skpt.warszawa@gmail.com

Kartka z Kalendarza

Image Alt

Kartka z kalendarza

5 marca 1801 roku urodził się Ludwik Kaufmann, jeden z wybitniejszych warszawskich rzeźbiarzy doby późnego klasycyzmu. Przyszły artysta urodził się w Rzymie i tam pobierał pierwsze nauki w pracowni swojego ojca. W latach 1818-1822 kształcił się w Akademii św. Łukasza w Rzymie pod kierunkiem samego Antonia Canovy. W 1823 roku wyjechał do Berlina, a stamtąd na prośbę Ludwika Michała Paca przybył do Warszawy, gdzie pracował do śmierci w 1855 roku. Swoją pracownię prowadził w pałacu Karasia przy Krakowskim Przedmieściu. Do jego najbardziej znanych realizacji należy przede wszystkim fryz "Tytus Quintus Flaminius ogłaszający wolność miast greckich" nad bramą pałacu Paca na przy ulicy Miodowej. Ponadto Ludwik Kaufmann jest współautorem pomnika Natalii z Potockich Sanguszkowej w Natolinie, płaskorzeźby Geniuszy na Banku Polskim przy Elektoralnej, popiersia generała Józefa Zajączka, oraz popiersia Jana III Sobieskiego w Kaplicy Królewskiej Kościoła Kapucynów na Miodowej. Jednak najlepiej znanym warszawiakom dziełem Kaufmanna są zapewne personifikacje Wisły (na zdjęciu, za wikimedia.org) i Bugu, ustawione na tarasie Pałacu na Wodzie, powstałe ok. roku 1840, a ustawione tam w 1885. W twórczości Kaufmann nawiązywał do wzorów antycznych oraz dzieł swojego mistrza Antoniego Canovy. Poza rzeźbą pomnikową i portretową Kaufmann wykonywał także elementy wystroju wnętrz. Po śmierci w 1855 roku został pochowany na warszawskich Starych Powązkach w kwaterze 25, rząd 4, miejsce 6.

Dzisiaj przypominamy jedno z bardziej tragicznych i makabrycznych zdarzeń, do jakich doszło w nowożytnej historii Warszawy. I chociaż od tej zbrodni minęło już 14 lat, to trudno przejść obok niej obojętnie. 3 marca 2001 r. wszystkie dzienniki podały, że doszło do napadu na placówkę Kredyt Banku przy ul. Żelaznej 67 w Warszawie. Początkowo policja informowała, że znaleziono 3 ofiary napadu: kasjerki. Po kilku godzinach czynności operacyjnych policjanci znaleźli jeszcze jedno ciało ofiary - strażnika banku, które było ukryte w studzience kanalizacyjnej. Prowadzone na szeroką skalę śledztwo przyniosło owoce po nieco ponad pięciu miesiącach od przestępstwa. 6 lipca 2001 r. antyterroryści zatrzymali w podwarszawskim Łochowie Krzysztofa Matusika, Grzegorza Szelesta i Marka Rafalika. Proces sprawców toczył się przed Sądem Okręgowym w Warszawie; w jego wyniku Sąd uznał wszystkich oskarżonych winnymi popełnienia zabójstwa, wymierzając im maksymalny wymiar kary w postaci dożywocia. Szelest będzie mógł ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po 40 latach, Matusik po 35, zaś Rafalik po 25. Wyrok ten utrzymał się później w sądzie apelacyjnym oraz nie zmienił go Sąd Najwyższy. Zgodnie z ustalonym przebiegiem wydarzeń, Krzysztof Matusik, który był ochroniarzem we wspomnianej placówce, zamienił się dzień wcześniej ze swoim starszym kolegą - Stanisławem W. na dyżury. Było to zaplanowane działanie, gdyż sprawcy uznali, że ten ochroniarz ze względu na swój wiek będzie nie będzie stanowił dla nich zagrożenia. O godzinie 8:00 Stanisław W. wpuścił do banku wszystkich sprawców, którzy następnie zabili go trzema strzałami w plecy. Około 20 minut później do banku weszły trzy kasjerki, które zostały sterroryzowane. Jedna z nich z

