunta"). Inny zbiór możemy oglądać na Zamku Królewskim. Tu zobaczymy "Rejtana - upadek Polski", "Batorego pod Pskowem" czy wreszcie najbardziej warszawski z Matejkowskich obrazów - "Konstytucję 3 Maja". Matejko doczekał się u nas również pomnika. Na Mokotowie, pomiędzy Domkiem Mauretańskim, a Domkiem Gotyckim stoi rzeźba ukazująca malarza z pędzlem i siedzącego u jego stóp Stańczyka. Rzeźbę, na raty (posąg Matejki w 1994, a Stańczyka rok później), wykonał artysta Marian Konieczny. Ulica Jana Matejki to z kolei niewielka uliczka łącząca Wiejską z Alejami Ujazdowskimi. Z uwagi na nagromadzenie w okolicy historyzujących budynków oraz biorąc pod uwagę styl malarstwa mistrza Jana, to chyba bardzo odpowiednie miejsce. Ilustracja: wikimedia.org

23 czerwca 1902 roku urodził się w Warszawie Ludwik Cohn, adwokat, działacz socjalistyczny i opozycjonista. Pochodził z prawniczej rodziny o korzeniach żydowskich, wyznania ewangelicko-reformowanego. Od młodości związany z ruchem socjalistycznym. Brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej w 9 pap. Ukończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim; podczas studiów działał w Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, później zaś w PPS i Towarzystwie Uniwersytetu Robotniczego. Był obrońcą w procesach politycznych II RP, bronił np. Bolesława Drobnera. W 1939 zgłosił się ochotniczo do wojska, brał udział w obronie Warszawy w szeregach 36 pp Legii Akademickiej w stopniu podporucznika. Dostał się do niewoli i całą wojnę spędził w oflagu. Po powrocie do Polski odtwarzał struktury niezależnej PPS. Skazany w procesie PPS-WRN w 1948 roku. Związał się z opozycją demokratyczną. Należał do Klubu Krzywego Koła (patrz wpis z 3 lutego). Zakładał Komitet Obrony Robotników i współtworzył Komisję Helsińską. Zmarł 14 grudnia 1981 r. i został pochowany na warszawskim cmentarzu ewangelicko-reformowanym. W pamięci kolegów z opozycji był "ostatnim romantykiem socjalizmu". Ilustracja: gazeta,pl

20 czerwca 1945 r., po prawie rocznej przerwie, wyruszył z zajezdni na Kawęczyńskiej pierwszy tramwaj w powojennej Warszawie. Wraz z wybuchem Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944 r. z oczywistych względów zawieszono kursowanie komunikacji miejskiej, a tabor posłużył do budowy barykad. Wraz z zakończeniem wojny, kluczową sprawą stało się zaspokojenie podstawowych potrzeb powracających warszawiaków. Zarząd komunikacji podjął decyzję o nieprzywracaniu przedwojennej numeracji linii, w związku z tym tramwaje, które ruszyły na trasę 20 czerwca 1945 r. otrzymały numer 1. Ich trasa wiodła z krańca Kawęczyńska-Bazylika ulicami: Kawęczyńską, Ząbkowską, Targową, Zamoyskiego, Grochowską do ronda Wiatraczna. Uruchomienie pierwszej linii po praskiej stronie wiązało się z faktem, iż prawobrzeżna Warszawa wyszła z Powstania Warszawskiego bez poważniejszych strat. Już w sierpniu kursowało w Warszawie 5 linii, zaś do grudnia '45 już 11. w tym 5 po lewej stronie Wisły. Jednocześnie wraz ze zmianami w taborze rozpoczęto przekuwanie torów z rozstawu 1525 mm na obecnie używany 1435 mm. Ilustracja: Zajezdnia Praga za wikimedia.org