2 marca 1980 roku w wieku 86 lat w Warszawie zmarł Jarosław Iwaszkiewicz. Postać bardzo różnie oceniana, kontrowersyjna i niejednoznaczna. Urodzony na Ukrainie i mieszkający tam do końca I wojny światowej, dał się poznać w latach 20. i 30. jako dość zdolny poeta i prozaik, współtwórca grupy poetyckiej Skamander (choć jego koledzy skamandryci uważali go za najmniej utalentowanego). Był również dyplomatą (poseł w Kopenhadze i Brukseli), a dzięki małżeństwu z Anną Lilpop, córką znanego przemysłowca Stanisława, wszedł na warszawskie salony. Znany był również ze swoich dość nieskrywanych homoseksualnych skłonności. W czasie II wojny światowej Iwaszkiewicz znany był z utrzymywaniu w swojej posiadłości w Stawisku mniej lub bardziej tajnej kryjówki dla osób zaangażowanych w działalność podziemia oraz Żydów. Pośmiertnie w 1988 roku został z żoną uhonorowany medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Po wojnie zdecydował się na pozostanie w Polsce, a nowa władza zaproponowała mu splendory i przywileje, wykorzystując go nieco do udowadniania wszystkim jak jest tolerancyjna i jak respektuje twórców, nawet tych, którzy publikowali przed wojną. Iwaszkiewiczowi pozwolono zachować prywatną posiadłość, wysłano go na placówkę do Francji, dano mu synekurę w nowo utworzonych "Nowinach Literackich" oraz niemal dożywotnią prezesurę Związku Literatów Polskich. Był posłem na Sejm PRL, przewodniczącym Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju, a także członkiem Prezydium Ogólnopolskiego Komitetu Frontu Jedności Narodu.Za pozostanie w Polsce często krytykowali go dawni koledzy, Lechoń, Tuwim, Słonimski. Co do twórczości Iwaszkiewicza, dość pozytywnie ocenia się tę przedwojenną (Panny z Wilka, Lato w Nohant), podczas gdy po wojnie bywało już różnie ("Sława i chwała" była często określana mianem "Słaba i chała"). Nasz

Początek lat 60. XIX wieku w Warszawie to okres budzących się nadziei w społeczeństwie. Imperium Rosyjskie było w trakcie przemian po przegranej wojnie krymskiej. Jednocześnie nadzieje na zmianę i przywrócenie autonomii w Królestwie Polskim żywiło wielu polskich polityków. Nastroje te podzielali również zwykli warszawiacy, którzy choć trochę interesowali się polityką. Często do haseł wolnościowych dochodziły hasła reformy społecznej, rozwiązania problemów wsi itp. Demonstracja jaka miała miejsce 27 lutego 1861 r. była jedną z wielu jakie odbyły się na ulicach Warszawy w latach poprzedzających powstanie styczniowe, a była odpowiedzią na aresztowania po demonstracji sprzed 2 dni tj. z 25 lutego. Manifestację organizowali studenci Szkoły Sztuk Pięknych i Akademii Medyko-Chirurgicznej. Przebiegała pod hasłami reform społecznych i praw obywatelskich. Do historii przeszła za sprawą jej ofiar, które symbolizują niejako całe polskie społeczeństwo XIX w. Od kul rosyjskich żołnierzy zginęli: czeladnik krawiecki Filip Adamkiewicz, uczeń gimnazjum, 16-letni Michał Arcichiewicz, robotnik Karol Brendel i dwaj ziemianie z Towarzystwa Rolniczego – Marceli Paweł Karczewski i młody, 23-letni Zdzisław Rutkowski. Masakra wywołał wrzenie w Warszawie. Ciała poległych przeniesiono do Hotelu Europejskiego, gdzie pełniono wartę, aby carscy żołnierze ich nie wykradli. Warto wspomnieć, iż wówczas na parterze mieściła się pracownia Karola Beyera - pioniera warszawskiej fotografii. Sfotografował on każdego z poległych ukazując ich w profilu, w ujęciu do pasa, a czterech z nich ma odsłonięte rany. Ze zdjęć stworzono tableau, które stanowi ilustrację dzisiejszego wydarzenia. Pogrzeb pięciu poległych odbył się 2 marca i stanowił okazję do wielkiej patriotycznej demonstracji. Chociaż w starciach z rosyjskim wojskiem poległo jeszcze wiele osób, to jednak "pięciu

Dziś z kolei obchodzimy rocznicę powstania jednego z wyjątkowych muzeów na mapie Warszawy. Wyjątkowych z uwagi na zbiory, tematykę i okoliczności powstania. Chodzi o powstałe w 1973 roku Muzeum Azji i Pacyfiku, mające swoją siedzibę przy ulicy Solec 24, w pawilonach biurowych mieszczącej się tam niegdyś rzeźni. Założył je Andrzej Wawrzyniak, dyplomata służący wcześniej w Indonezji, Laosie, Nepalu i Afganistanie, obserwator ONZ w Namibii, Timorze Wschodnim oraz Bośni i Hercegowinie, w latach 1996-2003 honorowy konsul Sri Lanki w Polsce. Kiedy był w zastępcą szefa misji i chargé d’affaires w Indonezji w latach 1966-73 gromadził eksponaty, które później przekazał państwu. Stanisław Lorenz, a można bez wahania powiedzieć, że był to ktoś kto się znał, powiedział o nich, że jeśli chodzi o Indonezję, kolekcja Wawrzyniaka jest "jedną z największych prywatnych kolekcji indonezjologicznych, przewyższającą m.in. wszystkie znane prywatne zbiory holenderskie, uchodzące w tej dziedzinie za największe na świecie". A trzeba pamiętać, że Holendrzy, jako właściciele Indonezji, mieli czas zbierać. Eksponatów było ponad 3000. Obecnie jest ich ponad 20000 i muzeum nie ogranicza się tylko do Indonezji, gromadząc zbiory z Azji, Australii i Oceanii, dlatego też od 1976 nosi obecną nazwę. Muzeum posiada również liczącą 14000 tomów bibliotekę i organizuje wydarzenia dotyczące regionu. Z uwagi na szczupłość miejsca, nie ma niestety stałej ekspozycji, a jedynie czasowe. Do niedawna dysponowało jeszcze pomieszczeniami przy ulicy Freta w Kamienicy pod Samsonem, niestety obecnie ulokowało się tam inne muzeum - przeniesione z naprzeciwka Muzeum Marii Skłodowskiej-Curie. Obecnie część Muzeum Azji i Pacyfiku przeniosła się do wybudowanego na działce dawnej rzeźni gargantuicznego apartamentowca,

23 lutego 1984 roku odbyło się założycielskie posiedzenie Społecznego Komitetu Opieki nad Zabytkami Cmentarza Ewangelicko-Augsburskiego w Warszawie, instytucji, która od wielu lat i nie bez sukcesów troszczy się o ten jeden z najcenniejszych warszawskich i polskich cmentarzy. Data ta oczywiście nie oznacza początku społecznych wysiłków na ten cel. Historia Komitetu sięga 1976 roku, kiedy w odpowiedzi na apel Towarzystwa Opieki nad Zabytkami zawiązano kilkuosobową komisję, która dokonała inwentaryzacji cmentarza i przygotowała wnioski o rozpoczęcie prac konserwatorskich przy obiektach wymagających najpilniejszej interwencji. Stąd już na przełomie lat 70. i 80. odrestaurowano kilka obiektów, m.in. grobowiec Braeunigów. W 1984 robocza komisja przekształciła się w oficjalny Komitet, działający jako jednostka organizacyjna Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. Honorowym przewodniczącym został prof. Stanisław Lorentz, przewodniczącym zarządu Tadeusz Szmalenberg, a wiceprzewodniczącym - Ludwik Lilpop. Wśród członków znaleźli się dobrze znani varsavianistom badacze i konserwatorzy jak m.in. Eugeniusz Szulc, prof. prof. Anna Czapska, Robert Kunkel, Aleksander Bursche, Adam Roman, jak również duchowni parafii Św. Trójcy i przedstawiciele urzędu konserwatorskiego. Dzięki pracom Komitetu, tak pozyskanym funduszom, jak i zleconym i nadzorowanym pracom, poddano konserwacji lub renowacji około trzystu obiektów. Najbardziej spektakularnym przykładem jest remont kaplicy Halpertów, ale odwiedzając cmentarz na dokonania Komitetu można natknąć się już na każdym kroku. Owocem jego prac są również publikacje: monumentalne opracowanie Eugeniusza Szulca "Cmentarz Ewangelicko-Augsburski w Warszawie" oraz podręczne "Cmentarze Ewangelickie w Warszawie". W latach 1993-2009 przewodniczącym Komitetu był Witold Strauss, człowiek-instytucja, tłumacz, społecznik i obrońca zabytków. Jego następczynią została Maria Chmiel. W roku 2010 zmieniły się przepisy dotyczące ochrony zabytków. Jako że zgodnie z nimi o