Wydarzenie dziś przypominane jest jednym z niewielu mających związek z pozytywnymi emocjami w stosunkach polsko-rosyjskich, i to jeszcze na polu polityki. Wspominamy rocznicę konsekracji kościoła św. Aleksandra na Pl. Trzech Krzyży, która miała miejsce 18 czerwca 1826 r. A co ma Rosja wspólnego z tą świątynią? Aby to wytłumaczyć musimy przenieść się na teren dzisiejszej Belgii 11 lat wcześniej. Wówczas to, w roku 1815 starły się pod miejscowością Waterloo wojska cesarza Napoleona oraz siły angielskie dowodzone przez ks. Wellingtona i wspierające je oddziały pruskie prowadzone przez von Blüchera. Wynik tej bitwy jest dobrze znany i oznaczał koniec tzw. 100 dni Napoleona. Kres Cesarza Francuzów oznaczał również kres Księstwa Warszawskiego. Decyzją Kongresu Wiedeńskiego z większej części terytorium księstwa stworzono Królestwo Polskie, państwo o osobnym od Rosji ustroju, lecz w ścisłej z nią unii personalnej. Car Rosji zostawał z automatu królem polskim, przynajmniej do czasu

Dziś trudno w to uwierzyć, ale pierwszy warszawski lokal McDonalda otwarto dopiero równo 22 lata temu, 17 czerwca 1992 roku, w zbudowanym specjalnie na tę okazję przez pracownię Kazimierski i Ryba Architekci pawilonie przy DH Sezam na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej. Gama produktów oferowanych przez bar może - w porównaniu z dzisiejszą ofertą - wywołać uśmiech. Można było kupić Big Maca (25000 zł), cheeseburgera (21000), hamburgera (17000), frytki (7000, a 10000 za duże) oraz shake'a za 9000. Największy napój kosztował 11000 zł. Mimo że McDonald był nową jakością na mapie warszawskich fastfoodów (na której dominowały ciężarówki i przyczepy kempingowe, serwujące hamburgery i zapiekanki z często podejrzanej proweniencji mięsem i przedziwnymi dodatkami, jak modra kapusta - skąd my to dziś znamy?), to McDonald nie zyskał uznania w oczach kulinarnych wyroczni. Znany smakosz Piotr Bikont pisał na przykład, iż mięso jest wysmażone na wiór, na bułkach poza bigmakiem nie ma sezamu, a oferta jest biedna, bo nie ma np. sałatek albo apple pie. I o keczup trzeba prosić i to głośno. I on w ogóle poleca bar Quick kawałek dalej. Wstęgę podczas otwarcia przecinał sam Jacek Kuroń. A na przekór krytykom 18 kas pierwszego McDonalda było permanentnie oblężonych nie tylko w dniu otwarcia. Jeszcze przez wiele lat program szkolnej wycieczki nie mógł się obyć bez obowiązkowej wizyty w "makdonaldzie". Ilustracja: gazeta.pl

16 czerwca Kościół rzymskokatolicki wspomina św. Benona, biskupa Miśni. Ten raczej mało znany święty, w dodatku kojarzony przede wszystkim z Niemcami, ma jednak kościół swojego imienia w Warszawie. Jak to się stało? Benon żył w latach 1010-1106. Był sprawnym administratorem swej misyjnej diecezji i skutecznie nawracał Słowian zachodnich. Uwikłany w spór o inwestyturę, umiejętnie lawirował pomiędzy stronnictwami. Przypisano mu archetypiczną legendę o artefakcie (tym razem kluczach do katedry), odnalezionym w brzuchu ryby. Drugie życie Benona rozpoczęło się wraz z jego kanonizacją w 1523 roku. Akt ten zbiegł się z Reformacją i został przez stronnictwo wittenberskie ostro skrytykowany. W ten sposób św. Benon stał się, zupełnie przypadkiem, "obrońcą" i symbolem rzymskiego kultu świętych. Tak oto św. Benon stał się idealnym patronem warszawskiego Bractwa Niemieckiego, świeckiego stowarzyszenia religijnego, zrzeszającego mieszkających w mieście niemieckojęzycznych katolików. Jeśli pamiętać, że Bractwo powstało w gorących latach 20. XVII wieku, a jego opiekunami byli jezuici, wszystko się zaczyna zgadzać. Kościół, o którym mowa, to oczywiście nowomiejski kościół przy ul. Pieszej. Barokowa świątynka po kasacie jezuitów przeszła pod opiekę redemptorystów. W dziewiętnastym wieku przeznaczona na cele świeckie, ostatecznie powróciła do tego charyzmatycznego zakonu po II wojnie światowej. W Niemczech zaś, po tym gdy Saksonia jednoznacznie opowiedziała się po stronie Reformacji, relikwie i sanktuarium świętego przeniesiono do Monachium. Relikwiarz z tamtejszej katedry dziś prezentujemy.

You don't have permission to register