Jest w Warszawie ulica, przy której stoi nasz najbardziej olimpijski, choć i tak za krótki basen. Niedaleko też mieści się kort tenisowy i pozostałości boiska klubu, o którym pisaliśmy jakiś czas temu. Klub ten nazywa się Warszawianka, a ulica Merliniego. I to patron tej niepozornej mokotowskiej ulicy będzie naszym dzisiejszym gościem, gdyż to na dziś przypada dwieście osiemnasta rocznica jego śmierci. Mowa tu o Dominiku Merlinim, architekcie pochodzącym z dzisiejszego pogranicza Włoch i Szwajcarii, który w wieku dwudziestu lat przyjechał do Warszawy. Dlaczego do Warszawy? Bo mieszkała tu wpływowa rodzina Fontanów, z którą Merlini był spokrewniony. Dobry start dla młodego architekta. Jakub Fontana w tym czasie był królewskim architektem, więc młody Dominik odbierał nauki od jednego z najbardziej cenionych budowniczych w Warszawie. Nie dziwne zatem, że utalentowany Merlini w wieku 30 lat stał się królewskim architektem, aby w 1773 roku przejąć po Fontanie urząd naczelnego architekta Rzeczypospolitej. Jako państwowy urzędnik Merlini odpowiadał w dużej mierze za konserwację istniejących już gmachów, jednak czasem wymagały one również pełnej przebudowy. Warto pamiętać, że idea ochrony zabytków jest stosunkowo nowa, gdyż upowszechniła się dopiero na początku ubiegłego wieku, dlatego Merlini spokojnie mógł przebudowywać bez przeszkód. Jednak pozostawił również około 50 własnych dzieł. To on jest odpowiedzialny za znany nam do dzisiaj Pałac na Wodzie wraz z całym kompleksem pałacowo-ogrodowym. Budował również kościoły, dwory, pałace, czy miejskie ratusze. Urodzony 22 lutego 1730 roku, zmarł 20 lutego 1797 przeżywszy sześćdziesiąt siedem lat. Został pochowany w katakumbach na warszawskich Starych Powązkach. Ilustracja za starepowazki.sowa.website.pl

19 lutego 1943 roku Jan Stanisław Jankowski przejął obowiązki Delegata Rządu na Kraj, czyli przedstawiciela w okupowanym kraju rządu RP na uchodźstwie, w randze wicepremiera. Powodem zmiany na tym stanowisku było aresztowanie poprzedniego Delegata, Jana Piekałkiewicza. Jankowski, jako jego zastępca, z urzędu objął tę funkcję, natomiast oficjalnie został mianowany Delegatem dwa miesiące później, 21 kwietnia. Jan Stanisław Jankowski pochodził z rodziny ziemiańskiej z północnego Mazowsza. Z wykształcenia był chemikiem, studiował w Warszawie i Pradze. Od czasów studenckich związany był z ruchem narodowym. Służył w I Kompanii Kadrowej i w Legionach. W wolnej Polsce współtworzył Narodową Partię Robotniczą, stronnictwo o profilu narodowym i socjalistycznym. Do zamachu majowego bywał członkiem najwyższych władz państwowych (był ministrem pracy w rządach Witosa i Skrzyńskiego), po przewrocie znalazł się w opozycji, najpierw w szeregach NPR, później Stronnictwa Pracy. W latach 1927-34 był również radnym Warszawy. W Delegaturze Rządu również zajmował się polityką społeczną. Jego departament był jedną z najaktywniejszych agend Polskiego Państwa Podziemnego: wspierał rodziny ofiar terroru i przedstawicieli świata nauki i kultury, wykorzystując aż 30% budżetu Delegatury. Najbardziej doniosłą decyzją, którą przyszło mu podjąć, było zapewne zatwierdzenie rozkazu o wybuchu powstania warszawskiego. Była to jednak formalność - kilka dni wcześniej premier Mikołajczyk dał "Borowi" wolną rękę w tej kwestii. Zresztą Jankowski należał do zwolenników podjęcia walki, wynik był więc przesądzony. Po upadku powstania znalazł się w obozie w Pruszkowie, z którego został zwolniony. W marcu 1945 roku został aresztowany przez NKWD i w "procesie szesnastu" skazany na osiem lat więzienia. Zmarł lub został zamordowany 13 marca 1953 we Włodzimierzu nad Klaźmą,

17 lutego 1910 r. na warszawskiej Woli u zbiegu ulic Prądzyńskiego i Wschowskiej uruchomiono wolską elektrownię. Patrząc przez pryzmat dzisiejszych standardów można powiedzieć, że była to mała manufaktura. Nie można jednak zapominać, iż w 1910 r. przemysł energetyczny był dopiero w powijakach, a zapotrzebowanie na prąd w zestawieniu z dzisiejszym znikome. Moc zainstalowanego silnika gazowego produkcji niemieckiej firmy Siemens-Schuckert wynosiła 12 kW. Dzisiaj starczyło by to na zasilenie zaledwie kilku żelazek

16 lutego 1793 roku w Warszawie doszło do zmiany na stanowisku posła nadzwyczajnego i ministra pełnomocnego Katarzyny II w Polsce. Jakowa Bułhakowa zastąpił Jakow Jefimowicz Siwers, a w zasadzie Jakob Johann Graf von Sievers, pochodzący z Inflant (urodzony w estońskim Rakvere, zmarły w łotewskiej Valmierze) dawny gubernator nowogrodzki, pochodzący z bałtyckoniemieckiej rodziny szlacheckiej, mającej korzenie jeszcze w zakonnych Inflantach. Kariera Sieversa była podobna do wielu karier w tym okresie; po przejściu Inflant od Szwecji do Rosji wielu Niemców bałtyckich zaczęło robić kariery w rosyjskim aparacie państwowym, co jest raczej zrozumiałe, gdyż reprezentowali zupełnie inny sznyt niż rodzimi potomkowie bojarów. Po karierze w armii (zasłużył się w czasie wojny siedmioletniej) i sukcesach w zarządzaniu gubernią nowogrodzką, dostał od Katarzyny zadanie przeprowadzenia II rozbioru Polski. I dlatego o nim piszemy. Hrabia von Sievers pozostając w bliskich kontaktach z targowiczanami oraz - co było mu jako Baltdeutschowi nader łatwe - z dyplomacją pruską - najpierw spowodował, że będący lennikiem polskiej korony książę Kurlandii stał się posłuszny carycy, a potem używając targowiczan i korpusu rosyjskiego stacjonującego nad granicą doprowadził do zawiązania się sejmu w Grodnie i pod armatami wspomnianego zmusił króla i szlachtę do zgody na drugi rozbiór Polski. Rzeczone przygody opisał w obszernych memuarach pod tytułem "Jak doprowadziłem do drugiego rozbioru Polski". Do poczytania, wydano je w 1992 roku. A ilustracją będzie, za wikipedią, Nowy Zamek w Grodnie, gdzie podpisano traktat rozbiorowy. Po misji, jeszcze w 1793 roku Sieversa z Warszawy odwołano, działal on jeszcze do 1800 roku w służbie u Pawła I, a Aleksander I nadał

12 lutego 1784 roku miał miejsce pierwszy w Polsce, bezzałogowy lot balonem. Może nie robi on największego wrażenia swoimi trzema minutami w powietrzu i ograniczeniu do długości liny, na której trzymany był balon, ale wciąż - był pierwszy. Początki nigdy nie są spektakularne. W latach 80. XVIII wieku panowała moda na loty balonem. Sztuka ta rozwijała się bardzo prężnie we Francji i właśnie stamtąd przyszła ona do Polski (w tym samym czasie pojawia się zainteresowanie balonami w Anglii, Włoszech i Niderlandach). Osobą odpowiedzialną za warszawski eksperyment był Stanisław Salomon Okraszewski, królewski chemik. Stanisław August prawdopodobnie całkiem sporo funduszy łożył w podróże i pracę Okraszewskiego, w zamian oczekując skompletowania imponującej kolekcji mineralogicznej. Czy to się powiodło? To zupełnie inna historia. Jednak zainteresowanie geologią nie było w stanie przynieść mu wielu sponsorów i stąd właśnie wziął się balon. Wypuszczony z tarasu Zamku Królewskiego, miał około 90 centymetrów średnicy, był napełniony wodorem i wzniósł się na 180 metrów. Wyżej nie mógł, ograniczany liną. Lot niewątpliwie zrobił wrażenie na królu i pozostałych widzach, dzięki czemu Okraszewski pozyskał fundusze na następną wyprawę. Na ilustracji wizja wzlotu balonu Okraszewskiego na dwudziestowiecznej rycinie Mieczysława Kościelniaka, za samolotypolskie.pl

Miewamy wyrzuty sumienia, że zbyt rzadko pisujemy o dziejach warszawskiej komunikacji miejskiej, odzwierciedlających historię samego miasta. Dziś więc przypomnimy o zapomnianej już chyba linii tramwajowej. 11 lutego 1952 roku na trasę wyjechał, po trzyletniej nieobecności, tramwaj numer 12. O ile jednak wcześniej linia ta łączyła Śródmieście z Dworcem Południowym, tym razem objawiła się gdzie indziej, w okolicy, w której kursowała przed wojną. Wyruszyła mianowicie nowym odcinkiem torów, liczącym 2 640 metrów przedłużeniem linii wzdłuż Wysockiego, od krańca Pelcowizna, ulicą Marywilską, do nowowybudowanej pętli Żerań Wschodni. Inwestycja ta była powiązana z powstałymi w tej części Żerania zakładami przemysłowymi, w szczególności Zakładu Prefabrykacji. W latach 60., w związku z budową wielkiego osiedla na Bródnie, rozpoczęto przebudowę układu komunikacyjnego. Nowa linia tramwajowa prowadziła ulicą Budowlaną, Rembielińską i Annopol do nowopowstałych krańców Annopol i

Można powiedzieć, że historia Warszawy jest nieodłącznie związana z Sejmem. Już od czasów Zygmunta II Augusta, w Warszawie zbierała się szlachta na obradach, by dyskutować i głosować najważniejsze kwestie w państwie. Również po utracie niepodległości Warszawa była miejscem gdzie zbierały się sejmy, najpierw Księstwa Warszawskiego, a następnie Królestwa Polskiego. Wraz z upadkiem powstania listopadowego nastąpiła przerwa w działaniach parlamentu w Warszawie. Dopiero wydarzenia I wojny światowej i klęska wszystkich zaborców wytworzyła sytuację, w której Polska wybiła się na niepodległość. Wraz z rozwiązaniem się Rady Regencyjnej 14 listopada 1918 r. pełnię władzy w kraju przejął Józef Piłsudski, stając się w pełni legalnym dyktatorem. Stan taki nie trwał długo, bo do 10 lutego 1919 r. kiedy to w budynku przy ul. Wiejskiej w dawnym Instytucie Maryjskim zebrał się Sejm Ustawodawczy. Wydarzenie, które miało miejsce 96 lat temu, było dla ówczesnych wielkim świętem. Dzień inauguracji był w całej Polsce dniem wolnym od pracy. Pierwsze posiedzenie rozpoczęło się o godz. 11:45. Pierwszą osobą, która zabrała głos w Sejmie niepodległej Rzeczpospolitej Polski był Józef Piłsudski, który powitał przedstawicieli narodu tymi słowami: "Panowie Posłowie! Półtora wieku walk, krwawych nieraz i ofiarnych, znalazło swój triumf w dniu dzisiejszym. Półtora wieku marzeń o wolnej Polsce czekało swego ziszczenia w obecnej chwili. Dzisiaj mamy wielkie święto narodu, święto radości po długiej ciężkiej nocy cierpień. (

W dniu 9 lutego 2008 roku swoje trwające 98 lat życie zakończył Arseniusz Romanowicz, architekt. Jego najbardziej znanymi dziełami, które od razu się z nim kojarzą, są warszawskie dworce - Warszawa Wschodnia i, będąca chyba opus magnum naszego bohatera, Warszawa Centralna. My jednak chcielibyśmy przybliżyć mniej znane efekty pracy Romanowicza. Mało kto wie, że Romanowicz zaczynał już przed wojną przy projektowaniu dworca Warszawa Główna, który kończono za okupacji i wg projektu AR wykonana była dworcowa restauracja. Tuż po wojnie powstał najlepszy, zdaniem autora wpisu, budynek, który wyszedł spod ręki Romanowicza - prezentowany na zdjęciu (własnym) opuszczony obecnie gmach Ośrodka Wioślarskiego YMCA z roku 1949. Prezentuje on wszystko co najlepsze w architekturze użytkowej pierwszej połowy XX w. i przy tym nie jest przedumany, jak to bywało z wieloma dziełami dojrzałego funkcjonalizmu. Większą część kariery Romanowicz związał jednak z budownictwem kolejowym. Wraz ze swym współpracownikiem, Piotrem Szymaniakiem, zaprojektował przystanki linii średnicowej: Warszawa Stadion (1958), Warszawa Ochota, Warszawa Powiśle i Warszawa Śródmieście WKD (1963), Warszawa Wschodnia (1969), wielofunkcyjny dworzec w Nowym Dworze Mazowieckim (1972). Ostatnim i, trzeba przyznać, średnio udanym projektem jest Dom Parafialny na Kawęczyńskiej za bazyliką NSJ, należący do Salezjan (1981).

"Szanowni Państwo! Uprzejmie witam wszystkich uczestników Okrągłego Stołu. Dziękuję za przybycie na to spotkanie, gotowość podjęcia wspólnej pracy. Przywiodło tu nas poczucie odpowiedzialności za przyszłość ojczyzny. Przywiodło przeświadczenie, ze nasz kraj stanął w obliczu wielkiej, historycznej szansy. Wszyscy zaś odpowiadamy za Polskę, która będzie i to jest podstawowe przesłanie naszego dzisiejszego spotkania." Te słowa wypowiedziane w Pałacu Namiestnikowskim przy Krakowskim Przedmieściu o godz. 14:23 26 lat temu rozpoczęły jedno z najbardziej doniosłych wydarzeń współczesnej historii Europy. Wypowiedział je przy Okrągłym Stole gen. Czesław Kiszczak otwierając cykl rozmów pomiędzy obozem rządzącym a opozycją. Po upływie ponad ćwierć wieku ocena tych wydarzeń wciąż jest niejednoznaczna. Większość komentatorów ocenia, iż był to początek końca komunizmu w Polsce i Europie. Wypracowane porozumienie dało zielone światło do pierwszych częściowo wolnych wyborów w tej części Europy po raz pierwszy od zakończenia II wojny światowej. Niedługo później w wyniku klęski wyborczej rozwiązana zostało PZPR, a wypadki potoczyły się znanym nam ciągiem wydarzeń. Z drugiej strony niektórzy twierdzą, że Okrągły Stół był w rzeczywistości zdradą ideałów, o które walczyła w Polsce opozycja. Jedno na pewno jest pewne, wydarzenie to zapisało się nie tylko w historii naszego miasta i Polski, ale Europy. Najbardziej spektakularnym symbolem obrad były posiedzenia plenarne przy wielkim okrągłym stole ustawionym w największej z komnat pałacu - Sali Kolumnowej. W sumie w ramach Okrągłego Stołu wzięło udział 711 osób, zarówno ze strony rządu, opozycji, jak i kościelnych obserwatorów ze strony Kościołów rzymskokatolickiego i ewangelicko-augsburskiego. Sam słynny mebel zachował się do dnia dzisiejszego i stoi złożony w prawym skrzydle Pałacu

68 lat temu, 5 lutego 1947 roku, na mocy uchwalonej przez nowowybrany Sejm RP ustawy o wyborze Prezydenta RP, parlament w pierwszym głosowaniu wybrał na głowę państwa Bolesława Bieruta, startującego jako kandydat bezpartyjny, zgłoszonego przez posła Henryka Kołodziejskiego, członka Rady Państwa. W zdaniach powyższych nie ma żadnej pomyłki. Nasze państwo bowiem aż do uchwalenia nowej, stalinowskiej, konstytucji w 1952 roku, nazywało się tak jak wcześniej, Rzeczpospolita Polska, a miejsce i rolę Prezydenta RP w systemie prawnym określała tzw. Mała Konstytucja, uchwalona w styczniu 1947 roku, oparta, przynajmniej jeśli chodzi o prerogatywy Prezydenta, o treść

Co łączy kościół w Latowiczu, Bazylikę Katedralną Najświętszej Marii Panny w Radomiu i kościół pw. Matki Bożej Pocieszenia w Żyrardowie? Otóż jest to osoba architekta. Jednak w wypadku wszystkich tych budynków nie trzeba wyjątkowo długich studiów aby orzec, że rzeczywiście ta sama ręka kreśliła wszystkie te projekty. Wystarczy pierwszy rzut oka. Józef Pius Dziekoński, autor wyżej wymienionych projektów, architekt niezmiernie zasłużony i znany, głównie na Mazowszu, w czasie swojego życia wypracował swój bardzo charakterystyczny styl, będący realizacją postulowanego przez dziewiętnastowiecznych teoretyków "stylu wiślano-bałtyckiego", swoistej odmiany neogotyku. Dziekoński urodził się w Płocku w 1844 roku. Nauki, które pchnęły go później do Carskiej Akademii Sztuk Pięknych w Petersburgu, przyjmował w Warszawie. W 1860 wstąpił do warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. W 1866 pojechał do Petersburga, gdzie 5 lat później uzyskał prawa do wykonywania zawodu architekta. Poza projektowaniem, Dziekoński pracował również na różnych uczelniach. Przez pewien czas był docentem historii architektury średniowiecznej na Politechnice Warszawskiej. Był też pierwszym dziekanem wydziału architektury PW (w latach 1915-1917). Dziś przypada osiemdziesiąta ósma rocznica jego śmierci (zmarł 4 lutego 1927 roku w Warszawie). W ciągu swojego 83-letniego życia zaprojektował około 240 budynków, w tym 60 kościołów, z których jest najbardziej znany i które przyniosły mu największy sukcez zawodowy i artystyczny. Ilustracja za muzeumkonstancina.pl

2 lutego 2007 roku Wojewódzki Konserwator Zabytków wpisał Pałac Kultury i Nauki do rejestru zabytków. A skoro sam Pałac wciąż wzbudza odmienne uczucia wśród Polaków i warszawiaków, to i ta decyzja musiała wywołać kontrowersje. Choć nawet średnio uważny obserwator naszego życia społecznego mógł w ciemno przewidzieć kto i co powie. Wniosek skrytykowali członkowie Komitetu Architektury i Urbanistyki PAN, twierdząc że "Gmach pałacu w sensie jego koncepcji jest zaprzeczeniem architektonicznej racjonalności we wszystkich jej aspektach ekonomicznych, technicznych, estetycznych i urbanistycznych". Już po wydaniu decyzji, list do Prezydenta RP z prośbą o interwencję wystosowało siedemdziesięciu ludzi kultury, m.in. Jan Pietrzak, Jan Pospieszalski i ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Według nich "PKiN nie jest bowiem tylko »zabytkiem«. Jest symbolem zniewolenia Polski przez sowieckie imperium, jest znakiem upokorzenia narodu polskiego i wyrazem pogardy dla – de facto – okupowanego w latach PRL »prywislianskogo kraja« (pis. oryg. - SKPT)". O tej decyzji poczuli się zobowiązani wypowiedzieć również pracownicy Uniwersytetu Jagiellońskiego, zrzeszeni w Inicjatywie Małopolskiej im. Króla Władysława Łokietka: "Decyzja ta oznacza, że PKiN zostanie na stałe objęty prawną klauzulą nienaruszalności. Pomnik architektury kolonialnej ZSRR w centrum stolicy Polski będzie już na zawsze świadczył o tym, że diaboliczny plan Stalina i Mołotowa, aby poprzez symbolikę architektoniczną Pałacu zsowietyzować mentalność Polaków urodzonych pod radziecką okupacją powiódł się", a 2 lutego 2007 miał zostać "czarnym dniem polskiej kultury". Pomimo że były to dni "IV Rzeczypospolitej", nie brakowało głosów popierających decyzję konserwatora. "Za" byli wybitni architekci Stefan Kuryłowicz ("Pałac Kultury i Nauki spełnia warunki, żeby znaleźć się w rejestrze zabytków. Czy tego chcemy, czy

Nie tak znów dawno, bo w lipcu 2012 roku na portalach plotkarskich pokazywano mnóstwo zdjęć z pogrzebu Andrzeja Łapickiego. Oczywiście w centrum uwagi była jego o dwa pokolenia młodsza żona, ale na wielu zdjęciach widać również mocno starszego pana w ciemnych okularach. To żyjący jeszcze do dziś, choć urodzony w 1919 roku, Stanisław Wyganowski, bliski przyjaciel aktora. Dlaczego o nim piszemy? Właśnie dziś przypada 25. rocznica wyboru Wyganowskiego na Prezydenta Warszawy. A w zasadzie rocznica mianowania go Prezydentem przez premiera Mazowieckiego, ponieważ wówczas, a i długo potem, nie było jeszcze bezpośrednich wyborów na to stanowisko. Ba, nie było wtedy jeszcze wyborów samorządowych - pierwsze, ale tylko na poziomie rad miast/gmin odbyły się dopiero w maju 1990. Wyganowski był zatem pierwszym prezydentem Warszawy okresu transformacji, a zadania, które przed nim stały były bardzo skomplikowane. Zapewne dlatego też prezydentem został właśnie Wyganowski, który od roku 1950 był związany zawodowo z Warszawą jako urbanista, architekt przestrzeni, pracownik naukowy. Był on osobą "odpowiednią" również w nowym układzie politycznym - miał AKowską i powstańczą przeszłość, a politycznie blisko mu było do obozu przyszłego prezydenta Wałęsy. Co do jego prezydentury, oddajmy głos stronie um.warszawa.pl, na której napisano: "Obejmując stanowisko Prezydenta w początkowym okresie transformacji ustrojowej, w momencie kształtowania autentycznego samorządu terytorialnego, Stanisław Wyganowski określił najpilniejsze długofalowe zadania stojące przed Stolicą w okresie przełomu. Zorganizował Urząd Miasta Stołecznego Warszawy, nakreślił wizję rozwoju Miasta. Dzięki niemu udało się stworzyć odpowiedni klimat dla Warszawy i realizacji warszawskich projektów, a zadanie to było wyjątkowo trudne wobec politycznych sporów, konfliktów i dyskusji, dotyczących ustroju Stolicy.

You don't have permission to register